Mimo wewnętrznego
roztrzęsienia,Castiel prowadził swój samochód szybko i pewnie.
Wśród egipskich ciemności ledwo widział przed sobą zarys drogi w
nikłym świetle samochodowych reflektorów. Gdyby jednak miał
wybierać,wolałby błądzenie po omacku niż stawienie czoła
Winchesterom. Słowo „zawiodłem” cały czas błąkało mu się
po głowie.
Całe nabyte człowieczeństwo
uciekło w kąt przed anielskim powołaniem. Miał misję i nie
wykonał jej tak,jak powinien. Jego plan wejścia do Nieba jako
więzień Gadriela nie zadziałał wedle założenia. Owszem,do Nieba
się dostali,ale prawie natychmiast zostali dostrzeżeni przez Hannah
i jej popleczników,którzy po ostatnich wydarzeniach bynajmniej nie
byli nastawieni pokojowo. Wtrącili oba anioły do niebiańskiego
więzienia. Na nic zdały się jego mediacje- anielica nie chciała
ich wypuścić. I wtedy Gadriel zrobił coś niesamowitego.
Poświęcił swoje życie by
Castiel mógł wyjść i stłamsić potęgę Metatrona przy okazji
mając nadzieję na zmycie skazy ze swojego imienia na rzecz chwały.
Ten czyn zmusił niejako Hannah do współpracy z Castielem. I mimo
iż udało mu się zniszczyć tabliczkę i wtrącić Metatrona do
więzienia przy pomocy jej i popleczników,czuł się zawiedziony.
Owszem,to była wyłącznie wola Gadriela by oddać życie,lecz nie
udało mu się zdławić poczucia winy – wszak dawny strażnik
Edenu zrobił to dla niego.
Ale to wszystko miało i swoją
dobrą stronę – Niebo znów było otwarte i kwestią czasu był
powrót aniołów do domu.
Nareszcie.
To także oznaczało,że mogła
wrócić Imoen. Nieraz zastanawiał się nad jej tajemniczym
pochodzeniem,ale bezskutecznie. Obawiał się też potęgi jej mocy.
Kto wie,do czego miała zostać użyta? Całe szczęście,że jest
bezpieczna u Winchesterów,bo jeśli by nie była...
Zjechał w drogę prowadzącą
na obrzeża lasu,w miejsce gdzie stał bunkier Ludzi Pisma.
Zaparkował samochód nieopodal wejścia i odliczając w myślach do
dziesięciu wolno ruszył do drzwi.
*
– Cas! Jesteś wreszcie!
Dean pierwszy zauważył swojego
przyjaciela. Może to dlatego,że był najbardziej czujny i na odgłos
jego kroków na kutych schodach od razu uniósł głowę? Serce
zabiło mu szybciej z niepokoju. Spojrzał na anioła i od razu
dostrzegł,że coś poszło nie tak. Cas nie był dobrym kłamcą,to
samo tyczyło się ukrywania emocji.
Anioł omiótł spojrzeniem
zgromadzonych Sama,Sarę i Deana. Wszyscy troje wpatrywali się w
niego z oczekiwaniem. Zmusił się,aby odrzucić poczucie winy,ale
słowa nie chciały popłynąć przez wysuszone nagle gardło.
Sarah pierwsza przerwała
milczenie. Napięcie wzrastało do rozmiarów fali tsunami.
– No i? – ponagliła
krzyżując ramiona. – Cas,nie po to tkwiliśmy tu bezczynnie tyle
czasu,żeby teraz gapić się na siebie!
– I,czekaj moment...gdzie
Gadriel? – zauważył Sam.
– On...poświęcił się abym
mógł dorwać Metatrona. Weszliśmy do Nieba,ale wtedy złapała nas
Hannah. Tylko dzięki niemu mogłem dostać się do biura Metatrona i
zniszczyć tabliczkę.
– No to gdzie on jest? –
spytał Dean. – Nie mogę się doczekać,aż go dorwę i
przetestuję jego wytrzymałość na Pierwsze Ostrze.
– Czyżbyś zapomniał,że
jest jedynym,który ma pojęcie jakim aniołem jest tak naprawdę
Imoen? Został wtrącony do więzienia.
– Nie,nie zapomniałem. Ale
kłóciłbym się,czy jedynym.
Castiel zmarszczył brwi.
– O czym ty mówisz,Dean?
W głowie Deana zapaliła się
ostrzegawcza lampka,sygnał,że musi ważyć każde słowo. Cas także
nie będzie zadowolony,że rozmawiał z Crowley'em ale tak naprawdę
miał to gdzieś.
– Crowley o niej wie. Może
nawet więcej niż nam się wydaje.
– Podejrzewamy,że to przez
Michała i Lucyfera. – dodał Sam.
Anioł zrobił kilka kroków w
tę i z powrotem. W końcu podniósł wzrok i oznajmił:
– Tak,to możliwe,chociaż nie
wiem dokładnie w jaki sposób.
– No to może ty nam
powiesz,co oznaczają słowa amma-daath? – rzuciła niby od
niechcenia Sarah.
Cas zamyślił się głęboko,a
jego czoło zmarszczyło się. Po chwili jednak znów się wygładziło
a on otwierał usta,aby coś powiedzieć. Po namyśle zamknął je.
Dean przechylił głowę.
– Cas... – powiedział
nagląco z nutką groźby w tonie.
– Te słowa to nie czysto
enochiańska forma. To dialekt używany niekiedy przez demony.
– No to tłumaczy mnogość
wersji – stwierdził Sam.
– Najlepsze tłumaczenie to
chyba przeklęta dziewica.
Sam miał ochotę się roześmiać
na widok miny swojego brata. Kąciki ust Deana drgnęły i rozchylił
je chcąc coś powiedzieć,ale z jego gardła nie wydobył się żaden
dźwięk.
Przez głowę starszego
Winchestera przeleciało milion myśli na minutę. Zatrzymał się na
jednej,która tylko utwierdziła go w przekonaniu,że to co sobie
zaplanował na najbliższe dni było słuszne.
– A tak w ogóle to gdzie ona
jest? – Castiel dopiero teraz zauważył nieobecność Imoen.
– W kuchni. Próbuje masła
orzechowego z galaretką. Ciągle jest głodna,chyba nie może się
do tego przyzwyczaić...– wydusiła jednym tchem Sarah dopiero po
czasie uświadamiając sobie,że mogła,a nawet powinna ugryźć się
w język.
– Co takiego? Przecież ona...
– urwał a jego oczy błysnęły gniewem. – Chcecie mi
powiedzieć,że Imoen straciła łaskę?!
Nawet gdyby chciał ukryć
emocje,nie zdołałby. Dean dawno nie widział Casa tak wściekłego
a na dodatek patrzącego na nich z pogardą.
Odpowiedziała mu cisza.
Westchnął i przejechał dłonią po twarzy.
– Mamy bardzo,ale to bardzo
przerąbane – stwierdził. I jeśli zawsze szarmanckiemu Castielowi
zdarzy się drobne chociaż przekleństwo,to znaczy,że jest bardzo
ale to bardzo źle.
– Nie możemy odesłać jej do
Nieba bez łaski.
– Jak to: odesłać? – Dean
nagle oprzytomniał.
– Cóż,moc tabliczki
Metatrona została zniwelowana. A to oznacza,że bramy znów są
otwarte. Powinniśmy odesłać Imoen od razu,ale w tym wypadku...
– Jesteś tego taki pewien?
Zapytałeś ją o zdanie?
Anioł spojrzał na starszego
Winchestera z ukosa,zaś Sam i Sarah skinęli sobie głowami na
znak,że powinni się oddalić.
– Dean przestań. Dobrze
wiesz,że ona musi wrócić tam jak najszybciej. Słyszałeś jej
enochiański pseudonim. Kto wie co może się stać,jeśli zostanie
tu dłużej niż potrzeba?
– Szczerze? Nie obchodzi mnie
to. Już wystarczająco długo żyła z dala od świata. Gdybyś był
na jej miejscu,też chciałbyś wrócić do zamknięcia?
Cas otworzył usta,ale zaraz
zamknął je ponownie. Z ludzkiego punktu widzenia Dean miał rację.
Ale nie zdawał sobie sprawy z domniemanego zagrożenia. Tu chodziło
o coś więcej.
– Nie. – odparł szczerze –
Ale nie mamy pojęcia z czym się mierzymy. Tu chodzi o wolę
Boga,Dean. Jeśli on życzył sobie,żeby tam była to tak powinno
być!
– Boga też mam gdzieś. Gdzie
był,kiedy walczyliśmy z Jeźdźcami Apokalipsy? Gdzie był,kiedy
anioły upadły,hm? Nic dla niego nie znaczymy. Ani ona,ani my.
Przestań więc zasłaniać się jego wolą! Może dla odmiany
zapytałbyś,czego ona chce?
– Zadaniem aniołów jest
wypełniać wolę Boga – powiedział protestując,chociaż jego
głos nie brzmiał zbyt przekonująco.
– No to przykro mi bardzo,ale
tym razem jej nie wypełnisz – oznajmił Dean i odszedł w kierunku
kwater zostawiając osłupiałego Castiela samemu sobie.
*
Imoen siedziała na kuchennym
blacie wpatrując się w cudo na talerzu,które zrobiła dla niej
Sarah. Była to kanapka z czymś,co nazywało się z masłem
orzechowym i galaretką. Nie wyglądało tak zachęcająco jak burger
i frytki,ale miało przyjemny zapach. Ugryzła więc kawałek i
sapnęła cichutko. Słodko-słony smak przypadł jej do gustu i po
chwili pochłonęła resztę kanapki w mgnieniu oka. Drżący żołądek
nieco się uspokoił. Uprzedzili ją,że to normalne i musi jeść co
jakiś czas,aby go zagłuszyć,ale wydawało jej się to strasznie
męczące. Bycie człowiekiem nie będzie tak proste jak myślała.
Na samą myśl o trudach
zacisnęła usta.
Nie może się poddać. Zbyt
długą drogę ku wolności przeszła,aby teraz zawrócić. Co prawda
dopiero niedawno uświadomiła sobie,że tego właśnie pragnie,ale
chciała wytrwać w tym postanowieniu. Perspektywa uczenia się
nowych rzeczy i tak była lepsza niż ponowne zamknięcie na następne
tysiące lat bez kontaktu z ziemią czy chociażby innymi aniołami w
samym Niebie. Ale przede wszystkim – bez nowych przyjaciół.
Jak tylko pojawiła się na
ziemi rozpaczliwie myślała o chęci powrotu. Do czasu. Znajomość
z Sarą i Winchesterami,ale także i Castielem uświadomiła jej,jak
wiele traciła. To,co do tej pory nazywała życiem wcale nim nie
było – to jedynie bierna egzystencja. Prawdziwe życie,nawet
anielskie poznała dopiero tutaj. Dlaczego więc miałaby z niego
rezygnować?
Nikt nie wiedział jakie było
jej przeznaczenie,a mgliste tropy pojawiające się po drodze
niewiele pomagały w ustaleniu tego. Może więc czas zbudować
przeznaczenie po swojemu?
Oblizywała palce z resztek
masła orzechowego i wtedy usłyszała podniesione głosy niosące
się echem po korytarzu aż do kuchni. Zmarszczyła brwi i zeskoczyła
z blatu wolnym krokiem ruszając w ich stronę. Głosy przestały się
rozmywać echem,więc mogła rozpoznać,że należały do Deana i
Castiela. I nie była to bynajmniej przyjacielska pogawędka.
– ...Może dla odmiany
zapytałbyś czego ona chce?
– Zadaniem aniołów jest
wypełniać wolę Boga – usłyszała słaby protest w głosie
swojego brata.
– No to przykro mi bardzo,ale
tym razem jej nie wypełnisz – uciął z kolei Dean i po chwili
usłyszała szybkie kroki świadczące,że starszy Winchester się
oddalił,a także westchnięcie Casa. Poczuła przyjemne ciepło na
myśl,że Dean stanął w jej obronie.
Wyłoniła się zza filaru.
– Castielu,co się stało?
Obrzucił ją szybkim
spojrzeniem,w którym czaiło się jeszcze nieco gniewu. Szybko
jednak znów przybrał tą obojętną minę.
– Straciłaś łaskę –
Bardziej stwierdził niż spytał.
Spuściła wzrok i przygryzła
wargę słysząc nutę nagany w jego głosie.
– To był wypadek –
powiedziała cicho.
– Wierzę w to. Ale gdyby nie
to,już mogłabyś wrócić do Nieba.
Zdecydowała się powiedzieć mu
prawdę. Uniosła głowę i wydusiła jednym tchem:
– Nie wracam do Nieba.
– S-słucham? – Cas wyglądał
na wstrząśniętego. – To,że straciłaś łaskę to jeszcze o
niczym nie przesądza. Znajdziemy ją i wtedy wrócisz.
– Ale ja nie chcę Castielu. Nie chcę wracać do tej samotni,gdzie nikt nie ma pojęcia o moim istnieniu. Tkwiłam tam odkąd pamiętam i sądziłam,że tak ma być. Ale to bezcelowe. Na początku mówiłeś,że będą mnie szukać,że moja moc jest zbyt silna,żeby tak ją zostawić. Jak widać myliłeś się. Nic nie znaczę dla archaniołów. Ani dla nikogo innego poza nimi. To moi przyjaciele. I ty też nim jesteś jak sądzę.
Castiel wpatrywał się w nią w
osłupieniu. Gdzie się podziała ta przerażona istota,którą była
gdy wiózł ją tutaj poszarpaną i nieprzytomną? Niemrawo
przebijała się przez postać całkiem silnej kobiety,która przed
chwilą usiłowała mu dowieść swoich racji niczym ludzka dusza
zbyt słaba by wyprzeć anioła ze swojego ciała. Życie na ziemi
sporo ją nauczyło. I miała sporo racji. To zabawne,bo czuł się
trochę jakby dalej toczył spór z Deanem. W głowie krążyły mu
ciągle dwa słowa: przeklęta dziewica. Żaden anioł jej nie
szukał. Jej moc nie siała zniszczenia na prawo i lewo. Czyżby te
słowa miały być próbą oszustwa Michała i Lucyfera mającą na
celu opuszczenie klatki?
A niech to. Tyle razy sprzeciwił
się już woli Boga. Dlaczego teraz tak bardzo zależało mu na jej
wypełnieniu,skoro i tak nie wiadomo gdzie się podziewał?
Zamknął oczy i wolno wypuścił
powietrze.
– Niech będzie. To twoja
decyzja. Możesz tu zostać i nie będę cię namawiał do powrotu.
Skończyłem z bezmyślnym wypełnianiem rozkazów. I nie powinienem
tego robić...ale jesteś moją siostrą i będę cię chronić.
*
Dean wparował do swojego pokoju
niczym burza. Cas nie po raz pierwszy go zdenerwował swoim
zachowaniem,ale tym razem jego irytacja była podwójna,bo nie
chodziło tylko o niego samego. Cóż,poniekąd nie. Anioł
potraktował Imoen tak,jak te wszystkie archadupki pilnujące jej do
tej pory – jakby była zwierzęciem w klatce przeznaczonym do
oglądania lub też...na rzeź. Bardzo zawiódł się na nim i jego
człowieczych instynktach.
Inną sprawą jest,że nie
chciał by odchodziła. Nie zniósłby tego. Przez ostatnie kilka
tygodniu Imoen tak skutecznie wypełniła pustkę w jego sercu,że
gdyby nie problemy z Metatronem i Abaddon czułby się spełniony.
Gdyby odeszła,to jakby ktoś wyrwał mu kawałek serca. Krwawiłoby
przez długi czas tęsknotą,aż wreszcie jakiekolwiek poczucie
szczęścia na długo by w nim umarło.
Gdy i ona powiedziała,że nie
chce wracać,poczuł ukłucie niepokoju,ale zaraz potem zalała go
fala ulgi. Skoro Metatron został schwytany,Abaddon gryzła ziemię,a
łaska Imoen była częściowo chociaż bezpieczna(Crowley jej
potrzebował,a więc nic nie mogło się jej stać),miał czas na
zrealizowanie swojego planu powstałego niemal natychmiast po
rozmowie z Imoen. W końcu jej to obiecał.
Wyciągnął spod łóżka torbę
z materiału i zapakował do niej pierwszą z brzegu koszulę i
T-shirt oraz szczoteczkę do zębów. Chwilę się zastanawiała,aż
w końcu wzruszył ramionami i spakował także wodę kolońską.
Otworzył szufladę w nocnej szafce i zapakował do torby znaczną
część jej zawartości,chociaż czuł,że i tak będzie potrzeba
znacznie,znacznie więcej...
Zerknął na ścianę nad
łóżkiem,gdzie zawieszone zostały rozmaite strzelby,rewolwery i
pistolety. Po namyśle chwycił jeden,w miarę lekki pistolet
uznając,że będzie w sam raz. Odszukał pasujące naboje i ułożył
go na wierzchu bagażu.
No,z tego pokoju to chyba
wszystko.
Przeszedł przez korytarz i
zajrzał do pokoju Imoen. Zmarszczył brwi na widok pustki.
– Widzieliście Imoen? –
krzyknął w stronę głównej sali.
– Jest w kuchni! – odezwał
się stłumiony głos Sary.
Rzeczywiście była tam.
Siedziała na krześle i zajadała się chipsami. Oblizywała palec
ze słonej przyprawy,kiedy go zauważyła. Znieruchomiała wolno go
wyjmując.
Dean miał ochotę tupnąć nogą
i przewrócić oczami. Celowo go tak katowała?
– Dobre? – spytał
chrapliwym głosem. Odchrząknął i spojrzał prosto w jej oczy.
– Mhm,są pyszne. Nie miałam
pojęcia,że jedzenie jest takie przyjemne – Zwróciła uwagę na
torbę w jego dłoni. – Co to? Znowu jedziecie polować?
– Och nie. Nie tym razem.
Obiecałem ci randkę pamiętasz?
Zmrużyła podejrzliwie oczy,ale
zaraz potem uśmiechnęła się leniwie.
– Więc...randki są tak
długie?
– Ta będzie. Muszę jeszcze
gdzieś pojechać,więc przygotuj się. Wrócę za pół godziny.
Odwrócił się na pięcie,żeby
odejść,ale go powstrzymała.
– Zaczekaj! – podniosła się
z krzesła. Na jej bluzce widniały pozostałości po chipsach. –
Co powinnam zabrać? Mam wziąć ciepłe ubrania?
Zmierzył ją wolnym spojrzeniem
i uśmiechnął się samym kącikiem ust.
– Skarbie,uwierz mi. Ubranie
będzie ci najmniej potrzebne.
*
Zmierzając do wyjścia,Dean
wpadł na Sama.
– Hej – powiedział jego
brat marszcząc brwi na widok torby podróżnej – Wybierasz się
gdzieś?
Wzruszył ramionami. I tak
przecież musiałby mu powiedzieć.
– Zabieram Imoen na kilka dni
do jednego z domków Bobby'ego – oznajmił unikając wzroku Sama.
Młodszy Winchester otworzył
usta,aby jakoś to skomentować,ale tylko się zachłysnął.
– Okej... – wydusił w końcu
i odchrząknął.
– Tylko tyle? – spytał
zdziwiony Dean – Żadnych mądrości typu „Dean,nie możesz”
bla bla bla?
– Nie. – odparł szczerze Sam – Oboje z Sarą widzimy co się dzieje. Zastanawialiśmy się kiedy wreszcie coś się wydarzy.
– Jak to: Widzicie?
– Normalnie Dean. Gołym okiem
widać jak za nią szalejesz. I nie mam nic przeciwko temu,naprawdę.
Tylko licz się z tym,że jej może tu wkrótce nie być.
Starszy Winchester westchnął.
Kolejny!
– Posłuchaj. Ja nie...ja za
nią nie szaleję,okej? Po prostu...I dla ścisłości,ona wcale nie
chce wrócić do Nieba.
– Co?
– Nie mam czasu teraz tego
rozwlekać. Pogadamy za kilka dni.
To mówiąc wyminął brata i
ruszył schodami do wyjścia.
Wstrząśnięty Sam wrócił do
biblioteki z niemrawą miną.
– Co się stało? – spytała
Sarah unosząc wzrok znad jakiegoś pisma. Tak,pisma. Nie książki.
– Dean zabiera Imoen na kilka
dni w las.
– Ooo – powiedziała
chichocząc. – Nareszcie. Chyba wisisz mi pięć dolców.
Wyciągnął banknot z kieszeni
spodni i wręczył jej go bez słowa.
– Jest jeszcze coś. Dean
twierdzi,że Imoen zamierza zostać na ziemi.
– Okej... – powiedziała
powoli Sarah odkładając pisemko na stolik. – No tego to się nie
spodziewałam.
– Ani ja – westchnął Sam –
Nie wiem czy to dobry pomysł.
– Imoen ma dobry wpływ na
twojego brata,zatem sądzę,że może być tylko lepiej.
– O to się nie martwię.
Bardziej niepokoją mnie konsekwencje jej decyzji w Niebie.
– Sądzisz,że zwrócą
uwagę,że wciąż jej nie ma? Sam,jest z nami od kilkunastu tygodni.
Gdyby aniołowie tak bardzo pragnęliby jej powrotu,już dawno by nas
zaatakowali.
– No nie wiem. Ciągle chodzą
mi po głowie te słowa...Przecież muszą coś oznaczać.
– Cokolwiek to
jest,rozgryziemy to. A teraz dajmy im cieszyć się...
Przerwało jej nagłe pojawienie
się Imoen. Wyszła z kuchni oddychając szybciej i z nieco
zaróżowionymi policzkami. Obrzuciła ich oboje szybkim,nerwowym
spojrzeniem.
– Saro. Mogłabym z tobą
porozmawiać? Na osobności? – dodała z naciskiem wymownie
spoglądając w stronę Sama.
– O-oczywiście – wymamrotał
Sam starając się zachować neutralny wyraz twarzy. – Będę u
siebie.
Sarah odprowadziła go wzrokiem.
Kąciki jej ust zadrgały od wstrzymywanego uśmiechu.
– Domyślam się o co chcesz
zapytać.
– Naprawdę? – zdziwiła się
anielica. Zamrugała oczami. – No cóż...
– Chodź. Pokażę ci wszystko
co powinnaś ze sobą zabrać.
*
Zakupy zajęły Deanowi więcej
czasu niżby tego chciał. Pragnął znaleźć się już w domku z
Imoen u boku a nie stać w kolejkach po zaopatrzenie. Nie wiedział
dokładnie ile tam zostaną,więc lepiej było zebrać znaczne
zapasy.
Tym razem będzie tak,jak
powinno być,bez żadnych wymówek – wino,świece i kolacja. Drżał
na samą myśl o wieczorze.
Kiedy wreszcie uporał się ze
wszystkimi niezbędnymi rzeczami,Imoen była już gotowa. Stała
przed wejściem ściskając w dłoniach małą torbę. Wyglądała
tak niewinnie w swoim szarym płaszczyku i z opadającymi na ramiona
w falach włosami. Obok niej stała Sarah.
Na widok podjeżdżającej
Impali schyliła się i szepnęła anielicy coś na ucho. Ta
uśmiechnęła się szeroko i skinęła głową patrząc prosto na
niego.
Ech,te kobiece spiski. Zazwyczaj
nie wróżyły niczego dobrego.
Panna Blake podążyła za jej
spojrzeniem i posłała Deanowi słodki uśmiech. Odpowiedział jej
tym samym,lecz nieco krzywym oraz niedbałym machnięciem.
Imoen pożegnała się z Sarą i
zajęła miejsce po stronie pasażera.
– Hej – odparł unikając
jej wzroku. Była tak blisko,że wyraźnie czuł kwiatową woń.
Odchrząknął i ruszył. Przez
dłuższy czas milczeli. Dopiero kiedy wyjechał na główną
drogę,spytała:
– Długo będziemy jechać?
– Nie. Do wieczora będziemy
na miejscu.
– Nie mogę się doczekać –
powiedziała niskim głosem.
Czy mu się zdawało czy miał
brzmieć uwodzicielsko?
Przełknął ślinę. Ja
też,skarbie. Ja też.
------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie. Rozdział co prawda króciutki i miałam istną mękę z jego pisaniem,ale obiecuję,że następny będzie dłuższy i idę o zakład,że moim wiernym czytelniczkom się spodoba :)
Tymczasem przez weekend dopięłam w swoim umyśle fabułę na ostatni guzik (no,plus minus) i naprawdę chciałabym przelać myśli na papier,ale kolokwia non stop więc czasu na pisanie mniej :/
Dam znać kiedy następny,a tymczasem męczcie się z ciekawości :D
Wdaję mi się,że Cas powinien bardziej naciskać na to by Imo wruciła zastanawiam się co szeptała Imo Sera fajny pomysł z zakładem Sama i Sary cieszę się,że Sam nie ma nic przeciwko Imojestem ciekawa ratki Imo jest taka zabawna kiedy poxznaje coś nowego czekam na Lucyfera pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, przepraszam ;( trochę mnie nie było a to dlatego iż zajęłam się moim drugim blogiem o csi miami ;) mam nadzieję, że mi wybaczysz ^^ nadrobiłam zaległości i przeczytałam oba rozdziały także jestem już na bieżąco. Na początku myślałam, że Imoen wróci do Nieba, ale na szczęście podjęła słuszną decyzję by zostać na ziemi. Ciekawy wątek z jej pseudonimem, bardzo tajemniczy i aż jestem ciekawa dlaczego właśnie taki pseudonim otrzymała. Czyżby Bóg miał dla niej jakieś wyjątkowe plany? Cieszę się że Dean w poprzednim rozdziale wyjawił to co do niej czuje. Czekam na kolejny rozdział i na weekend zapraszam do siebie ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście,że wybaczam pod warunkiem,że szybko dodasz mi coś u siebie :)
Usuń