– Proszę bardzo – Sam
wpuścił Sarę do pokoju. Kobieta szybko omiotła go wzrokiem.
– Niezłe warunki –
stwierdziła – Naprawdę nieźle się urządziliście.
Odwróciła się twarzą do
Sama. Wpatrywali się w siebie przez chwilę.
– Nie wierzę,że tu jesteś –
powiedział kręcąc z niedowierzaniem głową – Nie wierzę w to
kim się stałaś.
– Ja też nie wierzę,że w
końcu was odnalazłam.
Zrobiła krok do przodu
zmniejszając dzielącą ich odległość. Zapomniała już, jak jest
wysoki i musiała zadrzeć głowę by spojrzeć mu prosto w oczy.
Wolno,z wahaniem uniosła dłoń i musnęła jego policzek opuszkami
palców. Czuła,jakby prąd przepłynął przez całe jej ciało. Sam
łagodnie odepchnął jej dłoń. Dziewczyna spuściła wzrok i
westchnęła.
– Przepraszam,ty...wiem,że
potrzebujesz czasu.
– Taaa,właśnie –
odchrząknął Sam z zakłopotaniem.
– Może nie powinnam była was
szukać – powiedziała z niewysłowionym bólem – Powinnam
pozwolić ci odejść. Przysporzyłam ci tylko kłopotów. Nie
liczyłam się z tym,że...
– Saro... – Sam chwycił ją
za ramiona – Nie chodzi o to co było między nami. Ja...chciałbym
tego podobnie jak ty,tylko że to nie jest właściwy czas.
Właściwy może nigdy nie
nadejść – pomyślał gorzko.
– Zacznijmy od początku –
zaproponował. – Pozwólmy sprawom toczyć się własnym torem. Nie
patrzmy wstecz, bo to zaprowadzi nas donikąd.
– Masz rację – powiedziała
po namyśle. Uśmiechnęli się do siebie, aż w końcu speszeni
spuścili wzrok. Dokładnie jak kiedyś. Może i zaczynali od
nowa,ale przeszłość tak łatwo nie da o sobie zapomnieć.
– To ja...ee,powinienem już
iść. Dobranoc Saro.
– Dobranoc. – odparła zanim
drzwi się zamknęły.
*
Tej nocy obaj bracia długo nie
potrafili zasnąć. Wiercili się w łóżkach chcąc uwolnić się
od natarczywych myśli i choć na chwilę pozwolić znużonym nowymi
wyzwaniami umysłom odpocząć. Jednak łatwiej powiedzieć, trudniej
zrobić. Chociaż to Sam borykał się ze zjawami przeszłości i
dręczyło go, czy podjął odpowiednią decyzję pozwalając Sarze
zostać,to na Deana spadło więcej utrapień. Z jego winy Kevin był
martwy,a Gadriel uciekł. No i pozostawała jeszcze Imoen. Niech to
szlag.
Przywołał w myślach obraz
anielicy i westchnął przeciągle. Brak kobiety najwyraźniej dawał
mu się we znaki. Żeby interesować się aniołem? Co do cholery
jest z tobą nie tak, Dean? Już raz uległ urokowi anielicy a ona
co? Chciała zabić jego brata. Drugi raz nie nie da się nabrać.
Nad ranem zasnął niespokojnym
snem i obudził się po trzech godzinach snu. Dobre i tyle
–pomyślał. Podszedł do umywalki i ochlapał twarz zimną
wodą ostatecznie eliminując zmęczenie. Przed nim kolejny ciężki
dzień, trzeba być w pełni sił.
Zmienił ubranie i wyszedł na
korytarz. Jego ciężkie buty uderzające o marmurową posadzkę były
jedynym dźwiękiem rozchodzącym się w bunkrze.
– Sammy?! – krzyknął
łomocząc do drzwi pokoju brata – Wstawaj!
Sam otworzył drzwi. Jego mina
świadczyła o tym, że brat go obudził.
– Co jest,Dean? – ziewnął
opierając głowę o drzwi.
– Oh, daj spokój Sammy. Nie
mamy czasu do stracenia.
*
Sarah również niezbyt dobrze
spała. Obudziły ją podniesione głosy braci niosące się echem po
korytarzu. Początkowo nie wiedziała gdzie jest,lecz szybko sobie
przypomniała. Czym prędzej odświeżyła się i wyszła w
poszukiwaniu źródła hałasu.
Głosy dobiegały z pokoju na
samym końcu korytarza. Sam i Dean odwrócili w jej kierunku głowy.
Na ich twarzach malował się wyraz zaskoczenia.
– Co robicie? – spytała
podejrzliwie. Wciąż uważała, że przesadzają w kwestii
nieufności do anielicy. Być może anioły bywały okrutne,ale
wyczuwała, że ta konkretna osóbka nie stanowi żadnego zagrożenia
i dlatego postawiła sobie za punkt honoru ochraniać ją.
– Kontynuujemy przesłuchanie
– Dean wzruszył ramionami jakby to była najnormalniejsza rzecz na
świecie.
– Okej... – powiedziała z
wahaniem – Rozumiem,że wciąż musicie wybadać grunt,ale może
pozwolilibyście jej chociaż się umyć i ubrać w coś
stosowniejszego?
Dean parsknął a Sam spuścił
wzrok zbierając myśli.
– O ile się nie mylę,
Castiel prosił was,żebyście się nią zajęli. Tak wywiązujecie
się z obietnic? Czuję się zawiedziona.
I chociaż jej słowa miały
charakter perswazyjny, to doszukała się w nich odrobiny prawdy. Bo
prawdą było to,że nieco rozczarowała się postępowaniem
Winchesterów. Albo po prostu nie poznała ich od takiej strony.
Bracia milczeli, więc
kontynuowała:
– Przypomnijcie sobie,jaki
jest główny cel łowców. Tępić zło. Czy ona jest zła?
– Racja – westchnął Sam –
Powinniśmy trochę odpuścić. Wciąż traktujemy ją jak
współpracownika Metatrona,a ona przecież nie jest zagrożeniem.
– Oh,no i co w związku z tym?
Mamy razem obchodzić Święto Dziękczynienia? – Dean nigdy łatwo
nie ustępował. Brat popatrzył na niego z politowaniem i jak zwykle
nieco go ułagodził.
– Dobra – Dean machnął
lekceważąco ręką – Zrobimy to po twojemu.
– Masz – Sarah, która na
moment zniknęła rzuciła Imoen kłębek ubrań. – Umyj się i
przebierz. Potem do ciebie wrócimy.
Na korytarzu Dean złapał
odchodzącą Sarę za ramię.
– Nie zrozum mnie źle –
zaczął przepraszającym tonem – Cieszymy się,że cię widzimy. I
że chcesz nam pomagać. Ale jeśli nie miałaś nigdy z czymś do
czynienia,lepiej zostaw to profesjonalistom,okej?
Każde kolejne słowo wypowiadał
coraz głośniej,a mimo to Sarah nie dała się zastraszyć.
– Nazywasz mnie amatorką? –
warknęła – Może i nie siedzę w tym zawodzie tak długo jak
ty,ale swoje przeżyłam. A już na pewno potrafię rozróżnić
dobro od zła.
– Hej,hej,spokój – wtrącił
się Sam. Popatrzył na brata karcąco i trącił go w ramię.
Dean i Sarah nie zwrócili na
niego najmniejszej uwagi i nadal mierzyli się wzrokiem.
– Dobra – powiedziała wolno
Sarah – Nie będę zabierać głosu w sprawie aniołów. Ale mam
nadzieję,że wiecie co robicie.
Posłała jeszcze Samowi szybkie
spojrzenie i wyminęła ich wracając do „swojego” pokoju.
Dean miał ochotę walnąć
pięścią w ścianę dając upust złości, ale powstrzymał się ze
względu na brata. Sarah zaczynała działać mu na nerwy,a wiedział
jaką słabość ma do niej Sammy. I wciąż nie był zbyt zadowolony
z jej obecności tutaj. Może i znała się na polowaniu,ale halo, od
kiedy to oni zajmowali się wyłącznie polowaniem? Nie mogli jej
odciągnąć od życia łowcy, ale powstrzymać przed wplątaniem się
w sprawy Nieba i Piekła-owszem. I według Deana to właśnie
należało zrobić. Ale jego zauroczony braciszek raczej pozostanie
głuchy na głos rozsądku...
*
Niecałą godzinę później
Winchesterowie siedzieli z rękoma na przedstawiającym mapę stole i
wpatrywali się w Imoen. Ubrana w zwykły, biały podkoszulek i
dżinsy pożyczone od Sary oraz umyta i i ze schludnie związanymi
włosami kobieta w niczym nie przypominała tej przestraszonej istoty
więzionej w kręgu ognia w piwnicy. Teraz była po prostu zagubiona
wśród obcych.
Sam odchrząknął jako pierwszy
przerywając ciężkie milczenie.
– Imoen... – zaczął
spokojnie przeciągając sylaby – Opowiedz nam o swoim domu. Czym
się zajmowałaś zanim...znalazłaś się tutaj.
– Z przyjemnością. –
uśmiechnęła się z rozmarzeniem anielica – Mój dom to
najpiękniejsze miejsce na świecie. Rośnie tam tyle drzew,że nie
umiem ich policzyć,a każde z nich rodzi owoce. Trawa jest zielona i
miękka,a woda w strumieniach tak czysta, że widzę swoje odbicie.
Czasami chmury przepływają na wyciągniecie ręki i oh,ptaki!
Śpiewają prawie przez cały czas. A ja ich słucham,chociaż nie
mogę ich zrozumieć. Ale...po prostu lubię słuchać.
Nie da się chyba stwierdzić,
który miał bardziej zdezorientowaną minę. Tym bardziej, że na
koniec swojego wywodu Imoen posłała Deanowi uprzejmy uśmiech.
Bracia wymienili wyrażające politowanie spojrzenia,a Dean spuścił
wzrok i poruszył się nerwowo.
– To...cudownie – Sam uśmiechnął się sztucznie dalej brnąc w zaparte – A inne anioły? Czy one...słuchają z tobą?
– Oh,nie – zmarszczyła brwi
– Odwiedza mnie tylko Gabriel. Kiedyś przychodził też Rafael,ale
już od dawna się nie pokazuje a szkoda – westchnęła – Może i
czasem bywał niemiły,ale lubiłam go bardziej niż Michała. Na
szczęście tego widziałam tylko dwa razy.
Imoen uśmiechnęła się i
zamrugała nie wiedząc,dlaczego Sam i Dean mają grobowe miny.
– Archanioły? – spytał
głupio Dean – Odwiedzają cię...archanioły?
– Tak. Smutno mi czasem samej
w tym ogrodzie,więc przychodzą i opowiadają mi historie o
Niebie,Ziemi i Piekle.
– Jeśli dobrze zrozumiałem:
Żyjesz sama w jakimś boskim ogrodzie,gdzie nie zapuszcza się żaden
zwykły anioł?
– Eden – wyszeptał Sam i
natychmiast odciągnął Deana na bok – Dean,to pokrywa się z
wersją Casa. Nigdy wcześniej jej nie widział,bo jest wyizolowana w
boskim ogrodzie! Stąd bierze się ta jej niewiedza o anielskich
sprawach.
Dean potarł w zamyśleniu
brodę.
– Może ona jest jakimś
anielskim prorokiem?
– No...nie wiem – entuzjazm
Sama nieco zmalał.
– A dlaczego nie? Pilnują jej
archaniołowie. Przynajmniej na początku pilnowali. Tak jak
proroków.
– Zastanów się. Po co Bogu
anielski prorok?
– Jak mawiają, niezbadane są
Jego wyroki. Czy jakoś tak – Dean zmarszczył brwi i spojrzał na
obszerne księgozbiory z ciężkim westchnieniem – Może ci
jajogłowi dadzą nam odpowiedź?
– Musimy coś z nią zrobić
do tego czasu.
– Niech Sarah się nią
zajmie.
– Dean...
– Co? – syknął. Następnie
dodał nieco ciszej: – Skoro jest tak pewna,że Imoen nie stanowi
zagrożenia i tak bardzo chce nam pomagać,to niech ma ją na oku.
Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
– Nie chcesz jej tu –
skwitował Sam.
– Nie,nie chcę. A wiesz
dlaczego?Bo nie chcę,żeby wdepnęła w to bagno drugą nogą.
– Ja też nie – Sam
przeczesał nerwowo włosy – Ale...nie chcę jej stracić. Nie po
raz kolejny.
Dean uniósł brwi i wolno
pokiwał głową. Spodziewał się tego.
– Nie myślisz trzeźwo,Sam. –
stwierdził – Wiesz dobrze,że w naszym przypadku jakikolwiek
związek jest skazany na porażkę!
Nie chciał dodawać,że
kobiety,z którymi sypiał jego brat w krótkim odstępie czasu
opuszczały ziemski padół.
– Może i tak – przytaknął
ponuro – Ale nie zamierzam pozwolić,by poświęcenie Sary poszło
na marne.
Sam odwrócił się i zaczął
odchodzić,jednak w połowie drogi zatrzymał się i zesztywniał.
– Zaraz...
– zmarszczył brwi rozglądając się dookoła – Gdzie jest
Imoen?
O
cholera...
– Imoen?!
– krzyczeli na zmianę raz jeden,raz drugi jak oparzeni ganiając z
kąta w kąt aż skończyli przed wejściem do twierdzy.
– Jeśli
coś jej się stanie i uwolni tą energię będziemy mieli na głowie
stado pierzastych dupków!
– Nie patrz tak na mnie!To nie moja wina.
– Nie patrz tak na mnie!To nie moja wina.
– Tak,ale
to tobie zebrało się na uzewnętrznianie!Sarah powinna się nią
zająć,żeby nic podobnego już się nie stało!
Na
dodatek rockowym brzmieniem odezwał się telefon.
– Szlag
by to! – zaklął Dean. Popatrzył na wyświetlacz. Cas.
– Hej
Cas – odparł siląc się na beztroski ton – Jak idą plany
dokopania Metatronowi?
– Ee,szczerze
mówiąc nijak. Co z Imoen?
– O,świetnie,ona
jest... – odchrząknął – Dowiedzieliśmy się o niej kilku
rzeczy. Sam połączył wszystko w całość w swoim nerdowskim
umyśle.
Brat
popatrzył na niego groźnie,lecz Dean zbył go niewinnym
uśmieszkiem.
– Dobrze.
Już do was jadę.
– N-nie.
Nie musisz się tak spieszyć.
– Dean...
– Ucieka
mi zasięg. My... – rozłączył się i schował telefon do
kieszeni.
– Cas
tu jedzie – oznajmił Samowi przygryzając dolną wargę.
– Co
się stało? – spytała Sarah, która dosłownie przed chwilą
wyłoniła się zza mosiężnych drzwi.
– Imoen
uciekła – powiedział Sam ponuro – I jeśli coś jej się stanie
to mamy przerąbane.
– No
to na co czekamy? – Sarah rozłożyła ramiona – Szukajmy jej.
Nie mogła uciec daleko.
Bunkier
Ludzi Pisma znajdował się u schyłku lasu. Co prawda był on
rzadki,ale rozciągał się na sporej przestrzeni, także na
wzniesieniach.
– Rozdzielmy
się – zaproponował Dean.
Sam
poszedł na zachód,Sarah na wschód,a on na północ.
Był
wczesny ranek i na przyschniętej trawie szkliły się jeszcze krople
rosy sprawiając,że było ślisko. Wołanie Sary lub Sama zagłuszały
niekiedy ptaki budzące się ze śpiewem na ustach. Albo raczej
dziobach. Dean szedł przed siebie klnąc pod nosem na czym świat
stoi.
– Imoen?!
– wrzasnął na całe gardło. Buzowała w nim wściekłość. Nie
wiedział na co bardziej jest zły:na to,że narazili ją i siebie
przy okazji na atak aniołów czy na siebie samego za to,że nie
dotrzymał słowa danego Casowi.
Teren
zrobił się wyższy i już po chwili nie słyszał wołania
pozostałych. Na swoje szczęście wtedy ją zobaczył. Siedziała na
zwalonym pniu drzewa i rozglądała się na boki zafascynowana. Nie
zauważyła go,była bowiem zajęta nasłuchiwaniem odgłosów
ptaków.
– Imoen
– powiedział,a raczej stwierdził tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Był podobny do tonu ojca karcącego dziecko. I takim dzieckiem
poniekąd Imoen była.
Odwróciła
głowę i uśmiech zamarł jej na ustach.
– Co
ty wyprawiasz? – spytał podchodząc bliżej.
– Rozmawiałeś
z Samem dość długo, więc pomyślałam,że...
– Że
co? – warknął nie na żarty rozzłoszczony Dean – Że pójdziesz
podziwiać cholerne widoki? Nie wolno ci wychodzić na zewnątrz bez
któregoś z nas,rozumiemy się?
– Tak
– szepnęła spuszczając głowę – Przepraszam. Nie chciałam
cie zasmucić.
– Zasmucić?
– prychnął – Spójrz na mnie. Ja nie jestem smutny. Ja jestem
wściekły. Chodźmy już, bo nie ręczę za siebie.
Imoen
posłusznie skinęła głową i wstała z pnia znajdującego się na
wzniesieniu porośniętym trawą,mchem i liśćmi. Dopiero teraz Dean
zauważył,że była bosa. Nagle pośliznęła się na mokrych
liściach i runęła w przód. A raczej tak by się stało,gdyby jej
nie złapał. W odpowiednim momencie chwycił ją za ramiona,a ona
instynktownie oparła dłonie o zgięcia jego łokci.
Nieśmiało uniosła głowę do
góry i spojrzała swojemu „wybawcy” w oczy. Zauważyła,że były
barwy rosnącej tu trawy. Zbyt mały jednak miała jeszcze staż na
Ziemi,żeby odczytać z nich troskę i ukryte gdzieś
głęboko,kiełkujące pożądanie.-----------------------------------------------------------------
Troszkę się wyjaśniło,ale to jeszcze nie koniec niespodzianek ;)