– Co
ty sobie wyobrażasz?! – wycedziła wolno Imoen piorunując Deana
wzrokiem. Po potulnym aniołku nie było ani śladu-skrzyżowane
ramiona,zaciśnięte usta i gniewne błyski w oczach z pewnością
nie należały do niej. Tak jakby jakieś złowieszcze alter ego
przejęło nad nią władzę.
Deanowi
odebrało mowę-nie wiedział,co zaskoczyło go bardziej-widok jej w
takim stanie czy jej widok w ogóle.
– Skąd
się tu wzięłaś? – wymamrotał wreszcie.
– To
w tej chwili nie ma najmniejszego znaczenia. Będziesz się gęsto
tłumaczył,Dean.
–
Cii,dobrze,wiem,ale
nie tutaj. – powiedział rozglądając się dookoła. Ludzie
wychodzący z zajazdu zaczynali posyłać w ich stronę zaciekawione
spojrzenia. – Chodźmy w jakieś ustronne miejsce.
Na
tyłach mieścił się parking,na którym zaparkowanych było
zaledwie kilka samochodów,łącznie z Impalą i Lincolnem Sary.
Widząc go,Dean uśmiechnął się ironicznie. Najważniejsze było
jednak,że miejsce było w tej chwili kompletnie opustoszałe.
Oparł
się o Impalę i przełknął ślinę. Kiedy jego umowa z Crowleyem
wygasła,spodziewał się,że wróci i będzie musiał stanąć ze
swoją ukochaną twarzą w twarz. Ale nie sądził,że to stanie się
tak szybko. Nie miał pojęcia co jej powiedzieć,ani czego się po
niej spodziewać.
– Wytłumacz
mi,co to miało być – Imoen uniosła w górę zmiętą kartkę.
List,który jej zostawił,a którego pisanie sprawiło mu tyle bólu.
Westchnął
ciężko i przejechał dłonią po twarzy.
– Imo,zrozum.
Wszystko co tam napisałem jest prawdą. To było jedyne wyjście,żeby
cię uratować.
– Słucham?
A pomyślałeś,jak się czułam,gdy Sam dał mi ten list? Jak
bezradna byłam,gdy przeczytałam,że mnie zostawiasz w tak trudnym
czasie i mogę cię już nie zobaczyć? Jak mogłeś,Dean?!
Z
każdym kolejnym słowem jej głos coraz bardziej się załamywał aż
w końcu po ostatnim słowie wybuchnęła płaczem. Objęła się
ramionami i łkała ze spuszczoną głową.
Po
raz kolejny nim wstrząsnęło. Do tej pory czuł,że to jedyna
słuszna decyzja. A po jej słowach poczuł się jak ostatni tchórz.
Tak,do było do niego podobne - zamiast stawić czoło
problemom,wolał się poświęcić.
Rozchylił
usta,które zaczęły mu niebezpiecznie drżeć. Ostrożnie wyciągnął
ramiona i zamknął ją w objęciach niepewny jej reakcji. Ona
najwyraźniej miała dość udawania silnej i po prostu wtuliła
głowę w jego ramię.
–
Imo,przepraszam...
– wyszeptał. – Jestem skończonym idiotą. Najważniejsze dla
mnie to to,żebyś żyła. Nie zniósłbym utraty ciebie na zawsze.
– A
ja nie zniosłabym straty ciebie – powiedziała sucho odsuwając
się. W jej błyszczących od łez oczach malowała się
determinacja. – Jak sobie to wyobrażałeś? Że tak po prostu
wyrzucę cię z pamięci? Że jak gdyby nigdy nic będę cieszyć się
z narodzin dziecka? Że nie będę potrzebować wsparcia przez tych
kilkanaście miesięcy?
– W
ogóle o tym nie myślałem – powiedział cicho. – Jestem
cholernym egoistą. Masz pełne prawo się wściekać. Ale
zrozum,chciałem dla ciebie najlepiej.
– Wiem,Dean.
Tylko,że to najlepiej wcale nie było najlepsze. – westchnęła i
odgarnęła z twarzy włosy – Nie życzę sobie,żebyś starał się
mnie ratować kosztem swojego życia,rozumiesz? Obiecaj mi,że nie
będziesz próbował.
Milczał
i wpatrywał się w nią z zaciśniętymi ustami. Wiedziała,że
toczy z samym sobą wewnętrzną walkę. Był zbyt uparty,aby tak po
prostu się poddać. Rozumiała go. Jednak ona sama dojrzała to tej
decyzji i on musiał ją uszanować.
– Posłuchaj,jeśli
będzie trzeba to zginę,byle tylko to dziecko się urodziło.
Ja...czuję,że tak trzeba. Więc wycofaj się jeszcze póki na to
czas i wróć do mnie.
W
jej głosie pobrzmiewał żal wymieszany ze zniecierpliwieniem.
Wpatrywała się w niego wyczekująco nerwowo pocierając dłonią o
dłoń. Przygryzła wargę w oczekiwaniu na jego reakcję.
W
końcu westchnął i przesunął dłonią po twarzy parskając
krótkim,urywanym śmiechem.
– Jest
jeszcze czas. Jest jeszcze cholernie dużo czasu,bo ten idiota
Crowley pozwolił ukraść twoją łaskę.
Imoen
sapnęła i zachwiała się. Przez ułamek sekundy miała nadzieję,że
Deanowi jednak się udało i że wszystko uda się rozwiązać
szczęśliwie dla każdego. Jego słowa zgasiły tą iskierkę
nadziei.
– J-jak
to? – zamrugała.
– Zapomniał
powiedzieć,że ma matkę,która jest wiedźmą. Twierdzi,że to jej
sprawka.
Wolno
pokiwała głową i wyminęła go. Oparła się o maskę Impali i
posłała mu dziwne spojrzenie,w którym malował się jednocześnie
strach i szczęście. Na jego widok Deana przeszedł dreszcz.
– Ale
to nie koniec – dodał łagodnie po chwili niezręcznego milczenia
zajmując miejsce tuż obok niej. – Crowley ją znajdzie. Jeśli ją
zabiję,będę mógł zabrać łaskę. I niczego więcej nie będzie
ode mnie chciał.
Jej
oczy rozszerzyły się jak u dziecka na widok słodyczy.
– Naprawdę?
– wyszeptała – Tylko to i będziesz mógł ze mną zostać?
– Tylko
to.
Wydała
z siebie stłumione westchnienie i wtuliła się w jego ramię,mocno
i niespodziewanie. Lekko zaskoczony otoczył ją ramieniem i wdychał
przyjemny zapach jej świeżo umytych włosów. Kiedy jednak uniosła
głowę,na jej twarzy malowała się śmiertelna powaga.
– Ale
jeśli coś pójdzie nie tak...pamiętaj,że masz się więcej nie
poświęcać. To dziecko musi się urodzić bez względu na to,co się
ze mną stanie. Obiecaj,że nie będziesz próbował mnie ratować.
Krtań
miał zablokowaną,te słowa nijak nie chciały mu przejść przez
gardło. Nie chciał nawet myśleć o tym,że Imoen mogła umrzeć.
Wbijała jednak w niego tak przenikliwe i naglące spojrzenie,że
musiał wreszcie odpowiedzieć.
– Obiecuję
– wymamrotał słabo.
Imoen
uśmiechnęła się i cmoknęła go przelotnie w usta.
– Uwielbiam,kiedy
coś obiecujesz
*
Crowley
wkroczył do swojego królestwa w akompaniamencie wściekłego
stukotu swoich wypolerowanych butów rozbrzmiewającego na schodach.
Szedł przed siebie z zaciśniętymi ustami i wzrokiem utkwionym w
jednym punkcie. Wiedział dokładnie,gdzie się udać,chociaż
prawdopodobnie było już za późno. Minął po drodze kilka demonów
nawet nie zwracając uwagi na ich twarze.
– P-panie
– wyjąkał jeden z nich starając się dorównać mu krokiem –
Kiedy pana nie było,miało miejsce coś okropnego...
– Wiem,kretynie!
– warknął Crowley machając niedbale ręką – Myślisz,że
gdzie właśnie idę?
– Za
pozwoleniem,to nie...
– Gówno
mnie obchodzi czy to dobry pomysł! Zejdź mi z oczu!
– T-tak
jest.
Skręcił
w skrzydło mieszczące komnaty sypialne. Z impetem otworzył drzwi i
jego oczom ukazał się pusty pokój Roweny. Dookoła nie było
absolutnie jednej rzeczy zdradzającej czyjąś obecność. Tylko
zmatowiałe lustro w kącie zdawało się z niego drwić. Wrzasnął
i rzucił w nie pierwszą rzeczą,która mu wpadła w ręce
rozbijając lustro na miliony kawałków.
Wydawało
mu się,że dobrze pilnował fiolki z łaską Imoen. Była zbyt
ważna,by ją komuś powierzyć,więc miał ją przy sobie
nieustannie. Czuł jednak wściekłość na myśl,że nie przewidział
możliwości matki i nie powziął dodatkowych środków ostrożności.
To
upokorzenie paliło go żywym ogniem zwłaszcza,że jego świadkiem
był Winchester. Rozejrzał się usiłując znaleźć cokolwiek,co
pozwoliłoby mu zlokalizować Rowenę,ale bezskutecznie-wiedźma
zatarła wszystkie możliwe ślady.
Do
pokoju wkroczył demon w ciele wymuskanego bruneta w garniturze
opinającym jego chude łydki. Wytrzeszczył oczy i poprawił na
nosie okulary w kwadratowych oprawkach.
– Co
tu się stało? – spytał oceniając zniszczenia.
– Była
impreza stulecia – burknął Crowley – A jak ci się wydaje?
Odkąd wróciłem każdy z was nadskakuje,żeby mnie łaskawie
poinformować,że moja matka zniknęła.
Lalusiowaty
demon rozszerzył oczy ze zdumienia jeszcze bardziej.
– Jak
to każdy? Za pozwoleniem,o ile się orientuję nikt poza panem i mną
nie zauważył jej nieobecności.
Crowley
zmrużył oczy. Coś tu było nie tak.
– No
to o czym tak usilnie próbowaliście mi powiedzieć?
– Lucyfer
– wymamrotał demon spuszczając wzrok. – On...uciekł.
– Co?
– parsknął Król Piekła – To niemożliwe. Gdzie Willis i
Marcus? To oni mieli dzisiaj wartę.
– Nie...nie
ma ich panie. Po prostu...zniknęli.
Crowley
zacisnął usta. Nie. To niemożliwe,żeby Lucyfer tak po prostu się
wydostał,mimo uszkodzonej klatki. Nie miałby tyle siły,by ją
ruszyć,a co dopiero rozgromić ot tak dwa demony.
Ktoś
musiał mu pomóc.
– Każ
wszystkim stawić się na zebranie w sali tronowej za pół godziny.
Mamy tu zdrajcę.
*
– Niech
cię szlag,Crowley,nie chcę nawet o tym słyszeć!
Dean
krążył nerwowo po bibliotece przyciskając telefon do ucha. Drugą
dłonią zakrył twarz i stłumił ciężkie westchnienie. Od dwóch
tygodni szukał matki i jak dotąd bez rezultatu. Zaczynał odnosić
wrażenie,że demonowi niespecjalnie się ku temu spieszyło.
– Nikt
nie obiecywał,że będzie łatwo,słonko. Zawarliśmy umowę. Mam ją
znaleźć,a ty zabić. Nigdzie nie jest napisane,ile czasu ma mi to
zająć.
Winchester
ze złością kopnął w krzesło stojące najbliżej niego,aby
powstrzymać się przed wydaniem ryku. Musiał udawać opanowanego.
Crowley nie mógł przecież dowiedzieć się,dlaczego pośpiech jest
dla niego taki ważny.
– Nie
ściemniaj. Oboje wiemy,że chcesz jak najszybciej załatwić Rowenę.
– To
prawda. – przytaknął,chociaż nieco niepewnie Crowley – Ale mam
w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie.
– Nie
obchodzą mnie twoje ważniejsze sprawy. To jest priorytet. Nie
wiadomo,do czego paskudnego ta cholerna wiedźma chce użyć tej
łaski.
To
także była prawda. Już dawno mogła ją przerobić na jakieś
zaklęcie. Wolał jednak trzymać się nadziei,że Rowena wciąż ją
posiada. Ba,nie dopuszczał innej wersji do świadomości.
– Może
właśnie w tej chwili szykuje jej do użycia przeciwko tobie. Wiesz
przecież,o jakiej mocy mówimy. Mamusia na pewno zachowałaby coś
takiego specjalnie dla ciebie – dodał z drwiną.
Odpowiedziała
mu cisza. Po chwili rozległo się chrząknięcie.
– Wierz
mi,że zdaję sobie z tego sprawę Wiewiórze,ale moja matka i jej
głupie czary mary to nic,bo wyobraź sobie,że Lucyfer wyszedł z
klatki! – wyrzucił z siebie na jednym oddechu po każdym słowie
podnosząc ton coraz wyżej.
Dean
zamrugał i opadł na krzesło czując,że miękną mu kolana.
– Co?
– wydusił mrużąc oczy. – Przecież to niemożliwe.
– Możliwe,ale
trudne. Nie dał rady tego zrobić sam,dlatego jestem zajęty
szukaniem szpiega w moich szeregach. To są te ważniejsze sprawy.
Podtrzymuję. Dam ci znać,kiedy namierzę tą rudą dziwkę,która
nazywa się moją matką. To papatki.
Rozłączył
się,zanim Dean zdążył coś dodać. Ukrył twarz w dłoniach i w
myślach policzył do dziesięciu.
Lucyfer.
Jakby mało im było problemów.
Myśl
o jego ucieczce wypełniła go nie strachem,lecz frustracją.
Niekiedy przez głowę przenikało mu jedno,drobne marzenie – że
może tym razem się uda. Że może los dał mu drugą szansę na
porzucenie zawodu łowcy i założenie upragnionej rodziny z dala od
tego całego cholerstwa. No cóż,na tyle ile się dało biorąc pod
uwagę pochodzenie Imoen. Wystarczyło tylko znaleźć łaskę
Ale
teraz,kiedy Lucyfer był na wolności,ta perspektywa skurczyła się
do rozmiarów ziarenka piasku.
– Taa,wszystko
gra – mruknął starszy Winchester unikając spojrzenia brata.
Sam
w milczeniu podszedł do niego i usiadł naprzeciwko składając ręce
na starym,drewnianym stole.
– To
Crowley – Bardziej stwierdził niż zapytał. Dean mógł mówić,że
nic się nie stało,ale on swoje wiedział.
– Taa...–
ponownie mruknął Dean i zabębnił palcami o blat w zamyśleniu. W
końcu odważył się spojrzeć na brata. Bezradność i rozpacz w
jego spojrzeniu zaskoczyły nawet Sama,który znał przecież każdy
stan emocjonalny swojego brata.
– Nie
spieszy mu się z szukaniem Roweny.
W
porę ugryzł się w język. Nie chciał mówić bratu o wolnym
Lucyferze. Wiedział,jakie emocje wywołuje w Samie upadły anioł a
już i tak mieli na głowie wystarczająco dużo problemów. Niech
chociaż on ma spokojny sen.
– Cały
Crowley. Myśli tylko o sobie. – skwitował Sam i westchnął.
– Nie
wiem co robić,Sammy – przyznał nagle Dean łamiącym się głosem.
Każdy kolejny dzień był walka o dwa istnienia i każda chwila
zwłoki sprawiała,że sytuacja wymykała im się z rąk.
– Znajdźmy
inną czarownicę. One potrafią się w jakiś sposób namierzać
Dean
pokręcił głową.
– Musielibyśmy
mieć coś,co należy do Roweny.
Młodszy
Winchester nie zamierzał się poddawać.
– Może
wcale nie? Może istnieje inny sposób. Dean,nie możemy bezczynnie
czekać. Wiesz,że ona...
– Wiem
doskonale! – warknął Dean gwałtownie wstając z krzesła. Zanim
zdążył coś dodać,usłyszeli na korytarzu kroki.
Oboje
unieśli głowy na widok wolno idącej Imoen. Miała spuszczoną
głowę i ciaśniej owinęła się rozpinanym swetrem w kolorze
biszkoptowym podkreślając tym samym nieco już zaokrąglony
brzuszek. W drugiej ręce trzymała książkę. Wyglądała jak
chodzące nieszczęście.
Na
widok Winchesterów uniosła głowę i nieco rozszerzyła oczy. Sam
zauważył,że wzrok Deana zrobił się jeszcze bardziej
bezradny,jakby miał się zaraz rozpłakać. I chociaż wiedział,że
to nie nastąpi,nie dziwił się bratu. Imoen wyglądała fatalnie i
jeśli szybko czegoś nie zrobią...
– Kochanie...
– zaczął Dean łamiącym się głosem. Odkąd poznali
"diagnozę",z każdym dniem Imoen wyglądała na coraz
słabszą,jednak aż do dzisiejszego dnia nie było tego aż tak
widać. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć,że ma grypę,ale
naprawdę Imoen umierała usilnie starając się chronić rozwijające
się w niej nowe życie.
– Nie
mogę czytać tej książki – zignorowała błagalny ton Deana i
uniosła do góry tom – Jest zbyt potworna i wywołuje we mnie
mdłości. Znowu.
To
prawda,mimo ogólnego wycieńczenia,ciąża przebiegała
normalnie,przez co mdłości obecne na początku powoli zaczynały
ustępować.
– Imo...
– powtórzył dotykając lekko jej łokcia.
– Nic
mi nie jest – skłamała odsuwając się.
– Daj
spokój. Powiedz prawdę.
Westchnęła
i mimowolnie musnęła dłonią brzuch. Usiadła naprzeciwko swojego
ukochanego i złożyła dłonie na stole.
– Szczerze?
Dziś czuję się fatalnie. Ostatnio nie było nawet tak źle,ale
dzisiaj...
Urwała
i pokręciła głową unikając spojrzenia Deana.
– Dzisiaj
mam ochotę się położyć i umrzeć. Ale nie zrobię tego,o nie.
Nie mogę.
Sam
uniósł brwi na widok jej zaciśniętych ust i błysku w oczach
świadczącego o woli walki. Zaimponowała mu. W tej chwili
wiedział,dlaczego jego brat ją pokochał-pod osłoną piękna i
niewinności kryła się prawdziwa wojowniczka obudzona pod wplywem
trudów ludzkiego życia.
Starszy
Winchester podszedł do niej i objął ramionami całując w czubek
głowy. Imoen uśmiechnęła się lekko,ale ze smutkiem i oparła
głowę o jego ramię. .
– Zjadłabym
loda – oznajmiła niespodziewanie – Dużego. Albo nawet dwa. Z
tego parku niedaleko,pamiętasz?
– Oczywiście,że
pamiętam – Wydobył z kieszeni kluczyki – Chodź
skarbie,jedziemy.
*
– Jednak
nie żartowałeś – powiedziała Imoen rozszerzając oczy ze
zdumienia,kiedy Winchester płynnie zatrzymał Impalę przed wejściem
do parku.
– Jasne
że nie – odparł ze śmiertelną powagą. Zgasił silnik i
spojrzał na nią. W jego zielonych oczach błyszczała taka
determinacja,jakby chodziło o zabicie wendigo a nie zwykłe kupienie
lodów.
Chwilę
błądzili po parku,aż wreszcie znaleźli budkę z lodami. Głównie
dlatego,że znajdowała się obok niej kilometrowa kolejka.
Dean
gwizdnął i zmarszczył brwi.
– Cholera
jasna – westchnął. – Chyba trochę poczekasz.
– To
może wróćmy – zaproponowała nieśmiało – Nie chcę,żebyś
sterczał tam nie wiadomo przez ile.
– Nie
– zaprotestował stanowczo unosząc dłoń – Dla ciebie wszystko
kochanie. Usiądź sobie i zaczekaj na mnie.
Przyciągnął
ją do siebie i cmoknął przelotnie w usta. Imoen zachichotała jak
mała dziewczynka i odeszła nie odrywając od niego wzroku.
Winchester
westchnął. W jednej,krótkiej chwili poczuł się zupełnie
beztroski,tak jakby był zwykłym człowiekiem,który nie musi
codziennie zasypiać z myślą,że jego ukochana może zginąć razem
z ich dzieckiem. Wsunął więc ręce do kieszeni i uzbroił się w
cierpliwość.
Imoen
odnalazła wolną ławkę. Usiadła na niej i wystawiła twarz do
słońca. Wiatr od czasu do czasu poruszał jej włosami i musiała
odgarniać je z twarzy,jednak zupełnie jej to nie przeszkadzało. Z
zamkniętymi oczami,nasłuchując krzyków dzieci i śpiewu ptaków w
koronach drzew,odpłynęła myślami z dala od otaczających ją
problemów. Liczyło się tylko tu i teraz,słońce na twarzy i wiatr
we włosach.
Siedziała
tak dobrych kilkanaście minut,aż w końcu dotarło do niej,że
odgłosy ptaków i dzieci nagle umilkły. Otworzyła oczy i
zachłysnęła się.
Nie
była już w parku.
Siedziała
na wilgotnym pniu drzewa,a dookoła roztaczała się bezkresna
otchłań jeziora porośniętego u brzegu trzciną sięgającą jej
co najmniej do pasa. Poderwała się i rozejrzała dookoła,jednak w
zasięgu wzroku nie było niczego więcej. Zimny wiatr szarpnął jej
włosami i już wiedziała,że znajduje się w zupełnie innym
świecie.
– Witaj,siostro.
Amara
pojawiła się równie niespodziewanie jak i całe otoczenie. Stała
kilka kroków od niej z rękoma opuszczonymi wzdłuż ciała i
uniesionym dumnie podbródkiem. Na jej ustach błąkał się lekki
uśmiech.
Imoen
instynktownie dotknęła dłonią brzucha,jakby liczyła,że w ten
sposób ochroni dziecko przed swoją nieobliczalną siostrą. W porę
się zreflektowała i opanowała drżenie ciała.
– Amara
– powiedziała marszcząc brwi. – Gdzie jesteśmy,co ze mną
zrobiłaś?
– To
wszystko – machnęła dłonią – Nie istnieje naprawdę.
Przeniosłam nas w miejsce zawieszone między czasem a przestrzenią.
Oprócz nas nic nie jest tu prawdziwe.
A
więc nie zamierzała jej zabić. Gdyby tak było,znalazłyby się w
jakimś realnym miejscu,gdzie śmierć byłaby możliwa i
autentyczna. Do takich miejsc jak to,śmierć nie miała prawa
wstępu.
– Pewnie
się zastanawiasz co tu robimy – powiedziała Ciemność jakby
czytając w jej myślach. A może zaiste to robiła? Z pewnością
dysponowała mocą większą niż Imoen obecnie,więc ta nie
zdziwiłaby się,gdyby tak rzeczywiście było. – Chcę
porozmawiać.
– Porozmawiać?
– powtórzyła podejrzliwie Imoen upewniając się,że dobrze
usłyszała. – Podczas naszej jedynej rozmowy zabiłabyś
mnie,gdybyś tylko mogła,a teraz chcesz rozmawiać?
Wiedziała,że
powinna być opanowana,ale sytuacja wydawała jej się tak
absurdalna,że nie mogła się powstrzymać. Być może to też wina
ciążowych hormonów buszujących w jej organizmie.
– No
tak,to nie był najlepszy początek. – przyznała Amara – Ale
byłam wściekła,że odebrałaś mi Deana. W końcu jest ze mną
związany.
Uśmiechnęła
się lekko,a Imoen zmarszczyła gniewnie brwi.
– Jak
to:związany?
– Myślałaś,że
nosimy jedno znamię bez powodu? On nigdy nie skrzywdzi mnie a ja
jego.
Imo
poczuła w sercu dziwne ukłucie. Wcale a wcale nie spodobała jej
się myśl,że jej ukochany mógłby robić z Amarą to wszystko co z
nią.
– Och,ale
spokojnie siostrzyczko. On już mnie nie interesuje. I po tym,co
zamierzam ci powiedzieć,ciebie też przestanie.
Zrobiła
kilka kroków w tę i z powrotem aż wreszcie utkwiła w coraz
bardziej zagubionej Imoen spojrzenie swoich czekoladowych oczu.
W
końcu nie wytrzymała:
– Jeśli
zwabiłaś mnie tu tylko po to,by wybić mi z głowy Deana,to tracisz
czas. Kocham go i nigdy nie przestanę.
Amara
przewróciła oczami.
– Tego
się spodziewałam – skwitowała – Ale cóż,nic dziwnego,skoro
miłość jest jedynym z wyższych uczuć,które zaznałaś.
Sądzisz,że jest taka cudowna,podczas gdy tak naprawdę jest niczym.
Niczym,rozumiesz? Prymitywnym,oklepanym pragnieniem tego gnijącego
świata. Ty zaś jesteś stworzona do wyższych celów.
Imoen
prychnęła.
– Ach
tak? A co ty wiesz o miłości,skoro przez wieki siedziałaś w
zamknięciu tak jak ja bez możliwości jej zaznania?
Starsza
z sióstr zbliżyła się niebezpiecznie blisko,a w jej oczach
błysnął gniew.
– Widziałam
znacznie więcej niż ty. Doświadczyłam też o wiele więcej i
wiem,że są rzeczy o wiele bardziej satysfakcjonujące i mniej
bolesne niż miłość. I możemy je mieć. Obie.
– O
zemście,moja droga. I o władzy. Jedno jest narzędziem prowadzącym
do drugiego,ale obie smakują równie wspaniale. To jest właśnie
cel naszego istnienia. Władza nad Niebem i Piekłem. To nie nasz
brat powinien ją dzierżyć a my. Tylko my. Tak jak to było na
początku.
– Nie
pamiętam co było na początku – stwierdziła chłodno Imo.
Amara
zaśmiała się krótko.
– A
czy myślisz,że to przypadek? Nie. Nasz brat wymazał ci pamięć
zaraz po stworzeniu świata. A potem zamknął nas w tych samotniach
i wszystkie zasługi przypisał sobie. Uważasz,że to sprawiedliwe?
Imoen
milczała przez dłuższą chwilę. Usiadła na zwalonym
pniu,ponieważ nagle chociaż niewielki,brzuch zaczął jej ciążyć.
Ogarnęło ją dziwne uczucie. Jeśli Amara miała rację,to
Bóg,którego do tej pory uważała za autorytet zaczynał tracić w
jej oczach.
Biorąc
jej milczenie za kapitulację,Amara ciągnęła:
– Teraz
już widzisz,siostro? Nie jestem twoim wrogiem. Chcę tylko odebrać
to,co nam się należy i ukarać naszego brata za to,że nas
rozdzielił.
– Dlaczego
chcesz się ze mną tym dzielić?
To
pytanie nieco zbiło Amarę z tropu. Zamrugała,lecz szybko
doprowadziła się z powrotem do porządku.
– Zostałaś
skrzywdzona,tak samo jak ja. Nie ma powodu,dla którego miałabym
toczyć tą walkę sama.
– Ale
chyba będziesz musiała. Wybacz,Amaro,ale nie zależy mi na tym. Mam
teraz inne priorytety.
Pogłaskała
się lekko po brzuchu i podniosła się z zamiarem odejścia w
nadziei na znalezienie wyjścia z tego świata. Lecz ucisk na
ramieniu dał jej wyraźnie do zrozumienia,że tak łatwo nie uda jej
się odejść.
Wyraz
twarzy Amary diametralnie się zmienił. Usta miała zaciśnięte a
spojrzenie zimne,jakby utonęła w nim bryła lodu. Ściskała ramię
Imoen coraz mocniej.
– Ujmę
to tak: To ja sprawiłam,że ten potwór w twoim łonie,którego
nazywasz priorytetem cię zabija. Twoim jedynym ratunkiem jest
odzyskanie łaski,a beze mnie nie dasz rady tego dokonać. I jeśli
teraz mi odmówisz,możesz być pewna,że możesz nie zdążyć go
zobaczyć!
Imoen
instynktownie zadrżała ze strachu. Przypomniała sobie,że tak
naprawdę nic jej w tym świecie nie grozi i uspokoiła się nieco.
– Bez
mojej łaski i tak jestem dla ciebie bezużyteczna. I jeśli mam
umrzeć,bo jesteś moją jedyną szansą na ratunek,to niech tak się
stanie.
Ciemność
puściła jej ramię i odsunęła się. Oczy błysnęły jej groźnie
i po chwili na twarzy pojawił się szyderczy uśmiech.
– Dobrze.
Niech tak będzie. Ale bądź pewna. Pożałujesz tego. Ty i ci
cholerni Winchesterowie.
A
potem nagle,ni stąd i zowąd znów znalazła się na parkowej ławce
otoczona zewsząd wesołym gwarem.-------------------------------------------------------------------------------
Jestem wreszcie. Sama się nie spodziewałam,że tyle mi zejdzie z następnym rozdziałem,ale paradoksalnie mam teraz mniej czasu na pisanie czy cokolwiek niż w trakcie semestru,bo ciągle gdzieś wyjeżdżam xD Także uzbrójcie się w cierpliwość,bo następny zapewne też szybko się nie pojawi.
Jak Wam się podoba szablon? Mnie osobiście bardzo i jestem szczęśliwa,że go dostałam,jeszcze raz bardzo dziękuję Hanchesterio :)
Aha,nie mam pojęcia co się dzieje w pewnych momentach z czcionką,przepraszam.
To chyba tyle z ogłoszeń parafialnych. Do następnego!
Imo dobra decyzja ciekawe co zrobi Lucyfer dzięki za wprowadzebie go więcej Sama i Sery czy dało by radę żebyś dała rozdzał w czwartek mam wtedy urodziny pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki za nadrobienie :) Sama i Sary na bank będzie więcej za rozdział lub dwa. Na czwartek? Hm,postaram się,ale nie obiecuję.
UsuńImo dobra decyzja ciekawe co zrobi Lucyfer dzięki za wprowadzebie go więcej Sama i Sery czy dało by radę żebyś dała rozdzał w czwartek mam wtedy urodziny pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBrawo Imo, postawiła się własnej siostrze, to w niej podziwiam, ducha walki zwłaszcza teraz gdy nosi w sobie życie. Amara jak zwykle musiała namieszać w jej życiu. Mam nadzieję, że Crowley znajdzie Rowenę a Dean ją zabije i Imo odzyska łaskę ;) A tak poza tym czytasz mi w myślach bo miałam ten sam pomysł z tytułem rozdziału do II księgi na moim blogu. Ten sam cytat miałam dać :D Pozdrawiam i życzę dużo weny ;)
OdpowiedzUsuńP.S. Zapraszam na mojego nowego bloga o crossoverze Flash i Arrow co Ci pisałam w e-mailu ;) http://even-evil-never-sleeps.blogspot.com
Wow,nie sądziłam,że nowa postawa Imo zrobi na Was takie wrażenie :D Ale w takim razie cieszę się.
UsuńHaha,ale to nie pierwszy raz kiedy czytamy sobie w myślach,już kiedyś coś podobnego nam się zdarzyło :D
Oczywiście wpadnę na epilog(uff,dobrze,że to dopiero koniec pierwszej księgi!) i na nowego bloga,najpewniej wieczorem kiedy wrócę do domu ;)