czwartek, 15 grudnia 2016

Link do kontynuacji :)

Zgodnie z obietnicą wrzucam tu link do kontynuacji tego bloga. Jest on jeszcze częściowo w powijakach,ale z czasem będę się starała wprowadzać zmiany typu profesjonalny szablon.
Pierwsza część prologu pojawi się w weekend,nad następną z racji trochę luźniejszego tygodnia przed świętami dopiero pracuję.
Tak więc...do zobaczenia!
http://heart-of-hybrid.blogspot.com/

sobota, 26 listopada 2016

Epilog #3 [THE END]


Ból pleców ją obudził. Otworzyła oczy i dostrzegła nad sobą idealnie niebieskie niebo z puchatymi chmurkami sunącymi po nim leniwie. Do jej uszu dobiegł radosny szczebiot ptaków i ledwie słyszalny w oddali szum wodospadu.
Odruchowo uniosła dłoń i chciała ją oprzeć na wystającym brzuchu,lecz natrafiła na pustkę i zerwała się gwałtownie. Zerknęła na swój płaski brzuch i zaczęła szybciej oddychać. Rozszerzyła oczy,gdy wspomnienia zaczęły do niej wracać.
Moje dziecko,gdzie jest moje dziecko? – wymamrotała jak w gorączce.
Imoen podniosła się na nogi i zaniemówiła,gdy rozejrzała się dookoła.
Znała te drzewa. Skrzeki tych ptaków. Ten szemrzący strumień. Miękką trawę pod bosymi stopami.
Znów była w Edenie.
Kilkanaście miesięcy wcześniej,na ten widok rozpłakałaby się z ulgi. Teraz zaś miała ochotę płakać,ale z bezradności.
Zerwała się biegiem przemierzając kolejne przestrzenie niebiańskiej łąki.
Wyjście,gdzie jest wyjście,musi być,muszę znów spaść na ziemię!
Dotarła do źródła strumienia. Cichy szum wodospadu wcale nie działał kojąco,wręcz przeciwnie,denerwował ją. Mimo to podeszła do strumyka i ochlapała twarz zimną wodą. Tafla wody wygładziła się ukazując jej odbicie. Zaskoczona dotknęła swojej twarzy. Na jej policzkach widniały rumieńce,w oczach tlił się zdrowy błysk,a jej włosy były czyste,miękkie i idealnie ułożone.
Spojrzała w dół i dotknęła białej sukienki na ramiączkach,którą miała na sobie. Identyczną nosiła w momencie upadku,lecz ta nie miała ani jednej skazy.
Co się do cholery stało?
Pobiegła dalej zadzierając sukienkę do góry. Im dłużej biegła,tym bardziej miała ochotę krzyczeć. Wcale nie była zmęczona,a obszar zdawał się ciągnąć bez końca.
I bez wyjścia.
Wreszcie opadła na kolana i wydała z siebie okrzyk pełen żalu i goryczy ukrywając twarz w dłoniach. Zaniosła się gorzkim szlochem.
Już dobrze,siostro.
Uniosła głowę i jej oczom ukazał się niski mężczyzna w średnim wieku ubrany w zwyczajną koszulę,kurtkę i z dłońmi w kieszeniach dżinsów. Miał bujną,ciemną brodę i kręcone włosy. Największe wrażenie robiły jednak jego niebieskie oczy patrzące na nią przenikliwie.
Ostrożnie podniosła się z kolan.
To ty...Bóg...to ty?
Tak moja droga. Ale wolałbym,żebyś nie używała słowa na „b” i mówiła mi Chuck.
Imoen sapnęła i zaniemówiła przeczesując palcami włosy,po czym pokręciła głową.
Co tu robię? I co ty tu robisz? Myślałam,że cię nie ma!
Bo nie było. Nie mogłem jednak pozostać obojętny na ostatnie wydarzenia.
Okej...co się właściwie stało?
Umarłaś wydając na świat dziecko.
No tak! Znów poczuła ten okropny ból i ujrzała rozmazaną twarz Deana,gdy świat znikał jej sprzed oczu.
Serce zaczęło jej bić dwa razy szybciej.
Czyli ja... – Nie dokończyła gwałtownie łapiąc powietrze.
Żyjesz. To właśnie są te wydarzenia,które zmusiły mnie do przerwania urlopu. Nie mogłem pozwolić ci umrzeć. To zachwiałoby równowagą mojego świata,nawet jeśli umarłaś jako człowiek.
Imoen westchnęła przyswajając sobie te informacje. Przyjrzała się uważniej Bogu. Miał szczodry wyraz twarzy podpowiadający,że można mu bezwarunkowo zaufać. Mimo to,jedno pytanie dręczyło ją od dawna.
Odpowiedz mi...dlaczego mnie tu zamknąłeś? Nie tylko teraz,w ogóle. Dlaczego wykasowałeś mi wspomnienia z dziejów stworzenia i trzymałeś tutaj jak ptaszka dla ozdóbki?
Chuck potarł brodę dłonią i westchnął ciężko. Nagle jego twarz wydała się nad wyraz zmęczona.
Amara ci powiedziała – skwitował. – No cóż,rozumiem jeśli będziesz zła. Ale robiłem to dla twojego dobra.
Co proszę?
Widzisz,siostrzyczko,kiedy stworzyłem świat i ludzi...trochę wymknęli mi się spod kontroli. Oczywiście dałem im wolą wolę,taki był plan...ale nie spodziewałem się,że zaczną robić takie okrutne rzeczy. Kiedy przedstawiłem Amarze i tobie mój plan stworzenia,ona mnie wyśmiała i powiedziała,że nigdy nie pokłoni się tym nędznym istotom,jak się wyraziła. Ty zaś poparłaś mnie całym sercem,dałaś im światło pozwalające żyć. Byłaś z siebie dumna,kochałaś ludzi. Ale nie widziałaś,do czego są zdolni. Ja widziałem. Wiedziałem,że jeśli się dowiesz,złamie ci się serce. Dlatego wykasowałem ci wspomnienia i zamknąłem. Żebyś nie musiała oglądać upadku ludzkości.
Imoen słuchała tego wszystkiego z rozchylonymi ustami. W głowie jej wirowało,nie mogła uwierzyć w to,co słyszy. Jakim prawem uznał ją za taką słabą?
Masz rację. Jestem zła,ale bardziej rozczarowana. Jak mogłeś za mnie decydować,ty mój brat? Poznałam ludzi. Wiem,że potrafią być okrutni,ale nieliczni z nich. Większość z nich chce kochać,dzielić się tą miłością. Życie bywa dla nich ciężkie,ale nie poddają się tak jak ty!
W pełni rozumiem mój błąd,uwierz Imoen – oznajmił łagodnie. – Mógłbym cofnąć czas by to naprawić,ale nawet ja nie wiem jakie miałoby to konsekwencje. Może nigdy nie poznałabyś Winchesterów?
Uderzył w czułą strunę. Patrząc na ten ogród,wszystko tak piękne i nienaganne naprawdę czuła się jak w klatce. Kiedyś był to jej dom. Teraz po prostu ładna przestrzeń istniejąca tylko na pokaz,podczas gdy jej prawdziwy dom był na ziemi,u boku Deana i małego Johna.
Ale jest też inne wyjście – ciągnął – Odebrałem ci wolną wolę i żałuję. Teraz zaś chcę ci ją zwrócić. Będziesz podejmowała tylko i wyłącznie swoje decyzje. Jeśli chcesz tu zostać,zostaniesz,jeśli chcesz...
Zabierz mnie na ziemię! – przerwała mu błagalnie. – Muszę wrócić do mojego dziecka!
Oczywiście. – przytaknął z lekkim rozbawieniem unosząc dłoń. –Ale proszę o jedno. Musisz wskazywać mu drogę. To nie jest zwykłe dziecko. Ma w sobie pierwiastki anioła i demona. Jeśli demoniczna część przejmie nad nim kontrolę,świat będzie w niebezpieczeństwie. Rozumiesz to?
Tak – skinęła poważnie głową.
A zatem...do zobaczenia Imoen. – Chuck uśmiechnął się i pstryknął palcami.
Znów grunt uciekł jej spod nóg i poczuła,że spada. Tym razem jednak czuła się bezgranicznie szczęśliwa i nie mogła się doczekać lądowania,chociażby miałoby nie wiadomo jak twarde.
Tym bardziej zaskoczyło ją,gdy ocknęła się na stepie bez żywej duszy dookoła bez najmniejszego nawet zadrapania W oddali dostrzegła szosę i mknący po niej samochód i postanowiła tam popędzić. Powstrzymała ją jednak obecność uczucia wibrowania w środku,którego nie doświadczyła już od dawna. Podekscytowana skupiła się więc i rozłożyła ogromne,złociste skrzydła. Na ich widok aż zaniemówiła.
Błyskawicznie znalazła się przy drodze,na której ustawiona została tablica.
Lebanon,30 mil
Machnęła skrzydłami i już jej nie było.


*


Sam! Pospiesz się z tym mlekiem! – krzyknęła Sarah bezradnie kołysząc małego Johna,który ciągle płakał.
Robię co mogę! – odkrzyknął Winchester z kuchni.
Minął miesiąc odkąd mały się urodził. Od tamtej pory słuch po Deanie zaginął. Sam dzwonił na każdy jego numer milion razy,lecz żaden był nieaktywny. Bezsenne noce spędzał na namierzaniu sygnałów GPS z komórek,ale za każdym razem był o krok za daleko i brat nieustannie mu się wymykał. Całe szczęście,że miał Impalę i podróżowanie nie było problemem.
Mimo,że ciągle myślał o bracie,nie mógł zostawić Sary samej z dzieckiem. Czuł się winny,że zostawia ją czasami na kilka dni i nie przynosi to żadnych rezultatów oprócz wymęczonej opieką nad dzieckiem ukochanej. Dawał więc z siebie wszystko,gdy był w domu.
Szybkim krokiem ruszył do salonu gdzie Sarah bezskutecznie starała się uspokoić głodnego chłopca i podał jej butelkę,którą ta z ulgą przejęła.
Stali w milczeniu i cierpliwie czekali aż malec się naje.
Oboje wiedzieli,że w ten sposób spełnia się niejako ich marzenie o dziecku. Mimo zmęczenia,Sam dostrzegał,że Sarah się zmieniła. Zajmowała się Johnem jak własnym synem,chociaż nigdy nie ośmieliła się użyć słowa matka,aby przypadkiem tak jej w przyszłości nie nazwał.
A on...wprawdzie kochał swojego bratanka,jednak wolałby,żeby jego brat się odnalazł i przejął rolę ojca. Tak byłoby lepiej dla wszystkich.
No już – mruknęła Sarah unosząc dziecko i poklepując je po plecach.
Coś nowego w sprawie Deana? – spytała niespodziewanie z nadzieją.
Sam pokręcił smutno głową.
Wiem,że tego nie poprzesz,ale zastanawiam się czy nie poprosić o pomoc Crowleya.
Po tym jak zastawił na Deana i Casa pułapkę? – Sarah zmarszczyła gniewnie brwi.
Wiem,wiem – westchnął Winchester. – A czy jest inne wyjście?
Nagle rozległo się skrzypienie otwieranych drzwi wejściowych. Oboje zamarli w bezruchu. Sam przygotował wszechobecny pistolet i ostrożnie zbliżył się do filara nieopodal schodów,za którym się schował.
Kroki rozlegające się na schodach były ociężałe i wolne. Sam liczył je i czekał,aż intruz znajdzie się na ostatnim szczeblu i wtedy...
Wyskoczył z ukrycia z wycelowanym pistoletem i zaniemówił.
Stał naprzeciwko swojego brata,chociaż z bliskiej odległości nigdy by go nie poznał. Miał brudne,potargane włosy,podkrążone oczy i ubranie nadające się już tylko do wyrzucenia. Ale to wszystko były drobnostki w porównaniu z plamami krwi pokrywającymi całą jego twarz i spojrzeniem,które było wręcz martwe.
Młodszy Winchester bez słowa rzucił się na swojego brata i przytulił go najmocniej,jak tylko mógł. Dean jednak stał sztywno,jakby połknął miotłę.
Dean,gdzie byłeś? Wszędzie cię szukałem,masz pojęcie...
Pomóż mi,Sammy – wymamrotał ochrypłym głosem – Już nie chcę,nie daję rady.
Oparł się bezwładnie o ramię młodszego brata. Sam poprowadził go do najbliższego krzesła i nachylił się nad nim.
Okej – powiedział przełykając ślinę. – Pomogę ci,tylko opowiedz mi wszystko.
Jestem potworem – powiedział z bólem Dean – Jedyne co mogę teraz robić to zabijać. Ale ja już nie chcę,nie mogę. To mi każe!
Ze złością odsłonił przedramię ukazując pulsujące piętno i przejechał po nim paznokciami chcąc je zdrapać,podczas gdy tuż obok pozostały krwawe ślady.
Sam zacisnął usta. Podświadomie wiedział,że Dean zaczął zabijać bez opamiętania,ale starał się odrzucać tę myśl. Nie chciał nawet myśleć ile istot ludzkich pozbawił życia. Wiedział jednak,że musi ostrożnie dobierać słowa by pomóc bratu się uspokoić.
Nie jesteś potworem,Dean – oznajmił łagodnie dotykając jego ramienia. – To nie twoja wina. Znajdziemy sposób,żeby się tego pozbyć. Tylko...zostań z nami.
Mały John postanowił przerwać niezręczną ciszę swoim kwileniem. Sarah westchnęła z rezygnacją i wyszła z ukrycia. Bała się pokazywać go Deanowi,ale nie było już wyjścia.
Starszy Winchester uniósł głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu z dezorientacją. Kiedy jego wzrok spoczął na niemowlęciu na ramieniu Sary,czoło mu się wygładziło i rozchylił usta. Wstał i wolnym krokiem ruszył w kierunku Sary.
Cześć,Saro – powiedział starając się,żeby jego głos brzmiał łagodnie.
Blake patrzyła na niego z zaciśniętymi ustami i cofnęła się zasłaniając głowę dziecka dłonią.
Nie zbliżaj się – powiedziała bardziej ze smutkiem niż groźbą.
Proszę...daj mi chociaż na niego spojrzeć.
To jego syn,Saro. Pozwól mu – dodał Sam kiwając głową.
Blake zacisnęła usta i położyła sobie niemowlę na ramieniu. Chłopiec błądził dookoła oczyma aż zatrzymał spojrzenie na Deanie.
Winchester wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany. John odwzajemniał jego spojrzenie. Wreszcie otworzył swoje małe usteczka i uśmiechnął się.
Sarah uważnie obserwowała Winchestera. Gdy jednak dostrzegła,jak oczy rozbłysły mu na widok uśmiechu małego,bez słowa przysunęła się i podała mu niemowlę. Dean zamrugał oszołomiony i jak najdelikatniej wziął synka na ręce.
Cześć,mały. – powiedział drżącym głosem. – Pamiętasz mnie?
Nie mógł nie zauważyć,że dziecko było do niego bardzo podobne. Gdy spojrzał w jego zielone oczy,takie same jak swoje własne,poczuł łzy pod powiekami. W dodatku także miał jasne włosy,lecz...
Masz uśmiech swojej matki.
Pierwszy raz odkąd pogrążył się w szaleństwie jego myśli powędrowały ku Imoen. Te resztki serca,które miał w piersi ścisnęły się i zadały mu prawdziwy,fizyczny ból jakby były odłamkami szkła. A może i właśnie tak było?
Nagle doznał szokującej ulgi. Nie słyszał pompowania krwi we własnych żyłach i ucichł wewnętrzny głos domagający się krwi. Czuł się...wolny.
Zebrał się na odwagę i ostrożnie podniósł synka przytulając go do piersi. Zacisnął powieki i pozwolił pojedynczym łzom spłynąć.
Przepraszam – wyszeptał tak,że tylko malec mógł to usłyszeć. – Już nigdy cię nie zostawię. Obiecuję.
Znamienne słowo przemknęło przez jego ciało niczym błyskawica bólu,lecz nie poddał mu się. Nie mógł. Miał dla kogo żyć,miał kogo kochać. Nawet jeśli Imoen już nie było,to cząstka niej ciągle żyła w tej małej istotce,która potrzebowała jego miłości i opieki.
John zaczął się wiercić i kwilić na jego ramieniu. Dean popatrzył na niego zdezorientowany. Na szczęście do akcji wkroczyła Sarah.
Bez urazy,Dean,ale wezmę go. Jest zmęczony i zaczyna marudzić.
Och,tak,jasne,ufam ci Saro – wymamrotał oddając jej dziecko. Patrzył na niego tak długo,aż zniknęła w części mieszkalnej.
Westchnął ciężko i opadł na krzesło ukrywając twarz w dłoniach.
Więc...co teraz? – spytał Sam. – Zostaniesz?
Tak. Cholernie tego chcę. Ale boję się,że jeśli stracę panowanie...
Pozbędziemy się tego,obiecuję.
Nagle usłyszeli,że drzwi frontowe ponownie się otwierają. Sam wzruszył ramionami.
To pewnie Cas. Niebo już wie o Johnie,ale kazali mu nadzorować jego ewentualną moc i często teraz do nas zagląda. – wyjaśnił Sam.
Obaj Winchesterowie zaniemówili jednak,gdy unieśli głowy i spojrzeli na postać w białej,sięgającej ziemi sukni stojącej na półpiętrze.


*


Dean nie wierzył własnym oczom. Ostatnimi czasy umysł często płatał mu figle,ale nigdy tak okrutne. Gdy jednak zerknął na Sama i zobaczył,że on też siedzi jak skamieniały,zaczął szybciej oddychać. Wtedy wszystko potoczyło się jak w przyspieszonym tempie.
Imoen wydała z siebie zduszony okrzyk i ze szlochem zbiegła na dół potykając się o poły sukni. Dean zerwał się tak szybko,że przewrócił krzesło. Sekundę później trzymał w ramionach ukochaną z krwi i kości,a nie projekcję ogłupionego umysłu jak mu się wcześniej wydawało.
Ściskał ją tak mocno,że aż zabrakło mu tchu. Trwali w uścisku dobrą minutę,aż wreszcie odsunęli się od siebie,by spojrzeć sobie w oczy.
Imoen ujęła pokrytą długim zarostem twarz Deana w dłonie,a jej oczy błyszczały. Wyglądali jak anioł i grzesznik na biblijnych wyobrażeniach. Ona – piękna i promieniująca chwałą,a on – zniszczony przez życie człowiek czekający na odkupienie.
Jak...? – wykrztusił tylko przez ściśnięte gardło dotykając jej dłoni.
Bóg – odparła równie lakonicznie.
Westchnął z ulgą i wpił się łapczywie w jej usta wlewając w ten pocałunek całą rozpacz i tęsknotę,którą odczuwał odkąd odeszła,a która popchnęła go do krawędzi okrutnego szaleństwa.
Początkowo Sam miał zamiar dyskretnie się ulotnić,ale na wzmiankę o Bogu zmarszczył brwi i znieruchomiał. Rozumiał podniosłość tej chwili dla obojga,ale to przecież nie mogło trwać wiecznie. Odchrząknął więc znacząco.
Imoen uniosła na niego wzrok.
Och,Sammy! – zawołała wyciągając ku niemu ręce. – Jak dobrze cię widzieć!
Wzajemnie – odparł ściskając ją mocno i serdecznie. – Wybacz,że zepsuję chwilę. Cieszę się,że tu jesteś,ale wyjaśnij nam,jak to się stało.
Och,no cóż. – odetchnęła zakładając pasmo włosów za ucho. – Sama nie wiem,obudziłam się w Edenie i był tam mój brat. Dowiedziałam się wreszcie,dlaczego mnie zamknął...
Przełknęła ślinę i spuściła wzrok. Opowiedziała im wszystko. Gdy skończyła,Dean pokręcił głową z przekąsem.
Co za dupek – skwitował.
Nie mów tak,kochanie. – zwróciła się do Deana łagodnie Imoen. – To dzięki niemu tu jestem i...
Nagle jej oczy się rozszerzyły,a z piersi wydobył się nieartykułowany dźwięk. Zerwała się gwałtownie z krzesła i błądziła wzrokiem po całym pomieszczeniu.
Gdzie jest John? – krzyknęła trzęsącym się głosem – Jest cały? Muszę go zobaczyć,muszę!
Jak na zawołanie z części mieszkalnej gniewnym krokiem wyszła Sarah.
Możecie być ciszej? Dean,rozumiem,że żałujesz wszystkiego,ale to nie powód,żeby...
Urwała i wciągnęła gwałtownie powietrze w płuca na widok Imoen. Rozchyliła trzęsące się wargi i niepewnym krokiem ruszyła w jej stronę. Przyjaciółka uśmiechnęła się zachęcająco i otworzyła ramiona.
Sarah była zdezorientowana. Po tym,co widziała,nie dowierzała,że Imoen żyje. Chociaż ten widok ją cieszył,odczuła też smutek. Bez wątpienia jej powrót był cudem,ale dla niej oznaczał pożegnanie z rolą matki,w którą przez ten miesiąc zdążyła wejść.
Nieco sztywno,lecz ostatecznie przytuliła przyjaciółkę. Bez słowa złapała ją za rękę i poprowadziła w kierunku małżeńskiej sypialni.
Mieszkaliśmy tu z Samem przez ten miesiąc – przyznała z zawstydzeniem – Tak było wygodniej.
Imoen puściła jej słowa mimo uszu. Gdy znalazła się w pokoju dziecięcym aż westchnęła. Pusty,czekający cierpliwie,zmienił się w miejsce tętniące życiem. Dookoła porozrzucane były pluszaki,na komodzie stała starannie złożona w kostkę sterta ubranek a w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach niemowlęcia,które marudziło w kołysce.
Wolnym krokiem zbliżyła się do dziecka. Na jego widok rozchyliła drżące wargi,a serce boleśnie jej się ścisnęło słuchając jego płaczu. Kiedy jednak mały ujrzał jej twarz,jego zmarszczone czoło się wygładziło i otworzył szeroko swoje zielone oczka wpatrując się w mamę z fascynacją. Nie byłoby w tym nic dziwnego,gdyby nie fakt,że trwało to około minuty,podczas której ani razu nie mrugnął. Wreszcie jednak na jego usta wypłynął uśmiech i machnął piąstką.
Imoen poczuła łzy pod powiekami. Zamrugała strząsając kilka z nich na policzki i z zaciśniętymi ustami sięgnęła do kołyski biorąc synka na ręce.
Jeszcze kilka miesięcy wstecz nie potrafiła sobie wyobrazić,czym jest matczyna miłość. Gdyby jednak zapytano ją o to w tej właśnie chwili,powiedziałaby że jest to szczęście wynikające z trzymania tej małej istotki na rękach i świadomości,że jest zdrowe i bezpieczne.
Wymamrotała pod nosem kilka słów czując łzy swobodnie spływające jej po policzkach i przytuliła dziecko mocno do piersi wciągając w nozdrza nowy zapach. Spędziła tak kilka minut,aż kątem oka dostrzegła czyjąś sylwetkę.
Dean stał w progu z rozchylonymi ustami. Ręce miał zaciśnięte w pięści,a ciało wyprężone niczym struna. Wodził wzrokiem po całym pokoju,jakby nie był zdolny znaleźć w nim dla siebie miejsca.
Czuł,że nie pasował do tej sceny. Był brudny,wyczerpany i przesiąknięty odorem krwi. Nie wiedział nawet,jak powinien się zachować,ale coś podpowiadało mu,że powinien pójść za Imoen.
Wreszcie utkwił w niej spojrzenie wyrażające najgłębszą skruchę,a jego pełne wargi zaczęły drżeć. Spodziewał się,że zmarszczy brwi jak to miała w zwyczaju,lecz ona nieoczekiwanie rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu,szczerym i nie skalanym żadną troską. Był taki sam jak pierwszy uśmiech,którym go obdarzyła.
Wolno więc ruszył w jej stronę i wyciągnął ramię obejmując ją. Ucałował ją w czubek głowy i ostrożnie pogładził synka po miękkich włoskach. Imoen westchnęła cicho przylegając do ukochanego całym ciałem.
Przepraszam,Imo. – wymamrotał zaciskając powieki. Serce zaczęło mu bić w przyspieszonym tempie.
Za co? – spytała zaskoczona.
Kiedy ty...kiedy umarłaś... – Z trudem przecisnął te słowa przez gardło. – Cholera,nie potrafię opisać co wtedy czułem. Po prostu...nie mogłem,miałem ochotę zamordować każdego w zasięgu wzroku. Znamię przejęło nade mną kontrolę. Z minionego miesiąca pamiętam jedynie urywki. Krew,krzyki...Zapomniałem o Johnie. Mogłem myśleć tylko o tym,że ciebie już nie ma...John stracił wtedy nas obojga. Ledwo zdążył otworzyć oczy,a ja już go zawiodłem – oznajmił zaciskając usta.
To nie twoja wina...
Moja! – podniósł głos,lecz po chwili się zreflektował. Imoen pokołysała synka przez chwilę na ramieniu i ponownie ułożyła go w kołysce,po czym złapała Deana za rękę.
Usiedli na swoim łóżku. Winchester spuścił głowę ukrywając ją w dłoniach.
Mogłem to powstrzymać. Mogłem chociaż próbować. – mruknął. W jego głosie pobrzmiewał żal. – Ale nawet się nie starałem.
Imoen zacisnęła usta i przyklękła obok niego ściskając swoją drobną dłonią jego poznaczone bliznami kłykcie. Otworzyła usta,żeby coś powiedzieć,ale z jej gardła nie chciały wydobyć się żadne słowa. Nie była jednak na niego zła. Rozumiała przez co przechodził,bo przecież doświadczyła tego samego ponownie zamknięta w Edenie.
Nagle drgnęła poruszona nagłą myślą.
Odkąd powróciła,moc wewnątrz jej nieustannie wirowała,czuła się silniejsza niż kiedykolwiek. Wzięła więc głęboki oddech i podwinęła rękaw poszarpanej kurtki Deana naznaczonej zaschniętym plamami brunatnej krwi. Znamię Kaina było nabrzmiałe i zdawało się pulsować wewnętrznym ogniem.
Winchester uniósł głowę i popatrzył na nią z zaskoczeniem,gdy przyłożyła dłoń,spod której błysnęło oślepiające światło. Gdy ją cofnęła,po znamieniu nie było śladu.
Spojrzał na swoje ramię i niemalże się zachłysnął. Czuł,jakby z serca spadł mu kilkutonowy głaz.
Jak...? – wymamrotał tylko wciąż zbyt zszokowany.
Odzyskałam swoją dawną moc. Nie wiem jak to możliwe,ale wydaje się jeszcze silniejsza,silniejsza nawet niż moc znamienia. Pomyślałam po prostu,żeby je usunąć i...udało się.
Uśmiechnęła się przy tym nieśmiało,na co Dean ujął jej twarz w dłonie,złożył na jej ustach namiętny pocałunek,a potem przytulił najmocniej jak potrafił.
Nawet nie masz pojęcia,jak bardzo cię kocham – wyszeptał.
Może więc...chciałbyś mi to udowodnić? Tylko najpierw weź prysznic!


*

Minęło kilka dni. Życie Winchesterów zaczynało wracać do normy. Prawdę mówiąc,nigdy chyba nie przypominali bardziej typowej rodziny. Szybko zapomnieli o zdarzeniach z poprzedniego miesiąca,kiedy wszyscy na własny sposób przeżywali żałobę. Teraz udawali,że nic takiego nigdy się nie wydarzyło.
Dean i Imoen szybko odnaleźli się w roli rodziców. Chociaż oczywiście trudy rodzicielstwa także im doskwierały,mały John był oczkiem w głowie rodziców,ale także Sama i Sary,którzy bądź co bądź,opiekowali się nim dłużej.
Nie niepokoiły ich także żadne nadprzyrodzone zjawiska. Lucyfer siedział zamknięty na cztery spusty w celi bez swojej łaski nie stanowiąc najmniejszego zagrożenia,Crowley zaszył się gdzieś w swojej piekielnej otchłani i nie dawał znaku życia,a Rowena jakby rozpłynęła się w powietrzu. Niemniej jednak,pozostały im pewne niedokończone sprawy...
Jesteś pewna,że chcesz to zrobić? – Po raz kolejny spytał Dean.
Tak. – Imoen skinęła głową. – To moja siostra i mimo wszystko mnie kocha. Czy ty na moim miejscu nie chciałbyś spotkać się z Samem?
Okej,masz rację – westchnął Dean.
Będziemy w pobliżu,gdybyś nas potrzebowała – dodała Sarah.
Okej. – odetchnęła głęboko Imoen i skupiła się na telepatycznym komunikacie.
Amaro...gdzie jesteś? To ja,Imoen...Proszę,porozmawiajmy...
Odczekała kilka minut,aż wreszcie odczuła na skórze lekki powiew wiatru. Naprzeciwko niej,po drugiej stronie stołu z podświetlaną mapą stała Amara we własnej osobie. Początkowo miała zmarszczone brwi,jednak na widok siostry rozchyliła drżące wargi.
I-Imoen? To naprawdę ty?
Tak,Amaro – uśmiechnęła się lekko zaplatając przed sobą dłonie na białej sukience.
Wyczuwam twoją aurę. Odzyskałaś łaskę. Ale jak,przecież widziałam twoje ciało...
Nasz brat – przerwała jej krótko – To on mnie ożywił.
On? – prychnęła – Zadał sobie trud żeby cię ratować?
Możesz w to wierzyć,albo nie,ale przecież jakimś cudem tutaj stoję.
Amara sapnęła cicho i zrobiła kilka kroków. Imoen ostrożnie postąpiła w jej stronę.
Dean opowiedział mi,co zrobiłaś... – zaczęła ostrożnie. – O tym,że nie chciałaś oddać mnie Lucyferowi.
No tak – mruknęła zmieszana Amara spuszczając wzrok.
Wiem,że to dla ciebie nowe uczucie,ale nie musisz się wstydzić emocji. Nie są niczym złym. Nie traktuj ich jak słabość. Tak naprawdę są wyrazem siły. Nie każdy ma odwagę okazywać swoje uczucia,wiesz? Ty potrafisz,Amaro. Jesteś potężna.
Jej siostra milczała ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń. Kontynuowała więc.
Ale jednak rzuciłaś na mnie tą klątwę. Gdyby nie ona...sprawy mogłyby potoczyć się inaczej. Dostałam jednak drugą szansę i nie zamierzam jej zmarnować. Dlatego wybaczam ci,siostro.
Amara uniosła głowę i zmarszczyła gniewnie brwi.
Przebaczam ci – powtórzyła Imoen. – Wiem,że chciałaś tylko mojego szczęścia. Cóż,mam je. Dlatego teraz chciałabym,żebyś i ty odnalazła swoje.
Sądzisz,że mi się uda?
Jestem o tym przekonany.
Obie odwróciły wzrok w stronę głosu,który rozbrzmiał znikąd. Ich oczom ukazał się niski mężczyzna o ciemnych,kręconych włosach i krótkiej brodzie. Amara rozszerzyła oczy ze zdumienia.
To ty. – wymamrotała z niedowierzaniem. – Tyle czasu cię szukałam!
Wiem,wiem. – odparł Chuck unosząc dłonie w pojednawczym geście. – Przepraszam. Popełniłem wiele błędów w stosunku do was obu. Za moje błędy wobec Imoen już przeprosiłem. Teraz uznałem,że czas na ciebie.
Ja? Ja mam ci przebaczyć? Mam ci przebaczyć to,że zamknąłeś nas obie,bo nie zachowałyśmy się zgodnie z twoim planem? Tyle trujesz o tej całej wolnej woli dla swoich nędznych ludzików a co z nami? – Z każdym kolejnym słowem Amara podnosiła głos niemalże do rangi krzyku. Najwyraźniej wzięła sobie do serca słowa Imoen o emocjach i postanowiła pokazać swoją potęgę wyrażając całą ich masę za jednym razem.
Chuck zmarszczył brwi. Pod jego gęstym zarostem ledwo odznaczały się wygięte w podkowę usta. Słowa Amary wyraźnie sprawiły mu przykrość.
Amaro... – zaczęła Imoen ostrożnie dotykając jej ramienia. Ta zaś popatrzyła na nią wrogo,lecz nie strząsnęła jej dłoni.
Uderzyłaś w sedno. – przyznał Chuck – Jednak posłuchaj co ja mam ci teraz do powiedzenia. Zamknąłem Imoen dla jej dobra. Wiesz przecież jaka wrażliwa była przed setkami lat. Widziałaś jacy stali się ludzie. Jak myślisz,jak wpłynąłby na nią widok tak wielkiego zła?
Byłaby smutna. – odparła po prostu Amara. – Ale to nie powód,żeby ją zamykać.
Teraz już to wiem.
A jak wytłumaczysz to,co zrobiłeś mnie?
Twoja zazdrość o ludzi mnie przerażała. Byłaś nie do poznania siostro. Po prostu...bałem się.
Amara roześmiała się.
No tak. Bałeś się,że będę w stanie cię przewyższyć. Teraz to ma sens,przyznaję. Nigdy jednak nie chciałabym kierować tym twoim małym teatrzykiem. Jest żałosny. Jedyne czego zawsze chciałam to twojej miłości. Pogardzam tym uczuciem,ale...jednocześnie go pragnę. A w chwili gdy zamknąłeś Imoen i zbudowałeś ten swój świat utraciłam ją.
Nie Amaro. – wyszeptał Chuck. – Nigdy nie przestałem kochać ciebie czy Imoen. Popełniłem te błędy z troski o was. Teraz już wiem jak bardzo zawaliłem. Pozwól mi to naprawić. Chcę żebyśmy znowu byli rodziną. Proszę.
Amara popatrzyła kolejno na Imoen,a potem znów na Chucka. Rozchyliła usta i drżącym głosem odparła.
Niczego bardziej nie pragnę.
Podszedł do niej i ostrożnie wyciągnął ramiona. Po chwili jednak oboje padli sobie w objęcia. Imoen przymknęła oczy i odetchnęła z ulgą. Gdy rodzeństwo się od siebie odsunęło,dostrzegła w oczach siostry błysk,jakiego jeszcze nigdy w życiu nie widziała.
Amara była szczęśliwa.


***


Jak ci się podoba,co? – mruknął Dean zwracając się do małego Johna. Trzymał go na ramieniu i wolnym krokiem zmierzał z powrotem w kierunku Impali.
Był ciepły i słoneczny dzień,więc przy okazji codziennych zakupów Dean postanowił zabrać synka na mały spacer żeby pooddychał świeżym powietrzem i zobaczył kawałek zewnętrznego świata.
Chłopczyk rozglądał się z ciekawością na wszystkie strony wkładając piąstkę do buzi,a jego tata uśmiechał się na ten widok.
Widok małego nieustanie wywoływał na jego twarzy uśmiech. Odkąd wrócił do bunkra wyglądając jak wrak człowieka i zobaczył go w ramionach Sary,zalała go fala czystej miłości wzbierająca z każdą chwilą. Na dodatek rozpierała go duma,że John był do niego tak podobny,a jednocześnie odziedziczył wrodzony urok swojej mamy.
Czy wszystkie wróżki chrzestne złożyły już swoje dary?
Winchester odwrócił się na dźwięk brytyjskiego akcentu i ujrzał za sobą postać Crowleya. Demon uśmiechał się szyderczo z rękoma w kieszeniach drogiego,czarnego garnituru.
Odruchowo przycisnął syna do siebie.
Co ty tu robisz?
Cóż,ciężko wywabić was z tej waszej nory,więc chwytam się każdej okazji gdy wyściubisz nos. No i chcę zobaczyć słynnego nefalema,witaj...
Nawet nie waż się do niego zbliżyć! – warknął Dean. John zaś zaczął wiercić się niespokojnie ze wzrokiem utkwionym w Królu Piekieł.
Crowley również się w niego wpatrywał,aż wreszcie zmrużył oczy.
Ciekawe. Zdaje się,że to dziecko jest zdolne dostrzec moją prawdziwą postać.
Starszy Winchester szybko przeanalizował fakty. Biorąc pod uwagę jak John wpatrywał się niekiedy w Imoen,demon mógł mieć rację.
No,ale ja nie o tym. Ja też chcę przekazać dar temu małemu cudu. – oznajmił ironicznie akcentując ostatnie słowo. – I zanim coś powiesz Wiewiórze,oto i on.
Crowley wyjął zza marynarki zwykłą,białą kopertę i wręczył ją Deanowi. Ten otworzył ją z wahaniem i skrzywił się.
W środku znajdowały się zdjęcia martwej kobiety.
Rozchylił usta i popatrzył na Crowleya z niedowierzaniem kiedy ją rozpoznał.
Przecież to...
Jane-Anne,tak. Jest martwa,tak. Kto to zrobił-nie wiem. Masz problem z głowy. Nie ma za co.
Dean przełknął ślinę. Miał ochotę zamordować tą kobietę osobiście za to,na co naraziła jego rodzinę. To,że ktoś go wyręczył było jednak powodem do niepokoju.
Nie wiem co z tym zrobisz Wiewiórze,ale ja na twoim miejscu zająłbym się tą sprawą.
Nie Crowley. – odparł stanowczo Winchester poprawiając sobie dziecko na ramieniu. – Rzucam to. Zamierzam rozpocząć nowe życie.

Jak chcesz – westchnął nieco zbyt teatralnie Król Piekła. – Ale wiedz,że to dopiero początek...

----------------------------------------------------------------------

I mamy koniec. Przepraszam,że tak długo mi z tym zeszło,ale nie mogłam się zabrać do pisania samej końcówki,bo reszta poszła znacznie wcześniej i szybciej. Aż tu dzisiaj zebrałam się w sobie i voila.
Mimo tego,że lubię bohaterom uprzykrzać życie,to jednak nie mogłabym zabić Imoen na amen. Nie umiałabym. Nawet łezka mi kapnęła kiedy ją tymczasowo uśmiercałam. Naprawdę. Także myślę,że powinniście być zadowoleni z takiego zakończenia,mimo że trochę mu brakuje. No ale trudno,chciałam to już zakończyć i jest jak jest.
Dziękuję za wszystkie komentarze. Zwłaszcza Aquidii i Monice za regularne komentowanie ale także za te wszystkie anonimowe bądź też nie,które pojawiały się po drodze,to naprawdę podnosiło na duchu. Wielki buziak dla Was wszystkich! :*
Co do kontynuacji,proszę o wyrozumiałość. Bloga mam już założonego od dawna,jednak dopiero muszę zacząć pisać i zobaczę co mi z tego wyniknie,a jak już kiedyś wspominałam,z moim czasem wolnym (i weną zarazem) bywa ostatnio różnie.
Nie martwcie się,tak czy siak kontynuacja NA PEWNO powstanie. Tymczasem żegnam tutaj i do zobaczenia (mam nadzieję) niedługo.
xoxo


piątek, 4 listopada 2016

Epilog #2

On by z żalu świat podpalił,gdyby stracił Cię...


Dean poczuł się,jak na pędzącej karuzeli. W głowie mu wirowało tak,że stracił równowagę i osunął się na ziemię. Myśli zebrały się w jedną całość tworząc niemalże ładunek wybuchowy gotowy do detonacji w każdej chwili. Czuł,że gardło zaraz rozerwie mu pulsujące w nim teraz szaleńczo serce. Oddychał szybko i nerwowo,niemalże się dusił.
Imoen nie żyła i zapomniał jak oddychać.
Drżącymi rękoma wciąż podtrzymywał jej głowę,poklepywał policzki usiłując przywrócić na nie rumieniec życia,resztkami sił mamrotał jej imię i pozwalał gorzkim łzom spływać po policzkach.
Wciąż słyszał płacz dziecka,ale nie miał siły,aby spojrzeć w tamtą stronę. Ogarnęła go nawet złość na długo wyczekiwanego syna. Gdyby nie on,Imoen,miłość jego życia,ciągle by żyła!
Natychmiast jednak się skarcił za takie myślenie. Zamrugał oczami strząsając łzy z rzęs i jego wzrok spoczął na uśmiechającej się drwiąco Rowenie.
Mówiłam,że jej cierpienie niedługo się zakończy.
W oczach Winchestera błysnęła furia. Migiem dopadł do czarownicy i złapał obiema rękoma za gardło aż krew zaczęła odpływać jej z twarzy.
Ty suko! Gadaj co jej zrobiłaś!!!
To nie ja...kretynie – wycharczała Rowena – Sam ją w to wpakowałeś angażując...Jane-Anne.
Miała zdjąć z niej klątwę!
Tak ci powiedziała? – zaśmiała się ochryple rudowłosa. Dean poluzował nieco uścisk,aby mogła mówić. – Nie zdjęła klątwy. Zmieniła ją. Dopóki ten mały potwór siedział w jej brzuchu,to on utrzymywał ją przy życiu.
Dean rozchylił usta i puścił Rowenę,która natychmiast zniknęła. Jeśli mógł się czuć jeszcze gorzej,to właśnie tak teraz było. Oskarżył swoje niewinne dziecko a to on był winien!
Pęknięte serce właśnie rozsypało mu się na milion kawałków.
Jego wzrok powędrował ku Sarze. Stała nieruchomo trzymając w ramionach zakrwawione,drące się w wniebogłosy niemowlę a po jej policzkach płynęły łzy. Rozchyliła usta,aby coś powiedzieć,ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Na moment Dean odzyskał przytomność umysłu. Zdjął z pleców brudną koszulę i podszedł do Sary. Ręce mu się trzęsły,gdy owijał swojego synka koszulą. Dotknął jego główki i z oczu popłynęły mu łzy. Tak bardzo chciał się nim cieszyć,ale nie potrafił.
Uciekaj stąd. Zabierz go do szpitala. – wyszeptał.
Blake skinęła głową i bez słowa ruszyła po schodach. U ich szczytu stał Sam. Patrzył na brata ze szczerym żalem i współczuciem. Miał ochotę pobiec i przytulić Deana najmocniej jak potrafił i wiedział,że w tej chwili Dean nie wyśmiałby go mówiąc,że zachowuje się jak w babskim filmie.
Były ważniejsze sprawy.
Nagle Dean wydobył skądś ostrze i zaciskając je w ręce ruszył przeskakując kilka stopni w górę.
Wow,czekaj Dean,co chcesz zrobić? – powstrzymał go Sam.
A jak myślisz? Zamorduję tego dupka!
Amara już się nim zajęła.
Co?
Jego oczom ukazała się siostra Imoen używająca całej swojej mocy do torturowania Lucyfera. Nie zważając na nic ruszył w jego stronę.
Dean co robisz? – krzyknęła Amara.
Znamię Kaina dodało mu nadludzkiej siły. Złapał Lucyfera za gardło i uniósł w górę. Ten tylko roześmiał się szaleńczo,na co Dean wbił z impetem anielskie ostrze w jego udo. Lucyfer krzyknął i zaczął bluzgać pod nosem.
Dean,przestań.
Zaskoczony odwrócił głowę na dźwięk głosu Castiela. Anioł stał tuż obok Hanny patrząc na niego ze zmarszczonym czołem.
My się nim zajmiemy.
Na nadgarstkach i Lucyfera pojawiły się kajdanki z wyrytymi zaklęciami. Na ten widok tylko prychnął.
Chcecie mnie zamknąć w waszym pudle? Myślicie,że nie dam rady stamtąd uciec?
Nie wydaje mi się.
Hannah wyjęła zza marynarki ostrze i przejechała nim po gardle Lucyfera. Krzyknął rozgniewany,gdy jego łaska powędrowała do małej fiolki. Pierwszy raz na jego twarzy zagościło zdumienie.
Bez tego ucieczka z pewnością ci się nie uda.
Zaczęła go obszukiwać i po chwili wydobyła fiolkę ze złotą esencją uśmiechając się tryumfalnie.
Zwróć to Imoen. Mówiłam,że jej pomożemy.
Dean zamknął oczy i zaczął szybciej oddychać. Żądza mordu przesłoniła mu na moment smutną prawdę. Castiel pierwszy się domyślił. Rozchylił usta,ale nic nie powiedział.
Nagle Winchester doznał oświecenia. Złapał fiolkę i pobiegł na dół. Padł na kolana obok ukochanej,której martwe oczy bezlitośnie utkwione były w jednym punkcie i otworzył fiolkę.
Łaska Imoen poszybowała w powietrze,zawirowała przez chwilę nad jej ciałem jakby zdezorientowana i wreszcie w nie wniknęła. Dean przełknął ślinę i zaczął poklepywać jej policzki.
Minęło kilkanaście minut i nic się nie wydarzyło.
Nie...
Załzawionymi oczyma dostrzegł pochyloną Amarę szepczącą to jedno słowo. Jej dolna warga drżała,kiedy ujmowała sztywną dłoń swojej siostry. Przez kilka minut milczała oszołomiona,aż wreszcie spojrzała na Deana z gniewem.
To przez ciebie! Gdybyś potrafił powstrzymać swoją prymitywną,ludzką żądzę,ten potwór nigdy by się nie urodził a ona nadal by żyła! Dopadnę go w swoje ręce,przysięgam!
Tylko spróbuj – warknął Winchester – Nie waż się obwiniać mojego synka o jej śmierć. My jej to zrobiliśmy. Musiałem zaufać jakiejś cholernej wiedźmie,bo to ty ją przeklęłaś!
Amara rozchyliła usta,ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wreszcie spuściła głowę i mocno je zacisnęła,a potem po prostu zniknęła.
Jasne,tak najlepiej – mruknął ze złością.
Jeszcze raz spojrzał na Imoen i drżącą dłonią zamknął jej powieki.
Do jego nozdrzy dotarł zapach krwi,który niebywale go pobudził. Znamię Kaina pulsowało żywym ogniem. Podniósł nóż i wybiegł z piwnicy nie oglądając się za siebie.


*


Sarah stała na szpitalnym korytarzu obejmując się rękoma. Przez szybę obserwowała,jak lekarze i pielęgniarki wykonują małemu Johnowi szereg badań zwyczajowych dla noworodków.
Gdy przyniosła go do szpitala,musiała nieźle nakombinować by powiedzieć lekarzom wszystko co potrzebne,lecz nie za dużo. Mały ciągle płakał,bo mimo że owinięty koszulą tatusia był zmarznięty i głodny,dlatego zanim lekarze podjęli jakiekolwiek badania,życzliwa pielęgniarka przygotowała dla niego mleko. Najedzony i przebrany w śpioszki nie protestował,kiedy wykonywali mu takie,a takie badanie.
Z min lekarzy,uśmiechów i potaknięć,wywnioskowała,że z chłopcem wszystko było w porządku i pierwszy raz od kilku godzin przez twarz Sary przemknął cień uśmiechu.
Wciąż nie mogła wyrzucić z głowy obrazu Imoen wydającej ostatnie pchnięcie,po którym jej oczy znieruchomiały utkwione w Deanie.
Ze złością otarła cisnące się do oczu łzy. Musiała teraz być silna. Dla tego maleństwa,które w tej chwili mogło polegać tylko na niej.
Hej. – usłyszała tuż nad uchem,łagodny,dobrze znany głos.
Sam stał nad nią ze zmarszczonymi brwiami i swoją znaną miną oznaczającą dezorientację. W jego oczach również można było dostrzec ślady łez.
Objął ją swoim ramieniem pozwalając,by oparła o niego zmęczoną głowę. Mimo,że był środek dnia,oboje czuli się wyczerpani jak po nieprzespanej dobie.
Co z nim? – spytał wskazując podbródkiem obraz po drugiej stronie szyby.
Blake wzruszyła ramionami.
Chyba wszystko jest w porządku. Pielęgniarki go nakarmiły,umyły i przebrały. A teraz lekarze robią swoje.
Sam westchnął ciężko. Słyszała jak głośno bije jego serce. Jej własne biło równie szybko.
Gdzie Dean? – spytała patrząc na młodszego Winchestera.
Nie mam pojęcia – odparł szczerze Sam ocierając dłonią twarz. – Po twoim wyjściu pojawił się Cas i Hannah,odebrali Lucyferowi łaskę i zabrali do celi w Niebie. Amara jest w rozpaczy i gdzieś zniknęła,a Dean...
Sarah wyprostowała się i spojrzała na ukochanego ze zmarszczonymi brwiami. Domyślała się co chce powiedzieć.
Wpadł w szał – szepnęła.
Tego właśnie się obawiam. Jest zrozpaczony i wściekły a znamienia nic już nie blokuje. Próbowałem do niego dzwonić,szukać. Nic. Jak kamień w wodę.
Boże – westchnęła Sarah zamykając oczy. – Wciąż nie potrafię w to wszystko uwierzyć. Imoen była ostatnią osobą zasługującą na śmierć!
Wiem,kochanie,mnie też jest ciężko. – Winchester przytulił ją jeszcze mocniej. – Muszę znaleźć Deana. Mały John będzie potrzebował ojca.
Sammy,nie wiem czy to dobry pomysł. – powiedziała ostrożnie Blake. – A jeśli to znamię tak wyprało mu mózg,że zrobi krzywdę i jemu?
Tego nie wiemy – zaprotestował Sam – Mam cichą nadzieję,że jednak siedzi teraz gdzieś w barze i pije na umór.
Drzwi od sali otworzyły się i stanął w nich niski lekarz z siwiejącymi włosami. Obrzucił ich spojrzeniem i zapytał:
Państwo są rodzicami?
Nie,nie – zaprotestowała Sarah – Tłumaczyłam to pielęgniarkom,ja tylko...
Ach tak. – mruknął kiwając głową – Już pamiętam. Przykra historia.
Na widok ich min,doktor odchrząknął i dodał:
Tak czy siak,dziecko jest zdrowe. Wszystkie parametry są w normie,jednak z uwagi na to,że było nieco zmarznięte,kiedy je pani przyniosła,musi spędzić kilka godzin w inkubatorze na obserwacji.
Czy możemy go zobaczyć? – spytał Sam.
Lekarz wahał się przez chwilę aż wreszcie westchnął.
Nie powinniśmy wpuszczać obcych,ale zdaje się,że są państwo jedynymi bliskimi osobami.
To syn mojego brata. – dodał Winchester.
Czy brat mówił,jak ma się nazywać jego syn?
John. John Winchester. Junior. – wymamrotał z trudem Sam.
A niech mnie! Jesteście synami Johna i Mary Winchesterów?
Tak – odparł niechętnie Sam.
Lekarz pokręcił głową i zapisał coś na podkładce.
Znałem waszych rodziców. To przykre,co spotyka waszą rodzinę tutaj,w Lawrence.
Sam uśmiechnął się ponuro i rzucił w duchu kilka niecenzuralnych słów pod adresem Lucyfera. Cholerny manipulant.
Tak. To chyba rodzinna klątwa – zgodził się ponuro.
Jakiś czas później wpuścili ich na salę z noworodkami krzyczącymi z każdej strony. Wreszcie odnaleźli małego Johna. Czysty,nakarmiony i owinięty w puchaty niebieski kocyk leżał spokojnie badając wzrokiem otoczenie. Gdy Sam i Sarah się zbliżyli,utkwił w nich spojrzenie na dobrą minutę,aż wreszcie na jego twarzyczce zagościł pierwszy uśmiech.
Cześć,mały – szepnęła Sarah z uśmiechem dotykając jego zaciśniętej w piąstkę rączki.
Ma oczy Deana – stwierdził Sam. Poza bratem nie znał nikogo o tak intensywnie zielonych oczach.
Chyba cały wdał się w tatę – skwitowała ze smutkiem Sarah przyglądając się uważnie niemowlęciu. Poza zielonymi oczami,dziecko miało jasne włosy i zgrabny nosek. Tylko w jego uśmiechu można było dostrzec podobieństwo do mamy.
Chciałabym już móc zabrać go do domu – szepnęła niemal niesłyszalnie Sarah.
Sam uśmiechnął się szczerze. W całym tym dramacie najwyraźniej musi być gdzieś jeszcze miejsce dla Boga...

----------------------------------------------------------------------

Zdaję sobie sprawę,że należą Wam się wyjaśnienia. Zacznijmy od tego,że w moim życiu ostatnio sporo się dzieje i nie mam czasu na częstą publikację. Ale sądzę,że to nie ma aż takiego znaczenia,bo to już sama końcówka tego opowiadania. A co do tego...
Tak. Zabiłam Imoen. Tak po prostu musiało się stać. Celowo nie pisałam nic pod poprzednią częścią epilogu. Teraz jednak nie ma żadnych wątpliwości. Wiem,jestem okrutna xD Ale to cała ja.
Pozostaje jeszcze jedna część epilogu,żeby zamknąć niektóre wątki i...otworzyć nowe,które pojawią się w kontynuacji. Kiedyś wreszcie zacznę ją pisać. Jak na razie powinnam dokończyć epilog #3 ale nie mam natchnienia. To tyle.


Theme by Hanchesteria