czwartek, 28 lipca 2016

33. And now you're just a ghost

Sam siedział z łokciami wspartymi na kolanach i przyłożonymi do ust dłońmi tuż przy łóżku Imoen. Coraz bardziej martwił go jej stan. Mimo,że podał jej lek i gorączka zdawała się trochę ustąpić,to wciąż nie otwierała oczu i oddychała z trudem. To było wszystko,co mógł dla niej zrobić poza zapewnieniem swojej obecności.
Nagle usłyszał trzask drzwi wejściowych i szybkie kroki na korytarzu – Dean wpadł do pokoju jak burza.
Na widok brata Sam opuścił dłonie i rozchylił usta. Na jego twarzy i we włosach widoczne były zaschnięte plamy krwi,a zapiętą byle jak koszulę miał zakurzoną i pomiętą. Ciężko oddychał,a jego szeroko otwarte zielone oczy wodziły po sypialni aż wreszcie ich spojrzenie spoczęło na Imoen. W dodatku czuć było od niego zapach stęchlizny.
Dean! Gdzie byłeś?
Cii,później Sam – uciął klękając obok łóżka i wyjmując z kieszeni kurtki małą fiolkę. Kiedy młodszy Winchester ujrzał jej zawartość,wybałuszył oczy.
Zwariowałeś,Dean?!
Kazałem ci być cicho! – warknął – Później będziesz mnie osądzać.
Zamilkł,lecz głównie dlatego,że nie potrafił wydusić z siebie słowa. Dean ukradł łaskę aniołowi. To nie mogło skończyć się dobrze,ale musiał przyznać – miało sens.
Ujął głowę Imoen w dłonie i zaczął uspokajająco:
Hej,Imo,obudź się kochanie. Jestem przy tobie,otwórz oczy.
Z wielkim trudem jej powieki uniosły się ukazując pozbawione wszelkiego życiowego blasku oczy barwy czekolady.
Dean? – wychrypiała – To ty?
Tak – odparł zdławionym głosem – Leż spokojnie. Zaraz wszystko będzie dobrze.
C-co? Jak...
Cii,otwórz usta.
Wypełniła jego polecenie,a on odkorkował fiolkę. Błękitno-biała strużka czystego światła uniosła się w powietrze i natychmiast odnalazła drogę wnikając w głąb jej gardła. Imoen wygięła się gwałtownie i Winchesterowie musieli zakryć oczy,gdyż eksplozja światła mogłaby ich oślepić.
Imoen gwałtownie podniosła się do pozycji leżącej. Nic nie rozumiała,w jednej chwili czuła jak uchodzi z niej życie i jedyne,co widziała to zamglone kontury,a teraz czuła się zupełnie zdrowa i wzrok jej nie zawodził. Wzięła kilka głębokich oddechów rozkoszując się łatwością oddychania i jej wzrok zabłądził dookoła. Utkwiła go dopiero w Deanie,który wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać w ogromu ulgi,lecz jedynie przetarł dłońmi twarz.
Ja...nie rozumiem...co się stało? – wymamrotała.
To nieważne – powiedział starszy Winchester podchodząc do niej i mocno ją obejmując. – Najważniejsze,że nic ci nie jest.
Imoen położyła dłoń na brzuchu. Oprócz obecności rozwijającego się dziecka wyczuła coś jeszcze. Coś,czego nie dane jej było odczuwać od miesięcy.
Znowu mam łaskę! – wykrzyknęła ze śmiechem. – Udało ci się!
Tak – odparł wolno Dean i posłał bratu ostrzegawcze spojrzenie – Można tak powiedzieć.
Czy ona...Rowena... – urwała nie chcąc wypowiadać tych słów na głos.
Mhm – mruknął Dean i otarł rękawem twarz chcąc pozbyć się resztek plam krwi. – Widzę,że dobrze się czujesz,ale dla pewności zostań tu jeszcze przez chwilę. Teraz wraz z Samem cię zostawimy.
Skinął bratu głową i podniósł się. Wyszli oboje do serca bunkra – pomieszczenia,w którym znajdowało się całe mnóstwo pulpitów sterujących i podświetlany stół z mapą świata.
Upewniając się,że są wystarczająco daleko,Sam nie wytrzymał i wrzasnął:
Porąbało cię do reszty? Ukradłeś jakiemuś aniołowi łaskę?
Nie krzycz,okej Sammy? – powiedział łagodnie unosząc dłonie w geście poddania się. – To był jedyny sposób. Ona umierała.
Tak,ale... – Sam westchnął i odgarnął rękoma włosy – Wiesz przecież co się dzieje,jeśli anioł używa kradzionej łaski.
Wiem – zacisnął dłonie w pięści – Dlatego mam zamiar pospieszyć Crowley'a. A na razie kupiłem nam trochę czasu.
I okłamujesz Imoen – zauważył ponuro Sam zakładając ręce na piersi.
Myślisz,że nie zdaję sobie z tego sprawy? Boli mnie,że muszę to robić,ale nie ma innego wyjścia. Widziałeś,jaka była szczęśliwa? Jakim potworem musiałbym być,aby niszczyć jej szczęście? – zamilkł na chwilę a potem dodał: – Powiem jej kiedy dorwę Rowenę i odzyskam jej prawdziwą łaskę. A na razie obiecaj mi,że się nie wygadasz,okej?
Młodszy Winchester westchnął ciężko i zacisnął usta. Widać było,że bije się z myślami.
Dobra – powiedział w końcu – Masz rację. Ona nie może się teraz denerwować.
Dziękuję,Sammy – odetchnął z ulgą Dean – Dziękuję.


*


Minęły dwa dni odkąd Imoen odzyskała łaskę. W ciągu nich stanęła na nogi i często się śmiała. Znów urzekała Winchesterów swoim pozytywnym nastawieniem,a im również ciężar chociaż częściowo zniknął z barków. I chociaż miło spędzali czas we trójkę,Sam taktownie pozwalał bratu spędzać ze swoją ukochaną więcej czasu na osobności. W międzyczasie dokonał pewnego małego odkrycia.
Któregoś razu w garażu,podczas uzupełniania zapasów na polowania,w jego ręce wpadł nieduży,pordzewiały klucz. Okazało się,że prowadzi do pomieszczenia na samym końcu korytarza w części,gdzie znajdowały się ich pokoje.
Gdy zobaczył,co jest w środku,uznał,że warto natychmiast powiedzieć o tym bratu. Poza tym było to dobre miejsce na rozmowę,którą chciał odbyć z nim już od dawna.
Hej,Dean,musisz to zobaczyć! – zawołał słysząc kroki brata na korytarzu.
O cholera,jak tu wszedłeś Sam? – spytał zdziwiony rozglądając się.
Znalazłem klucz w garażu. Popatrz tylko.
Była to ewidentnie małżeńska sypialnia. W samym centrum znajdowało się ogromne łoże pokryte zakurzoną narzutą,a w kącie wielka szafa spokojnie mogąca pomieścić ubrania dla dwójki osób. Jak w każdym innym pokoju,na ścianie umieszczono małą umywalkę.
Wow – powiedział Dean rozglądając się – To chyba największy pokój jakim dysponowali Ludzie Pisma.
Pomyślałem,że wystarczy trochę go odremontować i możecie zamieszkać tu z Imoen.
Dean zmarszczył brwi.
Do Gwiazdki jeszcze daleko,Sam. Dlaczego miałbyś mi robić taki prezent a nie zamieszkać tu z Sarą,co?
Bo to nie wszystko.
Młodszy Winchester pchnął dębowe drzwi znajdujące się w głębi pokoju. Otworzyły się ukazując niewielkie pomieszczenie z mniejszą wersją sypialnej komody i stojącymi na niej bibelotami oraz centrum-masywną,drewnianą kołyskę z rzeźbionymi w niej wzorami wskazującymi na ręczną robotę.
Dean wszedł do pokoju i dotknął ramy łóżeczka ścierając zeń grubą warstwę kurzu. Wargi zaczęły mu drżeć.
Po co Ludziom Pisma pokój dziecinny? – spytał
To,hmm...bodajże pozostałość po jednym z członków. Zapomniałem jego nazwiska. W czasie drugiej wojny światowej ukrywał się tu z żoną i dzieckiem. Ostatnio o nim czytałem.
Hah! A więc bunkier działa dłużej niż nam się wydawało – skwitował Dean. – Sądzisz,że mieli potem normalne życie? – spytał po namyśle – No wiesz,ten koleś i jego rodzina.
Możliwe – Sam wzruszył ramionami – Czemu pytasz?
Dean westchnął ciężko i wrócił do sypialni. Usiadł na zakurzonej narzucie i uniósł głowę.
Bo ja też chcę. Chrzanić te wszystkie potwory. Są jeszcze inni łowcy na świecie. Kiedy zabiję Rowenę zamierzam ostatecznie rzucić tę robotę. Nasz syn albo córka zasługuje by mieć względnie normalne życie.
Spojrzał na brata wyczekująco w poszukiwaniu akceptacji. Sam skinął głową i usiadł obok niego nie zważając na kurz i brud.
Rozumiem cię – powiedział Sam – Ja też chcę odejść.
Serio?
Tak. Sarah osiągnęła swój cel jako łowca,ja też się wysłużyłem. Przejdziemy na emeryturę. To znaczy jeżeli ona tego zechce,bo nie pytałem jej o zdanie,dopiero zamierzam to zrobić i... – Sam urwał łapiąc oddech – Właściwie to chciałem porozmawiać najpierw z tobą.
Ze mną? – zdziwił się Dean. – Dlaczego chcesz żebym wchodził wam z nogami do łóżka?
 Co? Nie,to nie tak – zaprotestował szybko Sam – To bardziej...rada.
O,czyli szykuje się scena jak z babskiego filmu? – rzucił starszy z Winchesterów,jednak widząc spojrzenie brata mruknął: – Sorry. Mów o co chodzi.
Sam z wahaniem wyjął z kieszeni małe,kwadratowe pudełeczko pokryte materiałem i przez chwilę bawił się nim w dłoniach. Dean rozchylił usta.
Czy to...?
Tak – Otworzył pudełeczko i ich oczom ukazał się opatulony aksamitem skromny pierścionek z brylantem. – Ty zaczynasz nowe życie i ja też chcę. Tylko zgodnie z kolejnością.
Dean przewrócił oczami,ale uśmiechnął się.
I chciałeś mnie zapytać,czy to akurat świecidełko jej się spodoba? No żartujesz chyba.
Nie. Sądzisz,że się zgodzi? Czy mam jeszcze z tym poczekać? Wiesz,ta ostatnia sprawa z Marissą wiele mi uświadomiła. Moja przeszłość jeszcze nie raz będzie się przewijać i nie chciałbym jej przez to stracić. Ale jeśli zgodzi się za mnie wyjść...
Sammy,pamiętasz co ci powiedziałem wtedy,w motelu kiedy badaliśmy sprawę tego obrazu?
No nie wiem,mówiłeś że na siebie lecimy i żebym się zabawił,takie tam.
Nie. Znaczy,to też – poprawił się – Ale to było wcześniej. Kiedy wprowadziliśmy Sarę w szczegóły,nie przestraszyła się. A wręcz przeciwnie,rwała się,żeby nam pomóc. Szczerze mi to zaimponowało.
Ach tak,już pamiętam. „Sam,ożeń się z nią”.
Dokładnie – Starszy Winchester wyciągnął palec wskazujący w kierunku swojego brata – No to masz swoją odpowiedź.
Sam zaśmiał się i poklepał brata po plecach.
Dzięki,Dean. To wiele dla mnie znaczy.
Drobiazg,ale hej,tylko mi się tu nie rozklejaj.
Młodszy Winchester się roześmiał. Dobrze,że zawsze mogli na siebie liczyć,chociaż w taki pokrętny sposób.


*


W noc przed poprzedzającą powrót Sary,Sam nie spał. Przewracał się z boku na bok,aż wreszcie położył się na wznak i utkwił spojrzenie w popękanym suficie. Na myśl o rozmowie z Sarą zrobiło mu się słabo. Chciał to mieć jak najszybciej z głowy,więc postanowił przygotować dla niej obiad,podczas którego zada jej nurtujące go od wielu tygodni pytanie. Nieustannie układał sobie w myślach scenariusz rozmowy i możliwe odpowiedzi Sary.
Kochała go. Czy z jakiegoś powodu mogłaby się nie zgodzić?
Wzdychając ciężko podniósł się i sięgnął do szuflady,gdzie trzymał pierścionek. Zapalił starą,nocna lampkę stojącą przy łóżku i otworzył pudełko. Uśmiechnął się smutno.
Ten sam pierścionek zamierzał podarować Jessice wiele lat temu zanim Dean stanął w drzwiach jego mieszkania. Wtedy też bardzo się denerwował,ale wolałby przeżywać ten stres ze zdwojoną siłą niż chociaż ukradkiem dostrzec jej ciało na suficie z ogromną plamą krwi kapiącą mu na twarz. Zdarzało się,że ten widok jeszcze czasem nawiedzał go w snach,lecz nie wywoływał już takich emocji. Azazel odpowiedzialny za jej śmierć nie żyje i została pomszczona. Było minęło,nic już nie wróci jej życia i trzeba iść do przodu.
Musnął palcami mały diament w pierścionku na pożegnanie wspomnień i zamknął pudełko ponownie je chowając. W tej samej chwili odczuł coś przypominającego powiew wiatru. Zmarszczył brwi i rozejrzał się,ale wszystko wydawało się być w porządku.
Chyba jestem za bardzo zmęczony – mruknął na głos sam do siebie i położył się z powrotem do łóżka jakimś cudem zasypiając.


*


Imo? Imo,gdzie jesteś?
Szybkie kroki Deana przeplatały się z jego podnoszącym się,coraz bardziej zaniepokojonym głosem. Imoen cofnęła się na kilka kroków z pokoju dziecięcego do sypialni i zawołała:
Tutaj,w nowej sypialni!
Właśnie skończyła zamiatać kurz z komody i kołyski oraz przetarła nieco zakurzoną podłogę. Uśmiechnęła się do siebie. Teraz wystarczyło dodać tylko kilka mebli i ozdób,a pokoik będzie całkiem przytulny.
No,nareszcie,szukam cię po całym...
Urwał,gdy wszedł do pokoju. Spojrzenie jego zielonych oczu powędrowało po całej przestrzeni. Przez chwilę błysnęła w nich radość,ale opuścił głowę i westchnął patrząc na swoją ukochaną z troską.
Zrobiłaś to wszystko sama?
Tak – wzruszyła ramionami – Chciałam chociaż nieco go odświeżyć. Prawda,że wygląda wspaniale? Wiem,wiem,przyda się zapewne jeszcze kilka rzeczy,ale...
Jest w porządku – przerwał jej nieco ostrzejszym tonem – Ale nie możesz się przemęczać.
Imoen przewróciła oczami,ale się uśmiechnęła.
Dean,to nic takiego. Czuję się dobrze. Dość się należałam ostatnio. Już nic mi nie grozi!
Zaśmiała się i obróciła wokół własnej osi. Dean zmusił się do krzywego uśmiechu. Imoen była jednak tak szczęśliwa,że nie zwróciła na niego uwagi. Stanął więc tyłem do niej i objął ją kładąc dłoń na zaokrąglonym brzuchu.
A jak się ma nasze maleństwo?
Sądzę,że równie dobrze jak ja.
To świetnie,bo dziś przekonamy się czy to chłopiec czy dziewczynka.
Starał się zachować obojętny ton,ale przyszło mu to z trudem. Był tym faktem niezmiernie podekscytowany.
Imoen odwróciła się przez ramię i zmarszczyła brwi.
Jak to: dzisiaj?
Tak,że Sammy planuje dzisiaj randkę z Sarą w domu. Bardzo specjalną randkę,więc pomyślałem,że skoro i tak powinniśmy zostawić ich samych,możemy pójść do lekarza. Imoen zamruczała z zadowolenia,kiedy zarośnięty policzek Deana musnął jej szyję,a usta złożyły na niej pocałunek. Dłonie ukochanego masowały jej brzuch i mogłaby trwać tak w nieskończoność,ale nagle oboje drgnęli i odsunęli się od siebie.
Ty też to poczułeś? – spytała Imoen odwracając się. Oczy miała szeroko rozwarte ze strachu,jednak Deana przeciwnie-błyszczały z radości i wzruszenia.
Tak – uśmiechnął się i delikatnie poklepał jej brzuch. Odpowiedziało mu kolejne kopnięcie. – Maleństwo wreszcie zaczęło się ruszać.
Imoen odetchnęła z ulgą. Było to bardzo dziwne uczucie i początkowo myślała,że chodzi o drzemiącą wewnątrz niej energię. Obawiała się,że znowu dzieje się coś złego,lecz wyraz twarzy ukochanego skutecznie ją uspokoił.
Odwrócił ją twarzą do siebie. W oczach błyszczały mu łzy.
Kocham cię – wyszeptał pochylając głowę.
Ja ciebie też – odparła i z ochotą przyjęła pocałunek.
Nagle usłyszeli,że coś roztrzaskuje się o podłogę. Tym razem odsunęli się od siebie całkowicie,bo żadne z nich nie miało nawet mglistego pojęcia o tym,co się stało.
Spojrzenie Deana powędrowało do komody i tuż pod nią. Zmarszczył brwi i podszedł do resztek stłuczonej porcelany. Schylił się i przyjrzał kawałkom. Wśród nich dało się zauważyć fragmenty różowych policzków i intensywnie błękitne oczy leżące pośród warstw tiulu i długich blond włosów w strąkach. Lalka stała idealnie na środku komody,między pluszowym misiem z wypłowiałym futerkiem i karuzelą z konikami,która wciąż grała po nakręceniu.
Najwyraźniej źle ją odstawiłam – stwierdziła Imo.
Nie – oznajmił stanowczo Dean podnosząc się. Popatrzył na nią z dziwną mieszaniną zaniepokojenia i strachu.
Coś zrzuciło tę lalkę.


*

Sam postawił na przeciwległych krańcach stołu kieliszki do wina i odsunął się na killa kroków podziwiając całość. Na obiad postanowił przygotować spaghetti,bo akurat to danie nie przekraczało jego możliwości kulinarnych. Do tego na przystawkę zdrowa sałatka z tuńczykiem,którą oboje z Sarą lubili a także szarlotka na deser (oczywiście z uwzględnieniem zapasowej porcji dla Deana w lodówce).
Wow,robi wrażenie.
Sarah stanęła w drzwiach pokoju opierając dłoń na framudze i uśmiechała się zalotnie. Na jej widok Sam zamarł a oczy mu pociemniały.
Jej ciało opinała ta sama seksowna,czarna sukienka co podczas ich pierwszej randki. W dodatku włosy także upięła w ten sam sposób-w gładkiego koka z wypuszczonymi z niego luzem krętymi kosmykami. Zauważył także,że się umalowała i chociaż w tym wypadku pamięć go zawodziła,mógł w ciemno założyć, że i makijaż jest identyczny jak tamtego wieczora.
Mógłbym powiedzieć to samo o tobie – mruknął podchodząc i całując ją przelotnie w usta. Sarah starała się stłumić ciężkie westchnienie,gdy ich usta się rozłączyły i uśmiechnęła się nerwowo. Czyżby domyślała się o co tu chodziło?
Czego się napijesz? – spytał odsuwając jej krzesło i wskazując na kieliszek.
Wydęła usta.
Nie wiem jak ty,ale ja poproszę piwo.
Sam roześmiał się głośno. Nie dość,że ubrała się identycznie,to jeszcze użyła w rozmowie tej samej kwestii.
Okej. Zaczekaj,zaraz przyniosę.
Podczas kolacji Sarah opowiedziała mu pokrótce o wizycie u Tamary a on,jeszcze krócej o ostatnich wydarzeniach na miejscu,mimo że Sarah nalegała.
Saro,wszystko jest w porządku – powiedział – Nie skupiajmy się teraz na problemach,proszę.
Wolno skinęła głową.
Okej – powiedziała równie powoli. Zapanowało milczenie,które w końcu przerwał Sam:
Przyniosę ciasto.
W kuchni wziął głęboki oddech i dotknął pudełeczka w kieszeni. Już niedługo. Po deserze.
Wziął do rąk dwa talerze i już miał wychodzić,kiedy odniósł wrażenie,że coś przemknęło mu przed nosem. Zamrugał oczyma,ale nic więcej nie zauważył. Przypomniało mu się o nocnym powiewie I przez chwilę zamarł,ale potem roześmiał się. O tak,zdecydowanie był zbyt przemęczony.
Zjedli deser rozmawiając o drobiazgach. Sam uważnie obserwował ruchy Sary I kiedy odłożyła łyżeczkę po ostatnim kęsie ciasta,podniósł się sztywno i ruszył w jej kierunku. Popatrzyła na niego zdziwiona.
Saro... – odchrząknął – Kiedy byłaś u Tamary mówiłem,że chciałbym z tobą o czymś porozmawiać. – Teraz jest ta chwila.
Sięgnął od kieszeni I już miał wyjąć z niej pudełko,kiedy nagle rozległ się przerażający krzyk.
NIEEEE!!!– zagrzmiał stłumiony głos dochodzący jakby ze studni. Sarah ze strachem poderwała się z krzesła I wtedy dostrzegła zarys widma sunącego w kierunku Sama z dzikim wrzaskiem. Młodszy Winchester krzyknął,gdy przeniknęło przez jego postać i opadł na kolana ciężko dysząc.
O mój Boże,Sam,nic ci nie jest? – Sarah opadła tuż obok niego kładąc mu rękę na ramieniu. Oczy miała rozwarte do granic możliwości.
Nie – wydyszał powoli się podnosząc.
To był duch? Skąd się tu wziął?
Miał zamiar odpowiedzieć,że to przecież niemożliwe,ale przez ułamek sekundy wydawało mu się,że dostrzegł twarz widma. Otworzył usta,ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Nie. To przecież nie mogło być prawdą.
To nie mogła być...


---------------------------------------------------------

Wena mi wyjątkowo sprzyja,więc i rozdział jest szybko :) To chyba przez tą zmianę klimatu mam czysty umysł i mogę w spokoju pisać :D Przepraszam,że rozdział ciut przesłodzony moim zdaniem,jednakże mam też nadzieję,że Was zaintrygował. Mogę zdradzić tylko,że w następnym dowiecie się jakiej płci jest baby Winchester :D
Jak widzicie,dodałam akapity. Powinnam to zrobić na samym początku opowiadania,bo wygląda to o wiele lepiej,ale dopiero dzisiaj ogarnęłam,jak zrobić takie,na jakich mi zależało xD 
Ściskam!

czwartek, 21 lipca 2016

32.Come on and save me,I’m losing my touch

Ach,tu jesteś. Proszę. Wziąłem największe jakie mają.
Imoen wciąż była w szoku i popatrzyła na Deana niewidzącym wzrokiem. Stał tuż nad nią z dwiema porcjami ogromnych lodów z różnymi dodatkami. Zmarszczył brwi i omiótł ją uważnym spojrzeniem. W końcu czoło mu się wygładziło i uśmiechnął się.
Czyżbyś się zdrzemnęła? – spytał z rozbawieniem. Jej twarz wyglądała bowiem,jakby dopiero odzyskała przytomność po śnie.
Tak! Tak,właśnie,przysnęłam – odparła szybko dyskretnie biorąc głębszy wdech. Wyglądał na takiego szczęśliwego. Nie chciała mu psuć nastroju zwłaszcza po tym,jak widział ją idącą jak na ścięcie. Już i tak wystarczająco się o nią martwił,chociaż nie dawał tego po sobie poznać. Ona jednak swoje wiedziała.
Wręczył jej lody i podziękowała mu wymuszonym uśmiechem. Straciła na nie najmniejszą ochotę,ale dla zachowania pozorów uszczknęła kilka kęsów plastikową łyżeczką. Dean jednak zorientował się,że coś jest nie tak.
Nie smakują ci?
Taak,cóż,chyba straciłam ochotę – wymamrotała wzruszając przepraszająco ramionami. Mogłaby przysiąc,że Dean przewrócił oczami,ale oczywiście nie pozwolił,by to zauważyła. Kiedy tak się starał,kochała go jeszcze bardziej i dlatego serce nie pozwalało jej go dłużej oszukiwać. Na szczęście wyręczył ją w doborze słów.
Kiedy dotarli do Impali,Imoen udała się na miejsce pasażera,lecz zanim zdążyła wsiąść,Dean błyskawicznie znalazł się obok niej i złapał ją za nadgarstek.
Okej,możesz przestać udawać. Dobrze wiem,że ta dziwna mina nie miała nic wspólnego z drzemką. Mów co się dzieje.
Jego skórzana kurtka zaskrzypiała,kiedy mocno zacisnął ramiona na piersi zasłaniając swoją postacią drzwi do samochodu. Opuścił podbródek i wbił w nią podejrzliwe spojrzenie swoich chłodnych,zielonych oczu.
Imoen westchnęła i odrzuciła głowę do tyłu.
To Amara. Przyszła do mnie.
Zamrugał gwałtownie i rozchylił usta. Wyraźnie nie tego się spodziewał. A przecież zapowiadała,że się pojawi.
I? – ponaglił.
To nie było naprawdę,przeniosła mnie w inny wymiar. Ona chce się zemścić na Bogu. Za to,że nas zamknął. I chce,żebym jej w tym pomogła.
No ale się nie zgodziłaś,prawda? – spytał marszcząc brwi.
Oczywiście,że nie! Ale wtedy...
Westchnęła i zrobiła kilka nerwowych kroków odgarniając włosy za uszy. Dean cierpliwie ją obserwował,aż wreszcie uniosła głowę ujawniając łzy kryjące się w kącikach oczu.
To przez nią,Dean! To przez nią mój stan się pogarsza! Wtedy gdy zobaczyłam ją we śnie...ona już wiedziała,że jestem w ciąży i przyszła rzucić na mnie klątwę!
Cała dygotała,lecz nie pozwoliła sobie na wybuch płaczu. Po prostu stała,pozwalając by łzy ciekły jej po twarzy,a gdy Dean zamknął ją w ramionach,zaczęły spływać po jego kurtce.
Odsunął ją od siebie. Jego oczy płonęły zieloną wściekłością.
A więc znajdę tą sukę i zabiję i ją. – oznajmił nad wyraz spokojnie.
Wolno pokiwała głową. Na razie wolała zachować resztę szczegółów dla siebie.


*


Sarah zaparkowała swojego eleganckiego Lincolna na podjeździe posiadłości oznaczonej numerem,który miała zapisany na małej karteczce. Jej oczom ukazała się obszernych rozmiarów willa wyróżniająca się na tle typowych amerykańskich domów jednopiętrowych znajdujących się wzdłuż tej samej ulicy. Wyłożona została od zewnątrz brunatnymi cegłami świetnie kontrastującymi z okazałymi oknami z okiennicami w rustykalnym stylu. Do tego wszystkiego w oczy rzucał się zadbany trawnik i mały ogródek z rosnącymi w grządkach rozmaitymi gatunkami kwiatów oraz ciemno różowa bugenwilla pnąca się wokół drzwi wejściowych.
Kobieta wysiadła z samochodu i popatrzyła na to wszystko z lekkim zakłopotaniem.
Kilka dni temu dostała telefon od przyjaciółki ze studiów. Tamara i ona były współlokatorkami w college'u i przez okres studiów zostały przyjaciółkami,a potem jak to w życiu bywa ich drogi się rozeszły. Ostatnio przeglądając stare albumy Tamara natknęła się na zdjęcie jej i Sary i pamięć podsunęła jej wspomnienie o dawnej przyjaciółce. Chwyciła więc za telefon i ku wielkiej radości okazało się,że Sarah wciąż była dostępna pod znanym jej numerem. Z wielkim entuzjazmem zaprosiła ją więc do siebie,na co panna Blake spragniona odpoczynku po ostatnim ciężkim okresie w domu chętnie przystała. Tym bardziej,że Tamara nie miała pojęcia,czym tak naprawdę zajmowała się Sarah,nie wspominając już o istnieniu wampirów czy wilkołaków.
Teraz jednak,stojąc u progu budynku,nabrała wątpliwości,czy aby na pewno dobrze zrobiła. Dom wywarł na niej piorunujące wrażenie,które przyprawiło ją o bolesny ścisk w żołądku uświadamiając,że ona w swoim życiu nigdy czegoś takiego się nie doczeka. Usiłowała jednak zignorować dziwne uczucie,bo przecież nie należało być zazdrosnym o szczęście przyjaciółki,nawet dawnej.
Zanim zdążyła wziąć głęboki oddech i przejść po wybrukowanej ścieżce w celu naciśnięcia dzwonka,rozległ się sygnał jej komórki.
Hej Sam – powiedziała wesoło odgarniając za ucho kędzierzawy kosmyk włosów.
Hej,hm,wybacz,że dzwonię,ale tak długo nie dawałaś znaku życia a ja musiałem się upewnić,czy wszystko w porządku,więc...
Właśnie dojechałam – przerwała mu ze śmiechem. Nie musiał nawet tego przyznawać – kiedy się denerwował i tak nie potrafił znaleźć odpowiednich słów,dlatego nawijał jak najęty.
Tak? Och to super.
Mhm. Jak sytuacja?
Miała wyrzuty sumienia,że zostawiała Imoen w obecnej sytuacji,ale póki co nic nie mogli zrobić,a patrzenie na jej pogarszający się z dnia na dzień stan przyprawiało ją o depresję,mimo iż nie dawała tego po sobie poznać. To kolejny powód,dla którego przyjęła propozycję Tamary.
No cóż – westchnął – Dzisiaj nie wyglądała najlepiej. Dean zabrał ją na lody a potem... – nagle urwał. Mogła przysiąc,że marszczył w tej chwili brwi.
Sam? Jeśli coś jest nie w porządku,powiedz. Mam jeszcze czas,żeby zawrócić.
Nie,nic się nie stało. Imoen jest cała,po prostu nieco zdezorientowana. Opowiem ci wszystko jak wrócisz. Kiedy dokładnie zamierzasz to zrobić?
Za trzy dni. Nie chcę siedzieć Tamarze i jej mężowi na głowie zbyt długo. Mogłaby w końcu zacząć naciskać bym jej powiedziała,czym dokładnie się zajmuję.
Mhm. – mruknął i usłyszała szum,a następnie dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. – Już za tobą tęsknię,wiesz?
Ja za tobą też.
Taa... – odchrząknął. – Saro?
Tak?
Kiedy wrócisz...chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.
Och – zamrugała. – Jasne,nie ma sprawy.
Super. – Wziął głębszy oddech,jakby wyraźnie mu ulżyło. – Kocham cię.
A ja ciebie. Uściskaj ode mnie Imo. No,i Deana też – dodała po namyśle.
Dobrze. Pa.
Schowała telefon do kieszeni. Serce zaczęło jej bić szybciej z jakiegoś dziwnego niepokoju. O czym mógł chcieć rozmawiać Sam? Miała tylko nadzieję,że nic się nie stało.
Nie miała czasu się nad tym zastanawiać,bo oto drzwi do willi otworzyły się i ukazała się w nich burza blond loków i ich zgrabna właścicielka odziana w długie,białe spodnie i opadającą na ramiona luźną bluzkę barwy znajdującej się obok niej bugenwilli. Rozejrzała się dookoła ze zmarszczonymi brwiami,a na widok Sary jej czoło się wygładziło,a na twarz wypłynął szeroki uśmiech odsłaniający białe zęby.
Sarah! – krzyknęła i podskoczyła w miejscu.
Cześć,Tamaro – Sarah również przywołała na twarz uśmiech – Kopę lat!


*
Imoen przewróciła się na drugi bok. Światło powoli sączyło się przez małe okienko docierając wreszcie do jej źrenic. Przetarła oczy i zacisnęła je chcąc uchwycić jeszcze odrobinę snu. Przez pół nocy nie spała odtwarzając w myślach rozmowę z Amarą. Za nic nie potrafiła przestać o niej myśleć i nie pomagała nawet obecność Deana tuż obok.
Nie zamierzała brać udziału w jej chorym planie,o nie. Ale jedno zdanie powracało do niej uparcie jak brzęcząca pod sufitem mucha.
Nasz brat wymazał ci pamięć zaraz po stworzeniu świata”
Nie chciała wierzyć w ani jedno słowo swojej siostry,lecz przypomniała sobie,że Metatron powiedział jej coś podobnego,wtedy,gdy go przesłuchiwała. Na samą myśl zrobiło jej się niedobrze. Po raz kolejny poczuła się oszukana.
Czy to się kiedyś skończy? – pomyślała żałośnie. Dlaczego Bóg,jej własny brat,osoba,którą darzyła największym szacunkiem w Edenie zrobił coś takiego jej i tylko jej?
Wytężyła umysł usiłując przypomnieć sobie coś więcej poza boskim ogrodem,ale bezskutecznie. Nie pamiętała nawet jak się tam znalazła. Po prostu...była tam od zawsze.
A przecież to nieprawda i wszyscy o tym wiedzieli.
Zrozumiała,że dłużej już nie pośpi i chciała wstać,lecz Dean trzymał ją w objęciach zbyt mocno. Uśmiechnęła się pod nosem,kiedy zdała sobie sprawę,że jego dłoń znajduje się na wypukłości brzuszka. Dotknęła więc jej i chciała delikatnie odsunąć,ale wtedy on wtulił głowę w jej ramię i wymamrotał sennie:
Dokąd się wybierasz? Zostań ze mną.
Imoen zachichotała.
Im bardziej dziecko rośnie,tym częściej muszę korzystać z łazienki,a jak sam wiesz jest już całkiem duże.
No dobrze – mruknął całując ją w policzek, po czym się odsunął. – Ale zaraz wracaj.
Jasne. – Imoen uśmiechnęła się,chociaż on wciąż nie otworzył oczu.
Wygramoliła się na sam skraj łóżka i już miała wstawać,kiedy przed oczyma zawirowały jej kolorowe plamy.
Okej,widocznie za szybko wstałam – pomyślała i odczekała chwilę zanim podjęła kolejną próbę. Tym razem wstała na nogi,ale nagle odczuła palący ból w okolicy podbrzusza. Krzyknęła i opadła na kolana trzymając się za brzuch.
Dean momentalnie poderwał się na nogi i znalazł się przy niej.
Co się stało? – spytał przerażony biorąc ją na ręce.
Nie wiem – załkała gdy położył ją z powrotem w łóżku. Ból się nasilał i musiała zacisnąć powieki.
Wstawałam...i nagle...poczułam się...słabo – wysapała z trudem.
Zaczekaj chwilę,okej? Zaraz przyniosę ci jakiś lek.
Nigdzie się nie wybieram. – stwierdziła siląc się na żartobliwy ton.
Dean wypadł z pokoju jak po ogień mijając po drodze zdezorientowanego Sama.
Dean! Co się dzieje,słyszałem krzyk...
Zejdź mi z drogi! – warknął jego brat i pognał do kuchni.
Odszukał pudełko z lekami i drżącymi rękoma przeszukiwał opakowania.
No dalej! – warknął sam do siebie. Wreszcie znalazł otwarte pudełko jakiegoś silnego leku przeciwbólowego. Na pewno nie było przeznaczone dla kobiet w ciąży,ale to w tej chwili jedyne wyjście. Nawet jeśli zawiózłby ją od szpitala,mogłoby być za późno,a zapewne i tak potraktowaliby ją czymś podobnym.
Równie szybko wrócił do sypialni. Zamarł jednak w drzwiach.
Twarz Imoen zrobiła się blada jak ściana. Na jej czole szkliły się kropelki potu a rozchylone usta były spierzchnięte. Miała zamknięte oczy i miotała się jak w gorączce. Obok niej ze zmarszczonym czołem siedział Sam.
Hej,Imo,słońce,przyniosłem ci coś – Dopadł do niej i delikatnie poklepał po policzku. Nie zareagowała,a jedynie wydała z siebie cichy jęk.
Ogarnęło go przerażenie. Z hukiem odstawił na stolik wodę i lek i ujął jej twarz w dłonie.
Nie,nie,nie,nie,nie rób mi tego – mamrotał czując łzy pod powiekami.
To przez Amarę – powiedział grobowym głosem Sam – Myślę,że się wściekła po ich ostatniej rozmowie i przyspieszyła działanie klątwy.
Cholera,nie! – wrzasnął zdławionym głosem Dean – Co ja mam teraz robić?
W obecnej sytuacji chyba tylko modlić – westchnął ciężko Sam przeczesując palcami włosy.
Szlag,Sam,nie zamierzam... – urwał,bo nagle go olśniło. Rozszerzył lśniące od łez oczy i jak oparzony zaczął wyjmować na oślep ubrania z komody.
Co robisz,Dean? – spytał podejrzliwie jego brat.
Zajmij się nią – polecił krótko i echo jego szybkich kroków jeszcze przez chwilę odbijało się na posadzce korytarza.


*


Byłabym zapomniała,masz naprawdę piękny dom – stwierdziła z podziwem Sarah upijając łyk herbaty z porcelanowej szklanki. Siedziały z Tamarą przy szklanym stoliku w kuchni,tuż przy ogromnym oknie odsłaniającym widok na tylny ogród pełniący nie tyle funkcję ozdobną,co wypoczynkową.
Wnętrze zaś prezentowało się równie imponująco co sam budynek. Ściany pomalowano na bardziej stonowane kolory niż elewację,dominowała tu biel i beż. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające sztukę nowoczesną,a w kątach stały olbrzymie wazony ze sztucznymi kwiatami. Z kolei na pięknych meblach z jasnego drewna stały bibeloty i zdjęcia nie pokryte nawet drobniutką warstewką kurzu. Sarah zastanawiała się,czy Tamara ma pokojówkę,czy też sprząta tą ogromną willę sama,lecz doszła do wniosku,że to pytanie retoryczne.
Dziękuję – Przyjaciółka skinęła głową – Nigel go zaprojektował,od początku do końca. Ja tylko zajęłam się wyposażeniem.
Jak zdążyła się już dowiedzieć,mąż Tamary był angielskim architektem,co tłumaczyło rozmach,z jakim urządzono dom oraz dlaczego tak wyróżniał się na tle innych – to było po prostu angielskie budownictwo. Nigel poznał Tamarę,kiedy ta podróżowała po Londynie w ramach urlopu na zakończenie studiów. Szybko nawiązali romans,a wkrótce potem przenieśli się do Stanów i wzięli ślub. Sarah podeszła do tego nieco sceptycznie,ponieważ większą część czasu Nigel i tak spędzał w Wielkiej Brytanii pracując nad zleceniami,ale skoro oboje w ten sposób byli szczęśliwi to nic jej do tego,zaś właśnie temu zawdzięczała poniekąd zaproszenie od Tamary.
No,ale dość o mnie – Blondynka nachyliła się nad stołem. – Opowiedz co się z tobą działo przez te wszystkie lata.
Blake uśmiechnęła się lekko ironicznie i wyrecytowała jej historyjkę,którą zdążyła wymyślić podczas drogi.
A obecnie mieszkam w Kansas. – zakończyła.
Kansas? – powtórzyła Tamara krzywiąc się – Co zmusiło Sarę Blake do przeniesienia się do ojczyzny Eminema i słoneczników?
Wspomniana roześmiała się. Gdyby tylko Tamara miała pojęcie,co działo się w jej życiu...
Zamiast tego twarz blondynki rozjaśniła się i wypłynął na nią szeroki uśmiech.
Oooo,już wiem! To pewnie ma związek z jakimś facetem! To z nim rozmawiałaś wcześniej i dlatego uśmiech nie schodził ci z twarzy!
Sarah zmarszczyła brwi.
No co tak patrzysz? Słyszałam,że podjechał samochód i wyszłam do okna – wzruszyła ramionami – No,opowiadaj!
Była przygotowana i na taką ewentualność. Odgarnęła włosy za uszy i westchnęła.
To mój dawny znajomy. Był kiedyś przejazdem w Nowym Jorku. Pracował – powiedziała krótko chcąc uniknąć dalszych pytań. – Mieliśmy mały romans,a potem on wyjechał. I ponad rok temu,jakby cudem,znowu się spotkaliśmy.
I? – Tamara nie zadowalała się byle czym.
Jesteśmy razem.
Ale zaraz,chcesz mi powiedzieć,że od tamtej pory z nikim więcej nie byłaś?
No cóż,nie.
Okej – skwitowała Tamara – Chyba zacznę wierzyć w przeznaczenie.
To coś w tym rodzaju – przytaknęła z uśmiechem Sarah.
Nooo,ale co dalej? Kochacie się,prawda?
Oczywiście,że tak.
I ani ty ani on nie zaczęliście myśleć o ślubie?
Sarah,która akurat upijała łyk herbaty,zakrztusiła się i zaczęła gwałtownie kaszleć.
Co takiego? Nigdy przez myśl nie przeszło jej,że w obecnym życiu ona i Sam tak po prostu mogliby się pobrać. No ale oczywiście Tamara nie miała o tym bladego pojęcia.
Wiesz... – zaczęła ostrożnie unikając jej wzroku – On ma dość...ryzykowną pracę. Nie chcemy robić dalekosiężnych planów,bo...
Bzdura moja droga! – prychnęła Tamara – To najgorsze co możesz sobie wmówić. Praca tu nie ma nic do rzeczy. Skoro się kochacie,nic nie stoi na przeszkodzie,żebyście się pobrali i założyli rodzinę,uwierz mi.
Chociaż wiedziała co mówi,Sarah chciała ironicznie zwrócić uwagę,że jej akurat kariera męża w założeniu rodziny przeszkodziła.
Ale po części miała też rację. Skoro Dean i Imoen spodziewają się dziecka,ich życie i tak wkrótce się zmieni i ich zajęcie oraz pochodzenie nie będzie miało tu nic do rzeczy. Dlaczego więc jej i Samowi miałoby się nie udać w końcu zacząć żyć normalnym życiem,tak jak inne pary w ich wieku?
Wiesz,masz rację – oznajmiła – Dziękuję,Tamaro.
Drobiazg. Więc...jak wrócisz masz zamiar z nim o tym porozmawiać?
Nagle coś boleśnie ucisnęło Sarę w dołku. Podobne słowa padły z ust Sama,gdy niedawno rozmawiali przez telefon. Czy to oznaczało coś dobrego,czy wręcz przeciwnie i mogła zapomnieć o swojej nowej postawie?
Nie wiem czy to odpowiednia pora.
Tamara przewróciła oczami.
Błagam,a kiedy taka będzie? Jak będziecie mieli sześćdziesiąt lat? – Uśmiechnęła się,ale po chwili jej twarz znów spochmurniała.
Mówię poważnie,Saro. Jeśli chcesz jeszcze kiedykolwiek myśleć o założeniu rodziny,teraz jest na to najwłaściwsza chwila.
Blake westchnęła i spuściła głowę. Tak,to prawda. Chciała mieć rodzinę. Cieszyła się widząc,jak podekscytowani są Dean i Imoen obserwując jej rosnący brzuszek,ale jednocześnie odczuwała z tego powodu żal.
Tamara miała rację. Jeszcze nie było za późno,by zmienić ich życie. Jak tylko to wszystko się skończy i Imoen wróci do zdrowia,porzucą życie łowców i zaczną wieść normalne życie.
Tylko co na to Sam?


*


Nie było żadną niespodzianką,że magazyn stał opuszczony. Dean obserwował go za każdym razem,gdy wracali do bunkra pod kątem możliwej kryjówki. Dziś wreszcie miał okazję się ku temu przysłużyć.
Pchnął pokryte rdzą blaszane drzwi i bez trudu dostał się do środka. Wewnątrz cuchnęło stęchłym moczem i pleśnią,a na klepisku służącym za podłogę widniały mokre plamy rozmaitego pochodzenia. Zakrył nos rękawem chcąc chociaż trochę zaabsorbować mieszaninę zapachów,od której zbierało mu się na wymioty.
Ale jego komfort był teraz najmniej istotny.
Przyniósł z samochodu torbę i otworzył książkę,chociaż znał te symbole na pamięć. Nakreślił szybko kilka z nich na ścianach sprejem i upewnił się,że są poprawnie narysowane.
Okej,dupki – powiedział z ciężkim westchnieniem. – Bylebyście działali szybko.
Ukląkł na podłodze i zamknął oczy,raz po raz recytując słowa zaklęcia czy też modlitwy. Po chwili je otworzył i rozejrzał się,lecz poza nim nie było tu żywej duszy.
No bez jaj – warknął sam do siebie,ale zniecierpliwionym głosem wrócił do recytacji.
Nie musisz się niecierpliwić.
Odwrócił się i dostrzegł niską Azjatkę w okularach ubraną w dopasowaną garsonkę. Splotła dłonie przed sobą i wysunęła podbródek.
Niebo zawsze odpowiada na modlitwy.
Od razu dostrzegł z kim ma do czynienia i uśmiechnął się pod nosem. O tak mała,zdecydowanie Niebo odpowiada.
Potrzebuję twojej pomocy. Jak ci na imię?
Ambriel. – Ruszyła w jego kierunku i zmarszczyła brwi – A ty jesteś Dean Winchester. Słyszałam o tobie.
Taaa,słuchaj,chętnie bym został i opowiedział ci to i owo,ale jak wspomniałem,mam problem.
Jak mogę ci pomóc?
Zanim zdążyła zareagować,Dean błyskawicznie wydobył zza kurtki anielskie ostrze i płynnym ruchem przeciął jej gardło. Zaskoczona Ambriel złapała się za nie i najpewniej chciała krzyczeć,ale wydobyła z siebie jedynie chrobot.
Z rany zaczęła ulatywać smuga błękitnego blasku. Dean pospiesznie nadstawił przygotowaną uprzednio fiolkę i zamknął w niej poświatę.
Anielica chciała uciec,ale symbole ochronne ją powstrzymały.
Co ty...? – wyjąkała,ale Dean jej przerwał:
Wybacz,to nic osobistego – powiedział – Naprawdę bardzo mi pomogłaś.
I z impetem wbił w jej brzuch długi sztylet przeznaczony do zabijania aniołów. Światło towarzyszące śmierci aniołów tylko nieznacznie błysnęło w jej oczach,zanim ciało opadło bezwiednie na podłogę.
Winchester opadł na kolana. Przedramię zaczęło pulsować żywym ogniem domagając się więcej ofiar. Z całych sił starał się powstrzymać pokusę,ale zbyt długo była ona zamknięta i przejęła nad nim kontrolę.
Wbijał ostrze w martwe ciało raz za razem,aż krew przestała pryskać mu na twarz. Niedbale otarł rękawem czoło i ciężko dysząc,pozbierał wszystkie rzeczy w pośpiechu rzucając zapalniczkę na ciało. Kiedy zajęło się ogniem,biegiem ruszył w stronę Impali.
Wciskając do oporu pedał gazu miał w głowie tylko jedną myśl.
Żeby tylko pomogło.

---------------------------------------------------------------------------
Na początek: Wszystkiego najlepszego Moniko,zgodnie z życzeniem dzisiaj rozdział dla Ciebie :) Muszę przyznać,że fajnie było tak pisać "na zamówienie",stanowiło to pewnego rodzaju wyzwanie i mam nadzieję,że mu podołałam.
Dzisiejszy wątek Sary jest wprowadzeniem do wątku,który podejmę w następnym rozdziale,a może nawet jeszcze kolejnym. Mówiłam,że mam coś i dla nich w zanadrzu :D
Przy okazji chciałabym powiedzieć,że wczoraj minął rok odkąd w mojej głowie zrodził się pomysł na stworzenie postaci Imoen i pisanie tego opowiadania. Rok temu nie sądziłam,że dam radę pisać tak długo mając w dodatku studia na głowie,a tu proszę - już minął,a ja mam cały czas pomysły,i to już nawet na kontynuację,ale na to jeszcze przyjdzie czas :)
Tak czy siak,dziękuję za każdy komentarz i wzrastającą liczbę wyświetleń,cieszę się ogromnie,że historia się podoba :)
Buziaki!

piątek, 15 lipca 2016

31.Ona nie chce być,taka sama jak ja,nie zna granic i nie zamierza się bać

Co ty sobie wyobrażasz?! – wycedziła wolno Imoen piorunując Deana wzrokiem. Po potulnym aniołku nie było ani śladu-skrzyżowane ramiona,zaciśnięte usta i gniewne błyski w oczach z pewnością nie należały do niej. Tak jakby jakieś złowieszcze alter ego przejęło nad nią władzę.
Deanowi odebrało mowę-nie wiedział,co zaskoczyło go bardziej-widok jej w takim stanie czy jej widok w ogóle.
Skąd się tu wzięłaś? – wymamrotał wreszcie.
To w tej chwili nie ma najmniejszego znaczenia. Będziesz się gęsto tłumaczył,Dean.
Cii,dobrze,wiem,ale nie tutaj. – powiedział rozglądając się dookoła. Ludzie wychodzący z zajazdu zaczynali posyłać w ich stronę zaciekawione spojrzenia. – Chodźmy w jakieś ustronne miejsce.
Na tyłach mieścił się parking,na którym zaparkowanych było zaledwie kilka samochodów,łącznie z Impalą i Lincolnem Sary. Widząc go,Dean uśmiechnął się ironicznie. Najważniejsze było jednak,że miejsce było w tej chwili kompletnie opustoszałe.
Oparł się o Impalę i przełknął ślinę. Kiedy jego umowa z Crowleyem wygasła,spodziewał się,że wróci i będzie musiał stanąć ze swoją ukochaną twarzą w twarz. Ale nie sądził,że to stanie się tak szybko. Nie miał pojęcia co jej powiedzieć,ani czego się po niej spodziewać.
Wytłumacz mi,co to miało być – Imoen uniosła w górę zmiętą kartkę. List,który jej zostawił,a którego pisanie sprawiło mu tyle bólu.
Westchnął ciężko i przejechał dłonią po twarzy.
Imo,zrozum. Wszystko co tam napisałem jest prawdą. To było jedyne wyjście,żeby cię uratować.
Słucham? A pomyślałeś,jak się czułam,gdy Sam dał mi ten list? Jak bezradna byłam,gdy przeczytałam,że mnie zostawiasz w tak trudnym czasie i mogę cię już nie zobaczyć? Jak mogłeś,Dean?!
Z każdym kolejnym słowem jej głos coraz bardziej się załamywał aż w końcu po ostatnim słowie wybuchnęła płaczem. Objęła się ramionami i łkała ze spuszczoną głową.
Po raz kolejny nim wstrząsnęło. Do tej pory czuł,że to jedyna słuszna decyzja. A po jej słowach poczuł się jak ostatni tchórz. Tak,do było do niego podobne - zamiast stawić czoło problemom,wolał się poświęcić.
Rozchylił usta,które zaczęły mu niebezpiecznie drżeć. Ostrożnie wyciągnął ramiona i zamknął ją w objęciach niepewny jej reakcji. Ona najwyraźniej miała dość udawania silnej i po prostu wtuliła głowę w jego ramię.
Imo,przepraszam... – wyszeptał. – Jestem skończonym idiotą. Najważniejsze dla mnie to to,żebyś żyła. Nie zniósłbym utraty ciebie na zawsze.
A ja nie zniosłabym straty ciebie – powiedziała sucho odsuwając się. W jej błyszczących od łez oczach malowała się determinacja. – Jak sobie to wyobrażałeś? Że tak po prostu wyrzucę cię z pamięci? Że jak gdyby nigdy nic będę cieszyć się z narodzin dziecka? Że nie będę potrzebować wsparcia przez tych kilkanaście miesięcy?
W ogóle o tym nie myślałem – powiedział cicho. – Jestem cholernym egoistą. Masz pełne prawo się wściekać. Ale zrozum,chciałem dla ciebie najlepiej.
Wiem,Dean. Tylko,że to najlepiej wcale nie było najlepsze. – westchnęła i odgarnęła z twarzy włosy – Nie życzę sobie,żebyś starał się mnie ratować kosztem swojego życia,rozumiesz? Obiecaj mi,że nie będziesz próbował.
Milczał i wpatrywał się w nią z zaciśniętymi ustami. Wiedziała,że toczy z samym sobą wewnętrzną walkę. Był zbyt uparty,aby tak po prostu się poddać. Rozumiała go. Jednak ona sama dojrzała to tej decyzji i on musiał ją uszanować.
Posłuchaj,jeśli będzie trzeba to zginę,byle tylko to dziecko się urodziło. Ja...czuję,że tak trzeba. Więc wycofaj się jeszcze póki na to czas i wróć do mnie.
W jej głosie pobrzmiewał żal wymieszany ze zniecierpliwieniem. Wpatrywała się w niego wyczekująco nerwowo pocierając dłonią o dłoń. Przygryzła wargę w oczekiwaniu na jego reakcję.
W końcu westchnął i przesunął dłonią po twarzy parskając krótkim,urywanym śmiechem.
Jest jeszcze czas. Jest jeszcze cholernie dużo czasu,bo ten idiota Crowley pozwolił ukraść twoją łaskę.
Imoen sapnęła i zachwiała się. Przez ułamek sekundy miała nadzieję,że Deanowi jednak się udało i że wszystko uda się rozwiązać szczęśliwie dla każdego. Jego słowa zgasiły tą iskierkę nadziei.
J-jak to? – zamrugała.
Zapomniał powiedzieć,że ma matkę,która jest wiedźmą. Twierdzi,że to jej sprawka.
Wolno pokiwała głową i wyminęła go. Oparła się o maskę Impali i posłała mu dziwne spojrzenie,w którym malował się jednocześnie strach i szczęście. Na jego widok Deana przeszedł dreszcz.
Ale to nie koniec – dodał łagodnie po chwili niezręcznego milczenia zajmując miejsce tuż obok niej. – Crowley ją znajdzie. Jeśli ją zabiję,będę mógł zabrać łaskę. I niczego więcej nie będzie ode mnie chciał.
Jej oczy rozszerzyły się jak u dziecka na widok słodyczy.
Naprawdę? – wyszeptała – Tylko to i będziesz mógł ze mną zostać?
Tylko to.
Wydała z siebie stłumione westchnienie i wtuliła się w jego ramię,mocno i niespodziewanie. Lekko zaskoczony otoczył ją ramieniem i wdychał przyjemny zapach jej świeżo umytych włosów. Kiedy jednak uniosła głowę,na jej twarzy malowała się śmiertelna powaga.
Ale jeśli coś pójdzie nie tak...pamiętaj,że masz się więcej nie poświęcać. To dziecko musi się urodzić bez względu na to,co się ze mną stanie. Obiecaj,że nie będziesz próbował mnie ratować.
Krtań miał zablokowaną,te słowa nijak nie chciały mu przejść przez gardło. Nie chciał nawet myśleć o tym,że Imoen mogła umrzeć. Wbijała jednak w niego tak przenikliwe i naglące spojrzenie,że musiał wreszcie odpowiedzieć.
Obiecuję – wymamrotał słabo.
Imoen uśmiechnęła się i cmoknęła go przelotnie w usta.
Uwielbiam,kiedy coś obiecujesz


*


Crowley wkroczył do swojego królestwa w akompaniamencie wściekłego stukotu swoich wypolerowanych butów rozbrzmiewającego na schodach. Szedł przed siebie z zaciśniętymi ustami i wzrokiem utkwionym w jednym punkcie. Wiedział dokładnie,gdzie się udać,chociaż prawdopodobnie było już za późno. Minął po drodze kilka demonów nawet nie zwracając uwagi na ich twarze.
P-panie – wyjąkał jeden z nich starając się dorównać mu krokiem – Kiedy pana nie było,miało miejsce coś okropnego...
Wiem,kretynie! – warknął Crowley machając niedbale ręką – Myślisz,że gdzie właśnie idę?
Za pozwoleniem,to nie...
Gówno mnie obchodzi czy to dobry pomysł! Zejdź mi z oczu!
T-tak jest.
Skręcił w skrzydło mieszczące komnaty sypialne. Z impetem otworzył drzwi i jego oczom ukazał się pusty pokój Roweny. Dookoła nie było absolutnie jednej rzeczy zdradzającej czyjąś obecność. Tylko zmatowiałe lustro w kącie zdawało się z niego drwić. Wrzasnął i rzucił w nie pierwszą rzeczą,która mu wpadła w ręce rozbijając lustro na miliony kawałków.
Wydawało mu się,że dobrze pilnował fiolki z łaską Imoen. Była zbyt ważna,by ją komuś powierzyć,więc miał ją przy sobie nieustannie. Czuł jednak wściekłość na myśl,że nie przewidział możliwości matki i nie powziął dodatkowych środków ostrożności.
To upokorzenie paliło go żywym ogniem zwłaszcza,że jego świadkiem był Winchester. Rozejrzał się usiłując znaleźć cokolwiek,co pozwoliłoby mu zlokalizować Rowenę,ale bezskutecznie-wiedźma zatarła wszystkie możliwe ślady.
Do pokoju wkroczył demon w ciele wymuskanego bruneta w garniturze opinającym jego chude łydki. Wytrzeszczył oczy i poprawił na nosie okulary w kwadratowych oprawkach.
Co tu się stało? – spytał oceniając zniszczenia.
Była impreza stulecia – burknął Crowley – A jak ci się wydaje? Odkąd wróciłem każdy z was nadskakuje,żeby mnie łaskawie poinformować,że moja matka zniknęła.
Lalusiowaty demon rozszerzył oczy ze zdumienia jeszcze bardziej.
Jak to każdy? Za pozwoleniem,o ile się orientuję nikt poza panem i mną nie zauważył jej nieobecności.
Crowley zmrużył oczy. Coś tu było nie tak.
No to o czym tak usilnie próbowaliście mi powiedzieć?
Lucyfer – wymamrotał demon spuszczając wzrok. – On...uciekł.
Co? – parsknął Król Piekła – To niemożliwe. Gdzie Willis i Marcus? To oni mieli dzisiaj wartę.
Nie...nie ma ich panie. Po prostu...zniknęli.
Crowley zacisnął usta. Nie. To niemożliwe,żeby Lucyfer tak po prostu się wydostał,mimo uszkodzonej klatki. Nie miałby tyle siły,by ją ruszyć,a co dopiero rozgromić ot tak dwa demony.
Ktoś musiał mu pomóc.
Każ wszystkim stawić się na zebranie w sali tronowej za pół godziny. Mamy tu zdrajcę.


*


Niech cię szlag,Crowley,nie chcę nawet o tym słyszeć!
Dean krążył nerwowo po bibliotece przyciskając telefon do ucha. Drugą dłonią zakrył twarz i stłumił ciężkie westchnienie. Od dwóch tygodni szukał matki i jak dotąd bez rezultatu. Zaczynał odnosić wrażenie,że demonowi niespecjalnie się ku temu spieszyło.
Nikt nie obiecywał,że będzie łatwo,słonko. Zawarliśmy umowę. Mam ją znaleźć,a ty zabić. Nigdzie nie jest napisane,ile czasu ma mi to zająć.
Winchester ze złością kopnął w krzesło stojące najbliżej niego,aby powstrzymać się przed wydaniem ryku. Musiał udawać opanowanego. Crowley nie mógł przecież dowiedzieć się,dlaczego pośpiech jest dla niego taki ważny.
Nie ściemniaj. Oboje wiemy,że chcesz jak najszybciej załatwić Rowenę.
To prawda. – przytaknął,chociaż nieco niepewnie Crowley – Ale mam w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie.
Nie obchodzą mnie twoje ważniejsze sprawy. To jest priorytet. Nie wiadomo,do czego paskudnego ta cholerna wiedźma chce użyć tej łaski.
To także była prawda. Już dawno mogła ją przerobić na jakieś zaklęcie. Wolał jednak trzymać się nadziei,że Rowena wciąż ją posiada. Ba,nie dopuszczał innej wersji do świadomości.
Może właśnie w tej chwili szykuje jej do użycia przeciwko tobie. Wiesz przecież,o jakiej mocy mówimy. Mamusia na pewno zachowałaby coś takiego specjalnie dla ciebie – dodał z drwiną.
Odpowiedziała mu cisza. Po chwili rozległo się chrząknięcie.
Wierz mi,że zdaję sobie z tego sprawę Wiewiórze,ale moja matka i jej głupie czary mary to nic,bo wyobraź sobie,że Lucyfer wyszedł z klatki! – wyrzucił z siebie na jednym oddechu po każdym słowie podnosząc ton coraz wyżej.
Dean zamrugał i opadł na krzesło czując,że miękną mu kolana.
Co? – wydusił mrużąc oczy. – Przecież to niemożliwe.
Możliwe,ale trudne. Nie dał rady tego zrobić sam,dlatego jestem zajęty szukaniem szpiega w moich szeregach. To są te ważniejsze sprawy. Podtrzymuję. Dam ci znać,kiedy namierzę tą rudą dziwkę,która nazywa się moją matką. To papatki.
Rozłączył się,zanim Dean zdążył coś dodać. Ukrył twarz w dłoniach i w myślach policzył do dziesięciu.
Lucyfer. Jakby mało im było problemów.
Myśl o jego ucieczce wypełniła go nie strachem,lecz frustracją. Niekiedy przez głowę przenikało mu jedno,drobne marzenie – że może tym razem się uda. Że może los dał mu drugą szansę na porzucenie zawodu łowcy i założenie upragnionej rodziny z dala od tego całego cholerstwa. No cóż,na tyle ile się dało biorąc pod uwagę pochodzenie Imoen. Wystarczyło tylko znaleźć łaskę
Ale teraz,kiedy Lucyfer był na wolności,ta perspektywa skurczyła się do rozmiarów ziarenka piasku.
Hej Dean,wszystko okej? – zagadnął Sam stając w progu i zapinając guziki u rękawów jednej ze swoich koszul w kratkę. Miał zmarszczone brwi i zatroskane spojrzenie.
Taa,wszystko gra – mruknął starszy Winchester unikając spojrzenia brata.
Sam w milczeniu podszedł do niego i usiadł naprzeciwko składając ręce na starym,drewnianym stole.
To Crowley – Bardziej stwierdził niż zapytał. Dean mógł mówić,że nic się nie stało,ale on swoje wiedział.
Taa...– ponownie mruknął Dean i zabębnił palcami o blat w zamyśleniu. W końcu odważył się spojrzeć na brata. Bezradność i rozpacz w jego spojrzeniu zaskoczyły nawet Sama,który znał przecież każdy stan emocjonalny swojego brata.
Nie spieszy mu się z szukaniem Roweny.
W porę ugryzł się w język. Nie chciał mówić bratu o wolnym Lucyferze. Wiedział,jakie emocje wywołuje w Samie upadły anioł a już i tak mieli na głowie wystarczająco dużo problemów. Niech chociaż on ma spokojny sen.
Cały Crowley. Myśli tylko o sobie. – skwitował Sam i westchnął.
Nie wiem co robić,Sammy – przyznał nagle Dean łamiącym się głosem. Każdy kolejny dzień był walka o dwa istnienia i każda chwila zwłoki sprawiała,że sytuacja wymykała im się z rąk.
Znajdźmy inną czarownicę. One potrafią się w jakiś sposób namierzać
Dean pokręcił głową.
Musielibyśmy mieć coś,co należy do Roweny.
Młodszy Winchester nie zamierzał się poddawać.
Może wcale nie? Może istnieje inny sposób. Dean,nie możemy bezczynnie czekać. Wiesz,że ona...
Wiem doskonale! – warknął Dean gwałtownie wstając z krzesła. Zanim zdążył coś dodać,usłyszeli na korytarzu kroki.
Oboje unieśli głowy na widok wolno idącej Imoen. Miała spuszczoną głowę i ciaśniej owinęła się rozpinanym swetrem w kolorze biszkoptowym podkreślając tym samym nieco już zaokrąglony brzuszek. W drugiej ręce trzymała książkę. Wyglądała jak chodzące nieszczęście.
Na widok Winchesterów uniosła głowę i nieco rozszerzyła oczy. Sam zauważył,że wzrok Deana zrobił się jeszcze bardziej bezradny,jakby miał się zaraz rozpłakać. I chociaż wiedział,że to nie nastąpi,nie dziwił się bratu. Imoen wyglądała fatalnie i jeśli szybko czegoś nie zrobią...
Kochanie... – zaczął Dean łamiącym się głosem. Odkąd poznali "diagnozę",z każdym dniem Imoen wyglądała na coraz słabszą,jednak aż do dzisiejszego dnia nie było tego aż tak widać. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć,że ma grypę,ale naprawdę Imoen umierała usilnie starając się chronić rozwijające się w niej nowe życie.
Nie mogę czytać tej książki – zignorowała błagalny ton Deana i uniosła do góry tom – Jest zbyt potworna i wywołuje we mnie mdłości. Znowu.
To prawda,mimo ogólnego wycieńczenia,ciąża przebiegała normalnie,przez co mdłości obecne na początku powoli zaczynały ustępować.
Imo... – powtórzył dotykając lekko jej łokcia.
Nic mi nie jest – skłamała odsuwając się.
Daj spokój. Powiedz prawdę.
Westchnęła i mimowolnie musnęła dłonią brzuch. Usiadła naprzeciwko swojego ukochanego i złożyła dłonie na stole.
Szczerze? Dziś czuję się fatalnie. Ostatnio nie było nawet tak źle,ale dzisiaj...
Urwała i pokręciła głową unikając spojrzenia Deana.
Dzisiaj mam ochotę się położyć i umrzeć. Ale nie zrobię tego,o nie. Nie mogę.
Sam uniósł brwi na widok jej zaciśniętych ust i błysku w oczach świadczącego o woli walki. Zaimponowała mu. W tej chwili wiedział,dlaczego jego brat ją pokochał-pod osłoną piękna i niewinności kryła się prawdziwa wojowniczka obudzona pod wplywem trudów ludzkiego życia.
Starszy Winchester podszedł do niej i objął ramionami całując w czubek głowy. Imoen uśmiechnęła się lekko,ale ze smutkiem i oparła głowę o jego ramię. .
Zjadłabym loda – oznajmiła niespodziewanie – Dużego. Albo nawet dwa. Z tego parku niedaleko,pamiętasz?
Oczywiście,że pamiętam – Wydobył z kieszeni kluczyki – Chodź skarbie,jedziemy.

*

Jednak nie żartowałeś – powiedziała Imoen rozszerzając oczy ze zdumienia,kiedy Winchester płynnie zatrzymał Impalę przed wejściem do parku.
Jasne że nie – odparł ze śmiertelną powagą. Zgasił silnik i spojrzał na nią. W jego zielonych oczach błyszczała taka determinacja,jakby chodziło o zabicie wendigo a nie zwykłe kupienie lodów.
Chwilę błądzili po parku,aż wreszcie znaleźli budkę z lodami. Głównie dlatego,że znajdowała się obok niej kilometrowa kolejka.
Dean gwizdnął i zmarszczył brwi.
Cholera jasna – westchnął. – Chyba trochę poczekasz.
To może wróćmy – zaproponowała nieśmiało – Nie chcę,żebyś sterczał tam nie wiadomo przez ile.
Nie – zaprotestował stanowczo unosząc dłoń – Dla ciebie wszystko kochanie. Usiądź sobie i zaczekaj na mnie.
Przyciągnął ją do siebie i cmoknął przelotnie w usta. Imoen zachichotała jak mała dziewczynka i odeszła nie odrywając od niego wzroku.
Winchester westchnął. W jednej,krótkiej chwili poczuł się zupełnie beztroski,tak jakby był zwykłym człowiekiem,który nie musi codziennie zasypiać z myślą,że jego ukochana może zginąć razem z ich dzieckiem. Wsunął więc ręce do kieszeni i uzbroił się w cierpliwość.
Imoen odnalazła wolną ławkę. Usiadła na niej i wystawiła twarz do słońca. Wiatr od czasu do czasu poruszał jej włosami i musiała odgarniać je z twarzy,jednak zupełnie jej to nie przeszkadzało. Z zamkniętymi oczami,nasłuchując krzyków dzieci i śpiewu ptaków w koronach drzew,odpłynęła myślami z dala od otaczających ją problemów. Liczyło się tylko tu i teraz,słońce na twarzy i wiatr we włosach.
Siedziała tak dobrych kilkanaście minut,aż w końcu dotarło do niej,że odgłosy ptaków i dzieci nagle umilkły. Otworzyła oczy i zachłysnęła się.
Nie była już w parku.
Siedziała na wilgotnym pniu drzewa,a dookoła roztaczała się bezkresna otchłań jeziora porośniętego u brzegu trzciną sięgającą jej co najmniej do pasa. Poderwała się i rozejrzała dookoła,jednak w zasięgu wzroku nie było niczego więcej. Zimny wiatr szarpnął jej włosami i już wiedziała,że znajduje się w zupełnie innym świecie.
Witaj,siostro.
Amara pojawiła się równie niespodziewanie jak i całe otoczenie. Stała kilka kroków od niej z rękoma opuszczonymi wzdłuż ciała i uniesionym dumnie podbródkiem. Na jej ustach błąkał się lekki uśmiech.
Imoen instynktownie dotknęła dłonią brzucha,jakby liczyła,że w ten sposób ochroni dziecko przed swoją nieobliczalną siostrą. W porę się zreflektowała i opanowała drżenie ciała.
Amara – powiedziała marszcząc brwi. – Gdzie jesteśmy,co ze mną zrobiłaś?
To wszystko – machnęła dłonią – Nie istnieje naprawdę. Przeniosłam nas w miejsce zawieszone między czasem a przestrzenią. Oprócz nas nic nie jest tu prawdziwe.
A więc nie zamierzała jej zabić. Gdyby tak było,znalazłyby się w jakimś realnym miejscu,gdzie śmierć byłaby możliwa i autentyczna. Do takich miejsc jak to,śmierć nie miała prawa wstępu.
Pewnie się zastanawiasz co tu robimy – powiedziała Ciemność jakby czytając w jej myślach. A może zaiste to robiła? Z pewnością dysponowała mocą większą niż Imoen obecnie,więc ta nie zdziwiłaby się,gdyby tak rzeczywiście było. – Chcę porozmawiać.
Porozmawiać? – powtórzyła podejrzliwie Imoen upewniając się,że dobrze usłyszała. – Podczas naszej jedynej rozmowy zabiłabyś mnie,gdybyś tylko mogła,a teraz chcesz rozmawiać?
Wiedziała,że powinna być opanowana,ale sytuacja wydawała jej się tak absurdalna,że nie mogła się powstrzymać. Być może to też wina ciążowych hormonów buszujących w jej organizmie.
No tak,to nie był najlepszy początek. – przyznała Amara – Ale byłam wściekła,że odebrałaś mi Deana. W końcu jest ze mną związany.
Uśmiechnęła się lekko,a Imoen zmarszczyła gniewnie brwi.
Jak to:związany?
Myślałaś,że nosimy jedno znamię bez powodu? On nigdy nie skrzywdzi mnie a ja jego.
Imo poczuła w sercu dziwne ukłucie. Wcale a wcale nie spodobała jej się myśl,że jej ukochany mógłby robić z Amarą to wszystko co z nią.
Och,ale spokojnie siostrzyczko. On już mnie nie interesuje. I po tym,co zamierzam ci powiedzieć,ciebie też przestanie.
Zrobiła kilka kroków w tę i z powrotem aż wreszcie utkwiła w coraz bardziej zagubionej Imoen spojrzenie swoich czekoladowych oczu.
W końcu nie wytrzymała:
Jeśli zwabiłaś mnie tu tylko po to,by wybić mi z głowy Deana,to tracisz czas. Kocham go i nigdy nie przestanę.
Amara przewróciła oczami.
Tego się spodziewałam – skwitowała – Ale cóż,nic dziwnego,skoro miłość jest jedynym z wyższych uczuć,które zaznałaś. Sądzisz,że jest taka cudowna,podczas gdy tak naprawdę jest niczym. Niczym,rozumiesz? Prymitywnym,oklepanym pragnieniem tego gnijącego świata. Ty zaś jesteś stworzona do wyższych celów.
Imoen prychnęła.
Ach tak? A co ty wiesz o miłości,skoro przez wieki siedziałaś w zamknięciu tak jak ja bez możliwości jej zaznania?
Starsza z sióstr zbliżyła się niebezpiecznie blisko,a w jej oczach błysnął gniew.
Widziałam znacznie więcej niż ty. Doświadczyłam też o wiele więcej i wiem,że są rzeczy o wiele bardziej satysfakcjonujące i mniej bolesne niż miłość. I możemy je mieć. Obie.
O czym mówisz?
O zemście,moja droga. I o władzy. Jedno jest narzędziem prowadzącym do drugiego,ale obie smakują równie wspaniale. To jest właśnie cel naszego istnienia. Władza nad Niebem i Piekłem. To nie nasz brat powinien ją dzierżyć a my. Tylko my. Tak jak to było na początku.
Nie pamiętam co było na początku – stwierdziła chłodno Imo.
Amara zaśmiała się krótko.
A czy myślisz,że to przypadek? Nie. Nasz brat wymazał ci pamięć zaraz po stworzeniu świata. A potem zamknął nas w tych samotniach i wszystkie zasługi przypisał sobie. Uważasz,że to sprawiedliwe?
Imoen milczała przez dłuższą chwilę. Usiadła na zwalonym pniu,ponieważ nagle chociaż niewielki,brzuch zaczął jej ciążyć. Ogarnęło ją dziwne uczucie. Jeśli Amara miała rację,to Bóg,którego do tej pory uważała za autorytet zaczynał tracić w jej oczach.
Biorąc jej milczenie za kapitulację,Amara ciągnęła:
Teraz już widzisz,siostro? Nie jestem twoim wrogiem. Chcę tylko odebrać to,co nam się należy i ukarać naszego brata za to,że nas rozdzielił.
Dlaczego chcesz się ze mną tym dzielić?
To pytanie nieco zbiło Amarę z tropu. Zamrugała,lecz szybko doprowadziła się z powrotem do porządku.
Zostałaś skrzywdzona,tak samo jak ja. Nie ma powodu,dla którego miałabym toczyć tą walkę sama.
Ale chyba będziesz musiała. Wybacz,Amaro,ale nie zależy mi na tym. Mam teraz inne priorytety.
Pogłaskała się lekko po brzuchu i podniosła się z zamiarem odejścia w nadziei na znalezienie wyjścia z tego świata. Lecz ucisk na ramieniu dał jej wyraźnie do zrozumienia,że tak łatwo nie uda jej się odejść.
Wyraz twarzy Amary diametralnie się zmienił. Usta miała zaciśnięte a spojrzenie zimne,jakby utonęła w nim bryła lodu. Ściskała ramię Imoen coraz mocniej.
Ujmę to tak: To ja sprawiłam,że ten potwór w twoim łonie,którego nazywasz priorytetem cię zabija. Twoim jedynym ratunkiem jest odzyskanie łaski,a beze mnie nie dasz rady tego dokonać. I jeśli teraz mi odmówisz,możesz być pewna,że możesz nie zdążyć go zobaczyć!
Imoen instynktownie zadrżała ze strachu. Przypomniała sobie,że tak naprawdę nic jej w tym świecie nie grozi i uspokoiła się nieco.
Bez mojej łaski i tak jestem dla ciebie bezużyteczna. I jeśli mam umrzeć,bo jesteś moją jedyną szansą na ratunek,to niech tak się stanie.
Ciemność puściła jej ramię i odsunęła się. Oczy błysnęły jej groźnie i po chwili na twarzy pojawił się szyderczy uśmiech.
Dobrze. Niech tak będzie. Ale bądź pewna. Pożałujesz tego. Ty i ci cholerni Winchesterowie.
A potem nagle,ni stąd i zowąd znów znalazła się na parkowej ławce otoczona zewsząd wesołym gwarem.


-------------------------------------------------------------------------------

Jestem wreszcie. Sama się nie spodziewałam,że tyle mi zejdzie z następnym rozdziałem,ale paradoksalnie mam teraz mniej czasu na pisanie czy cokolwiek niż w trakcie semestru,bo ciągle gdzieś wyjeżdżam xD Także uzbrójcie się w cierpliwość,bo następny zapewne też szybko się nie pojawi.
Jak Wam się podoba szablon? Mnie osobiście bardzo i jestem szczęśliwa,że go dostałam,jeszcze raz bardzo dziękuję Hanchesterio :)
Aha,nie mam pojęcia co się dzieje w pewnych momentach z czcionką,przepraszam.
To chyba tyle z ogłoszeń parafialnych. Do następnego!

Theme by Hanchesteria