czwartek, 9 czerwca 2016

29. Killing me softly


Ach,nie ma jak w domu. Stare dobre Kansas - bunkier pośrodku lasu zamiast przytulnego hotelu z widokiem na góry,brak obsługi hotelowej i męskie skarpety walające się po kątach. Uroczo – oznajmiła ironicznie Sarah rzucając torbę ze sprzętem na stół z mapą świata i przeciągając się.
Wyjechali wczesnym rankiem i gdy dotarli do domu było już południe. Na początku planowali krótki urlop po zakończeniu polowania,ale w bieżącej sytuacji Dean nie chciał o czymś takim słyszeć. Chciał jak najszybciej wrócić do domu by mieć na oku Imoen w bezpiecznym miejscu. Jego brat i Sarah próbowali go uspokoić,ale po kilku próbach dali sobie spokój. Odkąd dowiedział się,że zostanie ojcem,Dean był jedną wielką zagadką. Jego wybuchowy charakter zdawał się drzemać by w odpowiedniej chwili powrócić ze zdwojoną siłą. Innymi słowy,był strzępkiem nerwów i denerwowanie go mogło się źle skończyć.
Imoen także pozostawała pod wpływem nowych doznań. Sarah usiłowała wyjaśnić jej co się dzieje,ale sucha teoria była daleka od prawdy. Owszem,odczuwała dziwną euforię,jakby w jej wnętrzu co i raz wybuchały fajerwerki,ale jednocześnie czuła się słaba,jakby ta radość była zbyt uciążliwa dla jej organizmu. Mimo to przypominała tą Imoen sprzed kilkunastu miesięcy – niewinną i zagubioną w nowych realiach.
Po kilku dniach wszystko zdawało się wrócić do normy. Zero wieści o Amarze,żadnych potworów do zabicia,a także lepsze samopoczucie Imoen.
Prawie jak w przeciętnej amerykańskiej rodzinie z przedmieścia.


Dean


Przewróciłem się na bok usiłując znaleźć dogodniejszą pozycję,aby jeszcze chociaż na chwilę odpłynąć w ramiona snu. Przez kilka nocy,łącznie z minioną kładłem się spać najpóźniej z nas wszystkich i siedziałem przy głównym stole z oczami wlepionymi w ekran laptopa w poszukiwaniu wszelkiego rodzaju informacji o przebiegu ciąży. Musiałem przecież odpowiednio zadbać o moją ukochaną a tych kilka informacji od lekarza z Loveland to zdecydowanie zbyt mało,tym bardziej,że nie był to typowy przypadek. I gdyby Sammy - albo jeszcze gorzej,Sarah- przyłapali mnie na czymś takim chyba spaliłbym się ze wstydu.
Usłyszałem szelest. No to chyba jednak nici ze spania na dziś - pomyślałem kiedy Imoen wtuliła się przez sen w moje ramię. Jej włosy łaskotały mnie w policzek,jednak nie śmiałem jej odsunąć. Leżałem przez chwilę w bezruchu i nie wiem,co byłoby dalej,gdyby nagle się nie poruszyła i nie otworzyła powoli oczu. Uniosła nieco głowę i spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
Hej – wymamrotała uśmiechając się leniwie. Na widok jej uśmiechu moje serce przebudziło się z sennego letargu. Czy kiedyś przestanę tak na nią reagować?
Cześć – odparłem całując ją w czubek głowy. Przeciągnąłem się i podniosłem do pozycji siedzącej pociągając ją za sobą.
Dobrze spałaś?
Mhm. Całkiem dobrze. A ty?
Też. Jak się czujesz?
Ledwo dzień się zaczął Dean – zaśmiała się – Wszystko w porządku. Nie musisz się mną tak przejmować.
Muszę – powiedziałem patrząc w jej błyszczące rozbawieniem oczy ze śmiertelną powagą. Nachyliłem się nad nią i oparłem dłonie po obu stronach jej szczupłego ciała.
Imo wiesz przecież,że ciąża to poważna sprawa. Żyjesz teraz za dwoje.
My oboje żyjemy – poprawiłem się w myślach.
Odchyliłem kołdrę i omiotłem wzrokiem ciało Imoen.
Nie sądziłem,że w tym ponurym życiu,które wiodę znajdzie się chociażby odrobina radości. Prawdziwej i trwałej,nie tej którą dawały mi szybkie numerki i alkohol. A jednak cuda się zdarzają i stoję teraz u progu największego z nich – cudu narodzin.
Nie potrafię opisać potęgi tego uczucia. Ta radość wypełnia mnie całego od stóp do głów. Trochę tak jakbym był pijany,tyle że rano znów będę czuł to samo.
Tyle lat toczyłem wojnę ze swoimi najskrytszymi marzeniami aż w końcu złożyłem broń pozwalając rzeczywistości zwyciężyć. Pogodziłem się z tym,że nie mnie pisane jest spotkać wymarzoną kobietę i założyć z nią rodzinę. Aż tu nagle rzeczywistość ogłaszała kapitulację. Zakochałem się bez pamięci w upadłym aniele,który nie ma właściwie nic wspólnego z jakimkolwiek aniołem. Wiem także,że i ona mnie kocha,chociaż nie zdaje sobie sprawy z potęgi tego uczucia.
A czy ja zdaję?
Nigdy wcześniej nie byłem zakochany do tego stopnia,a teraz dodatkowo zaczynam poznawać kolejny rodzaj miłości. Kiedy byłem młodszy musiałem być w pewnym stopniu ojcem dla Sammy'ego,jednak uczucie jakim darzę brata nie ma nic wspólnego z tym,które odczuwam patrząc na płaski jeszcze brzuch mojej ukochanej ze świadomością,że rośnie w nim moje dziecko.
Ostrożnie wyciągnąłem rękę i położyłem ją na jej brzuchu czule głaskając.
Chciałbym już poczuć jak maleństwo się rusza – powiedziałem z westchnieniem. – Ale to dopiero za kilka miesięcy.
Naprawdę? – spytała zdziwiona. Zmarszczyłem brwi. – Bo ja...czuję już coś.
Rozchyliłem usta chcąc coś powiedzieć,lecz po chwili znów je zamknąłem i tylko pokręciłem głową.
To niemożliwe.
Mówię prawdę,Dean. Być może to nie ruchy,ale naprawdę coś czuję. Tak jakby...wibrowanie.
Przypomniało mi się dlaczego została porwana przez mamunę. Przez aurę. Nie miałem wątpliwości,że to ją właśnie czuła Imoen.
I nie oznaczało to niczego dobrego. Musiałem mieć zmartwioną minę,bo momentalnie wyczuła co mnie trapi.
To nic dobrego,prawda?
Westchnąłem i objąłem ją ramieniem.
Tego nie wiemy – przyznałem – Ale wierzę ci. Ty przecież...nie jesteś do końca człowiekiem. Kto wie jaką siłę posiada nasze dziecko?


Imoen


Ja również o tym myślałam. Odkąd dowiedziałam się co jest powodem mojego złego samopoczucia i jak to się stało,zaczęłam to odczuwać-delikatne,miarowe wibrowanie wewnątrz mnie,jakby moja dawna moc chciała się wydostać.
Lecz ta była inna. Chociaż jej echo było stłumione,to jednak czułam że jest ostrzejsza od mojej. Czasem sprawiała,że kręciło mi się w głowie,ale przez większość czasu po prostu ją odczuwałam.
I kiedy Dean zadał pytanie,ogarnął mnie dreszcz. Ta nowa energia była zapowiedzią czegoś innego,lecz czy było to dobre czy też złe?
Leżeliśmy jeszcze przez chwilę czekając,aż resztki snu opuszczą nasze umysły aż w końcu trzeba było wstać. Na szczęście zdążyłam się odświeżyć i ubrać nie niepokojona przez nudności. Zamiast tego głośno zaburczało mi w brzuchu.
W kuchni krzątała się już Sarah. Nuciła coś pod nosem sięgając co i raz do szafek czy też lodówki najpewniej udoskonalając danie,które właśnie przyrządzała. Przez zapach smażeniny zrobiłam się jeszcze bardziej głodna.
Odwróciła głowę w moją stronę i uśmiechnęła się odgarniając za ucho kędzierzawy kosmyk włosów wymykający się z koka.
Cześć – powiedziała.
Cześć. Co to za zapach?
Smażę naleśniki. Siadaj,za chwilę powinny być gotowe.
Naleśniki? Czy kiedykolwiek w tym ziemskim życiu jadłam coś takiego? Wydawało mi się,że nie,ale było to bez znaczenia. W tej chwili zjadałabym nawet tą okropną sałatkę,którą zamówił dla mnie kiedyś Dean.
Posłusznie więc zajęłam miejsce przy stole. Sarah postawiła przede mną talerz ze stosem rumianych placków polanych przezroczystym,bardzo aromatycznym sosem. Niepewnie wzięłam do ręki widelec i odkroiłam kawałek. Naleśniki były słodkie,ale odpowiadało mi to.
Co to za sos? – wymamrotałam przeżuwając kolejną porcję.
Syrop klonowy. Jedyne czego naprawdę zazdroszczę Kanadyjczykom to to,że go wynaleźli. – skwitowała siadając naprzeciw mnie i obficie polewając swoją porcję.
Zdążyłam pochłonąć pół swojej,kiedy do kuchni weszli obaj Winchesterowie.
No nareszcie! – westchnęła Sarah. – Za karę będziecie musieli poczekać.
Dean zbliżył się do mnie. Zauważyłam,że na jego policzkach nie ma cienia zarostu,a w dodatku przyjemnie pachniał płynem po goleniu.
Mówiłem,że będzie szybciej,jeśli weźmiemy prysznic razem – mruknął wprost do mojego ucha mrugając porozumiewawczo. Zachichotałam.
Taak,z pewnością by tak było.
Zerknął na mój talerz i uniósł brwi.
Naleśniki? Wow!
Pomyślałam,że mamy co świętować,a moja mama zawsze na szczególne okazje smażyła naleśniki. – wyjaśniła nieco zmieszana Sarah.
Cała trójka wlepiła we mnie spojrzenia. Szczególnie intensywne było to rozmarzone Deana,jednak do niego zdążyłam się już przyzwyczaić,podczas gdy pod uważnym wzrokiem Sama i Sary poczułam się niekomfortowo.
Przestańcie tak na mnie patrzeć – skarciłam ich – To bardzo dziwne.
Wybacz – mruknął Sam.
Tak. Ciągle jesteśmy podekscytowani – dodała ze śmiechem Sarah.
Ale to nie powód,żeby patrzeć na mnie jak...jak na eksponat – Przypomniałam sobie jak nazywają się te wszystkie rzeczy,które ludzie nazywają sztuką i które stoją w muzeach. Czułam się teraz zupełnie jak one.
Już nie będziemy – Dean pogładził mnie uspokajająco po plecach.
Reszta śniadania nie upłynęła jakoś nadzwyczajnie. Temat mojej ciąży zszedł na boczny tor i rozmawialiśmy o wszystkim albo niczym od czasu do czasu śmiejąc się,zwłaszcza z przepychanek słownych Winchesterów. Dopiłam resztkę soku pomarańczowego i poczułam,że mnie mdli. Wzięłam głęboki oddech,ale to nic nie dało.
Wszystko dobrze? – Dean momentalnie podniósł się z krzesła.
Mhm. To tylko...mdłości...Przepraszam!
Wybiegłam z kuchni nie oglądając się za siebie. Dopadłam do najbliższej łazienki w porę. Urgh,to takie obrzydliwe! Mam nadzieję,że ten cały doktor się nie mylił mówiąc,że mdłości powinny ustać za kilka tygodni.
Kiedy mój żołądek już się uspokoił,odkręciłam pordzewiały kran i opłukałam usta wodą. Spojrzałam do lustra i niemal od niego odskoczyłam. Zamiast swoich włosów zobaczyłam gęstsze,pofalowane z refleksami. Moje kości policzkowe znacznie się wyostrzyły,a sama twarz wydłużyła.
Miałam przed sobą Amarę.
Zamrugałam kilkakrotnie,lecz najwyraźniej mi się przywidziało. Znów byłam tam ja, blada i wymizerowana. Wzięłam głęboki oddech,przeczesałam palcami włosy i już miałam wychodzić,gdy poczułam w piersi gwałtowny ucisk. Złapałam się krawędzi umywalki walcząc o oddech,który coraz ciężej było mi złapać. Chciałam krzyknąć,ale nie byłam w stanie. Równocześnie poczułam,jakby w moim brzuchu wirowały ostrza. Odruchowo się za niego złapałam usiłując stłumić ból. Znów mnie zemdliło i splunęłam do umywalki. Krwią.
Ostatnie co pamiętam to szyderczy uśmiech Amary wyzierający zza lustra.


Dean


Siedziałem z łokciami wspartymi na kolanach i przyciskałem palce do ust szepcząc bezgłośną modlitwę.
Proszę,obudź się,proszę,proszę,nie,nie,nie
Kiedy znalazłem Imoen leżącą nieprzytomną na posadzce,z ustami we krwi,serce na chwilę mi stanęło,a w uszach zaszumiało tak,że nie usłyszałem nawet własnego krzyku. To była bezsprzecznie jedna z najgorszych chwil w moim życiu – podobnie czułem się tylko wtedy,gdy Sammy został dźgnięty nożem w plecy przez jednego z wybrańców żółtookiego demona.
Nie mogłem jej stracić.
Usiłowałem ją ocucić klepiąc policzki i polewając zimną wodą,ale nic nie poskutkowało. Wyczułem tętno na jej szyi,lecz było bardzo słabe,więc tylko nieco mi ulżyło. Ostrożnie wziąłem ją na ręce i przeniosłem do naszej sypialni. Nie wiedziałem nawet,kiedy do pokoju weszli Sam i Sarah. Moja mina musiała wyglądać bardzo podobnie do tych,które malowały się na ich twarzach. Albo nawet jeszcze gorzej.
Zadzwoniłem do Casa – powiedział cicho Sam. – Powinien tu być lada chwila.
Oderwałem wzrok od nieprzytomnej ukochanej i skierowałem go na brata ewidentnie nie wiedzącego co począć z rękoma.
Po co nam teraz Cas?
Masz lepszy pomysł? Chcesz tu siedzieć i czekać na cud?
Głos Sama był ostry i zdecydowany. Cholera,dlaczego ja sam na to nie wpadłem tylko bezczynnie tu tkwiłem poddając się losowi?
W tej samej chwili odnalazłem odpowiedź. Za bardzo się bałem. To strach o ich bezpieczeństwo mnie paraliżował. Przez całe życie miałem jedną słabość – brata. Teraz doszły dwie kolejne. Zadrżałem na samą myśl. Amara już o tym wie i z pewnością będzie chciała to wykorzystać. I patrząc na nieprzytomną Imoen,miałam wrażenie,że już to robiła.
Przełknąłem ślinę i ująłem dłoń kobiety w swoją. Zaciskałem kurczowo jej palce jakbym liczył,że dzięki temu się obudzi. W tamtej chwili wydawało mi się to głupie,ale...zadziałało.
Poczułem jak delikatnie rusza palcami,aż w końcu odwzajemnia uścisk. Rozchyliłem usta wydając cichy jęk ulgi,gdy poruszyła głową i otworzyła oczy. Powiodła dookoła zdezorientowanym spojrzeniem i zatrzymała wzrok na mnie.
Fala ulgi zalała mnie jak niespodziewany deszcz w upalny dzień. Przymknąłem powieki i westchnąłem cicho.
Boże,jeśli naprawdę gdzieś tam jesteś,dziękuję ci.
Co się stało? – wymamrotała podnosząc się.
Wow,spokojnie – powstrzymałem ją gestem dłoni. – Zemdlałaś. Musisz jeszcze odpocząć.
Zmarszczyła brwi i przeczesała nerwowo włosy.
Ach,już pamiętam – oznajmiła i zaraz się skrzywiła – Ale mnie boli głowa.
Musiałaś się mocno uderzyć. Przyniosę ci coś na ból,zaraz wracam. – powiedziałem szybko i jeszcze szybciej poderwałem się z krzesła i wyszedłem z pokoju usiłując opanować drżenie.
Przy kuchennym stole z otwartym laptopem siedziała Sarah. Na mój widok uniosła głowę.
Jak ona się czuje? – spytała z niepokojem.
Obudziła się,ale boli ją głowa. Jak myślisz,mogę jej podać te pigułki? 
Potrząsnąłem opakowaniem.
Blake przewróciła oczami. Na jej twarz wypłynął lekko kpiący uśmiech.
To zwykły paracetamol Dean. Po jednej tabletce nic jej się nie stanie.
Otworzyłem lodówkę i wyjąłem z niej butelkę wody. Jakie to szczęście,że dziewczyny mieszkają z nami. Inaczej jedynym płynem w tej twierdzy byłoby piwo,którego butelkę po namyśle także wziąłem.
Przechodziłem akurat przez główny hol,kiedy usłyszałem kroki na kutych schodach,a zaraz potem ujrzałem sylwetkę Casa. Jak zwykle miał zmarszczone brwi i swoją słynną,obojętną minę.
Witaj Dean – powiedział tym swoim głębokim głosem. – Przyjechałem najszybciej jak się dało,Sam mówił,że to bardzo pilne.
Westchnąłem ciężko. Imoen się obudziła,więc nie był już do niczego potrzebny,ale nie zaszkodziło się upewnić. Przecież jako anioł ma pojęcie o sprawach,o których mi się nie śniło.
No i zwyczajnie miło było go widzieć.
Chodzi o Imoen. Sammy zadzwonił do ciebie,bo zemdlała i nie wiedzieliśmy co robić,ale już jest w porządku.
Naprawdę,Dean? – Cas zmarszczył brwi. Wydawał się zły. – Wezwaliście mnie tylko dlatego,że zemdlała?
Ona nie... – urwałem i przypomniałem sobie,że Castiel o niczym nie wiedział. – Ona jest w ciąży,Cas.
Och. – Rozchylił usta wyduszając tylko to jedno słowo. Unikał mojego wzroku najwyraźniej szukając właściwych słów. – No cóż...
Okej,Cas,daruj sobie wymowne chrząknięcia,dobra? – przerwałem zniecierpliwiony. – Musisz zobaczyć co z nią.
Dean,czekaj,ja... – Nie słuchałem go już tylko udałem się do sypialni.
Mój brat uśmiechał się przyjaźnie do Imoen,która podniosła się i teraz siedziała na łóżku.
Sam powiedział,że zwymiotowałam krwią. Czy to prawda?
Tak – zacisnąłem usta i położyłem szklankę i tabletki na stoliku obok łóżka. – Zaraz się dowiemy,co to oznacza.
W drzwiach od pokoju stanął Cas. Imoen rozchyliła usta na jego widok i miałem wrażenie,że w jej oczach dostrzegłem iskierki radości,albo raczej...nadziei.
Witaj,Imoen – powiedział anioł uważnie mierząc ją wzrokiem. – Słyszałem co ci się...stało.
Zmarszczyłem brwi. Z jakiegoś dziwnego powodu miałem wrażenie,że Cas nie odnosi się do jej małego,łazienkowego wypadku,tylko...cóż,naszego „małego wypadku”. Nie podobał mi się ton jego głosu.
Już w porządku. Nie musisz się mną zajmować,naprawdę.
O nie,nie,nie,nie,musi i zrobi to – oznajmiłem stanowczo podchodząc do łóżka. Usiadłem na brzegu i złapałem ją za rękę. Zwróciłem głowę w stronę anioła.
Możesz się dowiedzieć,dlaczego pluła krwią i omal nie umarła? Zrobić pstryk czy coś?
No cóż,ja... – Cas się zawahał. – Imoen nie ma już łaski,więc nie mogę sięgnąć do jej mocy.
Otworzyłem usta ze zdziwienia.
Więc nie możesz nic zrobić?
Tego nie powiedziałem. Odebrano jej łaskę jak zwykłemu aniołowi,więc powinno zostać w niej chociaż echo mocy. Mogę ją zbadać,ale nie obiecuję,że się czegoś dowiem.
Poprzednim razem,gdy chciałeś sprawdzić skąd pochodzi jej łaska dostałeś nokaut – zauważył stojący w kącie z założonymi rękoma Sam.
To zwykłe echo,Sam – powtórzył Castiel – Nie będzie na tyle silne,żeby mnie odrzucić.
Więc zrób to – szepnęła Imoen zamykając oczy. Przeszył mnie dreszcz niepokoju. Czy to co zamierzał zrobić było jak dotknięcie ludzkiej duszy?
Walczyłem ze sobą. Każda cząstka mnie protestowała przeciwko zadaniu jej jakiegokolwiek bólu,ale stłumiłem tą pokusę. To był jedyny sposób,aby się czegoś dowiedzieć.
Cas dotknął dwoma palcami czoła Imoen. Wygięła się w łuk i wydała z siebie ciche westchnięcie. Powietrze dookoła nagle zadrgało,lecz było to delikatnie niczym muśnięcie wiatru,w dodatku trwało zaledwie kilka sekund. Anioł zachwiał się i mój brat poderwał się,aby go powstrzymać,lecz ten zdążył utrzymać równowagę.
Cas? Hej,Cas! – zawołałem niepewnie widząc,że nie reaguje.
W porządku.
Więc?
Castiel zacisnął usta w wąską kreskę. Zmarszczone brwi były jedyną oznaką jego troski. Nie umiał kłamać,ani tym bardziej ukrywać swoich prawdziwych emocji,więc serce zabiło mi szybciej z niepokoju na widok jego miny.
Chodzi o echo. Zanika.
Imoen gwałtownie poderwała się z łóżka i chciała wstać,ale odwiodłem ją od tego. Popatrzyła na mnie wypełnionymi strachem oczyma.
Jak to:zanika? – spytała cicho.
Praktycznie go nie wyczuwałem. A już na pewno nie było na tyle silne by stawić mi opór.
Więc to dlatego zemdlałam?
Poniekąd. – Castiel zrobił kilka kroków po pokoju,aż wreszcie zatrzymał się i oznajmił: – Myślę,że dziecko wysysa z ciebie moc.
Otworzyłem usta,a potem ponownie je zamknąłem. Rozejrzałem się nerwowo po pokoju aż wreszcie przypomniałem sobie o piwie. Sięgnąłem po nie i pociągnąłem z butelki długi łyk, po czym wstałem.
Najgorsze z możliwych przeczuć zalęgło się gdzieś w najgłębszej otchłani mojego umysłu i powoli pięło się ku górze. Z całych sił starałem się udaremnić ten proces.
Okej – powiedziałem powoli dyskretnie wypuszczając powietrze z płuc – Czy to znaczy,że ta resztka mocy na nie przechodzi? Czy ono raczej...karmi się tą mocą w jakiś sposób?
Nie wiem – przyznał Cas – Nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Ale wiem jedno. Każdy anioł...każdy byt potrzebuje chociaż resztki mocy poza naczyniem. W przeciwnym razie...
Umrę – dokończyła szeptem Imoen.
Czułem się,jakby moje narządy ktoś wyprał w nieodpowiedniej temperaturze. Każdy jeden zdawał się bowiem skurczony jak sweter. Wypowiedziała na głos moją najgorszą obawę,tą którą próbowałem bezskutecznie zdusić.
Podchwyciłem jej spojrzenie. Dostrzegłem w nim niemą akceptację. Pokręciłem gwałtownie głową.
Nie – warknąłem – Nie ma mowy. Crowley ma twoją łaskę. Zmuszę go by ją oddał. Nie wiem jeszcze jak,ale coś wymyślę. Nie możesz umrzeć.
Imoen patrzyła na mnie załzawionymi oczyma. Z całego serca chciałem podejść i ją przytulić,ale Cas złapał mnie za ramię.
Powinniśmy dać Imoen odpocząć.
Oparłem dłonie o dębowy stół w bibliotece i policzyłem do dziesięciu chcąc się uspokoić. To musiał być kolejny sen zesłany przez Amarę,żeby mnie zdołować.
Dean,popatrz na mnie.
Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem. Ani jeden nerw na jego twarzy nie drgnął.
Co? Mam udać,że wszystko jest w porządku? – burknąłem.
Jest jeszcze jeden,pewniejszy sposób,żeby ją ocalić.
Rozszerzyłem oczy ze zdumienia.
Cholera,Cas nie torturuj mnie dłużej!
Nie dopuścić,aby dziecko się urodziło.
Co...powiedziałeś?
To było jak cios w samo serce. Cas był dla mnie jak brat,ale w tej chwili udusiłbym go gołymi rękoma. Poczułem pieczenie na przedramieniu i naszła mnie niesłychana ochota by przejść do dzieła,ale wtedy w głowie mi zaświtało.
Zachowanie Casa od początku wizyty zaczęło układać się w logiczną całość.
Ty od początku nie byłeś zadowolony,że ona jest w ciąży,hm? Odpowiedz! – warknąłem piorunując go wzrokiem.
Zapanowało niezręczne milczenie. W końcu anioł westchnął.
Tak.
Spodziewałem się tego,ale mimo to zamrugałem chcąc przyswoić sobie tą informację.
Dlaczego? – spytałem cicho.
Na ziemi był do tej pory tylko jeden nefilim. Był potworem,wynaturzeniem. A był potomkiem byle anioła i człowieka. Jak myślisz,kim by był z mocą Imoen?
Mój oddech przyspieszył. Teraz zaś przekręcał sztylet tkwiący w moim sercu. Ale nie mogłem dać po sobie poznać,jak bardzo mnie zranił. Cholera,przecież musiał mieć jakiś powód!
Moje dziecko nie będzie żadnym potworem! I przyjdzie na ten świat chociażbym miał wyrżnąć pół Nieba i Piekła!
Powoli zaczynało do niego docierać,bo otworzył usta i zamknął je ponownie marszcząc brwi. Pokręcił głową i oznajmił:
Przepraszam,Dean. Nie wiedziałem,że to dla ciebie tak ważne. Inaczej nawet bym tego nie zasugerował. Widać ciągle zbyt mało wiem o ludziach.
To najlepsze co kiedykolwiek może mnie spotkać w życiu,Cas – powiedziałem cicho po chwili milczenia. – Zawsze chciałem mieć rodzinę. Ale potem ojciec zaginął i zajęliśmy się z Sammy'm polowaniami na stałe. Odrzuciłem te marzenia. A teraz dostałem szansę,żeby je spełnić,rozumiesz?
Zaczerpnąłem powietrza i oparłem dłonie na stole. Spuściłem głowę usiłując powstrzymać cisnące się do oczu łzy. To jednak było silniejsze ode mnie i uniosłem ją czując,jak pojedyncza kropla cieknie mi po policzku.
Wiem,że to dziecko nie będzie zwyczajne,że będzie skłonne do czynów,które mi się nawet nie śniły. Ale nie dopuszczę do tego,by stało się potworem,bo inaczej...
Sam musiałbym je zgładzić – dokończyłem gorzko w myślach.
Rozumiem,Dean – Anioł ostrożnie się zbliżył i dotknął mojego ramienia. – Próbuję sobie wyobrazić co przeżywasz i po prostu nie potrafię. Jako anioł mogę myśleć tylko o zagrożeniu spowodowanym przez tą...istotę. Nie powinienem do tego dopuścić,zwłaszcza jeśli w ten sposób zagrożone jest istnienie Światłości...
Spiorunowałem go spojrzeniem.
Ale jesteś moim przyjacielem – dodał szybko – I zrobię dla ciebie wszystko. Nawet jeśli to sprzeczne z moim istnieniem.
Moja złość na Casa nagle wyparowała. Postawiłem się na jego miejscu. Był zwyczajnie rozdarty-tyle razy już zdradził swój gatunek,żeby ratować nam tyłki,że nie sposób tego zliczyć. I teraz znów miał zamiar to zrobić,chociaż konsekwencje mogły być różne.
– Postaram się zachować ciążę Imoen w tajemnicy.
Dziękuję – wymamrotałem i uścisnąłem go krótko.
Niedługo potem anioł odjechał. Cichutko zakradłem się do kuchni,gdzie siedzieli pogrążeni w rozmowie Sam i Sarah. Mieli zmarszczone brwi i zawzięcie o czymś dyskutowali. Nawet mnie nie zauważyli. I dobrze. Tak powinno być.
Następnie równie cicho otworzyłem drzwi naszej sypialni. Imoen leżała na boku z ręką opartą na poduszce. W świetle małej nocnej lampki długie rzęsy rzucały cień na jej policzki. Jej pierś unosiła się i opadała w miarowym rytmie. Uśmiechnąłem się na ten widok. Potrzebowała teraz solidnego odpoczynku. Jednocześnie serce mi się boleśnie ścisnęło na myśl o tym,co zamierzałem zrobić.
Niepostrzeżenie wyszedłem z bunkra i skierowałem kroki w stronę Impali.
Cześć,dziecinko – powiedziałem siadając za kierownicą i cicho włączając radio. Policzyłem do dziesięciu i wydobyłem z kieszeni komórkę.
Król Piekła – odezwał się szczebiot Crowleya po drugiej stronie.
Crowley,to ja.
Ach,Wiewiórze. Proszę tylko nie mów,że znowu chcesz się targować o łaskę.
Nie zamierzam się targować. Zgodzę się na wszystko co zaproponujesz.
No i powiedział – westchnął – Ile razy ci mówiłem,że nieważne jaka będzie twoja oferta,nie dam ci jej?
Czasy się zmieniły. Naprawdę jej potrzebuję. To już nie jest byle zachcianka.
Ach tak? A cóż takiego się stało?
Przygryzłem wargę. Nie mogłem mu powiedzieć. Od razu chciałby to jakoś wykorzystać. Albo nawet gorzej...
To nie twój interes.
Więc zapomnij o czymkolwiek.
Czekaj. – Zamknąłem powieki. Miałem nadzieję,że nie będę musiał jednak tego mówić. – Oddasz mi ją,jeśli...zostanę twoim sługą? Wypełnię każde twoje polecenie. Zabiję kogo każesz. Tylko błagam. Oddaj łaskę.
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Moje serce biło jakbym był w trakcie maratonu. Wreszcie się odezwał:
Zgoda.

--------------------------------------------------------------------------------

Postanowiłam nieco skrócić Wasze męki,między innymi dlatego dodaję rozdział w tygodniu :P Także dlatego,że zaliczyłam najbardziej nielubiany przedmiot na studiach i mam dobry humor :D
Jak widzicie pobawiłam się nieco z narracją,w następnym też,ale mam nadzieję,że mi to wyszło,nie było łatwo się przestawić. Osobiście jestem całkiem zadowolona z efektu ;)
No i jestem ciekawa Waszej opinii :D 


7 komentarzy:

  1. O Boże Dean odjelo mi mowę (jak to możliwe?) Jezu Dean biedny Dean dlaczego musialas to zrobic przez Ciebie będę myśleć o tym rozdziale cały dzień! Chociaż jest on trochę tragiczny i tak genialny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha,bo widzisz,ze mnie jest taka trochę sadystka,lubię się poznęcać nad bohaterami moich opowiadań :D

      Usuń
  2. Oooo cholercia, Dean będzie współpracował z Crowley'em? Tego się nie spodziewałam ;) Co do dziecka Imo, w pewnym sensie przypomina mi Caroline z siódmego sezonu, nie wiem czy dotarłaś aż tak daleko w takim razie może nie będę spojlerować, ale mam dziwne wrażenie, że ich dziecko nie będzie normalne, tzn. mam na myśli to, iż Imo to anielica a Dean ze znamieniem Kaina to... oczywiście demon. Coś mnie się wydaje, że ono będzie tak jak powiedział Cass wynaturzeniem i będzie miało w sobie dwie natury: demona jak i anioła ;) no, no ciekawie. Co do narracji, genialnie Ci wyszło ;) Pozdrawiam i życzę dużo weny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Boże,Bella kocham Cię,nawet nie wiesz jak mi pomogłaś z tym stwierdzeniem o Znamieniu xD Dzięki bardzo!
      Co do Caroline:Nie doszłam jeszcze do tego,ale czytałam książki i pamiętam,że była w ciąży z Tylerem także nie powiedziałaś nic o czym bym tak naprawdę nie wiedziała ;)

      Usuń
    2. Nie ma za co, polecam się na przyszłość ;)A jeśli chodzi o Caroline to w siódmym sezonie nie jest w ciąży z Tylerem ;) więc może nie będę spojlerować na temat serialu, ale powiem Ci szczerze, że pomysł całkowicie podobny do tego z tvd z siódmego sezonu, bo tam też... ech, kusi mnie by to powiedzieć jednak nie zepsuje Ci niespodzianki xd jak coś u mnie pojawił się nowy rozdział ;)

      Usuń
  3. Oj gupi pomysł Den a jak Craully każe mu zabić Sama też to zrobi wogule tak się zastanawiam czemu Den ma jeszcze znamię jak bardzo się cieszę z tego dziecka tak bardzo uwarzam,że Cas ma rację i cieszę się, że Sam był teraz stanowczy pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj gupi pomysł Den a jak Craully każe mu zabić Sama też to zrobi wogule tak się zastanawiam czemu Den ma jeszcze znamię jak bardzo się cieszę z tego dziecka tak bardzo uwarzam,że Cas ma rację i cieszę się, że Sam był teraz stanowczy pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Theme by Hanchesteria