– Ach,nie
ma jak w domu. Stare dobre Kansas - bunkier pośrodku lasu zamiast
przytulnego hotelu z widokiem na góry,brak obsługi hotelowej i
męskie skarpety walające się po kątach. Uroczo – oznajmiła
ironicznie Sarah rzucając torbę ze sprzętem na stół z mapą
świata i przeciągając się.
Wyjechali
wczesnym rankiem i gdy dotarli do domu było już południe. Na
początku planowali krótki urlop po zakończeniu polowania,ale w
bieżącej sytuacji Dean nie chciał o czymś takim słyszeć. Chciał
jak najszybciej wrócić do domu by mieć na oku Imoen w bezpiecznym
miejscu. Jego brat i Sarah próbowali go uspokoić,ale po kilku
próbach dali sobie spokój. Odkąd dowiedział się,że zostanie
ojcem,Dean był jedną wielką zagadką. Jego wybuchowy charakter
zdawał się drzemać by w odpowiedniej chwili powrócić ze zdwojoną
siłą. Innymi słowy,był strzępkiem nerwów i denerwowanie go
mogło się źle skończyć.
Imoen
także pozostawała pod wpływem nowych doznań. Sarah usiłowała
wyjaśnić jej co się dzieje,ale sucha teoria była daleka od
prawdy. Owszem,odczuwała dziwną euforię,jakby w jej wnętrzu co i
raz wybuchały fajerwerki,ale jednocześnie czuła się słaba,jakby
ta radość była zbyt uciążliwa dla jej organizmu. Mimo to
przypominała tą Imoen sprzed kilkunastu miesięcy – niewinną i
zagubioną w nowych realiach.
Po
kilku dniach wszystko zdawało się wrócić do normy. Zero wieści o
Amarze,żadnych potworów do zabicia,a także lepsze samopoczucie
Imoen.
Prawie
jak w przeciętnej amerykańskiej rodzinie z przedmieścia.
Dean
Przewróciłem
się na bok usiłując znaleźć dogodniejszą pozycję,aby jeszcze
chociaż na chwilę odpłynąć w ramiona snu. Przez kilka
nocy,łącznie z minioną kładłem się spać najpóźniej z nas
wszystkich i siedziałem przy głównym stole z oczami wlepionymi w
ekran laptopa w poszukiwaniu wszelkiego rodzaju informacji o
przebiegu ciąży. Musiałem przecież odpowiednio zadbać o moją
ukochaną a tych kilka informacji od lekarza z Loveland to
zdecydowanie zbyt mało,tym bardziej,że nie był to typowy
przypadek. I gdyby Sammy - albo jeszcze gorzej,Sarah- przyłapali
mnie na czymś takim chyba spaliłbym się ze wstydu.
Usłyszałem szelest. No
to chyba jednak nici ze spania na dziś - pomyślałem kiedy
Imoen wtuliła się przez sen w moje ramię. Jej włosy łaskotały
mnie w policzek,jednak nie śmiałem jej odsunąć. Leżałem przez
chwilę w bezruchu i nie wiem,co byłoby dalej,gdyby nagle się nie
poruszyła i nie otworzyła powoli oczu. Uniosła nieco głowę i
spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
– Hej
– wymamrotała uśmiechając się leniwie. Na widok jej uśmiechu
moje serce przebudziło się z sennego letargu. Czy kiedyś przestanę
tak na nią reagować?
– Cześć
– odparłem całując ją w czubek głowy. Przeciągnąłem się i
podniosłem do pozycji siedzącej pociągając ją za sobą.
– Dobrze
spałaś?
– Mhm.
Całkiem dobrze. A ty?
– Też.
Jak się czujesz?
– Ledwo
dzień się zaczął Dean – zaśmiała się – Wszystko w
porządku. Nie musisz się mną tak przejmować.
– Muszę
– powiedziałem patrząc w jej błyszczące rozbawieniem oczy ze
śmiertelną powagą. Nachyliłem się nad nią i oparłem dłonie po
obu stronach jej szczupłego ciała.
– Imo
wiesz przecież,że ciąża to poważna sprawa. Żyjesz teraz za
dwoje.
My
oboje żyjemy – poprawiłem się w myślach.
Odchyliłem
kołdrę i omiotłem wzrokiem ciało Imoen.
Nie
sądziłem,że w tym ponurym życiu,które wiodę znajdzie się
chociażby odrobina radości. Prawdziwej i trwałej,nie tej którą
dawały mi szybkie numerki i alkohol. A jednak cuda się zdarzają i
stoję teraz u progu największego z nich – cudu narodzin.
Nie
potrafię opisać potęgi tego uczucia. Ta radość wypełnia mnie
całego od stóp do głów. Trochę tak jakbym był pijany,tyle
że rano znów będę czuł to samo.
Tyle
lat toczyłem wojnę ze swoimi najskrytszymi marzeniami aż w końcu
złożyłem broń pozwalając rzeczywistości zwyciężyć.
Pogodziłem się z tym,że nie mnie pisane jest spotkać wymarzoną
kobietę i założyć z nią rodzinę. Aż tu nagle rzeczywistość
ogłaszała kapitulację. Zakochałem się bez pamięci w upadłym
aniele,który nie ma właściwie nic wspólnego z jakimkolwiek
aniołem. Wiem także,że i ona mnie kocha,chociaż nie zdaje sobie
sprawy z potęgi tego uczucia.
A
czy ja zdaję?
Nigdy
wcześniej nie byłem zakochany do tego stopnia,a teraz dodatkowo
zaczynam poznawać kolejny rodzaj miłości. Kiedy byłem młodszy
musiałem być w pewnym stopniu ojcem dla Sammy'ego,jednak uczucie
jakim darzę brata nie ma nic wspólnego z tym,które odczuwam
patrząc na płaski jeszcze brzuch mojej ukochanej ze świadomością,że
rośnie w nim moje dziecko.
Ostrożnie
wyciągnąłem rękę i położyłem ją na jej brzuchu czule
głaskając.
– Chciałbym
już poczuć jak maleństwo się rusza – powiedziałem z
westchnieniem. – Ale to dopiero za kilka miesięcy.
– Naprawdę?
– spytała zdziwiona. Zmarszczyłem brwi. – Bo ja...czuję już
coś.
Rozchyliłem
usta chcąc coś powiedzieć,lecz po chwili znów je zamknąłem i
tylko pokręciłem głową.
– To
niemożliwe.
– Mówię
prawdę,Dean. Być może to nie ruchy,ale naprawdę coś czuję. Tak
jakby...wibrowanie.
Przypomniało
mi się dlaczego została porwana przez mamunę. Przez aurę. Nie
miałem wątpliwości,że to ją właśnie czuła Imoen.
I
nie oznaczało to niczego dobrego. Musiałem mieć zmartwioną
minę,bo momentalnie wyczuła co mnie trapi.
– To
nic dobrego,prawda?
Westchnąłem
i objąłem ją ramieniem.
– Tego
nie wiemy – przyznałem – Ale wierzę ci. Ty przecież...nie
jesteś do końca człowiekiem. Kto wie jaką siłę posiada nasze
dziecko?
Imoen
Ja
również o tym myślałam. Odkąd dowiedziałam się co jest powodem
mojego złego samopoczucia i jak to się stało,zaczęłam to
odczuwać-delikatne,miarowe wibrowanie wewnątrz mnie,jakby moja
dawna moc chciała się wydostać.
Lecz
ta była inna. Chociaż jej echo było stłumione,to jednak czułam
że jest ostrzejsza od mojej. Czasem sprawiała,że kręciło mi się
w głowie,ale przez większość czasu po prostu ją odczuwałam.
I
kiedy Dean zadał pytanie,ogarnął mnie dreszcz. Ta nowa energia
była zapowiedzią czegoś innego,lecz czy było to dobre czy też
złe?
Leżeliśmy
jeszcze przez chwilę czekając,aż resztki snu opuszczą nasze
umysły aż w końcu trzeba było wstać. Na szczęście zdążyłam
się odświeżyć i ubrać nie niepokojona przez nudności. Zamiast
tego głośno zaburczało mi w brzuchu.
W
kuchni krzątała się już Sarah. Nuciła coś pod nosem sięgając
co i raz do szafek czy też lodówki najpewniej udoskonalając
danie,które właśnie przyrządzała. Przez zapach smażeniny
zrobiłam się jeszcze bardziej głodna.
Odwróciła
głowę w moją stronę i uśmiechnęła się odgarniając za ucho
kędzierzawy kosmyk włosów wymykający się z koka.
– Cześć
– powiedziała.
– Cześć.
Co to za zapach?
– Smażę
naleśniki. Siadaj,za chwilę powinny być gotowe.
Naleśniki?
Czy kiedykolwiek w tym ziemskim życiu jadłam coś takiego? Wydawało
mi się,że nie,ale było to bez znaczenia. W tej chwili zjadałabym
nawet tą okropną sałatkę,którą zamówił dla mnie kiedyś Dean.
Posłusznie
więc zajęłam miejsce przy stole. Sarah postawiła przede mną
talerz ze stosem rumianych placków polanych przezroczystym,bardzo
aromatycznym sosem. Niepewnie wzięłam do ręki widelec i odkroiłam
kawałek. Naleśniki były słodkie,ale odpowiadało mi to.
– Co
to za sos? – wymamrotałam przeżuwając kolejną porcję.
– Syrop
klonowy. Jedyne czego naprawdę zazdroszczę Kanadyjczykom to to,że
go wynaleźli. – skwitowała siadając naprzeciw mnie i obficie
polewając swoją porcję.
Zdążyłam
pochłonąć pół swojej,kiedy do kuchni weszli obaj Winchesterowie.
– No
nareszcie! – westchnęła Sarah. – Za karę będziecie musieli
poczekać.
Dean
zbliżył się do mnie. Zauważyłam,że na jego policzkach nie ma
cienia zarostu,a w dodatku przyjemnie pachniał płynem po goleniu.
– Mówiłem,że
będzie szybciej,jeśli weźmiemy prysznic razem – mruknął
wprost do mojego ucha mrugając porozumiewawczo. Zachichotałam.
Taak,z
pewnością by tak było.
Zerknął
na mój talerz i uniósł brwi.
– Naleśniki?
Wow!
–
Pomyślałam,że
mamy co świętować,a moja mama zawsze na szczególne okazje smażyła
naleśniki. – wyjaśniła nieco zmieszana Sarah.
Cała
trójka wlepiła we mnie spojrzenia. Szczególnie intensywne było to
rozmarzone Deana,jednak do niego zdążyłam się już
przyzwyczaić,podczas gdy pod uważnym wzrokiem Sama i Sary poczułam
się niekomfortowo.
– Wybacz
– mruknął Sam.
– Tak.
Ciągle jesteśmy podekscytowani – dodała ze śmiechem Sarah.
– Ale
to nie powód,żeby patrzeć na mnie jak...jak na eksponat –
Przypomniałam sobie jak nazywają się te wszystkie rzeczy,które
ludzie nazywają sztuką i które stoją w muzeach. Czułam się
teraz zupełnie jak one.
– Już
nie będziemy – Dean pogładził mnie uspokajająco po plecach.
Reszta
śniadania nie upłynęła jakoś nadzwyczajnie. Temat mojej ciąży
zszedł na boczny tor i rozmawialiśmy o wszystkim albo niczym od
czasu do czasu śmiejąc się,zwłaszcza z przepychanek słownych
Winchesterów. Dopiłam resztkę soku pomarańczowego i poczułam,że
mnie mdli. Wzięłam głęboki oddech,ale to nic nie dało.
– Wszystko
dobrze? – Dean momentalnie podniósł się z krzesła.
– Mhm.
To tylko...mdłości...Przepraszam!
Wybiegłam
z kuchni nie oglądając się za siebie. Dopadłam do najbliższej
łazienki w porę. Urgh,to takie obrzydliwe! Mam nadzieję,że ten
cały doktor się nie mylił mówiąc,że mdłości powinny ustać za
kilka tygodni.
Miałam
przed sobą Amarę.
Zamrugałam
kilkakrotnie,lecz najwyraźniej mi się przywidziało. Znów byłam
tam ja, blada i wymizerowana. Wzięłam głęboki oddech,przeczesałam
palcami włosy i już miałam wychodzić,gdy poczułam w piersi
gwałtowny ucisk. Złapałam się krawędzi umywalki walcząc o
oddech,który coraz ciężej było mi złapać. Chciałam
krzyknąć,ale nie byłam w stanie. Równocześnie poczułam,jakby w
moim brzuchu wirowały ostrza. Odruchowo się za niego złapałam
usiłując stłumić ból. Znów mnie zemdliło i splunęłam do
umywalki. Krwią.
Ostatnie
co pamiętam to szyderczy uśmiech Amary wyzierający zza lustra.
Dean
Siedziałem
z łokciami wspartymi na kolanach i przyciskałem palce do ust
szepcząc bezgłośną modlitwę.
Proszę,obudź
się,proszę,proszę,nie,nie,nie
Kiedy
znalazłem Imoen leżącą nieprzytomną na posadzce,z ustami we
krwi,serce na chwilę mi stanęło,a w uszach zaszumiało tak,że nie
usłyszałem nawet własnego krzyku. To była bezsprzecznie jedna z
najgorszych chwil w moim życiu – podobnie czułem się tylko
wtedy,gdy Sammy został dźgnięty nożem w plecy przez jednego z
wybrańców żółtookiego demona.
Nie
mogłem jej stracić.
Usiłowałem
ją ocucić klepiąc policzki i polewając zimną wodą,ale nic nie
poskutkowało. Wyczułem tętno na jej szyi,lecz było bardzo
słabe,więc tylko nieco mi ulżyło. Ostrożnie wziąłem ją na
ręce i przeniosłem do naszej sypialni. Nie wiedziałem nawet,kiedy
do pokoju weszli Sam i Sarah. Moja mina musiała wyglądać bardzo
podobnie do tych,które malowały się na ich twarzach. Albo nawet
jeszcze gorzej.
– Zadzwoniłem
do Casa – powiedział cicho Sam. – Powinien tu być lada chwila.
Oderwałem
wzrok od nieprzytomnej ukochanej i skierowałem go na brata
ewidentnie nie wiedzącego co począć z rękoma.
– Po
co nam teraz Cas?
– Masz
lepszy pomysł? Chcesz tu siedzieć i czekać na cud?
Głos
Sama był ostry i zdecydowany. Cholera,dlaczego ja sam na to nie
wpadłem tylko bezczynnie tu tkwiłem poddając się losowi?
W
tej samej chwili odnalazłem odpowiedź. Za bardzo się bałem. To
strach o ich bezpieczeństwo mnie paraliżował. Przez całe życie
miałem jedną słabość – brata. Teraz doszły dwie kolejne.
Zadrżałem na samą myśl. Amara już o tym wie i z pewnością
będzie chciała to wykorzystać. I patrząc na nieprzytomną
Imoen,miałam wrażenie,że już to robiła.
Przełknąłem
ślinę i ująłem dłoń kobiety w swoją. Zaciskałem kurczowo jej
palce jakbym liczył,że dzięki temu się obudzi. W tamtej chwili
wydawało mi się to głupie,ale...zadziałało.
Poczułem
jak delikatnie rusza palcami,aż w końcu odwzajemnia uścisk.
Rozchyliłem usta wydając cichy jęk ulgi,gdy poruszyła głową i
otworzyła oczy. Powiodła dookoła zdezorientowanym spojrzeniem i
zatrzymała wzrok na mnie.
Fala
ulgi zalała mnie jak niespodziewany deszcz w upalny dzień.
Przymknąłem powieki i westchnąłem cicho.
Boże,jeśli
naprawdę gdzieś tam jesteś,dziękuję ci.
– Co
się stało? – wymamrotała podnosząc się.
– Wow,spokojnie
– powstrzymałem ją gestem dłoni. – Zemdlałaś. Musisz jeszcze
odpocząć.
Zmarszczyła
brwi i przeczesała nerwowo włosy.
– Ach,już
pamiętam – oznajmiła i zaraz się skrzywiła – Ale mnie boli
głowa.
– Musiałaś
się mocno uderzyć. Przyniosę ci coś na ból,zaraz wracam. –
powiedziałem szybko i jeszcze szybciej poderwałem się z krzesła i
wyszedłem z pokoju usiłując opanować drżenie.
Przy
kuchennym stole z otwartym laptopem siedziała Sarah. Na mój widok
uniosła głowę.
– Jak
ona się czuje? – spytała z niepokojem.
– Obudziła
się,ale boli ją głowa. Jak myślisz,mogę jej podać te pigułki?
Potrząsnąłem opakowaniem.
Potrząsnąłem opakowaniem.
Blake
przewróciła oczami. Na jej twarz wypłynął lekko kpiący uśmiech.
– To
zwykły paracetamol Dean. Po jednej tabletce nic jej się nie stanie.
Otworzyłem
lodówkę i wyjąłem z niej butelkę wody. Jakie to szczęście,że
dziewczyny mieszkają z nami. Inaczej jedynym płynem w tej twierdzy
byłoby piwo,którego butelkę po namyśle także wziąłem.
Przechodziłem
akurat przez główny hol,kiedy usłyszałem kroki na kutych
schodach,a zaraz potem ujrzałem sylwetkę Casa. Jak zwykle miał
zmarszczone brwi i swoją słynną,obojętną minę.
– Witaj
Dean – powiedział tym swoim głębokim głosem. – Przyjechałem
najszybciej jak się dało,Sam mówił,że to bardzo pilne.
Westchnąłem
ciężko. Imoen się obudziła,więc nie był już do niczego
potrzebny,ale nie zaszkodziło się upewnić. Przecież jako anioł
ma pojęcie o sprawach,o których mi się nie śniło.
No
i zwyczajnie miło było go widzieć.
– Chodzi
o Imoen. Sammy zadzwonił do ciebie,bo zemdlała i nie wiedzieliśmy
co robić,ale już jest w porządku.
– Naprawdę,Dean?
– Cas zmarszczył brwi. Wydawał się zły. – Wezwaliście mnie
tylko dlatego,że zemdlała?
– Ona
nie... – urwałem i przypomniałem sobie,że Castiel o niczym nie
wiedział. – Ona jest w ciąży,Cas.
– Och.
– Rozchylił usta wyduszając tylko to jedno słowo. Unikał mojego
wzroku najwyraźniej szukając właściwych słów. – No cóż...
– Okej,Cas,daruj
sobie wymowne chrząknięcia,dobra? – przerwałem zniecierpliwiony.
– Musisz zobaczyć co z nią.
– Dean,czekaj,ja...
– Nie słuchałem go już tylko udałem się do sypialni.
Mój
brat uśmiechał się przyjaźnie do Imoen,która podniosła się i
teraz siedziała na łóżku.
– Sam
powiedział,że zwymiotowałam krwią. Czy to prawda?
– Tak
– zacisnąłem usta i położyłem szklankę i tabletki na stoliku
obok łóżka. – Zaraz się dowiemy,co to oznacza.
W
drzwiach od pokoju stanął Cas. Imoen rozchyliła usta na jego widok
i miałem wrażenie,że w jej oczach dostrzegłem iskierki
radości,albo raczej...nadziei.
– Witaj,Imoen
– powiedział anioł uważnie mierząc ją wzrokiem. – Słyszałem
co ci się...stało.
Zmarszczyłem
brwi. Z jakiegoś dziwnego powodu miałem wrażenie,że Cas nie
odnosi się do jej małego,łazienkowego wypadku,tylko...cóż,naszego
„małego wypadku”. Nie podobał mi się ton jego głosu.
– Już
w porządku. Nie musisz się mną zajmować,naprawdę.
– O
nie,nie,nie,nie,musi i zrobi to – oznajmiłem stanowczo podchodząc
do łóżka. Usiadłem na brzegu i złapałem ją za rękę.
Zwróciłem głowę w stronę anioła.
– Możesz
się dowiedzieć,dlaczego pluła krwią i omal nie umarła? Zrobić
pstryk czy coś?
– No
cóż,ja... – Cas się zawahał. – Imoen nie ma już łaski,więc
nie mogę sięgnąć do jej mocy.
Otworzyłem
usta ze zdziwienia.
– Więc
nie możesz nic zrobić?
– Tego
nie powiedziałem. Odebrano jej łaskę jak zwykłemu aniołowi,więc
powinno zostać w niej chociaż echo mocy. Mogę ją zbadać,ale nie
obiecuję,że się czegoś dowiem.
– Poprzednim
razem,gdy chciałeś sprawdzić skąd pochodzi jej łaska dostałeś
nokaut – zauważył stojący w kącie z założonymi rękoma Sam.
– To
zwykłe echo,Sam – powtórzył Castiel – Nie będzie na tyle
silne,żeby mnie odrzucić.
– Więc
zrób to – szepnęła Imoen zamykając oczy. Przeszył mnie dreszcz
niepokoju. Czy to co zamierzał zrobić było jak dotknięcie
ludzkiej duszy?
Walczyłem
ze sobą. Każda cząstka mnie protestowała przeciwko zadaniu jej
jakiegokolwiek bólu,ale stłumiłem tą pokusę. To był jedyny
sposób,aby się czegoś dowiedzieć.
Cas
dotknął dwoma palcami czoła Imoen. Wygięła się w łuk i wydała
z siebie ciche westchnięcie. Powietrze dookoła nagle zadrgało,lecz
było to delikatnie niczym muśnięcie wiatru,w dodatku trwało
zaledwie kilka sekund. Anioł zachwiał się i mój brat poderwał
się,aby go powstrzymać,lecz ten zdążył utrzymać równowagę.
– Cas?
Hej,Cas! – zawołałem niepewnie widząc,że nie reaguje.
– W
porządku.
– Więc?
Castiel
zacisnął usta w wąską kreskę. Zmarszczone brwi były jedyną
oznaką jego troski. Nie umiał kłamać,ani tym bardziej ukrywać
swoich prawdziwych emocji,więc serce zabiło mi szybciej z niepokoju
na widok jego miny.
– Chodzi
o echo. Zanika.
Imoen
gwałtownie poderwała się z łóżka i chciała wstać,ale
odwiodłem ją od tego. Popatrzyła na mnie wypełnionymi strachem
oczyma.
– Jak
to:zanika? – spytała cicho.
– Praktycznie
go nie wyczuwałem. A już na pewno nie było na tyle silne by stawić
mi opór.
– Więc
to dlatego zemdlałam?
– Poniekąd.
– Castiel zrobił kilka kroków po pokoju,aż wreszcie zatrzymał
się i oznajmił: – Myślę,że dziecko wysysa z ciebie moc.
Otworzyłem
usta,a potem ponownie je zamknąłem. Rozejrzałem się nerwowo po
pokoju aż wreszcie przypomniałem sobie o piwie. Sięgnąłem po nie
i pociągnąłem z butelki długi łyk, po czym wstałem.
Najgorsze
z możliwych przeczuć zalęgło się gdzieś w najgłębszej
otchłani mojego umysłu i powoli pięło się ku górze. Z całych
sił starałem się udaremnić ten proces.
– Okej
– powiedziałem powoli dyskretnie wypuszczając powietrze z płuc –
Czy to znaczy,że ta resztka mocy na nie przechodzi? Czy ono
raczej...karmi się tą mocą w jakiś sposób?
– Nie
wiem – przyznał Cas – Nigdy się z czymś takim nie spotkałem.
Ale wiem jedno. Każdy anioł...każdy byt potrzebuje chociaż
resztki mocy poza naczyniem. W przeciwnym razie...
– Umrę
– dokończyła szeptem Imoen.
Czułem
się,jakby moje narządy ktoś wyprał w nieodpowiedniej
temperaturze. Każdy jeden zdawał się bowiem skurczony jak sweter.
Wypowiedziała na głos moją najgorszą obawę,tą którą
próbowałem bezskutecznie zdusić.
Podchwyciłem
jej spojrzenie. Dostrzegłem w nim niemą akceptację. Pokręciłem
gwałtownie głową.
– Nie
– warknąłem – Nie ma mowy. Crowley ma twoją łaskę. Zmuszę
go by ją oddał. Nie wiem jeszcze jak,ale coś wymyślę. Nie możesz
umrzeć.
Imoen
patrzyła na mnie załzawionymi oczyma. Z całego serca chciałem
podejść i ją przytulić,ale Cas złapał mnie za ramię.
– Powinniśmy
dać Imoen odpocząć.
Oparłem
dłonie o dębowy stół w bibliotece i policzyłem do dziesięciu
chcąc się uspokoić. To musiał być kolejny sen zesłany przez
Amarę,żeby mnie zdołować.
– Dean,popatrz
na mnie.
Zmierzył
mnie uważnym spojrzeniem. Ani jeden nerw na jego twarzy nie drgnął.
– Co?
Mam udać,że wszystko jest w porządku? – burknąłem.
– Jest
jeszcze jeden,pewniejszy sposób,żeby ją ocalić.
Rozszerzyłem
oczy ze zdumienia.
– Cholera,Cas
nie torturuj mnie dłużej!
– Nie
dopuścić,aby dziecko się urodziło.
– Co...powiedziałeś?
To
było jak cios w samo serce. Cas był dla mnie jak brat,ale w tej
chwili udusiłbym go gołymi rękoma. Poczułem pieczenie na
przedramieniu i naszła mnie niesłychana ochota by przejść do
dzieła,ale wtedy w głowie mi zaświtało.
Zachowanie
Casa od początku wizyty zaczęło układać się w logiczną całość.
– Ty
od początku nie byłeś zadowolony,że ona jest w ciąży,hm?
Odpowiedz! – warknąłem piorunując go wzrokiem.
Zapanowało
niezręczne milczenie. W końcu anioł westchnął.
– Tak.
Spodziewałem
się tego,ale mimo to zamrugałem chcąc przyswoić sobie tą
informację.
– Dlaczego?
– spytałem cicho.
– Na
ziemi był do tej pory tylko jeden nefilim. Był
potworem,wynaturzeniem. A był potomkiem byle anioła i człowieka.
Jak myślisz,kim by był z mocą Imoen?
Mój
oddech przyspieszył. Teraz zaś przekręcał sztylet tkwiący w moim
sercu. Ale nie mogłem dać po sobie poznać,jak bardzo mnie zranił.
Cholera,przecież musiał mieć jakiś powód!
– Moje
dziecko nie będzie żadnym potworem! I przyjdzie na ten świat
chociażbym miał wyrżnąć pół Nieba i Piekła!
Powoli
zaczynało do niego docierać,bo otworzył usta i zamknął je
ponownie marszcząc brwi. Pokręcił głową i oznajmił:
– Przepraszam,Dean.
Nie wiedziałem,że to dla ciebie tak ważne. Inaczej nawet bym tego
nie zasugerował. Widać ciągle zbyt mało wiem o ludziach.
– To
najlepsze co kiedykolwiek może mnie spotkać w życiu,Cas –
powiedziałem cicho po chwili milczenia. – Zawsze chciałem mieć
rodzinę. Ale potem ojciec zaginął i zajęliśmy się z Sammy'm
polowaniami na stałe. Odrzuciłem te marzenia. A teraz dostałem
szansę,żeby je spełnić,rozumiesz?
Zaczerpnąłem
powietrza i oparłem dłonie na stole. Spuściłem głowę usiłując
powstrzymać cisnące się do oczu łzy. To jednak było silniejsze
ode mnie i uniosłem ją czując,jak pojedyncza kropla cieknie mi po
policzku.
– Wiem,że
to dziecko nie będzie zwyczajne,że będzie skłonne do czynów,które
mi się nawet nie śniły. Ale nie dopuszczę do tego,by stało się
potworem,bo inaczej...
Sam
musiałbym je zgładzić – dokończyłem
gorzko w myślach.
– Rozumiem,Dean
– Anioł ostrożnie się zbliżył i dotknął mojego ramienia. –
Próbuję sobie wyobrazić co przeżywasz i po prostu nie potrafię.
Jako anioł mogę myśleć tylko o zagrożeniu spowodowanym przez
tą...istotę. Nie powinienem do tego dopuścić,zwłaszcza jeśli w
ten sposób zagrożone jest istnienie Światłości...
Spiorunowałem
go spojrzeniem.
– Ale
jesteś moim przyjacielem – dodał szybko – I zrobię dla ciebie
wszystko. Nawet jeśli to sprzeczne z moim istnieniem.
Moja
złość na Casa nagle wyparowała. Postawiłem się na jego miejscu.
Był zwyczajnie rozdarty-tyle razy już zdradził swój gatunek,żeby
ratować nam tyłki,że nie sposób tego zliczyć. I teraz znów miał
zamiar to zrobić,chociaż konsekwencje mogły być różne.
– Postaram się zachować ciążę Imoen w tajemnicy.
– Postaram się zachować ciążę Imoen w tajemnicy.
– Dziękuję
– wymamrotałem i uścisnąłem go krótko.
Niedługo
potem anioł odjechał. Cichutko zakradłem się do kuchni,gdzie
siedzieli pogrążeni w rozmowie Sam i Sarah. Mieli zmarszczone brwi
i zawzięcie o czymś dyskutowali. Nawet mnie nie zauważyli. I
dobrze. Tak powinno być.
Następnie
równie cicho otworzyłem drzwi naszej sypialni. Imoen leżała na
boku z ręką opartą na poduszce. W świetle małej nocnej lampki
długie rzęsy rzucały cień na jej policzki. Jej pierś unosiła
się i opadała w miarowym rytmie. Uśmiechnąłem się na ten widok.
Potrzebowała teraz solidnego odpoczynku. Jednocześnie serce mi się
boleśnie ścisnęło na myśl o tym,co zamierzałem zrobić.
Niepostrzeżenie
wyszedłem z bunkra i skierowałem kroki w stronę Impali.
– Cześć,dziecinko
– powiedziałem siadając za kierownicą i cicho włączając
radio. Policzyłem do dziesięciu i wydobyłem z kieszeni komórkę.
– Król
Piekła – odezwał się szczebiot Crowleya po drugiej stronie.
– Crowley,to
ja.
– Ach,Wiewiórze.
Proszę tylko nie mów,że znowu chcesz się targować o łaskę.
– Nie
zamierzam się targować. Zgodzę się na wszystko co zaproponujesz.
– No
i powiedział – westchnął – Ile razy ci mówiłem,że nieważne
jaka będzie twoja oferta,nie dam ci jej?
– Czasy
się zmieniły. Naprawdę jej potrzebuję. To już nie jest byle
zachcianka.
– Ach
tak? A cóż takiego się stało?
Przygryzłem
wargę. Nie mogłem mu powiedzieć. Od razu chciałby to jakoś
wykorzystać. Albo nawet gorzej...
– To
nie twój interes.
– Więc
zapomnij o czymkolwiek.
– Czekaj.
– Zamknąłem powieki. Miałem nadzieję,że nie będę musiał
jednak tego mówić. – Oddasz mi ją,jeśli...zostanę twoim sługą?
Wypełnię każde twoje polecenie. Zabiję kogo każesz. Tylko
błagam. Oddaj łaskę.
Po
drugiej stronie zapanowała cisza. Moje serce biło jakbym był w
trakcie maratonu. Wreszcie się odezwał:
– Zgoda.--------------------------------------------------------------------------------
Postanowiłam nieco skrócić Wasze męki,między innymi dlatego dodaję rozdział w tygodniu :P Także dlatego,że zaliczyłam najbardziej nielubiany przedmiot na studiach i mam dobry humor :D
Jak widzicie pobawiłam się nieco z narracją,w następnym też,ale mam nadzieję,że mi to wyszło,nie było łatwo się przestawić. Osobiście jestem całkiem zadowolona z efektu ;)
No i jestem ciekawa Waszej opinii :D
O Boże Dean odjelo mi mowę (jak to możliwe?) Jezu Dean biedny Dean dlaczego musialas to zrobic przez Ciebie będę myśleć o tym rozdziale cały dzień! Chociaż jest on trochę tragiczny i tak genialny
OdpowiedzUsuńHaha,bo widzisz,ze mnie jest taka trochę sadystka,lubię się poznęcać nad bohaterami moich opowiadań :D
UsuńOooo cholercia, Dean będzie współpracował z Crowley'em? Tego się nie spodziewałam ;) Co do dziecka Imo, w pewnym sensie przypomina mi Caroline z siódmego sezonu, nie wiem czy dotarłaś aż tak daleko w takim razie może nie będę spojlerować, ale mam dziwne wrażenie, że ich dziecko nie będzie normalne, tzn. mam na myśli to, iż Imo to anielica a Dean ze znamieniem Kaina to... oczywiście demon. Coś mnie się wydaje, że ono będzie tak jak powiedział Cass wynaturzeniem i będzie miało w sobie dwie natury: demona jak i anioła ;) no, no ciekawie. Co do narracji, genialnie Ci wyszło ;) Pozdrawiam i życzę dużo weny ;)
OdpowiedzUsuńO Boże,Bella kocham Cię,nawet nie wiesz jak mi pomogłaś z tym stwierdzeniem o Znamieniu xD Dzięki bardzo!
UsuńCo do Caroline:Nie doszłam jeszcze do tego,ale czytałam książki i pamiętam,że była w ciąży z Tylerem także nie powiedziałaś nic o czym bym tak naprawdę nie wiedziała ;)
Nie ma za co, polecam się na przyszłość ;)A jeśli chodzi o Caroline to w siódmym sezonie nie jest w ciąży z Tylerem ;) więc może nie będę spojlerować na temat serialu, ale powiem Ci szczerze, że pomysł całkowicie podobny do tego z tvd z siódmego sezonu, bo tam też... ech, kusi mnie by to powiedzieć jednak nie zepsuje Ci niespodzianki xd jak coś u mnie pojawił się nowy rozdział ;)
UsuńOj gupi pomysł Den a jak Craully każe mu zabić Sama też to zrobi wogule tak się zastanawiam czemu Den ma jeszcze znamię jak bardzo się cieszę z tego dziecka tak bardzo uwarzam,że Cas ma rację i cieszę się, że Sam był teraz stanowczy pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOj gupi pomysł Den a jak Craully każe mu zabić Sama też to zrobi wogule tak się zastanawiam czemu Den ma jeszcze znamię jak bardzo się cieszę z tego dziecka tak bardzo uwarzam,że Cas ma rację i cieszę się, że Sam był teraz stanowczy pozdrawiam
OdpowiedzUsuń