sobota, 27 sierpnia 2016

36.In this tug of war you’ll always win even when I’m right

Sam

Zbyt oszołomiony by wydusić coś więcej niż „pomocy”,stałem i patrzyłem na mojego brata i Imoen rozbieganym wzrokiem. Czułem,jak krew Sary sączy się w coraz większych ilościach i doprowadzało mnie to do szaleństwa,bo nie mogłem nic zrobić.
Całe szczęście,że byłem w drodze na górę,gdy usłyszałem pisk. Miałem złe przeczucie i przyspieszyłem kroku. Kiedy ujrzałem ją opartą o ścianę z krwawiącą raną na brzuchu i bladą twarzą oraz zamkniętymi oczyma,miałem wrażenie,że grunt usuwa mi się spod nóg. Milion myśli na minutę przebiegło mi przez głowę. Wśród nich dominowała najciemniejsza – że jest za późno i przez mnie zginęła kolejna kobieta,którą kochałem. Promyk nadziei rozjaśnił jednak moje myśli,gdy na dźwięk moich kroków uniosła nieznacznie powieki i wyszeptała moje imię. Czym prędzej wziąłem ją na ręce i uważając,by jej nie zranić,ruszyłem biegiem przez korytarz.
Cholera,połóż ją tutaj,zaraz poszukam czegoś,żeby zatamować krwawienie! – powiedział Dean i wybiegł z pomieszczenia.
Zrobiłem więc to,o co prosił. Sarah jęknęła cicho gdy jej plecy opadły na sofę.
Hej,hej,Saro,jestem tu. – mamrotałem gorączkowo – Wszystko będzie dobrze,trzymaj się.
Ścisnąłem jej pobladłą dłoń chcąc dodać tej pewności zarówno jej,jak i sobie. Imoen stała jak wryta i wydawała się być myślami daleko stąd.
Odgłos szybkich kroków oznajmił przybycie Deana z bandażem.
Mam. Sammy,podnieś jej bluzkę,szybko!
Drżącymi dłońmi odsunąłem mokry od krwi top i moim oczom ukazała się paskudna rana. Dean obwiązał ją bandażem kilkoma szybkimi ruchami. Odetchnął cicho.
Weź ją na ręce i jedziemy do szpitala.
Nie trzeba – odezwała się do tej pory skamieniała Imoen. Zbliżyła się na kilka kroków i przysiadła obok Sary.
Słucham?! – wykrzyknąłem z niedowierzaniem.
Przypomniałam sobie nauki Castiela. Mogę ją uleczyć.
Popatrzyłem na brata. Jego oczy rozszerzyły się ze strachu jeszcze bardziej. Wiedziałem o czym myślał. Jeśli Imoen uleczy Sarę,straci część ukradzionej łaski,która utrzymuje przy życiu ją i dziecko. Wiedziałem,że w tej chwili byłem egoistą,ale było mi wszystko jedno,byle tylko Sarah przeżyła.
Nie Imo,jedziemy do szpitala,nie ma czasu.
Właśnie Dean! Ona może w każdej chwili umrzeć,więc nie mamy czasu na jazdę. To zajmie tylko kilka sekund. Nic mi nie będzie.
Uśmiechnęła się lekko,a mój brat zacisnął w odpowiedzi usta w wąską kreskę i przymknął powieki. Wiedziałem,że myśli wewnątrz niego wrzą.
Zanim zdążyliśmy cokolwiek jeszcze powiedzieć,Imoen położyła dłoń na brzuchu Sary i zamknęła oczy. Błysnęło słabe światło i anielica opadła na oparcie z westchnieniem.
No nie,tylko nie to – wymamrotał Dean łapiąc ją.
Pozwoliłem Deanowi zająć się swoją dziewczyną,podczas gdy ja zająłem się moją. Odwiązałem bandaż na brzuchu Sary i zauważyłem,że rana nieco się zasklepiła,a na jej twarz zaczął powracać kolor. Krew wciąż jednak sączyła się dość dużym strumieniem.
Spojrzałem na brata,który usiłował ocucić nieprzytomną Imoen.
Och nie. No to teraz musimy jechać do szpitala podwójnie – westchnąłem.


*


Na oddział dotarli szybciej niż by mogli biorąc pod uwagę kodeks drogowy. Na miejscu Winchesterowie rozdzielili się. Sam siedział przed drzwiami do sali operacyjnej ściskając w dłoni pusty już plastikowy kubek po kawie.
Sarah została zawieziona od razu na salę i sądząc po przesuwających się wskazówkach na tarczy zawieszonego nad drzwiami zegara,operacja powinna lada moment się skończyć.
Wahadłowe drzwi do sali otworzyły się i zza nich wyłonił się metalowy stół pchany przez pielęgniarki,a na nim leżała nieprzytomna Sarah. Na widok jej bladej twarzy Samowi ścisnął się żołądek.
Hej,hej,hej,co z nią? – spytał łysego,barczystego lekarza idącego tuż za operacyjnym pochodem.
Mężczyzna zdjął jednorazową maskę i popatrzył na Sama niechętnym wzrokiem.
To pan jest ją tu przywiózł? To pan jest jej narzeczonym?
Tak.
Na razie mogę tylko powiedzieć,że operacja się udała i pacjentka miała sporo szczęścia. Gdyby rana była głębsza,mogłaby nie przeżyć drogi do szpitala.
Sam przełknął ślinę. Nieco się uspokoił,ale jednocześnie przeszył go dreszcz. Gdyby Imo nie poświęciła swojego zdrowia i nie zaleczyła trochę tej rany,zapewne teraz szalałby z rozpaczy. Miał szczerą nadzieję,że z anielicą wszystko będzie dobrze.
Mogę ją zobaczyć?
Za jakąś godzinę powinna wybudzić się z narkozy. Do tej pory nikomu nie wolno wchodzić na salę.
Sam skinął tylko głową i odprowadził wzrokiem lekarza. Oszaleję przez tą godzinę – pomyślał ciskając ze złością kubkiem do kosza.
Wiedział,że to przez Jessicę. Nikt inny nie mógłby wedrzeć się do bunkra niepostrzeżenie. Zresztą kto żywy mógłby to być? Był zły na siebie,że zlekceważył pośmiertną potęgę byłej dziewczyny. Nigdy dotąd nie postępował tak lekkomyślnie z duchami. Wystarczyło jednak,że tym duchem był ktoś wywołujący tak silne emocje i tracił zdolność logicznego myślenia. Dosyć tego.
Przypomniał sobie duchową postać Jessiki i gorączkowo powtarzał sobie,że to nie była ona – nie ta dziewczyna,którą kochał i pragnął poślubić,nie...
I nagle przypomniały mu się jej słowa.
A teraz go niszczysz chcąc dać tej suce coś,co należy do mnie!
Wszystko ułożyło mu się w logiczną całość. Szybkim krokiem ruszył przez korytarz. Pojedzie bunkra właśnie teraz i rozprawi się z widmem przeszłości raz na zawsze.
Ale najpierw odejdzie brata.


*


Pani Reynolds?
Doktor Meyers wytrzeszczyła oczy ze zdumienia i przerwała skrobanie w notatniku,gdy zobaczyła na korytarzu Deana i Imoen,która zdążyła odzyskać przytomność,lecz była bardzo słaba. Kurczowo trzymała się ubranej w pośpiechu koszuli Deana i zaciskała usta.
Potrzebujemy pomocy,pani doktor – wymamrotał Dean przez ściśnięte ze strachu gardło i pogładził swoją ukochaną po plecach. – Ona...źle się czuje,jest bardzo słaba i...
Urwał sam nie wiedząc,jak wytłumaczyć fakt,że Imoen zużyła właśnie znaczną część kradzionej łaski i pomoc medyczna nic tutaj nie zdziała.
Ale nic nie rozumiem,przecież byliście państwo u mnie niedawno i była okazem zdrowia...
My też w to nie wierzymy,ale stało się – urwał odsuwając od siebie Imoen i wstając. Miał ochotę zacisnąć ręce na gardle tej irytującej pseudo doktor,ale w porę zacisnął pięści i oparł się tej pokusie.
Doktor Meyers westchnęła otwierając do tej pory zaciśnięte usta.
W porządku,skoro tak – mruknęła – Proszę za mną. Aha,pan zostaje.
Już miał zamiar protestować,ale dodała:
Pani Reynolds już i tak źle się czuje. Nie ma powodu by dodatkowo stresował ją pan swoją obecnością.
Imoen rozchyliła usta,ale po chwili je zamknęła i skinęła głową. Popatrzyła na Deana oczyma pozbawionymi blasku i ruszyła za Meyers do gabinetu.
Dean usiadł na twardej ławce i ukrył twarz w dłoniach.
Będzie musiał jej powiedzieć. A kiedy już to zrobi,Imoen będzie bardzo,ale to bardzo zła,a to nie wpłynie dobrze na dziecko. Cholera,to wszystko jego wina!
Wzywający jego imię głos brata oderwał go od skoczenia w przepaść pełną ponurych myśli i całkowitego zatracenia się w poczuciu winy. Uniósł głowę i zmarszczył brwi.
Sammy? Co tutaj robisz? Co z Sarą?
Operacja się udała,powinna obudzić się za godzinę. – zacisnął usta postanawiając zachować dla siebie,że w głównej mierze to dzięki Imoen. – Co z Imo?
Nie wiem,obudziła się,dopiero weszła do gabinetu,ale... – westchnął przeczesują palcami włosy – Boję się,że nie będą umieli jej pomóc.
Sam zmarszczył czoło i skinął tylko głową. Wiedział,że słowa w tej sytuacji są zbędne.
Daj mi Impalę – wypalił.
Co?!
Pojadę do bunkra i załatwię Jessicę raz na zawsze. Zapłaci za to,co zrobiła Sarze. No i Imo.
Dean uniósł dłoń.
Wow,czekaj. Jak niby chcesz to zrobić?
Już wiem,co ją tu trzyma. – Wyjął z kieszeni pierścionek bez pudełka – Nigdy nie zdążyłem jej go pokazać,ale musiała go sama znaleźć. To miała na myśli mówiąc,że daję Sarze coś,co należy do niej.
Przywiązana do przedmiotu. – mruknął – Ale czemu nie wylazła wcześniej?
Nie otwierałem pudełka aż do wczoraj. Dopiero wtedy musiała się uwolnić.
Dean pokiwał głową,lecz nagle znieruchomiał i spojrzał na brata surowym spojrzeniem.
Chwila moment. Stary,dajesz lasce pierścionek,który był przeznaczony dla twojej byłej? Boże,nawet ja nie byłbym taki głupi. – Starszy Winchester przewrócił oczyma – Wiesz jak one biorą do siebie takie sentymentalne pierdoły?
Zrozumiałem,okej? Dostałem nauczkę. Przeze mnie moja niedoszła narzeczona leży pod narkozą po operacji,a twoja naraziła życie usiłując ją ratować! Więc z łaski swojej daj mi te cholerne kluczyki,żebym mógł zakończyć to raz na zawsze,żeby żadne z nas nie musiało więcej bać się o życie w naszym własnym domu!
Sam wyciągnął dłoń w kierunku brata łapiąc oddech. Dean,zaskoczony wybuchem sięgnął do kieszeni i rzucił młodszemu Winchesterowi klucze.
Dzięki. A teraz módl się,żebym miał rację.


*


Sam Winchester zaparkował Chevroleta Impalę przed wejściem do bunkra Ludzi Pisma. W świetle księżyca niekiedy wyłaniającego się zza chmur twierdza wyglądała jak ponure zamczysko piętrzące się nad bezkresnym morzem ciemności – niczym budynek żywcem wyjęty z horroru mogący z pewnością wywołać przerażenie w przypadkowym przechodniu.
Silnik Impali umilkł czyniąc szaleńczo bijące serce Sama jedynym dźwiękiem słyszalnym w okolicy. Wbrew pozorom,on nie bał się przerażającej scenerii,nie bał się nawet czyhającego spotkania z duchem. Pałał bowiem żądzą zemsty.
Uniósł klapę bagażnika i uśmiechnął się pod nosem. Jak dobrze,że zawsze zostawiali w nim część sprzętu na „czarną godzinę” taką jak teraz.
Wydobył strzelbę,sprawnie nabił ją solnymi pociskami i przewiesił przez ramię a do ręki wziął kanister benzyny i zapałki.
W bunkrze panowała całkowita ciemność potęgując dodatkowo wrażenie emanujące na zewnątrz. Drżącymi rękoma sięgnął do włączników świateł i zewsząd buchnęła jasność. Nie musiał nawet wyjmować czytnika fal – wiedział,że Jess czai się gdzieś niewidoczna dla ludzkich oczu i tylko czeka by wyjść z ukrycia z tryumfalnym uśmiechem.
Zaskakująco spokojnym krokiem podszedł więc do nieużywanego od dawna kominka i przykląkł. Drewno ułożone w zgrabny stosik służące za dekorację pokryte było grubą warstwą kurzu. Oblał je benzyną i wydobył z kieszeni pierścionek. Zatrzymał na nim wzrok przez kilka chwil i już miał go ułożyć między drewnem,kiedy usłyszał szum.
Sammy – odezwała się zaskakująco miękkim głosem Jessica. Jakimś cudem wyglądała mniej upiornie niż poprzednim razem. Wolno zbliżała się w jego stronę.
Dlaczego to zrobiłaś,Jessico? – spytał siląc się na łagodny ton.
Grymas wykrzywił jej niemalże ludzkie oblicze.
Mówiłam ci. Nie zamierzam odejść w ciemność,a ty wybrałeś ją,nie mnie.
Sarah nie ma z tym nic wspólnego. To sprawa między nami.
Zraniłeś mnie wybierając ją,więc dlaczego ja nie miałabym zranić ciebie? Rozczarowałeś mnie. Myślałam,że naprawdę mnie kochasz i moja śmierć tego nie zmieni.
Kocham cię! – powiedział głośniej. – Ale ty nie żyjesz,Jess! Musisz się z tym pogodzić! Musisz pozwolić mi odejść!
Nie! – krzyknęła i rzuciła się w jego stronę w zabójczym tempie. Wykonał unik w prawo i zdjął z ramienia strzelbę. Oddech mu przyspieszył kiedy wycelował w mglistą postać i wystrzelił. Kształt rozwiał się z sykiem i rzucił się z powrotem w kierunku kominka. Wydobył z kieszeni zapalniczkę i usiłował ją odpalić.
No dalej,dalej – syknął ze złością do siebie.
Nagle poczuł silne uderzenie w tył głowy i padł jak długi na posadzkę,a zapalniczka potoczyła się po podłodze.
Kłamałeś,Sam – powiedziała z rozpaczą w głosie Jessica – Tyle lat w kłamstwie! Ty nigdy mnie nie kochałeś! Gdyby tak było,nie zachowywałbyś się w ten sposób.
Duch Jessiki zbliżał się,a on wodził wzrokiem po pomieszczeniu usiłując namierzyć broń.
Strzelba. Leżała niedaleko. Tylko kilka kroków...
Nie jesteś już moim Samem. – stwierdziła z żalem. – Mój Sam nigdy by mi czegoś takiego nie zrobił. Jesteś łowcą. Nie możesz się ożenić i mieć rodziny. Nie mogłeś tego zrobić ze mną i nie zrobisz tego z nią. Prędzej czy później jedno z was umrze. Może ona nawet już umarła?
Każdy kiedyś umrze. – skwitował ze spokojem Sam podnosząc się z uniesionymi rękoma. Nie spuszczając wzroku z Jessiki zrobił krok w bok. – Wiem,że Sarah może umrzeć przeze mnie,ale zdaje sobie sprawę z zagrożenia. Ty nie zdawałaś. Byłaś bezbronna. Myślisz,że nie obwiniam się za twoją śmierć?
Jessica się zatrzymała i popatrzyła na niego z czymś,co przypominało wahanie. Patrzyła na niego wyczekująco. Winchester przełknął ślinę i kontynuował:
Obwiniam się,Jess. Codziennie. Byłaś moją największą miłością. Kochałem cię bardziej niż...Sarę. Ja tylko próbuję poczuć znów to,co czułem do ciebie,bo pogodziłem się z tym,że już więcej cię nie zobaczę...ale nie mogę zapomnieć,że to przeze mnie.
Czuł,że w oczach zabłysły mu łzy. Nieoczekiwanie zdał sobie sprawę,że częściowo to prawda. I jeśli on w to wierzył,to Jessica tym bardziej.
Ale ja tu jestem. Możesz mnie kochać dalej.
W tym sęk,Jessico,że nie mogę. Nie jesteś już dawną sobą. Przykro mi. Musisz odejść.
Spodziewał się,że rzuci się na niego,ale ona tylko stała i patrzyła na niego ze smutkiem. Wykorzystał więc okazję i migiem schylił się po strzelbę i wystrzelił. Duch zniknął,a on rzucił się w kierunku zapalniczki i odpalił ją. Zawahał się przez moment czując,że w oczach wzbierają mu łzy,lecz wreszcie zacisnął usta i rzucił zapalniczkę wprost na stos drewna i patrzył,jak zajmuje się ogniem.
NIEEE! – Jessica znów się zmaterializowała,ale nie mogła się ruszyć. Płomienie ognia muskały już obiecany jej pierścionek.
Kocham cię Jessico – wyszeptał patrząc jak duch rozsypuje się na kawałki w płomieniach – Zawsze będę. Mam nadzieję,że w ten sposób i ty będziesz w końcu szczęśliwa.
Ostatni krzyk przeciął powietrze i zapanowała cisza mącona tylko trzaskami płonącego ognia. Sam opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach usiłując zapanować nad szlochem.


*


Dean nerwowo spoglądał na zegarek zawieszony na korytarzu. Minęła już godzina i Sama wciąż nie było,a Sarah powinna niedługo się obudzić i ktoś powinien przy niej być,tak jak przy Imoen. Stał więc przy oknie wychodzącym na salę,na której leżała nieprzytomna Sarah podłączona do różnych urządzeń i wariował z niepokoju,także o brata. W końcu zazwyczaj polowali razem i jeden mógł liczyć na pomoc drugiego,lecz teraz Sam był zdany tylko na siebie...
Ach,do cholery. Przecież Sam był nawet lepszym łowcą niż on. Z pewnością uporał się z duchem Jessiki i niedługo tu będzie.
Niziutka pielęgniarka z brązowymi włosami spiętymi w koński ogon wyszła z sali i uśmiechnęła się do niego lekko.
Jest pan jej krewnym? – spytała nieco podejrzliwie – Zdawało mi się,że był z nią ktoś inny.
Tak,mój brat,więc ona tak jakby jest moją krewną.
No dobrze. Obudziła się,jeśli pan chce,może ją odwiedzić. Byle nie długo,proszę.
Dziękuję. – mruknął Dean w odpowiedzi i już chwytał za klamkę.
Na odgłos kroków,Sarah zwróciła głowę w stronę drzwi. Oczy miała rozszerzone,a spojrzenie kompletnie zdezorientowane.
Dean? – spytała cicho usiłując się podnieść,ale tylko wykrzywiła się w grymasie bólu.
Spokojnie. – powiedział siadając na plastikowym krześle obok. – Jak się czujesz?
Jakby przejechał po mnie walec. Gdzie jest Sam?
Mam nadzieję,że wkrótce tu będzie. Pamiętasz co się stało?
Sarah zmarszczyła brwi i zamrugała kilka razy oczyma. W końcu jej czoło wygładziło się i rozchyliła usta w bezgłośnym przerażeniu.
Jessica – wydusiła – To ona mnie zaatakowała. Nie wiem skąd wytrzasnęła nóż,ja... – urwała biorąc głęboki oddech.
Wyliżesz się z tego. Imo na szczęście zdołała cię trochę uzdrowić.
Mówiąc to zacisnął wargi tłumiąc w sobie nieuzasadnioną złość. Sarah nie była niczemu winna,ale gdyby nie ona nie musiałby teraz wiercić się na krześle czekając na moment,kiedy wróci jego brat i będzie mógł wreszcie zobaczyć swoją ukochaną.
Imo... – powtórzyła Sarah i wydała z siebie stłumiony pisk,gdy wróciły jej wspomnienia – Uzdrowiła mnie! Ale przecież nie ma swojej łaski! Czy to ją nie...
Jest piętro wyżej – oznajmił niechętnie Dean.
O Boże,tak mi przykro! – westchnęła ciężko Sarah. – Nie chciałam,żeby coś jej się stało przeze mnie!
Na razie wszystko z nią w porządku. Tylko jest trochę słaba. I nie pytała nas o zdanie,po prostu to zrobiła.
No tak. Teraz wiem,dlaczego ją kochasz – skwitowała – Kiedy stąd wyjdę,kupię jej taki zapas budyniu toffi,że wystarczy jej do końca ciąży.
Dean uśmiechnął się lekko,ale ciężko było mu zdobyć się na coś więcej. W tej samej chwili dostrzegł jednak szybko poruszający się kształt za szybą.
Sarah!
Sam wpadł do sali dysząc równie ciężko jak wtedy,gdy odnalazł ją ranną. Przeczesał palcami włosy i podszedł do łóżka z błyszczącymi oczyma.
Dean szybko wstał wiedząc,że należy się ulotnić.
To ja pójdę już do Imo – oznajmił.
Przy drzwiach posłał bratu przenikliwe spojrzenie,a on odpowiedział mu nieznacznym skinieniem i starszy Winchester wyszedł.


*


Co miało oznaczać to skinienie? – spytała podejrzliwie Sarah gdy Sam przy niej usiadł.
To nic – powiedział szybko dotykając jej wyciągniętej na kołdrze dłoni i ściskając ją. – Cieszę się,że cię widzę.
Ja również – Blake uśmiechnęła się lekko i rumieniec wstąpił na jej pobladłą twarz.
Zaraz jednak spoważniała:
Pamiętam co się stało. I że Imo prawie poświęciła życie,żeby mnie ratować.
Taaa – mruknął i przejechał dłońmi po twarzy – Saro,przepraszam. To wszystko moja wina. Ale to już przeszłość. Jessica...przestała istnieć.
Co? – Sarah zmarszczyła brwi. Serce zabiło jej z niepokoju o Winchestera.
To pierścionek ją tu trzymał. – wyjaśnił przepraszającym tonem – Zniszczyłem go.
Sarah parsknęła i uniosła się nieco na poduszkach usiłując zamaskować grymas bólu.
Zaraz,zaraz. Pierścionek,który chciałeś mi dać należał do Jessiki?
Nie! To znaczy...miał należeć...ale nigdy jej go nie dałem.
Młodszy Winchester miał ochotę przyłożyć sam sobie za to wyznanie. Dean miał rację. Nie powinien był dawać jej tego samego pierścionka,ale teraz ma za swoje.
No cóż... – Sarah wypuściła głośno powietrze.
Nie wiedziała co powiedzieć. W pewnym sensie czuła się zdradzona,a już na pewno oszukana. Wciąż chciała za niego wyjść,ale świadomość,że miałaby nosić pierścionek przeznaczony dla jego pierwszej miłości sprawiła,że się wzdrygnęła.
Chciała dodać coś jeszcze,lecz wtem do sali wparował ten sam barczysty lekarz,który ją operował. Powiódł po nich pytającym wzrokiem i odchrząknął.
Wybaczcie państwo,że przeszkadzam,ale mam wyniki badań.
To ja miałam jeszcze jakieś badania? – zdziwiła się Sarah.
Tak,na podstawie danych zebranych podczas operacji ustaliłem możliwe powikłania w procesie rekonwalescencji – powiedział obdarzając ją niechętnym spojrzeniem.
No to na co pan czeka? – spytał Sam czując wzbierający niepokój.
Więc... – Przewrócił na podkładce kilka kartek – Nie będę państwa zasypywał medyczną terminologią,bo zapewne i tak państwu nic nie powie. Nie ma żadnych objawów zakażenia,jednakże na ostateczną diagnozę trzeba jeszcze poczekać. Właściwie wszystko powinno być w porządku,ale...
Urwał zaciskając usta i jeszcze raz przebiegając wzrokiem po wynikach.
Jako,że są państwo narzeczeństwem,ta wiadomość nie będzie wesoła. Otóż rana była na tyle głęboka,że doszło do zranienia narządów rozrodczych.
Sam spojrzał ukradkiem na Sarę i poczuł,że krew odpływa mu z twarzy. Przełknął ślinę i wydusił drżącym głosem:
Czy to znaczy,że...
Są bardzo małe szanse,że panna Blake kiedykolwiek zdoła zajść w ciążę. Przykro mi.
Mimo jego nieprzyjemnej postawy,jego słowa wydawały się szczere.
Jak małe są te szanse? – spytała zaskakująco spokojnym głosem.
Prawdę mówiąc,nikłe. Poza dniami płodnymi ta szansa jest równa zeru. Ale i wtedy musi dopisać wyjątkowe szczęście.
Sam pokiwał głową patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Nie zastanawiał się,czy w ogóle chciałby mieć kiedyś dzieci,nawet biorąc pod uwagę fakt,że zamierzał ożenić się z Sarą. To była zwyczajnie zbyt daleka przyszłość,a teraz oddalała się właściwie poza jakikolwiek zasięg.
Spojrzał na kamienne oblicze Sary i usiłował odgadnąć,co też siedzi jej w głowie. Ona zaś uśmiechnęła się kącikiem ust i spojrzała mu prosto w oczy.
Cóż,na razie jedno dziecko w rodzinie nam wystarczy – oznajmiła siląc się na żartobliwy ton,jednak dało się w nim wyczuć nutę nieszczerości.
Lekarz odszedł pozostawiając w pomieszczeniu niezręczną ciszę.
Saro... – zaczął w końcu Sam chcąc tylko coś powiedzieć.
Ta wiadomość podziałała na nią jak kubeł zimnej wody. Widok Imoen uśmiechającej się na każdy ruch dziecka budził w niej zazdrość wymieszaną z żalem. Przeżywała tą ciążę razem z nią,a od czasu rozmowy z Tamarą żyła nadzieją,że i jej pewnego dnia się uda. Ta nadzieja wyrywała ją z odmętów zwątpienia,w których czasem się zatapiała. Teraz jednak prysła pozostawiając ją samą w morzu smutku.
W porządku,Sam – oznajmiła unikając jego spojrzenia – Widocznie tak już po prostu musi być.
Nie,wcale nie! Poprosimy Casa,na pewno może cię uleczyć.
Nie musi. Przecież mam szanse. – uśmiechnęła się z przekąsem – Sam,spójrz na to z innej strony. My się do tego nie nadajemy. Jesteśmy łowcami i zawsze będziemy. Oczywiście,że chcę zostać twoją żoną,ale zawsze coś może nam grozić. A po co narażać na to niewinne dziecko?
Wiedziała,co chciał powiedzieć i przerwała mu:
Ten mały to co innego. Jest dziełem przypadku,ale to w połowie istota nadprzyrodzona. Nie wiemy do czego będzie zdolny,ale jestem pewna,że niełatwo będzie go wykorzystać przeciwko nam. A nasze przyszłe dziecko...byłoby tylko człowiekiem. Nie zniosłabym jego straty,więc może lepiej,że tak się stało.
Chociaż głos miała spokojny,z każdym kolejnym słowem jej oczy coraz bardziej wypełniały się łzami. Bez słowa więc przytulił ją i pogładził po włosach,w które skapnęła jego pojedyncza łza.


*


Dean dotarł na drugie piętro w momencie,gdy doktor Meyers wychodziła z sali. Na jego widok uniosła brwi i przyspieszyła kroku.
Co z nią? – spytał ciężko łapiąc oddech.
Meyers wydęła usta i pokręciła głową wprawiając w ruch proste blond włosy,a następnie rozłożyła bezradnie ręce.
Szczerze mówiąc,nie mam pojęcia. Z badań wynika,że może to być zatrucie ciążowe,jednak nie wiem jak mogło do tego dojść,bo przecież badałam ją dzisiaj. – westchnęła i postukała palcem w podkładkę spuszczając wzrok.
Zatrucie ciążowe. Oczywiście czytał o nim podczas jednej z bezsennych nocy spędzanych w Internecie. Była to dosyć poważna dolegliwość,której nie należało ignorować,ale on wiedział,że to nie o to chodziło.
Przejechał dłońmi po twarzy.
Proszę się nie martwić – zwróciła się do niego łagodnie dotykając jego ramienia – Podałam jej leki,po których powinna poczuć się lepiej. Zostanie jednak jeden dzień na obserwacji.
A co z dzieckiem?
Och,no tak,kolejna dziwna sprawa. Zdrowe. Zupełnie nic mu nie dolega. Pani Reynolds ma naprawdę dziwny organizm – skwitowała.
Dean uśmiechnął się sztucznie,wymruczał podziękowanie i nie czekając na pozwolenie wszedł do sali. Imoen odziana w białą,szpitalną koszulę,siedziała wsparta o ogromną poduszkę. Na jej twarz powrócił kolor,a do oczu blask,co świadczyło o tym,że czuła się już zdecydowanie lepiej.
Na widok Deana uśmiechnęła się lekko.
Cześć – powiedziała wesoło.
O,widzę,że już lepiej się czujesz – oznajmił z ulgą opadając na krzesło. Ujął jej dłoń w swoją i ścisnął.
Przepraszam,że zostawiłem cię tu samą,ale wiem,że jesteś silną dziewczynką i dałaś sobie radę – mrugnął – A Sarah potrzebowała kogoś podczas gdy Sam pojechał rozprawić się z morderczą eks dziewczyną raz na zawsze.
Udało mu się?
Winchester wzruszył ramionami.
Myślę,że tak. Kiedy tylko przyjechał,pognałem prosto do ciebie. Nie zawracałem sobie głowy szczegółami.
No a co z Sarą? Myślałam,że całkowicie ją uzdrowię i będzie po kłopocie. Nic nie rozumiem,przecież tak powinno być i ja nie powinnam tu teraz leżeć!
Dean przełknął ślinę i nagle cały zesztywniał. Serce zaczęło mu szaleńczo bić ze stresu. Cholera,musi wreszcie powiedzieć jej prawdę. Musi zmierzyć się z jej reakcją,która na pewno nie będzie wesoła. Imoen na pewno się zdenerwuje,a to nie wpłynie dobrze na dziecko,czy jest więc lepsze miejsce na podjęcie takiego ryzyka niż szpital?
Sarze nic nie będzie. Zdążyłaś jej pomóc.
Całe szczęście – odetchnęła z ulgą. – Mam tylko nadzieję,że na drugi raz nie zasłabnę.
Nie będzie drugiego razu – oznajmił zdecydowanie Dean i policzył w myślach do trzech – Imo...nie możesz uratować w ten sposób nikogo więcej.
Dlaczego Dean? Jestem pewna,że to chwilowe,moja łaska...
To nie jest twoja łaska – przerwał jej przymykając powieki. Gdy je otworzył,zobaczył,że ukochana wpatruje się w niego z konsternacją.
Podchwyciła jego spojrzenie i w jej oczach pojawił się podejrzliwy błysk. Zmarszczyła brwi i spytała wolno:
O czym ty mówisz?
Jeszcze nie zabiłem Roweny i nie odebrałem twojej łaski. To co masz w sobie...należy do innego anioła.
Imoen rozszerzyła oczy i nieomal się zachłysnęła słysząc jego słowa. Rozchyliła wargi i błądziła wzrokiem dookoła. Wiedziała,co to oznacza. Przecież ona sama została pozbawiona łaski w podobny sposób. Gdyby nie Dean,to zapewne by zginęła. Zadrżała na myśl,że on...
Położyła sobie dłoń na brzuchu w obronnym geście i usiłowała zapanować nad przyspieszonym oddechem.
Czy ty zabiłeś innego anioła? – spytała cicho,chociaż serce zdające się być teraz w gardle podpowiadało,że znała już odpowiedź.
Tak – odparł przez zaciśnięte wargi i ujął jej dłoń ściskając ją mocno. – Tylko proszę,nie denerwuj się kochanie,w twoim stanie nie możesz...
Jak mam się nie denerwować? – wyszarpnęła dłoń z jego uścisku – Jak mam się nie denerwować,skoro nie szanujesz moich wyborów? Powiedziałam ci,że nie możesz poświęcać dla mnie całego świata za wszelką cenę a ty co zrobiłeś? Zabiłeś mojego niewinnego krewnego,bo nie możesz się pogodzić z moją utratą!
Kazałaś mi też dopilnować,żeby się urodziło. Wtedy na parkingu,pamiętasz? Byłaś umierająca,a dziecko jest jeszcze zbyt małe,żeby się urodzić. Musiałem to zrobić. Tego właśnie chciałaś.
Powiedziałam,że jestem gotowa zginąć. Ja,a nie niewinny anioł!
Więc przyjmij do wiadomości kochanie,że gdybym go nie zabił,to zginęłabyś i ty,i dziecko!– odparł podniesionym tonem Dean. Nagle poczuł,że ma dosyć tej dyskusji i musi ją odreagować.
Wstał i w milczeniu skierował się do drzwi. Poprawiając kołnierz kurtki odwrócił się i w jej stronę z wyciągniętym palcem.
I powiem ci jedno: Życie tego pierzastego dupka nic dla mnie nie znaczyło i zabiłbym ich tysiące,jeśli dzięki temu miałbym gwarancję,że przeżyjesz. Gówno mnie obchodzi,że był z twojego gatunku. Kocham cię i to TWOJE życie liczy się dla mnie najbardziej,nieważne co o tym sądzisz.
Po ostatnim słowie odwrócił się i wyszedł trzaskając drzwiami nim Imoen zdążyła w jakikolwiek sposób go zatrzymać.
Czuła,że łzy napływają jej do oczu. Pierwszy raz w swoim ziemskim życiu spotkała się z tak dziwnym i rozbudowanym uczuciem,jakiego doświadczała w tej chwili. Cała była rozdygotana i zła,ale jednocześnie pod tą powłoką kryła się fala przyjemnego ciepła.
Może nie powinna była go tak osądzać? Wiedziała przecież,ile krwi w życiu przelał i to niekoniecznie w szczytnym celu. Tego anioła nie zabił dla kaprysu,tylko dla niej,w trosce o jej życie. A ona jak gdyby nigdy nic miała mu to za złe.
Gdyby mogła,pobiegłaby za nim,ale te urządzenia więziły ją w łóżku. Na dodatek dziecko zaczęło wiercić się niespokojnie w jej brzuchu jakby i ono wyrażało swoje niezadowolenie z powodu jej zachowania.
Synek tatusia – mruknęła z niezadowoleniem i westchnęła głośno opadając na poduszkę. Po chwili przymknęła powieki i nie wiedząc kiedy zapadła w sen.


*


Dean mknął przez korytarz z miną drapieżnika szykującego się do zatopienia kłów w ofiarach,którymi z pewnością czuli się lekarze i pacjenci krzyżujący się z nim przez nieuwagę wzrokiem Schodzili mu z drogi aż wreszcie Winchester znalazł się poza obrotowymi drzwiami.
Była ciemna noc,która lada moment miała ustąpić,aby przerodzić się w jasny poranek zwiastujący nadejście nowego dnia. Ale póki co,Dean zaczerpnął głęboko w płuca ostrego,nocnego powietrza w nadziei,że chociaż nieco zdoła się uspokoić. Wypuściwszy je,ruszył w kierunku słabo oświetlonego parkingu na spotkanie ze swoją dziecinką. Lakier Impali błyszczał w świetle księżyca niekiedy łaskawie wychylającego się zza chmur.
Cześć,kochana – mruknął. – Długo mnie nie było,co?
Oparł dłonie o maskę i schylił głowę między ramiona. Policzył do dziesięciu i podniósł ją z powrotem. Napięcie opadło tylko trochę.
Nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji ze strony Imoen,chociaż nie raz już przekonał się,że anielica potrafi postawić na swoim. Owszem,nie liczył też,że ze spokojem przyjmie fakt,że zwyczajnie ją okłamał. Człowiek czy nie,żadna żyjąca istota nie lubi być okłamywana,nawet w najczystszej intencji.
Pierwszy raz też,odkąd nabrał do niej zaufania,a co za tym idzie,obdarzył uczuciem,otwarcie stracił panowanie nad sobą w jej obecności. Miał przyspieszony oddech i serce walące znacznie szybciej niż powinno. Ten fakt dodatkowo go przygnębił. Imoen nie była niczemu winna,to on niejako wyżył się na niej uwalniając tłumione wyrzuty sumienia w formie krzyku. Nie mogło tak być. Wróci i natychmiast ją przeprosi.
Już miał zamiar zawrócić,kiedy nagle rozdzwonił się jego telefon.
No bez jaj,o tej porze? – mruknął przeszukując kieszenie ze zmarszczonymi brwiami.
Dobry wieczór,Wiewiórze – odezwał się fałszywie wesołym głosem Crowley.
Wyjdź czasem na zewnątrz Crowley. Jest środek nocy. Ludzie o tej porze śpią.
Ty nie – stwierdził z tryumfem.
Do rzeczy.
Myślę,że mam dobrą wiadomość dla ciebie i dla wiewiór mamy.
Dean rozchylił usta i otarł je wierzchem dłoni. Skąd do cholery Crowley wiedział...
Tak,wiem wszystko. Swoją drogą,zamierzałeś mnie zaprosić na baby shower?
Skąd wiesz? – warknął Dean.
To nieważne. Rzecz w tym,że mam rozwiązanie naszych problemów. Udało mi się namierzyć Rowenę. Za chwilę wyślę ci adres. Tylko trzeba działać natychmiast,bo nie wiem kiedy znowu nadarzy się okazja. To jak? Piszesz się,czy masz już zaplanowane kupno wyprawki?
Zakończmy to – odparł bez zastanowienia Dean.
Świetnie. Wysyłam adres. Oczekuję cię z Łosiem tak szybko,jak to możliwe.
Chwilę po zakończeniu rozmowy,telefon Deana zawibrował pokazując wiadomość z adresem. Szybko obliczył w myślach trasę. Powinien być na miejscu o świcie.
Kofeino,dzięki że istniejesz – westchnął kierując się w stronę szpitala aby zrobić zapas kawy i ściągnąć Sammy'ego.
Napełniając drugi kubek,nagle zesztywniał. Sam powinien być teraz przy Sarze,a poza tym dopiero zakończył polowanie na swoją przeszłość. Chciał też pójść najpierw do Imoen,ale nie było czasu do stracenia. Kiedy wróci,odda jej właściwą łaskę,przeprosi i wszystko będzie dobrze. Wolał jednak nie iść zupełnie sam.
Wydobył z kieszeni telefon i wybrał numer. Po kilku sygnałach usłyszał znany,głęboki głos.
Cześć Cas. Ile zajęłaby ci podróż do Iowa?


------------------------------------------------------

Niech mi ktoś strzeli w łeb za ten rozdział,chyba najgorszy jaki napisałam,bo nie chce mi się sprawdzać,czy jest jakiś gorszy :/ Inaczej widziałam pokonanie Jess,ale jak na złość zawsze mam natchnienie przed pójściem spać,kiedy nie chce mi się już zapisać pomysłu. Rozmowa Deana z Imo też miała być nieco inna,ech przepraszam,nie umiałam wykrzesać z siebie nic więcej. Moniko,miał być dla Ciebie i dlatego podwójnie przepraszam :c Jedyne co mi w nim pasuje,to mała drobnostka,która okaże się przydatna w następnej części. 
Kolejny rozdział będzie lepszy,obiecuję,za jednym razem napisałam połowę!
Mykam na leżaczek dalej się opalać,bo słońce pali niemiłosiernie.
Pozdrawiam!

7 komentarzy:

  1. Zgaduję,że coś pujdzie nie tak w planie zabicia Roweny nadal czekam na plan Lucyfera strasznie żal mi Sery i Sama wiem,że Sera ma rację ale to takie nie sprawiedliwe powiedz mi czy plan Lucyfera jest związany z Samem mam prozbę czy następny rozdzał może być 12 września bo wtedy wracam z nad morza a chcę być z rozdzałami na bierząco pozdrawiam i nie jestem zła

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę tylko powiedzieć,że następny na bank Ci się spodoba ;) Co do tego 12 to nie wiem jeszcze jak to będzie,więc nie mogę nic obiecać

      Usuń
  2. No to teraz ty jesteś niszczycielką! :D Nikłe szanse dla Sary i Sam'a? No chyba oszalałaś? Jak mogłaś? Pytam, jak mogłaś z nią tak postąpić? :P A co do Dean'a w sumie nie dziwię się, że go poniosło i nie dziwię się Imo, iż była zła na niego, ale starszy Winchester robił co mógł by utrzymać ją przy życiu... ją i dziecko oczywiście ;) coś czuję, że Rowena tak łatwo nie odda łaski Imo ;( proszę bądź łaskawa dla mnie i niech w końcu Dean odzyska to co zostało odebrane jego ukochanej ;) Czekam na kolejny rozdział a na moim blogu już dzisiaj wieczorem opublikuję ;) pozdrawiam i dużo weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha,ojej,to aż się boję co pomyślisz o mnie później,ale ciii xD Wiem,że trochę się znęcam,no ale jakaś dramaturgia musi być ;)
      No kiedyś tam będę łaskawa,ale teraz musi się coś dziać ;) Co do tej Roweny to mam nadzieję,że Tobie też następny się spodoba,ale co i jak to nie powiem :D
      Btw,jaka telepatia! Wchodzę na pocztę,żeby Ci wysłać maila odnośnie tego szablonu a tu proszę,komentarz xD

      Usuń
    2. No widzisz ;) porozumiewamy się telepatycznie ;) chyba muszę wyłączyć te fale ;p bo strzelę focha ;p albo wiem, Cassidy przywędruje do Dean'a i narobi mu zamieszania ;p swoją drogą teraz tak pomyślałam a nie wiem czy ci już o tym pisałam, że mogłaby być siostrą Winchesterów w dodatku czarownicą o której nie wiedzieli ;p hihihi byłoby zabawnie bo Cassidy bardziej dogadywałaby się z Sam'em niżeli z Dean'em i byłaby bardzo zwariowaną czarownicą :D a Dean jak wiadomo bardzo nadopiekuńczy ;p ale dobra, mogę sobie jedynie pomarzyć :D

      Usuń
    3. Cassidy z Ziemi 2! XD To by wyjaśniało czemu bardzo zwariowana xD

      Usuń
    4. No dokładnie ;) aż to sobie wyobraziłam i zaczęłam się śmiać :D ale jak to? Cassidy siostrą Dean'a i Sam'a? :P oczywiście mina starszego Winchestera będzie mówiła sama za siebie xd

      Usuń

Theme by Hanchesteria