wtorek, 27 września 2016

39. But at least I got my friends share a raincoat in the wind

Złe przeczucie minęło niemal tak szybko,jak szybko się pojawiło. Po kilku dniach Imoen zaczęła odzyskiwać utracone w wyniku uleczenia Sary siły. Na jej twarz powrócił kolor,a nawet lekki rumieniec i przybrała nieco na wadze. Była zdrowa i dziecko także,tym razem bez obawy,że taki stan rzeczy jest przejściowy.
Sarah wróciła ze szpitala po kilku dniach. Powitali ją bardzo serdecznie,bo podczas jej nieobecności,bunkier stał się nieznośnie pusty.
Kolejne trzy miesiące minęły nie wiadomo kiedy. Bracia raz czy dwa wybrali się na polowania,które uznali za sprawy wystarczająco łatwe,by nie ryzykować utratą życia w obliczu narodzin,które miały wkrótce nastąpić.
Imoen z zapałem zabrała się do urządzania dziecinnego pokoju. Kupowała różne drobiazgi nadające wnętrzu przytulny charakter oraz niezbędne dla niemowlęcia mebelki. Najbardziej lubiła jednak kupować ubranka. Nie mogła im się oprzeć i stara komoda mieściła ich już całkiem sporo. Za każdym razem gdy trzymała w dłoniach malutkie śpioszki wyobrażała sobie,jak będzie wyglądać dziecko. Widziała kilka niemowląt na filmach,ale zupełnie czym innym było obcowanie z nim na żywo. Z kilkuletnim miała już styczność podczas pierwszego spaceru w parku,jednak to całkiem małe i bezbronne nieustannie ją fascynowało. Nie mogła się już doczekać przyjścia malucha na świat.
Sam i Sarah również nie mogli się już doczekać,nawet jeśli nie dawali tego po sobie poznać. Widmo niemalże zerowej szansy na zostanie rodzicami wisiało nad nimi niczym ciężkie chmury,więc zbliżające się narodziny traktowali jak promyk słońca.
Z kolei Dean...zaczynał być prawdziwie szczęśliwy. Widząc promieniującą zdrowiem ukochaną odważył się wreszcie zacząć myśleć,że wszystko się ułoży i doczeka się w końcu normalnego życia. Zwycięskie polowania nie dawały mu już takiej satysfakcji jak kiedyś i w takich chwilach uśmiechał się do siebie biorąc to za kolejny znak świadczący,że czas zacząć żyć tak jak zawsze chciał.
Co prawda,Amara wciąż pozostawała na wolności,a Lucyfer był w posiadaniu łaski Imoen. Tak przynajmniej sądził po tym jak Ciemność nieoczekiwanie uratowała życie jemu i Castielowi. Żadne bowiem nie dawało znaku życia i chciał wierzyć,że wzajemnie się sobą zajęli,ale część umysłu,która zawsze pozostanie łowcą nakazywała mu mieć się na baczności i tak też robił.
Miał także ochotę udusić Crowleya gołymi rękoma za zdradę,jakiej się wobec nich dopuścił,ale demon jakby zapadł się pod ziemię. Dosłownie i w przenośni. Zapewne przyjdzie jednak czas,kiedy znów będzie chciał wykorzystać Winchesterów do swoich celów,a wtedy starszy z nich należycie się na nim zemści.
Żeby oderwać myśli od wszystkich nadprzyrodzonych kreatur,zajął się remontem dziecinnego pokoju. Widząc ile radości sprawia Imoen projektowanie,nie wtrącał się i nie podważał jej wyborów,czasem tylko podzielił się swoim spostrzeżeniem odnośnie ustawienia tego albo koloru tamtego,jeśli ukochana poprosiła o radę.
Obecnie pracował nad renowacją pięknej,lecz nadgryzionej przez ząb czasu kołyski. Od rana skrobał,ciął i malował aby nadać jej dawny,albo nawet lepszy wygląd. Paradoksalnie wysiłek fizyczny sprawiał,że się odprężał i uwalniał od dręczących jego umysł myśli. Nie zauważył nawet kiedy w progu garażu będącego jego tymczasowym warsztatem stanęła Imoen. Dopiero na dźwięk jej głosu drgnął i odwrócił w jej kierunku głowę ocierając spocone czoło rękawem starej koszuli.
Kobieta stanęła w progu i uśmiechnęła się niepewnie. Wciąż jeszcze nie przeprowadzili jednej,bardzo poważnej rozmowy,a czas się kończył. Uznała więc,że nie należy dłużej zwlekać.
Za długo już tu siedzisz – stwierdziła otulając się ciaśniej sweterkiem. A przynajmniej na tyle,na ile pozwolił jej pokaźnych rozmiarów brzuch. – Zrób sobie przerwę.
Już prawie kończę – wymamrotał.
Och,proszę. Nic się nie stanie,jeśli trochę jeszcze odpoczniesz. – Odpowiedziało jej milczenie – Sam kupił ciasto,wiesz?
Od razu zwrócił się w jej stronę ze zmarszczonym podejrzliwie czołem.
Naprawdę?
Tak – zaśmiała się Imoen – No chodź.
Złapała go za rękę i pociągnęła za sobą w kierunku części mieszkalnej. Zaprowadziła go do dużego stołu w bibliotece,na którym stała okrągła blacha. Do jego nozdrzy dotarł zapach jabłek sprawiając,że zaburczało mu w brzuchu i z zaskoczeniem uświadomił sobie,że prawie nic jeszcze dziś nie jadł. Nie dał się jednak zwieść,bowiem instynkt podpowiadał mu,że ciasto miało tylko odwrócić jego uwagę od czegoś innego.
Popatrzył na Imoen ze zmarszczonymi brwiami,ale usiadł i nałożył sobie kawałek oczekując na to,co ma mu do powiedzenia. Ona zaś stała z założonymi rękoma i milczała przygryzając wargę. Westchnął więc i otarł usta rękawem.
Okej – wymamrotał z pełnymi ustami – Mów o co chodzi.
Imoen rozchyliła usta,ale po chwili je zamknęła kręcąc głową. Zbyt dobrze już ją znał,tym bardziej że zaczynała temat wcześniej kilka razy,lecz ilekroć to robiła,wycofywała się z obawy,że jej ukochany nie będzie jeszcze gotów się z nią zgodzić.
Lecz dziś to się zmieni.
Chodzi o dziecko? Źle się czujesz,to już niedługo..? – zapytał nagle zamierając w bezruchu.
Spokojnie,on się jeszcze nigdzie nie wybiera. – odparła z lekkim uśmiechem klepiąc brzuszek i usiadła naprzeciw niego. – Ale tak,chodzi o niego. Dean,wciąż nie rozmawialiśmy na temat imienia.
Och,cóż – Winchester odsunął talerz i oparł się swobodnie patrząc na Imoen z uśmiechem błąkającym się w samym kąciku ust. – Zastanawiałem się nad tym kilka razy. Mam kilka propozycji,ale...
Myślę,że powinien się nazywać John – przerwała mu szybko i zaczerpnęła powietrza w oczekiwaniu na reakcję.
Twarz Deana przybrała surowy wyraz,kąciki jego ust momentalnie opadły a w oczach pojawił się groźny błysk. Innymi słowami,patrzył na nią z zawiścią,niemalże jak na potwora,który zaciągnął go w pułapkę.
Nie sądzę,żeby to był dobry pomysł – odparł lodowatym tonem.
Imoen nie dała się zastraszyć. Ostrożnie dotknęła jego wyciągniętej na stole dłoni i spojrzała mu prosto w oczy,w których malował się teraz ból. Spodziewała się tego.
Wiem co myślisz – powiedziała cicho – Ale to nie tak. Nie chcę ci sprawić przykrości,nigdy bym tego nie chciała... – przełknęła ślinę – Masz do ojca żal o zmarnowane życie,ale też go kochałeś. Chcesz być dla małego lepszym ojcem niż John był dla ciebie i...pomyślałam,że może jeśli będzie miał po nim imię,każdego dnia będzie ci o tym przypominał i nie stanie się to,czego tak bardzo się boisz. Będziesz na niego patrzył i pamiętał o tej dziwnej miłości twojego ojca,a jednocześnie wystrzegał się przed jego błędami...
Urwała gdy zauważyła,że Dean wpatruje się w dal nieobecnym wzrokiem,a w jego oczach błyszczały łzy. Poczuła bolesne ukłucie w sercu. Wydawało jej się,że ten pomysł jest dobry,że w ten sposób mu pomoże,ale widząc taką a nie inną reakcję Winchestera,nabrała wątpliwości.
Ale to tylko propozycja...może masz rację,to nie jest dobry pomysł.
Nie – zaprotestował cicho kręcąc pochyloną głową. – To...wspaniałe.
Imoen wstała i z cichym westchnieniem usiadła mu na kolanach. Dean przygarnął ją do siebie,lecz wciąż unikał jej wzroku. Zaczęła więc przeczesywać palcami jego włosy zmuszając by na nią spojrzał.
Mówiłem ci już kiedyś jaka jesteś wspaniała? – spytał uśmiechając się lekko.
Czyli...zgadzasz się?
Tak. Nigdy nie myślałem o tym w taki sposób,ale możesz mieć rację. Chcę dla niego wszystkiego co najlepsze,więc dlaczego nie? Prawda,Johnny?
Imoen zachichotała,kiedy Dean pogładził ją po brzuchu i niespodziewanie obdarzył namiętnym pocałunkiem. Wlał w niego całego siebie,całą miłość jaką darzył tę kobietę za jej dobroć i wyrozumiałość. Ona bowiem zaakceptowała go pomimo grzechów z jego przeszłości i sprawiła,że i on przestał się nimi zadręczać. Dla człowieka z takim bagażem doświadczeń to niczym raj na ziemi.
Kiedy już zaczynało się robić gorąco,usłyszeli głośne chrząknięcie. Jak oparzeni oderwali się od siebie i spojrzeli w tamtym kierunku. W łuku oddzielającym bibliotekę od holu stał Sam i patrzył na nich ze zmieszaną miną.
Wybaczcie,że przeszkadzam,ale mamy gości.


*


Gości? O kim do cholery mówisz Sam?
Dean wstał z krzesła i wygładzając koszulę ruszył w stronę brata.
Może lepiej jeśli sam zobaczysz.
Młodszy Winchester odsunął się i ich oczom ukazała się kobieta o krótko obciętych,brązowych włosach ubrana w białą koszulkę z długim rękawem i spodnie koloru khaki. Uśmiechnęła się na widok Deana rozchylającego ze zdumienia usta.
Jody – wyszeptał z niedowierzaniem i bez słowa podszedł zamykając ją w niedźwiedzim uścisku. – Jak? Skąd się tu wzięłaś?
Szeryf Mills zaśmiała się krótko i poklepała go po ramieniu.
Świat jest mały. Jakiś czas temu rozmawiałam z Samem. Stęskniłam się za wami chłopaki a Sam wyjaśnił mi,że w ciągu najbliższych miesięcy nie ma szans,żebyście przyjechali więc..oto jestem.
Dean uśmiechnął się szeroko i jeszcze raz ją uściskał.
Jody była dla nich obecnie kimś w rodzaju matki. Poznali ją dawno temu za sprawą Bobbie'go i do tej pory się przyjaźnili. Zawsze mogli liczyć na pomoc przy polowaniu i dodatkowo na ciepły,domowy obiad,jeśli byli akurat przejazdem w Sioux Falls. Jej przyjazd sprawił Deanowi szczerą radość.
A gdzie Claire?
Claire była córką Jimmy'ego Novaka,naczynia którym obecnie posługiwał się Castiel. Niestety jego ciało było już wyłącznie naczyniem,gdyż sam Jimmy zginął. Po jego śmierci matka Claire załamała się i wyjechała w podróż po stanach pozostawiając nastoletnią córkę na pastwę losu do dnia,w którym za sprawą Winchesterów trafiła do Jody.
Jody wzruszyła ramionami.
Chciałam zabrać ją ze sobą,ale wiecie jaka jest Claire. Gdy się na coś uprze,ciężko jej to wybić z głowy. No ale jest już prawie dorosła.
Nie boisz się,że wykorzysta twoją nieobecność żeby uganiać się za potworami?
Panna Novak nie była zwyczajną nastolatką. Szaleństwa młodości zupełnie jej nie interesowały. Bracia zainspirowali ją do zostania łowcą i mimo usilnych prób przemówienia jej do rozsądku,wciąż stawiała na swoim.
Bez obaw. Upewniłam się,że w Sioux Falls i okolicach nie zanotowano w gazetach żadnych zagadkowych morderstw,więc zapewne będzie się nudzić,ale jej strata – Jody westchnęła i jej spojrzenie powędrowało w głąb biblioteki,aż napotkało postać Imoen.
Stała obejmując się ramionami i patrzyła na nowo przybyłą ze zmarszczonymi brwiami.
Szeryf Mills obrzuciła ją spojrzeniem od góry do dołu i zamrugała szybko kilkakrotnie patrząc to na Imoen,to na Winchesterów.
Och,więc to jest...to dlatego...och. – Była wyraźnie zmieszana.
Dean błyskawicznie rozeznał się w sytuacji i delikatnie złapał Imoen za łokieć pociągając ją w kierunku Jody.
Nie bój się skarbie,to nasza przyjaciółka. – powiedział łagodnie niczym do dziecka.
Ekhem,tak. Jody. Jody Mills. Miło mi cię poznać.
Imoen – wykrztusiła wciąż zdenerwowana,ale zmusiła się do bladego uśmiechu. – Cóż,jeśli jesteś przyjaciółką moich przyjaciół to i moją. Tak to chyba działa u was,prawda?
Jaaasne. – mruknęła Jody coraz bardziej zdezorientowana. – No dobra. Który z was chłopcy pokaże mi gdzie jest kuchnia? Zrobię coś dobrego do jedzenia i sobie porozmawiamy,bo zdaje się mamy o czym.


*


Mhm. To po prostu dzieło sztuki – wymamrotał Dean sięgając po kolejny kawałek kurczaka.
Pierwszy raz odkąd zamieszkali w bunkrze Ludzi Pisma,ich kuchnia była tak wypełniona potrawami innymi niż fast foody,naleśniki czy makaron z serem. Jody przygotowała prawdziwą ucztę złożoną z dwóch dań i sałatek.
Cieszę się,że ci smakuje. A tobie,kochanie? Kto jak kto,ale ty powinnaś dobrze jeść. Cholera,należy wam się solidny łomot. Gdybym wiedziała wcześniej,zajęłabym się tą młodą damą jak należy. – oznajmiła Jody żartobliwie grożąc Winchesterom palcem.
Och nic się nie stało – Uśmiechnęła się Imoen. – Dean bardzo dobrze się mną zajmuje. A jedzenie jest naprawdę pyszne. Chyba łaska się wyczerpała i znów zaczynam być człowiekiem.
Szeryf Mills skinęła wolno głową rzucając Deanowi szybkie spojrzenie,po czym uśmiechnęła się i klasnęła w dłonie.
Okej,chyba czas na deser. Mam go w torbie. Dean,pomożesz mi?
Winchester zrozumiał aluzję i z niejakim żalem zostawił niedojedzoną porcję odchodząc odprowadzany przez pytające spojrzenia Sama i Sary.


*


Jody stanęła obok długiego stołu tuż obok swojej podróżnej torby i odwróciła się do starszego Winchestera podpierając się pod boki z surową miną.
Okej,koniec tej szopki. Wyjaśnij mi co się tu do cholery właściwie dzieje. Kim jest ta Imoen i jakim cudem jest z tobą w ciąży?
No proszę cię,naprawdę mam ci to tłumaczyć?
Nie łap mnie za słowa – warknęła.
Okej,dobra,dobra. – westchnął przesuwając rękoma po twarzy. – Pewnie ciężko ci będzie w to uwierzyć,ale Imoen jest Światłością.
Że kim?
A mówiłem – mruknął. – Światłością. I niespodzianka,ma siostrę,Ciemność,która poluje na młodszą siostrzyczkę. Pewnego dnia Cas ją do nas przyprowadził i...tak jakoś wyszło. Ta-daam,koniec historyjki.
To naprawdę pokręcone – skwitowała Jody – Ale nie mam powodu by ci nie uwierzyć...No cóż,w takim razie gratuluję.
Dzięki – mruknął Dean uśmiechając się szeroko.
Szeryf Mills natychmiast podchwyciła jego zadowolenie.
Widzę że cieszysz się bardziej niż myślałam.
Cieszę? Jody,spełnia się marzenie mojego życia. Kocham ją,ona jest najlepszą rzeczą jaka mnie spotkała,a to będzie chłopiec i... – przerwał łapiąc gwałtownie oddech,kiedy zdał sobie sprawę,że zaczyna mówić bez ładu i składu.
Hej,hej,spokojnie rozumiem. – uspokoiła go z uśmiechem. – Rozumiem też, że masz obawy,mylę się?
Dean rozchylił usta i popatrzył na nią ze zdziwieniem,Jody uniosła tylko brwi z miną pod tytułem: „Daj spokój,znam cię nie od dziś”.
Nie. – odparł z ciężkim westchnieniem i usiadł na starej sofie opierając dłonie na kolanach. – Boję się,okej? I to cholernie. Wszyscy dookoła wmawiają nam,że to dziecko to wynaturzenie,nawet Cas tak twierdzi. To znaczy,ja wiem że na pewno będzie niezwykłe...ale boję się co to może oznaczać. Chcę go uchronić przed życiem,które miałem z Sammy'm do tej pory,ale nie wiem czy to możliwe.
Jody wysłuchała go w milczeniu i pokiwała w zamyśleniu głową opadając na siedzenie tuż obok niego.
Słuchaj,Dean...to nie ma znaczenia jakie będzie to dziecko. Wszystko zależy od was. Skoro pragniesz mu zapewnić normalne życie,to jego domniemane zdolności nie mają tu znaczenia. Może nie znam się na tych nadnaturalnych sprawach,ale...wydaje mi się,że powinno być traktowane na równi z ludźmi. To przecież dziecko,a dzieci nie chcą być inne.
Mówiąc to,jej oczy napełniły się łzami i Dean wiedział,że pomyślała o swoim synu,którego straciła kilka lat temu. Pokiwał więc tylko głową.
No i pamiętaj,że w razie potrzeby ci pomogę. Wprawdzie dawno nie zajmowałam się takim maluchem,ale myślę,że dam sobie radę.
Winchester uśmiechnął się smutno.
Dzięki Jody. To wiele dla mnie znaczy.
Objął panią szeryf ramieniem w geście podziękowania gdy nagle usłyszeli z kuchni głos Sary.
Hej! Długo mamy jeszcze czekać na ten deser?


*


Deser,który okazał się być ukochanym przez Deana ciastem domowej roboty,jedli w milczeniu. Cała trójka wiedziała,że Jody wcale nie potrzebowała pomocy starszego Winchestera i tak naprawdę odbyli ze sobą ważną rozmowę. Zwłaszcza Imoen nie wiedziała co sądzić o tej sytuacji. Wprawdzie pani szeryf wydawała się miła i sympatyczna i traktowała ją na równi z ludźmi,ale nie miała pojęcia co o niej sądzić. Obaj Winchesterowie najwyraźniej byli z nią bardzo blisko i ich relacja coraz bardziej ich zaskakiwała. Wiedziała czym jest przyjaźń,ale związek pomiędzy braćmi a Jody wykraczał poza ramy definicji tego słowa. Tym samym pierwszy raz od dawna znów czuła się na ziemi obca.
Spojrzała ukradkiem na siedzącego naprzeciw niej Sama. Jadł w milczeniu ze spuszczoną głową i czasem tylko zerkał na wszystkich spode łba. Ewidentnie coś go dręczyło i Imoen miała przeczucie,że wcale nie chodziło tu o Jody.
Wreszcie odchrząknął i oznajmił:
Korzystając z twojej obecności Jody chciałbym coś powiedzieć. Coś,co powinienem zrobić już dawno.
Sarah rozciągnęła usta w uśmiechu kiedy opadł na jedno kolano tuż obok jej krzesła.
Saro Blake,czy pomimo tych wszystkich trudności,które przeszkodziły mi za pierwszym razem,zostaniesz moją żoną?
Dean uśmiechnął się nieznacznie gdy jego brat wyjął zupełnie inne pudełeczko z zupełnie nowym pierścionkiem.
Odpowiem w taki sam sposób,jak chciałam za pierwszym razem: Tak.
Zanim zdążył zareagować,rzuciła się nowemu narzeczonemu na szyję i ściskała tak mocno,że nie mógł się ruszyć.
Jody odłożyła widelczyk obok swojego talerza i oparła łokcie na stole patrząc to na Sama,to na Sarę.
Naprawdę wiele się u was zmieniło. Moi chłopcy dorośli. – stwierdziła z uśmiechem.
Chcemy zacząć nowe życie,Jody. Pozamykamy pewne sprawy i oficjalnie przechodzimy z Deanem na emeryturę. Między innymi dlatego chciałem żebyś do nas wpadła.
Oj,to że będziecie na emeryturze nie oznacza że nie będziecie mogli wpaść raz na jakiś czas. Zwłaszcza,że chcę zobaczyć małego. – mrugnęła porozumiewawczo do Deana.
Reszta posiłku minęła w prawdziwie rodzinnej atmosferze,jakiej trójka łowców nie znała od lat,a anielica wcale. Początkowo zakłopotana szybko dała się porwać w wir opowieści o dawnych czasach,słysząc które często wybuchała śmiechem widząc zawstydzonego niekiedy Deana. Mimo to,aż do wieczora czas upłynął im miło i spokojnie.


*


Mimo ogarniającego ją znużenia,Imoen nie mogła zasnąć. Przyłożyła głowę do poduszki i usiłowała sobie znaleźć dogodną pozycję,lecz z uwagi na ogromny brzuch było to trudne. Mały John również jej tego nie ułatwiał,bo najwyraźniej dostał czkawki zbyt łapczywie chłonąc pyszny posiłek przygotowany przygotowany przez Jody sprawiając,że brzuch dosłownie jej skakał. Skapitulowała więc i z ciężkim westchnieniem podniosła się do pozycji pół-leżącej zapalając starą lampkę nocną z abażurem w kształcie trapeza.
Ciąża coraz bardziej dawała jej się we znaki i sama przed sobą musiała przyznać,że miała jej już dość. Na początku to wszystko było wspaniałe. Ta świadomość,że rośnie w niej nowe życie,pierwsze kopniaki,radość w oczach Deana. Oczywiście,to nadal sprawiało,że była podekscytowana,lecz także zwyczajnie zmęczona. Nie mogła już doczekać się przyjścia dziecka na świat i chociaż doktor Meyers twierdziła,że do tego zostało jeszcze trochę czasu,Imoen miała cichą nadzieję,że jednak stanie się to wcześniej.
Drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich Dean. Miał na sobie swój ulubiony szary szlafrok i przerzucony przez ramię ręcznik,którym najpewniej wytarł przed chwilą sterczące na wszystkie strony wilgotne włosy.
Imoen zachichotała na ten widok.
Co? – zmarszczył brwi,ale także uśmiechnął się kącikiem ust Dean. – Mam coś na twarzy?
Nie – odparła dalej jednak chichocząc.
Winchester pokręcił głową i usiadł na materacu.
Widzę,że humor ci dopisuje – stwierdził.
A tobie nie? – wzruszyła ramionami. Nie spodziewałam się,że ten dzień będzie taki miły.
Nikt z nas się nie spodziewał poza moim cwanym braciszkiem.
Imoen zamilkła na chwilę i przygryzła wargę. Wreszcie ostrożnie się odezwała:
Ta Jody...jest dla ciebie i Sama kimś wyjątkowym,prawda?
Dean uniósł brwi najwyraźniej nie spodziewając się takiego pytania.
Tak – odparł jednak zgodnie z prawdą. – Była przyjaciółką naszego przybranego ojca,Bobby'ego. Kiedy on umarł...Jody stała się kimś w rodzaju naszej przyszywanej matki. Nie wiem jakie dokładnie są jej relacje z Samem,bo on wychowywał się bez naszej mamy całe życie,ale ja dzięki Jody mogę zaznać tego,co kiedyś utraciłem. – zakończył ze smutnym uśmiechem.
Imoen skinęła głową. Mogła się tylko domyślać jak się czuł,bo ona przecież nie wiedziała jak to jest mieć matkę,co sprawiało że obawiała się nią stać. Ale poruszyła ją szczerość starszego Winchestera. Wziął na poważnie ostatnie wydarzenia i nie próbował jej oszukiwać otwierając przed nią swoje serce na oścież. Bardzo ją to cieszyło biorąc pod uwagę jaki skryty był na początku ich znajomości.
Cieszę się,że małego Johna nie spotka to,co mnie. – powiedział i pocałował ją szybko w usta.
Imoen uśmiechnęła się i ujęła jego twarz w dłonie przyciągając ku sobie. Świeży zapach jego dopiero co umytego ciała podziałał na nią podniecająco,lecz nawet jeśli oboje by tego chcieli,brzuch skutecznie uniemożliwiał im zbliżenie. Kolejny powód,dla którego nie mogła doczekać się rozwiązania.
Chyba czas spać. – stwierdził Winchester najwyraźniej myśląc tak samo jak ona.
Zdjął szlafrok ukazując umięśnione ramiona w szarym T-shircie i wsunął się pod kołdrę obok niej. Kiedy sięgnął do lampki by ją zgasić,Imoen zacisnęła nagle dłoń na jego przedramieniu i zmarszczyła brwi zaniepokojona. Wiedział na co patrzy.
Cofnął dłoń pocierając znamię Kaina zupełnie jakby zaczęło parzyć.
Wiem co myślisz. Pozbycie się tego będzie ostatnią rzeczą,którą zrobię jako łowca.
Och,zupełnie mi to nie przeszkadza. Po prostu martwię się,że jeszcze kiedyś zacznie na ciebie wpływać.
Wpływa. – przyznał. – Kiedy porwała cię Naama,a potem ta cholerna mamuna...miałem ochotę rozerwać na strzępy każdego,kto stanąłby mi na drodze żeby cię odnaleźć.
Nie wiedziałam... – wyszeptała.
No to już wiesz. – uciął. – Tylko ty potrafisz stłumić jego działanie. I je odwrócić też. Dlatego trzeba się go pozbyć,bo to nie babski film i kiedyś może nie być happy endu. Ale póki co,dobranoc.
Pocałował ją w czubek głowy i zgasił lampkę.


*


Księżyc świecił jasno nad drzewami zalewając park swoim srebrnym blaskiem. Dookoła było cicho i pusto,jedynym słyszalnym dźwiękiem był delikatny szum fal uderzających o brzeg małego,porośniętego trzciną stawu. Odbicie księżyca przyciągało wzrok kobiety siedzącej samotnie na marmurowej ławce.
Amara siedziała z rękoma na kolanach i rozmyślała. Tuż obok niej leżały rozciągnięte ciała ludzi o wyssanych przez nią duszach. Wyglądały jak lalki rzucone na podłogę przez dziecko,któremu znudziła się zabawa. Podobnie było w przypadku Amary – czuła w sobie moc,lecz satysfakcję odczuwała tylko przez chwilę.
Zbliżał się czas narodzin nefalema,a Imoen wciąż była silna i nie istniał cień szansy,aby siostra przybiegła do niej błagając o zdjęcie klątwy. Amara nie umiała wyjaśnić,dlaczego tak się działo i jedyne co mogła zrobić,to siedzieć tutaj i rozmyślać. Była na przegranej pozycji. Genialny z początku plan okazał się fiaskiem i czuła się tak,jak przed setkami lat,gdy Bóg ją uwięził. Zdradzona i zawiedziona.
Zacisnęła dłoń w pięść i szybko się podniosła. Postanowiła wyruszyć na poszukiwanie kolejnych przekąsek,aby poprawić sobie humor.
Dokąd to się wybieramy?
Odwróciła się na dźwięk znajomego głosu i uśmiechnęła się jadowicie.
Lucyfer. No proszę,to właśnie ciebie chciałam znaleźć,a ty podsuwasz mi się sam,jak na tacy.
Nie uprzedzajmy faktów – Lucyfer błysnął zębami w ledwie widocznym w półmroku uśmiechu. – Wciąż mam coś,czego chcesz.
I dlatego mi to oddasz.
A,a,a,nie byłbym tego taki pewien. To przecież nie pomoże twojej siostrzyczce zmienić zdania,prawda?
Amara zmrużyła oczy.
O czym mówisz?
O zdjęciu klątwy oczywiście. Mam znajomości. No,przynajmniej jedną. Czarownicę. Ruda,zdaje się,że ją poznałaś.
To miało sens. Tylko kto miałby zdejmować z Imoen klątwę?
Wiedziała,że należy grać ostrożnie.
Na twoje szczęście – westchnął – Odbiło się to niekorzystnie dla mnie. Bo teraz ten potwór coraz szybciej rośnie w siłę. Musi zostać zgładzony.
To zrób to. Jego życie zupełnie mnie nie obchodzi.
Wciąż masz zaległości towarzyskie,co? No chodź,usiądźmy.
Opadł na marmurową ławkę i poklepał miejsce obok siebie. Amara nie dała się przekonać.
Jak chcesz. No,ale do rzeczy. Słyszałaś o nefilimach,prawda? Potomkowie ludzi i aniołów,potężne dziwolągi.
I wszyscy bez wyjątku wyginęli.
Racja,racja,ale jakich zniszczeń dokonali! W Niebie,na ziemi,w Piekle. Teraz pomyśl o potomku anioła i demona. Winchester ze znamieniem Kaina jest przecież demonem. To nam daje nefalema. Świat nie zna jeszcze czegoś tak pokręconego.
I mam uwierzyć,że troszczysz się o świat? Niech to dziwadło się urodzi,niech go zniszczy. To całe dzieło mojego brata i tak emanuje zepsuciem już od wieków.
Ależ tam,świat! Ja troszczę się o siebie. No,może o ciebie trochę też. I dlatego mam ofertę nie do odrzucenia. Co jeśli...zmusiłbym twoją siostrę do pójścia z tobą? Dostałabyś to,po co tu przyszłaś. W zamian pomożesz mi zniszczyć nefalema.
Zaśmiała się głośno i pokręciła głową.
Jesteś zbyt słaby by zrobić to sam – skwitowała opanowując śmiech. – Jakie to żałosne.
Żałosna jest twoja miłość do Imoen.
Nigdy nie waż się tak mówić – syknęła.
Czyli nie? Twoja strata,więcej dla mnie. – wzruszył ramionami i poderwał się zamierzając odejść – Może uda mi się w takim razie zabić mamusię i potworka gratis?
Odwrócił się i zaczął odchodzić w dal,jednak Amara bijąc się z myślami otworzyła zaciśnięte usta i zawołała:
Zaczekaj! Niech ci będzie. Pomogę ci go zabić tylko jej nie krzywdź.
Jakie to wzruszające. Naprawdę ciociu,nie podejrzewałem cię o takie wzniosłe uczucia.
Milcz i powiedz lepiej jaki masz plan.
Przedstawił jej swoje zamierzenia i zniknął pozostawiając ją samą w swojej tymczasowej samotni.
Amara nie wiedziała,czy to przez ilość dusz,którą ostatnio wchłonęła,czy też zbyt długą izolację,stawała się bardziej podatna na ludzkie odczucia. To,co w tej chwili odczuwała było dziwnym ściskiem promieniującym na całe jej wnętrze. Męczyło ją to i miała wrażenie,że nie oznacza niczego pozytywnego. Miała przeczucie,że to coś związanego z siostrą,bo nasilało się gdy tylko przyszło jej na myśl zmusić Imoen siłą do opuszczenia tego zepsutego świata. Owszem,chciała wziąć ją ze sobą i pokazać braciszkowi gdzie jego miejsce,ale myśl że Imoen miałaby być w ten sposób nieszczęśliwa wywoływała w jej sercu dziwne ukłucie. Już wiedziała,co to było.
Wątpliwości.
Nie miała ich jeśli chodzi o uczucia siostry wobec starszego Winchestera. W końcu to za nie ją potępiała. Co do jej wybranka nie była aż tak pewna,lecz oto w jej głowie zrodził się nowy plan wymagający natychmiastowej realizacji. Od jego powodzenia zależało jej dalsze postępowanie.
Wstała z ławki i wytężyła umysł.


---------------------------------------------------------------

To,że dodaję dziś ten rozdział to mega spontan. Wczoraj jakoś usiadłam do pisania i jakoś tak wyszło,że napisałam go do końca. Nie wiem jakim cudem zebrałam wenę,ale jestem zadowolona z tego jak ten rozdział wygląda. Bardzo lubię w serialu Jody,więc uznałam że ją tu wprowadzę chociaż na chwilę. Aha,i jeszcze taka informacja: Ja wiem,że był taki odcinek,gdzie Sam i Dean zajmowali się dzieckiem i na pytanie o jego imię Dean odpowiedział  Bobby,a Sam John,ale imię Bobby mi tu kompletnie nie pasuje,dlatego przepraszam,jeśli uznacie tłumaczenie Imoen za jakieś pokrętne. 
Niedługo się przeprowadzam,więc czasu na pisanie oczywiście będzie mniej,dlatego nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny. Tak czy siak,liczę że wam się podobał i trzymajcie się! :*


poniedziałek, 19 września 2016

38. Anywhere, anytime I would do anything for you

Coś za jedna? – burknął Dean obrzucając kobietę niechętnym spojrzeniem.
Na oko nie miała więcej niż trzydzieści pięć lat. Jej szczupła sylwetka odziana była w dżinsy i skórzaną kurtkę,a proste brązowe włosy i grzywka okalały bladą twarz,na której malowała się niepewność. Spojrzenie jej brązowych oczu wodziło ze strachem po zgromadzonych,lecz pojawił się w nim gniewny błysk,kiedy tylko spoczęło na Rowenie.
Uniosła dłonie do góry i skinęła Deanowi głową.
Bez obaw. Nazywam się Jane-Anne Deveroux i jestem czarownicą. Jestem tu by wam pomóc.
Pomóc – powtórzył beznamiętnie Dean i wybuchnął krótkim śmiechem. Kiedy jego twarz ponownie przybrała surowy wyraz,oznajmił: – Wybacz złotko,ale nie wierzę w dobre serce żadnej czarownicy,więc możesz wracać do domku na kurzej nóżce.
Rozumiem – odparła spokojnie Jane-Anne – Ale nie zadałabym sobie tyle trudu by was odnaleźć,jeśli nie bylibyście mi naprawdę potrzebni.
Och,co się stało,Jane-Anne? Regentka wyrzuciła cię z francuskiej dzielnicy i teraz żebrzesz o poparcie u najsłynniejszych łowców? – wtrąciła Rowena korzystając z poluzowanego uścisku.
Brązowowłosa czarownica rzuciła jej niechętne spojrzenie.
Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna siebie,Roweno. Davina już wie gdzie jesteś i jest kwestią czasu zanim dowiedzą się o tym inne czarownice. – zwróciła się do Deana – Możesz ją wypuścić. Ona i tak ci nie pomoże,a niedługo spotka ją bardziej zasłużona kara niż śmierć.
Dean rzucił szybkie spojrzenie w kierunku Castiela. Anioł chwilę się zastanawiał,aż w końcu ostrożnie skinął głową.
Ona ma rację. Jeśli byś ją zabił,wyświadczyłbyś Crowleyowi przysługę,na którą w obecnej sytuacji nie zasługuje.
Winchester zacisnął wargi w wąską kreskę,szybkim ruchem zabrał dłoń i odsunął się sprawiając,że rudowłosa krzyknęła z bólu i runęła na podłogę.
Wielkie dzięki – fuknęła patrząc na Deana z nienawiścią. Ten wzruszył ramionami i zwrócił się do Jane-Anne.
Dobra. To teraz będziesz nam się gęsto tłumaczyć.
Tak,tak. Ale nie tutaj. Znajdźmy jakieś ustronne miejsce,proszę.
Przy tylnym wyjściu wpadł na nich zdyszany Sam.
Dean! – wykrztusił z trudem łapiąc oddech i położył dłoń na ramieniu brata. – Wszystko okej? Miałem wizję. Lucyfer...
Urwał dostrzegając Jane-Anne.
Kto to?
Wszystko dobrze,Sammy. Za chwilę wszystkiego się dowiesz. I my też.


*


Słońce stało już na horyzoncie w miarę wysoko,więc dość szybko poszło im znalezienie pierwszej otwartej kawiarni. Usiedli tłocząc się przy małym stoliku patrząc na siebie w niezręcznym milczeniu,podczas gdy Jane-Anne najzwyczajniej w świecie popijała sobie latte o waniliowym aromacie.
Pierwszy nie wytrzymał Dean.
Okej,dość. Wpadasz na nas,oznajmiasz że nam pomożesz a teraz siedzisz i popijasz kawkę zachowując się jakbyśmy byli po prostu znajomymi z klubu czarownic. Gadaj czego chcesz i skąd właściwie nas znasz.
Jane-Anne przygryzła wargę i odstawiła plastikowy kubek na stół ciągle trzymając na nim dłonie.
No tak,wybaczcie. Zacznę od początku. Pochodzę z Nowego Orleanu,miasta czarownic. I musicie wiedzieć,że sporo ryzykuję tym spotkaniem.
Sam i Dean wymienili szybkie spojrzenia. Jane-Anne zrozumiała aluzję i urwała.
Okej – Dean złożył dłonie na stole i przechylił głowę. – Więc dlaczego to robisz? I jak właściwie chcesz nam pomóc?
Rzucę na twoją ukochaną zaklęcie,które pozwoli jej donosić ciążę do czasu rozwiązania. Tego przecież chciałeś od Roweny,prawda?
Strzelałem. Nie znam się na waszych czarach. Jeśli znasz inne rozwiązanie to je zastosuj. Pytanie tylko czego chcesz w zamian.
Deveroux westchnęła i spuściła wzrok. Obróciła kilkakrotnie kubek w dłoniach zanim uniosła wzrok narażając się na naglące spojrzenia.
Twój syn dysponuje potężną mocą. Nigdy nie spotkałyśmy się z czymś podobnym.
Och,czyli innymi słowy „chcemy zrobić z niego królika doświadczalnego”.
To nie tak!
Dean,daj jej dokończyć. – poprosił Sam.
Prawda jest taka,że jesteśmy uciskane. W Nowym Orleanie nie możemy swobodnie uprawiać magii. To powoduje liczne spory między nami a wampirami. Dysponując chociaż częścią siły tego dziecka zyskałybyśmy wystarczająco dużo mocy,żeby się zbuntować. A do tego potrzebujemy go żywego. Oto i mój warunek. Uratuję twojego syna,jeśli po narodzinach otrzymam dostęp do jego energii. W przeciwnym razie nic tu po mnie.
Starszy Winchester rozchylił usta i po chwili otarł je wierzchem dłoni.
Cholera. Cała ta sytuacja wydawała się mocno podejrzana. Czarownice,wampiry,co jeszcze?
Nie miał pojęcia co odpowiedzieć. Był zdesperowany,ukradziona łaska kończyła się a Lucyfer z łaską Imoen to dla niej w zasadzie wyrok śmierci. Mogą minąć miesiące zanim go odnajdą i przygotują skuteczną zasadzkę. Nie mieli tyle czasu.
Na szczęście z pomocą przyszedł mu jak zawsze trzeźwo myślący brat.
Dlaczego miałybyście się zadowolić tylko częścią tej mocy,skoro mogłybyście posiadać ją całą?
Jane-Anne zawahała się z odpowiedzią przez moment.
Już mówiłam. Nie wiemy co to za moc. W większej ilości mogłaby nas pozabijać.
A co się stanie z Imoen? – wtrącił Cas. – Rzucisz zaklęcie i nagle stanie się zdrowa?
To co się z nią dzieje,to klątwa. Mogę ją zdjąć i będzie normalnie funkcjonować.
Lepiej dla ciebie,żeby tak było. – dodał Dean przewiercając ją na wylot wzrokiem.
Więc jak będzie?
Cała trójka popatrzyła po sobie. Starszy Winchester usiłował odczytać cokolwiek z twarzy brata,lecz Sam zachowywał pokerową twarz. Skinął mu więc głową i wskazał na drzwi.
Gdy znaleźli się na zewnątrz,włożył ręce do kieszeni i zapytał:
Co o tym myślisz,Sammy?
Młodszy Winchester westchnął głośno przeczesując palcami włosy.
To wszystko jest zbyt grubymi nićmi szyte. Nie mamy najmniejszej podstawy,żeby jej zaufać. Musiała śledzić nas,a przynajmniej ciebie i Imoen od dawna. No i nie wierzę w te jej zapewnienia o jedynie odrobinie mocy,ale... – urwał i przygryzł wargę patrząc na brata pełnym współczucia wzrokiem. – Zdaje się,że w obecnej sytuacji nie mamy innego wyjścia.
No patrz,chyba pierwszy raz aż tak się w czymś zgadzamy. – westchnął Dean kopiąc leżący mu koło buta kamyk. – Znowu wszystko spieprzyłem. Dałem się oszukać Crowleyowi jak dziecko.
Skąd mogłeś wiedzieć,że tak postąpi? Mieliście wspólny cel. No i jeszcze Lucyfer...
Wiedziałem,że się wydostał – przerwał bratu Dean odważnie patrząc mu prosto w oczy.
Sam zmarszczył gniewnie brwi.
Co? Wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś?
Miałeś na głowie swoje problemy. Nie chciałem cię martwić jeszcze tym.
Młodszy Winchester parsknął i spojrzał na Deana wyzywająco.
A ty niby mogłeś? Dean,kiedy wreszcie do ciebie dotrze,że nie możesz wiecznie robić z siebie męczennika? Jeśli Lucyfer jest na wolności to jest nasz wspólny problem,nie tylko twój. Myślisz,że jeśli weźmiesz na siebie wszystkie nasze zmartwienia to coś zmienisz? Nie możesz chronić każdego z nas przed byle wybojem na drodze.
Dean patrzył na brata z zaciśniętymi ustami. Nie pamiętał,kiedy ostatni raz Sammy tak mu wygarnął,ale miał rację,wiedział o tym. Tyle,że nie umiał postąpić inaczej.
Wasza trójka i to dziecko jesteście wszystkim co mam i na czym mi zależy. Nie pozwolę żadnemu cholerstwu sobie tego odebrać.
Tyle lat,a do ciebie wciąż nic nie dociera. – skwitował z ironią w głosie Sam – Kiedyś będziesz musiał pogodzić się z najgorszym. Nie będzie paktów z demonami,cudownych boskich interwencji i tym podobnych. Być może umrzemy przed tobą,a ty będziesz musiał żyć dalej. Takie jest życie.
Naturalna śmierć to co innego.
Nieprawda. Będzie tak samo bolesna jak każda inna i nic nie będziesz mógł z tym zrobić.
Okej,racja – oznajmił zniecierpliwionym głosem. – Masz świętą rację,Sammy. Ale to będzie kiedyś. Teraz jest teraz i jeśli mam szansę zapewnić wam bezpieczeństwo to będę to robił!
Wydusił te słowa na jednym oddechu i mierzył się z bratem spojrzeniami,aż wreszcie przerwał im dźwięk dzwonka nad drzwiami kawiarni oznajmiający czyjeś przybycie.
Wszystko w porządku? – spytał Castiel wodząc wzrokiem od jednego Winchestera do drugiego.
Jak najlepszym. – odparł beznamiętnie Dean.
Cas zmarszczył brwi. Nie dał się oszukać. Mimo to jego czoło wygładziło się i oznajmił:
Jane-Anne pyta jaka jest wasza decyzja. Spieszy jej się.
Sam rzucił Deanowi szybkie spojrzenie,jednak starszy Winchester nawet nie popatrzył w jego stronę i powiedział:
Zgoda.


*


Po kłótni z Deanem,Imoen przespała resztę nocy. Obudziła się,kiedy słońce stało już wysoko na horyzoncie i zalewało szpitalną salę swoimi jasnymi promieniami. Zamrugała kilkakrotnie przyzwyczajając oczy do światła i poczuła ucisk w sercu,gdy wspomnienia z odbytej rozmowy zaczęły do niej wracać. Żałowała swoich słów i niczego bardziej w tej chwili nie pragnęła niż rzucić się w ramiona wchodzącego do sali Deana i całować go w międzyczasie szepcząc przeprosiny.
Nagle drzwi się otworzyły i serce zabiło jej szybciej,ale równie szybko się uspokoiło. To była tylko pielęgniarka ze śniadaniem,które wyglądało całkiem apetycznie,a na które wcale nie miała ochoty. Odłożyła talerz na stolik z ciężkim westchnieniem i odchyliła się na poduszki. Mały jeszcze się nie obudził,więc przeleżała tak dobre kilkanaście minut nie niepokojona kopniakami,po czym w drzwiach stanęła doktor Meyers.
Dzień dobry,pani Reynolds. Jak się spało?
Imoen nie odezwała się ani słowem. Lekarka podeszła do jej łóżka i spojrzała krytycznym wzrokiem na nietknięte śniadanie.
Dlaczego nie zjadła pani śniadania? Chce pani spędzić w szpitalu pozostałe miesiące aż do porodu?
Nie jestem głodna,pani doktor. I czuję się już zupełnie dobrze. – skłamała.
Meyers zmarszczyła brwi.
Zobaczymy – mruknęła.
Zmierzyła jej ciśnienie i zbadała stetoskopem. Zapisała wyniki na swojej nieodłącznej podkładce kiwając lekko głową.
Faktycznie,jest już lepiej. Ciśnienie się unormowało,ale to nie znaczy,że tak łatwo panią wypuszczę. Po południu czeka panią USG. Po nim zdecydujemy co dalej.
W porządku – uśmiechnęła się słabo w odpowiedzi Imoen i drgnęła kładąc sobie dłoń na brzuchu.
Czy dziecko kopie regularnie? – spytała lekarka wskazując głową na jej brzuch.
Wydaje mi się,że tak. Czasem tak mocno,że mój...że Dean także to czuje.
Doktor Meyers zmarszczyła brwi i zerknęła do karty.
Musiało się pani coś pomylić. Z moich obliczeń wynika,że to ledwie piąty miesiąc. W tym okresie ruchy są zbyt słabe,żeby mogła wyczuć je druga osoba.
Imoen rozchyliła usta i wykrztusiła:
A-ale pani doktor,przecież... – Nagle urwała,gdy w głowie zaświtała jej pewna myśl. – Ach nieważne. Ma pani rację. Musiało nam się wydawać. On bardzo czeka na to dziecko.
No to powinna się pani tylko cieszyć – oznajmiła doktor Meyers zmierzając do wyjścia. – Zajrzę tu później. I proszę zjeść śniadanie.
Kiedy drzwi się zamknęły,Imoen wolno odkryła kołdrę i spojrzała na swój brzuch z przerażeniem.
Meyers by jej nie okłamała. Nie miała ku temu najmniejszego powodu. Dean jednak wyraźnie powiedział,że czuje ruchy małego. Jego błyszczące ze wzruszenia oczy mówiły same za siebie. Ale miało to miejsce chwilę przed incydentem ze spadającą lalką,która ewidentnie była sprawką ducha.
Przełknęła ślinę.
Dziecko wyczuwało nadprzyrodzone zagrożenie i usiłowało ich ostrzec. Znacznie mocniej niż pozwalała mu na to fizyka. I nie wróżyło to niczego dobrego.


*


Okej. Kto się cieszy na pięciogodzinną podróż,ręka w górę. – mruknął ironicznie Dean kiedy po wyjściu z kawiarni udali się ponownie na ulicę,na której wcześniej zaparkował Impalę.
Przykro mi Dean,ale nie mogę jechać z wami. Muszę wracać do Nieba,w przeciwnym razie moja obecność wyda się podejrzana. – oznajmił Castiel wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza.
Och – Starszy Winchester westchnął zawiedziony. Nie ukrywał,że liczył na wsparcie swojego przyjaciela. Po rozmowie z Samem nie wiedział czego może się po nim spodziewać i sądził,że chociaż Cas upewni go co do słuszności podjętej decyzji. Teraz jednak był zdany sam na siebie i nie wiedział jakim cudem zdoła unieść ciężar swoich przekonań.
Rozumiem. Tak czy siak,dzięki Cas. – Dean podszedł do niego i mocno uściskał chcąc dodać sobie pewności.
Skontaktuję się z wami najszybciej jak się da – zapewnił anioł ruszając w kierunku swojego samochodu. Po chwili odpalił silnik i skinąwszy im głową,odjechał.
Dean zwrócił się w stronę stojącej z założonymi rękoma Jane-Anne. Wyjął ze skórzanej torby kajdanki z dwimerytu mające zniewolić Rowenę i uśmiechnął się szelmowsko.
Dobra,Abigail*. Jeśli tak bardzo chcesz nam pomóc,musisz najpierw założyć te oto stylowe bransoletki.
Jane-Anne cofnęła się o krok. W jej oczach błysnął strach,ale tylko na moment. Uniosła wzrok obdarzając Winchestera butnym spojrzeniem i wyciągnęła dłonie nie odzywając się ani słowem. Zapiął kajdanki na jej nadgarstkach i wsiedli do samochodu ruszając w podróż,podczas której każde było zatopione we własnych myślach.
Gdy dotarli na miejsce,żołądek Deana skurczył się ze strachu. Jazda sprawiła,że się odprężył i nie myślał o niczym prócz drogi. Teraz zaś uświadomił sobie,że czeka go rozmowa z Imo.
Zostań z nią i pilnuj,żeby nie zwiała. – zwrócił się do brata gasząc silnik. – Ja pójdę po Imo.
Jak mam niby uciec,geniuszu? – burknęła Jane-Anne unosząc skute kajdankami dłonie.
Starszy Winchester wzruszył ramionami. Widząc zbolałą minę brata,przewrócił oczami i dodał:
Niech ci będzie. Kiedy wrócę,możesz zostać z Sarą. Wrócę po ciebie,gdy będzie już po wszystkim.
Trzasnął drzwiami Impali i wziął głęboki oddech ruszając po ścieżce pokrytej żwirem w stronę budynku szpitala. Kilka minut później stał już pod drzwiami sali,w której leżała Imoen. Słyszał jej łagodny głos dobiegający z wnętrza i powstrzymał się przed wejściem. Wywnioskował,że drugą kobietą była doktor Meyers.
Stał tak chwilę w nadziei,że może zaraz wyjdzie,lecz najwyraźniej się na to nie zanosiło,podczas gdy on wariował z nerwów. Odetchnął więc głęboko i pociągnął za klamkę z impetem otwierając drzwi.
Doktor Meyers drgnęła zaskoczona nagłym intruzem i zmierzyła go niechętnym spojrzeniem,lecz on dostrzegł jej reakcję tylko kątem oka. Jego wzrok utkwiony był w Imoen. Na dźwięk otwieranych drzwi spokojnie odwróciła głowę od postaci Meyers i ich spojrzenia skrzyżowały się.


*


Pojawienie się Deana nie wywarło na niej najmniejszego wrażenia,zupełnie jakby się go spodziewała. Taka obojętność nieco speszyła Winchestera,lecz natychmiast o niej zapomniał gdy dostrzegł błysk radości w jej oczach. Kąciki ust Imoen uniosły się lekko w uśmiechu jakby starała się go ośmielić.
Na jego widok zalała ją fala ulgi. Nie wiedziała gdzie mógł się podziewać i czy aby nie pakował się w niebezpieczeństwo. Wszystko to odpłynęło,bo oto stał przed nią,w nieświeżym już ubraniu,z lekkim zarostem i potarganymi włosami,ale żywy i to przede wszystkim się liczyło.
Meyers chrząknęła nieznacznie na widok zdecydowanie zbyt intymnej jak dla jej oczu sceny. Wtedy Dean zamrugał i spojrzał na nią surowo.
Przyjechałem ją stąd zabrać. – oznajmił.
Ależ to niemożliwe! Dopiero miała USG,czekamy na wyniki... – zaprotestowała lekarka.
Nie obchodzi mnie to. Niech mi pani wierzy lub nie,ale znalazłem dla niej skuteczniejszą terapię.
Doktor Meyers zmierzyła go gniewnym spojrzeniem i zwróciła się do nic nie rozumiejącej Imoen:
No skoro się pan się tak upiera,może pani wyjść na własne życzenie. Ale zastrzegam,że tego nie popieram.
A-ale ja... – zaczęła Imoen.
Świetnie,proszę przygotować wypis. – skwitował krótko Dean dając jej znać,że nie jest już dłużej mile widziana. Meyers wymruczała coś pod nosem i wyszła rzucając mu na pożegnanie pełne dezaprobaty spojrzenie.
Natychmiast podbiegł do Imo i ujął jej twarz w dłonie składając na jej ustach długi i czuły pocałunek. Mruknęła zaskoczona,ale oddała pocałunek i zarzuciła mu ręce na szyję. Jak dobrze znów być w jego ramionach!
Odsunął się spoglądając na nią smutnym wzrokiem.
Przepraszam,Imo. Nie powinienem był tak na ciebie krzyczeć. Cholera,w ogóle nie powinienem był cię okłamywać...
Cii,wiem kochanie – odszepnęła – Ja też przepraszam. Wiem,że chciałeś dobrze. Tylko proszę,nie okłamuj mnie już więcej.
Nie zamierzam. Właśnie dlatego tu jestem.
Spojrzała na niego pytająco. Dean wypuścił ją z objęć i usiadł na krześle obok ze spuszczoną głową.
Miałem szansę odzyskać twoją łaskę. Znowu. I zawiodłem. Znowu – powiedział szydząc sam z siebie.
Imoen rozchyliła usta,ale po chwili je zamknęła i tylko przełknęła ślinę. W końcu ostrożnie zapytała:
Ale...nie zabiłeś następnego anioła,prawda? Mogę zrozumieć poświęcenie jednego. Ale nie kilkunastu.
Nie – zaśmiał się sucho kręcąc głową. – Nie musiałem nikogo zabijać. W zasadzie rozwiązanie samo się znalazło.
Okej,więc już całkiem nie wiem o co ci chodzi – skapitulowała Imoen.
Na dole w samochodzie czeka czarownica,która zaoferowała się zdjąć z ciebie klątwę Amary. Ubierz się i zabierz rzeczy. Im szybciej tym lepiej.
Okej,czekaj – Imoen uniosła dłonie w górę – I tak po prostu się zgodziłeś? Wiesz czego chce w zamian?
Dean westchnął. Wiedział,że to jej się nie spodoba,on sam miał poważne zastrzeżenia co do jej warunku. Ale obiecał nigdy więcej jej nie okłamywać.
Kiedy dziecko się urodzi,chce części jego mocy.
Co?!
Wiem,wiem. Też mi się to nie podoba,okej? Ale może...tak będzie lepiej. I dla niego,i dla nas. Już i tak wszyscy nazywają go wybrykiem natury. Jeśli Jane-Anne odbierze mu część mocy,może będzie mógł mieć normalne życie i my też.
Imoen odetchnęła głęboko i zatoczyła dłonią koło po brzuchu. Dean zmarszczył brwi.
Źle się czujesz?
Nie,nie o to chodzi. – przygryzła wargę. – Pamiętasz kiedy byliśmy w pokoju dziecięcym i wtedy poczułeś kopnięcie?
Jak mógłbym zapomnieć? – Uśmiechnął się błogo.
Doktor Meyers twierdzi,że to niemożliwe,żebyś je wyczuł. Dziecko jest jeszcze zbyt małe.
Ale ja przecież...
Wiem. – przerwała stanowczo – Myślałam nad tym. A to oznacza,że jest bardziej...nienormalne niż nam się wydawało. Myślę że chciało nas ostrzec przed obecnością Jessiki. Po tym co teraz powiedziałeś,boję się co ta wiedźma może mu zrobić.
Dean milczał przez chwilę patrząc na swoją ukochaną głaskającą się po brzuchu w obronnym geście. Wreszcie powoli wyciągnął dłoń i zacisnął ją na szczupłych palcach Imo.
Hej. – wymamrotał zachrypniętym głosem – Nic mu nie zrobi. Nie pozwolę jej. Jeszcze nie wiem jak,ale coś wymyślimy. Obiecuję.
Nie mogła się powstrzymać i roześmiała się krótkim,ale szczerym śmiechem. Ostatnie słowo przeważyło szalę. Za każdym razem Dean wywiązywał się ze swoich obietnic. Nie miała powodu by i tym razem mu nie zaufać.
Okej – oznajmiła po namyśle – Chodźmy stąd.


*


Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią,Sam został w szpitalu aby dotrzymać Sarze towarzystwa,więc Dean udał się w drogę powrotną do bunkra z dwoma kobietami w samochodzie. Uśmiechnął się do siebie,gdy zdał sobie sprawę,że niegdyś byłoby to jego wielkim marzeniem. Teraz zaś marzył o chwili,w której powita na świecie swojego synka,a jego mama będzie cała i zdrowa,co niedługo miało nastąpić.
Dean zaprowadził skrępowaną Jane-Anne do bunkra. Kobieta miała zawiązane oczy i musiał to zrobić ostrożnie. Gdy mosiężne drzwi trzasnęły,odwiązał stary krawat służący za opaskę i Jane-Anne zamrugała rozglądając się ze zdumieniem po pomieszczeniu.
Wow – wydusiła – Niezła forteca.
Należała do Ludzi Pisma,jesteśmy ich dziedzictwem. – wyjaśnił Dean schodząc na dół.
Słyszałam o nich. Łowcy,ale o wielkich możliwościach. No co tak patrzysz? Myślisz,że tylko wy macie pojęcie o egzorcyzmach i czarnej magii?
Dean wzruszył ramionami.
Nieważne. Miejmy to już za sobą. Czego potrzebujesz?
Jakiegoś ustronnego miejsca,gdzie będzie mogła się położyć. – Wskazała głową na cichą jak do tej pory Imoen,która przygryzła wargę.
Okej,znam takie.
Zaprowadził obie kobiety do jednego z licznych pomieszczeń obłożonych wszelkimi możliwymi zabezpieczeniami przeciwko demonom. To konkretne wyróżniała jednak obecność stojącego pośrodku fotela wyglądającego jak dentystyczny.
Dean ścisnął dłoń Imoen.
Wszystko będzie dobrze – powiedział cicho. Skinęła głową i bez słowa położyła się.
Winchester zacisnął tylko usta i uwolnił Deveraux z kajdanek. Czarownica potarła nadgarstki i uniosła dłonie nad postacią Imoen,po czym zamknęła oczy i zaczęła mamrotać coś po łacinie.
Dean dotknął pistoletu zamocowanego przy pasie gotów w każdej chwili zareagować. Imoen jednak leżała spokojnie ze wzrokiem utkwionym w sufit,a jedynym znakiem świadczącym,że działa tu jakakolwiek magia była obecność lekkiego wiatru w pomieszczeniu. Mimo to,obserwował Jane-Anne do końca.
W pewnej chwili czarownica skrzywiła się i zacisnęła palce,a z jej nosa pociekła strużka szkarłatna strużka krwi.
Co się dzieje? – zapytał czując szaleńczo bijące serce w gardle.
Shh,nie przeszkadzaj – warknęła cicho między kolejnymi wersami.
Wreszcie skończyła i otworzyła oczy. Zrobiła się blada i oddychała jak po przebiegnięciu maratonu.
Wszystko okej? Zadziałało? – dopytywał Winchester.
Tak,to... – Otarła dłonią resztki krwi z nosa – Tak się dzieje kiedy użyję zbyt dużo magii jednorazowo. To dziecko dysponuje naprawdę potężną mocą. Musiałam zużyć więcej energii niż zamierzałam,ale wszystko się udało.
Jane-Anne uśmiechnęła się krzywo najwyraźniej sądząc,że w ten sposób ich pocieszy. Dean jednak zignorował ja i dotknął dłoni zszokowanej Imoen.
Jak się czujesz?
Lepiej...tak sądzę. Przestało mi się kręcić w głowie.
Hej,wyluzuj – wtrąciła czarownica w odpowiedzi na gniewne spojrzenie Winchestera. – To tak nie działa. Wymamroczę parę słów i nagle mamuśka będzie tryskać życiem. Musi dojść do siebie. Prawie jak po operacji.
Obyś miała rację.
W mgnieniu oka nałożył jej z powrotem kajdanki i zawiązał oczy,po czym wywiózł na główną drogę w należytej odległości od ich kryjówki.
Cóż,zrobiłam swoje. Do zobaczenia za kilka miesięcy,panie Winchester.
Z uśmiechem odeszła na kilka kroków,po czym zwyczajnie...zniknęła. Dean zamrugał i przełknął ślinę. Nagle ogarnęło go bardzo złe przeczucie.

*Bohaterka filmu "Czarownice z Salem"

--------------------------------------------------------------

Przyznaję bez bicia,rozdział miałam już napisany dawno,ale złapałam lenia i nie chciało mi się go wstawiać. Krótko i zwięźle,kilka słów wyjaśnienia: 
- W tym rozdziale za sprawą Jane-Anne robi się mały crossover z "The Originals".
- Akcja w TO w momencie akcji z tego rozdziału dzieje się jeszcze przed pierwszym odcinkiem. 
- Spokojnie,wątek czarownic będzie kontynuowany :)
I tak,powoli zbliżamy się do końca,a ja ciągle nie wiem jak będzie wyglądał następny rozdział. Chciałam zrobić taki luźniejszy przed epilogiem,który nawiasem mówiąc będzie się składał z kilku części,ale nie wiem jak mi to wyjdzie,dlatego nie mam pojęcia kiedy kolejny się pojawi. Liczę jedynie,że to co planuję się Wam spodoba ;)
Ściskam!

Theme by Hanchesteria