środa, 18 listopada 2015

9. She was the best damn woman that I'd ever seen

Wieczorem,ku uciesze Deana wybrali się do najbliższego baru. Cały ten dzień był torturą dla jego udręczonej duszy,bo uświadamiał mu,że życie,którym żyli przez to popołudnie już nigdy nie będzie należeć do niego. Tylko to mu pozostało. Pusta symulacja.
Koniecznie musiał się napić. Dokładając do tego jeszcze wciąż nie najlepsze relacje z bratem i pojawiające się znikąd dziwne uczucia w stosunku do anielicy,czuł,że na jednym głębszym się nie skończy.
Sam w dalszym ciągu nie miał nastroju na takie wypady,ale zgodził się,żeby zrobić Sarze przyjemność. W końcu to ona zaplanowała ten dzień. Martwiło go nieco jej rozproszenie odkąd odebrała w parku telefon i to było powodem,dla którego stał teraz pod jej drzwiami.
Mogę wejść? – spytał wychylając się.
Jasne.
Sarah odwróciła się i oparła o blat z wymuszonym uśmiechem. Miała na sobie czarną bluzkę z jednym ramieniem pięknie podkreślającą jej kształty oraz ciemne dżinsy. Włosy zaś związała w wysoki kucyk na czubku głowy. Zauważył też,że nieco mocniej się umalowała.
Wow – odchrząknął Winchester robiąc ostrożny krok do przodu – Wyglądasz...wow
Dzięki – odparła mrużąc oczy – Coś się stało?
Eee,właściwie to przyszedłem zapytać o to samo – Zamrugał oczami przypominając sobie,po co tu właściwie przyszedł. A było to trudne,gdyż zaczął reagować na jej widok. – Odkąd odebrałaś ten telefon w parku wydajesz się nieswoja.
Oh,to... – spuściła wzrok – To nic takiego. Dzwoniła do mnie dawna znajoma.
Więc chyba powinnaś być szczęśliwa? – Sam nie dał łatwo zbić się z tropu.
Cieszę się,że żyje,ale uparła się tu przyjechać. Boję się wciągać ją w to wszystko. – skłamała. Tak naprawdę miała się spotkać z Alice już dzisiaj w nocy i rozważała różne opcje wymknięcia się.
Też jest łowcą?
Tak. To ona mnie znalazła,kiedy błąkałam się od motelu do motelu po opuszczeniu domu. Kompletnie sama,nie mająca pojęcia od czego zacząć. Byłam tak zdesperowana,że powiedziałam jej jaki jest mój cel. Myślałam,że uzna mnie za wariatkę,ale wtedy o to nie dbałam. Zdziwiłam się gdy powiedziała,że jest łowcą i może mi pomóc. To było dla mnie jak wygranie losu na loterii. Przez te wszystkie lata polowałyśmy razem. Rozdzielałyśmy się tylko kiedy wpadłam na wasz trop. Nie chciałam,żeby ryzykowała życiem w sprawie,która jej nie dotyczy. Za każdym razem czułam się szczęśliwa i smutna jednocześnie. Cieszyłam się,że was odnajdę,ale też czułam żal,że będę musiała ją opuścić. Aż w końcu...stało się. Znalazłam was. A teraz,mimo tylu starań,narażam ją na niebezpieczeństwo. I to większe niż kiedykolwiek mi się wydawało.
Podczas swojej opowieści,oczy Sary napełniły się łzami. Serce Sama,już i tak ledwo trzymające się na szwach,kiedy ponownie ją zobaczył,właśnie pękło. Nie mógł znieść myśli,że dziewczyna tyle wycierpiała,aby go odnaleźć,a on ją odpycha mówiąc,że jeszcze nie pora. Wyciągnął ramiona i zamknął ją w uścisku. Sarah wtuliła głowę w jego szeroką klatkę piersiową i pomyślała,że jest to jedyne miejsce na świecie,w którym chce w tej chwili przebywać. Jednak odsunęła się minimalnie,aby spojrzeć mu w oczy.
Pamiętasz jak zdejmowałeś mi rzęsę z policzka? – Skinął głową – Kazałeś mi wtedy pomyśleć życzenie. Wiesz jak brzmiało? Żebym jeszcze kiedykolwiek mogła cię zobaczyć.
Życzenia się spełniają – uśmiechnął się szeroko i dotknął jej policzka przyciągając ku sobie...
Sammy?! Chodź wreszcie!Czekałem na to cały dzień! Jeszcze chwila i przysięgam,że pojadę bez ciebie! – na korytarzu rozległ się krzyk.
No to jedź – mruknął jego brat. – My możemy tu zostać.
Nie! – zaprotestowała nieco zbyt gwałtownie Sarah – To znaczy...myślę,że lepiej będzie jak pojedziemy razem.
Dobra – Sam zmarszczył brwi odsuwając się. Jeszcze przed chwilą czuł ekstazę,ciepło rozchodzące się po całym ciele. Bliskość Sary była wspaniała. Ale teraz...Teraz nie wiedział co sądzić o tej sytuacji.


*


Hej! Podwójną szkocką – krzyknął Dean w stronę barmana.
Może najpierw byśmy usiedli,co? – mruknął Sam.
Bar był bardzo amerykański. We wnętrzu panował półmrok,podniszczone drewniane stoliki pełne były facetów w każdym wieku i towarzyszących im kobiet o posępnych spojrzeniach,a z wysłużonych głośników sączyła się spokojna,bluesowa melodia. Nie była to jednak byle brudna speluna,tylko miejsce w sam raz dla Deana. Ubrany w swoje ulubione,wysłużone dżinsy,zwykły T-shirt i rozpiętą koszulę w kratę doskonale wpasowywał się w klimat. Imoen z kolei,ubrana w czerwoną bluzkę z baskinką i czarne,wąskie spodnie wyglądała nieco zbyt elegancko. Sprawiało to,że w jej kierunku wędrowały podejrzliwe spojrzenia. Takim również obdarzyła ją kelnerka przynosząca zamówienia. Zresztą Sarze też się „oberwało”. Ale to raczej zasługa towarzyszących im Winchesterów.
Więc... – Dean pochylił się nad stołem i wskazał na kieliszek obok Imoen. – To jest wódka. Alkohol taki. Pije się naraz.
Wzięła kieliszek do ręki i zanim ktokolwiek zdążył się odezwać,wychyliła go. Zaraz jednak tego pożałowała,bo płyn niemal wypalił jej gardło,na co zareagowała niekontrolowanym grymasem.
Fuj – stwierdziła kiedy żar w gardle nieco się wypalił – Jak ludzie mogą to pić?
Tego się nie pije dla smaku,tylko dla zabawy.
Jakiej zabawy?
Zależy ile wypijesz.
Kolejny raz obrzucili się spojrzeniami,którym towarzyszył leniwy uśmiech. Dean szybko przywrócił się do porządku wychylając swoje whiskey. O tak,tego mu było trzeba.
Opowiedzieli Sarze dokładnie,co działo się z nimi przez te wszystkie,nieopisane przez Chucka lata. Nie opuszczali przy tym kolejek i niedługo potem wszyscy poza Samem byli nieco wstawieni. Whiskey niezupełnie pomogło Deanowi. Przeciwnie,coraz bardziej martwił się stanem Imoen,która nie chciała być gorsza i dotrzymywała im kroku. Pamiętał,kiedy pierwszy raz pił z Casem. Anioł był do tego nastawiony niechętnie twierdząc,że popełnia grzech. Tymczasem jego siostra takich oporów nie miała i traktowała picie alkoholu jako kolejną inicjację na Ziemi. Nie zapowiadało to niczego dobrego.
Do baru przybywało coraz więcej ludzi,a ci,którzy byli tu wcześniej stawali się coraz odważniejsi. Natychmiast to zauważono i zamiast wolnego bluesa z głośników popłynął energetyczny rock. Zaczynało się robić duszno-wszechobecna woń papierosów wymieszana z ludzkim potem stopniowo ogarniała całe pomieszczenie.
Imoen czuła w głowie lekki szum. Było to dla niej nieznane uczucie,ale było jej z nim dobrze. Czuła się swobodniej,zupełnie jakby przebywała na Ziemi od lat. Zapomniała o swoim niepewnym położeniu i skupiała się na chwili obecnej. Kiedy usłyszała pierwsze takty żywszej muzyki,poderwała się z siedzenia i ruszyła na parkiet przeciskając się przez tańczących. Nigdy wcześniej nie tańczyła,jednak podświadomie czuła,jak to robić. Tak jak z egzorcyzmowaniem demona,chociaż z tym łaska nie miała wiele wspólnego. Zamknęła więc oczy i pozwoliła rytmowi pokierować swoim ciałem nieświadoma zaniepokojonych spojrzeń swoich towarzyszy.
Zwłaszcza Deana.
Obserwował tłoczących się wokół anielicy mężczyzn z zaciśniętymi zębami. Wypił tyle,że język powinien mu się plątać,a świat wirować,ale zamiast tego po prostu szumiało mu w głowie. Alkohol tylko wzmógł w nim frustrację zamiast uwolnić od jakichkolwiek uczuć.
Nic o niej nie wiedzieli i patrzyli na nią jak na zwykłą dziwkę,a ona tkwiła tam nie zdając sobie sprawy z zagrożenia.
Muzyka pulsowała w jej uszach coraz mocniej i mocniej. Świat zaczynał się kręcić,a ona wraz z nim. Dobrze się bawiła i miała mnóstwo energii. Czuła,jak ją rozpiera. Otworzyła oczy i skierowała wzrok na swój stolik. Sam i Sarah nachylali się pod stołem pogrążeni w rozmowie,a Dean wpatrywał się w przestrzeń nieobecnym wzrokiem. Dlaczego on ciągle się czymś martwił?
Zaczęła się następna piosenka i szybko złapała jej rytm,a także zapamiętała tekst. Patrzyła tak długo,aż wyłapała spojrzenie Deana i poruszała bezgłośnie ustami udając,że śpiewa:

I love myself
I want you to love me
When I'm feelin' down
I want you above me
I search myself
I want you to find me
I forget myself
I want you to remind me
I don't want anybody else
When I think about you
I touch myself
I don't want anybody else
Oh no, oh no, oh no

Zamrugał oczami kiedy dotarł do niego sens słów piosenki. Poczuł się...zawstydzony. Pierwszy raz w życiu to kobieta zawstydziła jego,a nie on ją. Ale Imoen z pewnością nie wiedziała,o czym śpiewa. Bo czy skoro nie miała pojęcia o anielskich sprawach,to czy mogła wiedzieć cokolwiek o ludzkich?
Poruszył się niespokojnie czując narastające podniecenie. Oj Winchester,lepiej nie myśl nad tym więcej!
I właśnie to zrobił. Bez zastanowienia poderwał się i ruszył w kierunku anielicy. Na posłany uśmiech zareagował surową miną i bez ceregieli chwycił ją za łokieć ciągnąc w kierunku stolika. Nieco zbyt brutalnie usadził ją na miejscu,co Sarah skwitowała ostrym spojrzeniem.
Zrobiłam coś nie tak? – spytała cicho Imoen. A raczej byłoby to cicho,gdyby nie zbyt głośna muzyka.
Masz już dość – stwierdził Dean gasząc w sobie wszelką wrażliwość. – Wracamy do domu.
Sarah rozszerzyła oczy,ale bynajmniej nie ze względu na słowa Deana. Momentalnie umysł jej się rozjaśnił.
Tak,tak,chodźmy już – powiedziała szybko zrywając się. Przygryzła jednak wargę i opadła z powrotem na krzesło. Sam odwrócił się szukając przyczyny zamieszania.
Do ich stolika pewnym krokiem zmierzała dość wysoka brunetka odziana w czarną,skórzaną kurtkę,wysokie kozaki i obcisłe spodnie. Stanęła tuż obok i odrzuciła do tyłu proste włosy sięgające połowy pleców.
Sarah! – powiedziała z radością – Jak dobrze znów cię widzieć!
Alice – Sarah zdobyła się na wymuszony uśmiech. – Też się cieszę. Może usiądziesz?
Dean uśmiechnął się pod nosem. Niezła była laska z tej Alice. Przesunęła po zebranych spojrzeniem zielonych oczu,identycznych jak u niego i to właśnie na nim zatrzymała wzrok.
Miała w oczach ten charakterystyczny błysk,który zdradzał,że jest pewną siebie i twardą kobietą. Identyczny miała Sarah i między innymi dlatego ja lubił.
A to muszą być słynni,poszukiwani Winchesterowie – stwierdziła odsłaniając w uśmiechu śnieżnobiałe zęby. Wrażenia dopełniała krwistoczerwona szminka.
To właśnie my. Dean – przedstawił się starszy.
A ja jestem Sam.
Dużo o was słyszałam.
Naprawdę? Co takiego? – Uśmiech nie schodził Deanowi z twarzy.
O tobie? – wydęła usta w zamyśleniu – Że jesteś wygadany,odważny...i przystojny. Cóż,z pierwszym i ostatnim się nie myliła.
Patrzyli na siebie przez dobrą chwilę oceniając „przeciwnika”. Najwyraźniej trafił swój na swego. Pewnie trwałaby dłużej,gdyby Sam nie kopnął brata pod stołem i nie odchrząknął znacząco. Alice dopiero teraz zauważyła siedzącą ze zmarszczonymi brwiami Imoen. Zmierzyła ją zimnym spojrzeniem.
O tobie Sarah nie wspominała.
To...nasza kuzynka Jane – odparł szybko Sam.
Rodzinny biznes? – Alice uniosła brwi.
Mniej więcej – odchrząknął – Więc to ty nauczyłaś Sarę zawodu...
Zawodu? – powtórzył Dean mrugając – Jesteś łowcą?
Owszem.
Winchester poruszył bezgłośnie ustami. Można było się tego spodziewać,lecz jego ta informacja zaskoczyła. Piękna i zgrabna,widać,że ma charakter,a na dodatek-łowczyni.
Sarah błądziła wzrokiem dookoła szukając ratunku. W końcu przełknęła ślinę i odezwała się:
Powinniśmy już iść. Miło było cię widzieć Alice,ale na nas już pora.
Przyjaciółka z wolna skinęła głową na znak,że rozumie do czego Sarah zmierza.
Dobrze. Spotkamy się innym razem – mrugnęła porozumiewawczo. – Do zobaczenia.
Wychodząc, Dean szeroko uśmiechnięty pomachał jej na pożegnanie. Kiedy wyszedł na świeże powietrze,zawirowało mu w głowie. Duszność w pomieszczeniu i jaśminowe perfumy Alice w połączeniu z wypitym alkoholem trzymały go w stanie lekkiego upojenia,które teraz zaczynało przemijać,co skutkowało nie najlepszym samopoczuciem. Nie mógł jednak okazać słabości.
Tylko uważaj na nią – wymamrotał do Sama wręczając mu kluczyki do Impali. Jako,że jego brat niewiele wypił,mógł spokojnie prowadzić.
Dobra – westchnął w odpowiedzi. Zawsze to samo. Dean nie pozwoliłby mu prowadzić bez uprzedniego komentarza na temat bezpieczeństwa swojej dziecinki.
Wieczór był całkiem udany. Zresztą,Sam dawno tak przyjemnie nie spędził całej doby i nie żałował,że dał się namówić. Nawet chłodne relacje z Deanem nie były w stanie mu tego zepsuć. Jedyne co go martwiło,to niespodziewane pojawienie się Alice. A raczej reakcja Sary. Kości zostały rzucone i siłą rzeczy łowczyni wplątała się w niebezpieczeństwo. Był jednak pewien,że Sarah się z tym upora. A on zrobi wszystko,byle jej pomóc.


*


Jak się okazuje,w walce z alkoholem anioły nie mają żadnych szans. Wprawdzie bar i bunkier dzieliło niewiele mil,lecz wystarczyło,aby Imoen zasnęła na tylnym siedzeniu Impali. Lekko przechyliła głowę opierając policzek o skórzaną tapicerkę. Na jej ustach błąkał się uśmiech. Co prawda,anioły snu nie potrzebują,co wcale nie oznacza,że spać nie mogą. Imoen wykorzystała ten fakt do maksimum,bo kiedy dojeżdżali do domu,ona wciąż głęboko spała.
No nie – westchnął Dean spoglądając przez ramię. – Dajcie spokój.
Otworzył tylne drzwi i trochę mało delikatnie potrząsnął ramieniem anielicy. Ani drgnęła.
Wygląda na to,że będzie trzeba ją wnieść – powiedziała z naciskiem Sarah,niby od niechcenia. Dean posłał jej spojrzenie spode łba. Blake uniosła brwi bezgłośnie mówiąc: „No co? Do dzieła!”.
Mnąc na ustach przekleństwo i przewracając oczami,starszy z Winchesterów nachylił się i ostrożnie podniósł anielicę. Nagle zapomniał o pięknej koleżance Sary na dodatek będącej w jego typie. Liczyła się tylko ta delikatna istota swobodnie zwisająca w jego ramionach. Uniósł jej głowę tak,by oparła się o jego ramię. Zapatrzył się na jej oblicze tak jak tego pierwszego razu,kiedy zamykali ją w ognistym kręgu. Tyle,że teraz,czując jej ciało tak blisko swojego,serce nieomal wyskoczyło mu z piersi i z trudem stłumił ciężkie westchnienie zdradzające więcej niż by chciał.
Jak zahipnotyzowany stawiał kolejne uważne kroki uważając,by jakiś gwałtowny ruch nie wyrwał ją z objęć snu i jego własnych zarazem. Nie zwracał uwagi na brata i Sarę,liczyło się tylko bezpieczeństwo Imoen. Nie wiedział nawet,czy idą za nim czy też poszli swoimi drogami.
Drzwi do jej pokoju otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Delikatnie ułożył jej miękkie ciało na materacu. Westchnęła cichutko i obróciła się na bok.
Dean przełknął ślinę i zmusił się do odwrócenia w kierunku drzwi. Już łapał za klamkę,kiedy usłyszał ciche mamrotanie.
Dean,to ty?
Tak. – odparł równie cicho zaciskając pięści.
Co tu robisz?
W jej słowach rozbrzmiało echo uśmiechu. Nie musiał się odwracać,by to stwierdzić,lecz zrobił to. I pożałował.
Podparła się na łokciach i patrzyła prosto na niego. Zmierzwione włosy i zmrużone oczy nadawały jej wygląd kobiety,którą dopiero co poddano namiętnym pieszczotom. A on chciałby być tym,który właśnie taki stan rzeczy wywołał. I mógłby. Wiedział o tym doskonale. Wystarczyło zrobić kilka kroków,klęknąć na materacu i podpierając się rękoma,pochylić składając na jej ustach jeden pocałunek. A potem następny i następny,niżej i niżej...
Nie wiedziałaby co się dzieje,ale nie miał wątpliwości,że polubiłaby to cudowne uczucie bliskości towarzyszące pocałunkom. Już on by się o to postarał. W końcu był mistrzem w rozpalaniu kobiet do czerwoności. Tylko kilka kroków dzieliło ich od rozkoszy...
Ale nie. Nie mógł tego zrobić. Nie chodziło już nawet o to,że była pijana,a on nie miał w zwyczaju sypiać z pijanymi kobietami,ale o to,że Imoen nic na temat seksu nie wiedziała. A przynajmniej wszystko na to wskazywało. Gdyby to zrobili,czułby się fatalnie ze świadomością,że zmusił ją do tego podstępem.
Odchrząknął zatem i odparł starając się opanować drżący od pożądania głos:
Zasnęłaś w samochodzie i musiałem cię przenieść.
Och – powiedziała tylko rozglądając się dookoła nieco spłoszonym wzrokiem. Gdy uświadomiła sobie,że jest we własnym pokoju,opadła na poduszki i złapała się za głowę.
Dziwnie się czuję...kręci mi się w głowie.
To normalne po wypiciu alkoholu – uśmiechnął się lekko. – Nic ci nie będzie.
Zostań ze mną.
Te słowa wryły go w posadzkę. Zacisnął szczęki i uśmiech zniknął mu z twarzy,a zamiast niego pojawił się ten surowy wyraz,tak dobrze jej znany.
Nie – Włożył w te słowa całą siłę woli.
Proszę. Nie chcę teraz zostać sama. Nie wiem,co się dzieje.
Jej nieco zamglony wzrok wyrażający błaganie rozpuścił lodową tarczę,którą pokryło się w jego serce w obronie przed ofensywą niewinności. Niepewnie otarł twarz.
Dobrze – westchnął. Materac ugiął się pod jego ciężarem.
Dziękuję – wymamrotała Imoen z twarzą wtuloną w poduszkę.
Patrzyła na jego silne ramiona odziane w kraciastą koszulę,wyraźnie zarysowaną szczękę i idealnie wykrojone usta,aż w końcu zatopiła swoje spojrzenie w jego jakby pociemniałych zielonych oczach. Przypomniała sobie nauki Gabriela na temat związków między ludźmi i zasad,jakimi się kierują w doborze partnerów. Zazwyczaj było tak,że mężczyzna musiał się podobać kobiecie i odwrotnie. Kiedy tak patrzyła na Deana,zastanawiała się,czy to możliwe,żeby jej się podobał. Nie znała się na kanonach ludzkiego piękna,lecz niewątpliwie wyglądał...interesująco. Zapamiętała,aby przy najbliższej okazji zapytać o te sprawy Sarę,ale teraz nie miała już sił na nic.
Nawet nie wiedziała kiedy zamknęła oczy i z powrotem zasnęła. Dean odetchnął z ulgą,bo nareszcie mógł odejść i w spokoju walczyć z demonami pożądania. Czuł żądzę coraz mocniej wypalającą jego ciało. Bolało niemal,jak przypiekanie żywym ogniem,którym traktowano go w Piekle. Co tam Abaddon. Co tam Znamię. Co tam Metatron. Najważniejsze było,aby ją zwalczyć.
Wrócił do siebie i od razu rzucił się na łóżko. Niespodziewane przed oczami stanęła mu Alice. Przywołał nawet zapach jej jaśminowych perfum. I już wiedział co należy zrobić,aby zapomnieć o wzbierającej fali uczuć do anielicy.


--------------------------------------------------------------

Sorki,może przesadziłam z gifami,ale znalazłam idealnie pasujące,więc wstawiłam.
Powoli zaczynam się ogarniać z wolnym czasem,będę go miała więcej na pisanie,bo wena jest,więc zapraszam na przyszły tydzień :)
P.S Szczyptę informacji o Alice znajdziecie w zakładce. Przyjrzyjcie się dobrze tej postaci ;)


piątek, 6 listopada 2015

8. Most everything you do make me wanna smile

Od tygodnia echa działań demonów umilkły i podczas standardowych wypraw po zaopatrzenie nie napotkali niczego niepokojącego. Monstra także zdawały się mieć wolne,bo media milczały na temat zagadkowych zgonów czy dziwnych sytuacji. Ale Winchesterowie nie próżnowali. Wciąż szukali informacji o Imoen. I wciąż bezskutecznie.
To bez sensu – stwierdził pewnego razu Sam zamykając z hukiem opasły tom. – W tych księgach nie ma absolutnie nic na temat Imoen,albo chociaż jej mocy.
Anielicę to zmartwiło i poczuła się jeszcze bardziej obco,mimo,iż spędziła tu już tydzień i zaczynała rozumieć niektóre ludzkie zachowania. Ci ludzie,mimo początkowej bezduszności,naprawdę usiłowali jej pomóc. Ale jak mieli wiedzieć o niej cokolwiek,skoro ona sama prawie nic o sobie nie wiedziała?
Wiedziała kim jest i gdzie mieszka. Lecz dlaczego tam i dlaczego sama,podczas gdy inne anioły ze sobą współpracowały? Być może,gdyby nie trafiła na ziemię,nie musiałaby się nad tym zastanawiać i wszystko byłoby w porządku. Coś jednak chciało,by się tu znalazła i pragnęła znać ku temu powody.
Wkrótce potem zmniejszyli częstotliwość badań. Za wyjątkiem Deana,który codziennie brał naręcze książek i zamykał się w swoim pokoju studiując je w odosobnieniu. To sprawiło,że stosunek Imoen do niego uległ zmianie. Zaczynała darzyć go sympatią. Co prawda,nie taką jak do Sama i Sary,ale wystarczającą,by przestała się go bać. Zauważyła bowiem,że pod tą gderliwą powłoką kryje się wrażliwa na jej położenie dusza.
Jednak nie do końca dobrze go oceniła. Dean prowadził bowiem badania na własną rękę. Dosłownie i w przenośni. Za każdym razem,gdy odsłaniał rękaw koszuli,dostrzegał na prawym przedramieniu czerwoną bliznę o nieregularnym kształcie.
Znamię Kaina. Tylko to w połączeniu z Pierwszym Ostrzem mogło zabić Abaddon,a Dean zgodził się wziąć na siebie to brzemię. W ciągu tylu lat przyzwyczaił się,że ratowanie świata jest jego obowiązkiem. Dawało mu to świadomość,że jest potrzebny,że jego życie,choć dalekie od takiego,o jakim marzył,ma jakiś sens.
Teraz Znamię trzymało go na powierzchni oceanu szaleństwa,w którym się pogrążał. Pozwalało mu się skupić na czymś innym,niż poczucie winy. Dlatego też każdą wolną chwilę w oczekiwaniu na znalezienie Ostrza przez Crowleya spędzał na szukaniu informacji na temat swojego „daru”.
Siedział na podłodze oparty o łóżko i czytał artykuł w Internecie,kiedy usłyszał nieśmiałe pukanie do drzwi,a potem skrzypnięcie klamki. Podniósł wzrok i jego oczom ukazała się Imoen odziana w sięgającą kolan suknię na ramiączkach w delikatnym,różowym odcieniu. Delikatnym jak ona sama.
Hej – powiedziała uśmiechając się niepewnie.
To ty – mruknął Dean opuszczając wzrok. Nie miał ochoty na jej towarzystwo. Wzbudzała w nim instynkty,nad którymi z trudem panował,a w obawie przed ich uwolnieniem mógłby ją niechcący skrzywdzić. Oczywiście wyłącznie werbalnie.
Zrobiła kilka kroków w przód i usiadła na łóżku.
Chciałam ci...podziękować.
Zaskoczony Dean wyprostował się i posłał jej pytające spojrzenie.
Za co?
Sam i Sarah poddali się ze znalezieniem czegokolwiek na mój temat. Ty...nie.
Otworzył usta,ale po chwili je zamknął i oblizał wargi niepewny tego,co ma powiedzieć. Nawet gdyby chciał wyznać jej prawdę,nie mógłby tego zrobić. W pewien sposób by ją zranił.
Byłoby prościej,gdybyś powiedziała nam coś więcej – oznajmił. Typowe dla niego. Oddalić od siebie skupioną uwagę.
Ale ja nie wiem – szepnęła obdarzając go smutnym spojrzeniem swoich sarnich oczu.
Nie wiesz kim jesteś? – Z wahaniem usiadł obok niej uważając,by zachować odpowiedni dystans. Nawet mimo niego,wyczuł prawie znikomą,delikatną,kwiatową woń.
Nie – pokręciła głową. – Zanim tu trafiłam,nie wiedziałam,że inne anioły żyją razem. Nigdy nie wychodziłam z ogrodu. Oni mi nie pozwalali.
To musi być okropne,być zamkniętym przez całą wieczność w czterech ścianach...
Tam nie było ścian – Imoen zmarszczyła brwi.
No tak. Miała większe prawo do nierozumienia metafor niż Cas. Zanim jednak zdążył sprostować,kontynuowała:
Nie jest tam tak źle. Lubię to miejsce. Ale kiedy tam wrócę,zacznę na nie patrzeć z zupełnie innej perspektywy.
Na pewno chcesz wracać? – spytał ostrożnie cedząc każde słowo.
Tak – Imoen z wolna skinęła głową.
Z lekkim wahaniem ujął jej drobne,delikatne palce w swoje twarde,poznaczone licznymi bliznami dłonie. Nieoczekiwanie poczuł przeskok jakiejś dziwnej energii. Nie,to nie było kopnięcie prądem jakie opisuje się w książkach. Miał wrażenie,że malutka cząstka jej łaski wyszła mu na spotkanie. Po jej uniesionych ze zdziwienia brwiach wywnioskował,że i ona wyczuła coś podobnego.
Więc obiecuję ci,że zrobię wszystko co w mojej mocy,abyś wróciła do Nieba – oznajmił z powagą patrząc prosto w jej oczy. Dostrzegł w nich nikły błysk radości.
Dziękuję – powiedziała z wdzięcznością.


*


Mam pomysł – oznajmiła pewnego ranka Sarah,kiedy cała trójka(Imoen,rzecz jasna jeść nie musiała) siedziała przy śniadaniu. Bracia popatrzyli na nią z zaciekawieniem.
Nie mamy żadnych tropów w sprawie aniołów,Abaddon nas zgubiła,a o zagadkowych zgonach cicho,więc... – zawiesiła głos dla większego efektu – Zróbmy sobie dzień wolny. Pojedźmy gdzieś. Spędźmy dzień jak normalni ludzie.
Jestem za – Dean wzruszył ramionami i usiłował pochwycić wzrok brata – Sammy?
Nie wydaje mi się – mruknął młodszy z Winchesterów na próżno szukając w gazecie sprawy dla łowców. Perspektywa spędzenia z Deanem czasu,podczas którego nie pracowali,nie wydawała mu się trafiona.
Oh,daj spokój – jęknęła Sarah – Ciągle tylko siedzimy w tych książkach i nic nam z tego. Udusimy się tutaj.
Proszę – nalegała podchwytując jego spojrzenie. Wbiła w niego magnetyczne spojrzenie swoich zielono-brązowych oczu i przytrzymała je. To na pewno umiejętność nabyta na łowach. Niestety,Sam był tym wrażliwszym z Winchesterów.
No dobra. Zgadzam się – uniósł dłonie do góry w geście poddania się.
Super – uśmiechnęła się słodko przechylając głowę.


*


Kiedy mówiłaś,żebyśmy spędzili czas jak normalni ludzie,myślałem,że masz na myśli wieczór w jakimś barze. – powiedział Dean krzywiąc się na widok miejskiego parku Lebanon.
Jasne. Wieczorem. Jak normalni ludzie to znaczy... – urwała w pół słowa i zatrzymała się patrząc na braci przenikliwie. – Zaraz. Wy nie wiecie jak to jest spędzać niedzielne popołudnia w parku.
Nie – przytaknął smutno Sam.
Och – sapnęła. Nagle odechciało jej się spaceru.
W porządku – powiedział sucho Dean – Nie chcemy twojej litości.
Postanowiła go zignorować. Uśmiechnęła się krzywo i skwitowała:
A więc nie tylko Imoen posmakuje dziś czegoś nowego.
Pogoda na spacer była wręcz wymarzona. Dni stawały się coraz krótsze i chłodniejsze w związku z nadejściem jesieni,lecz dzisiejszy był jakby wyrwany z kontekstu. Słońce świeciło mocno i w parze z ożywczym wiatrem stanowiło idealne tło dla życia zwykłych mieszkańców Lebanon. Ludzie korzystali z wolnego dnia wychodząc na świeże powietrze,by chociaż na chwilę oderwać się od codziennych stresów. Gdyby tylko wiedzieli,jakie zmartwienia spoczywają na barkach tej czwórki...
Sam był małomówny. Nie potrafił wybaczyć Deanowi samowolki i w tak nadzwyczajnej dla nich sytuacji czuł się jak demon wewnątrz Klucza Salomona. Szedł ze spuszczoną głową jednym uchem słuchając szczebiotu Imoen na temat piękna otaczającej ich natury.
Również Dean starał się nie poświęcać jej więcej uwagi niż było to konieczne. Po rozmowie w jego pokoju musiał użyć całej siły woli żeby jej nie pocałować. Patrzył na jej ślicznie wykrojone usta i zamarzył by zatopić w nich swoje. Tak po prostu,nie mając na myśli gry wstępnej. Ale to nie byłoby właściwe i wiedział o tym doskonale. Była przecież aniołem,nawet jeśli specyficznym,to przecież stworzeniem nie z tego świata.
Z kategorii tych,na które polował.
Ignorowanie Imoen było jednak trudne. Ubrana w jasne dżinsy i jasny,zawiązany w pasie płaszcz rozszerzający się k dołowi i ze spływającymi na ramiona w łagodnych falach brązowymi włosami wyglądała skromnie i zwyczajnie,a zarazem ślicznie. Do tego stopnia,że niektórzy mijający ich mężczyźni zdobywali się na odwagę i rzucali jej ukradkowe,zafascynowane spojrzenia. Większość jednak obawiała się kroczącego u jej boku faceta o zaciętym spojrzeniu ubranego w skórzaną kurtkę. Dean czuł wówczas swego rodzaju satysfakcję.
Sarah wyczuwała napięcie i zabierała głos niemal przez cały czas.
Tu jest...prawie tak samo jak w domu – stwierdziła Imoen tęsknie. Przechodzili wąską alejką zanurzoną w nisko opadających gałęziach. Słońce przeciskało swe promienie między nimi sprawiając,że liście lśniły jak napojone anielską łaską.
Tylko... – zawiesiła głos odgarniając gałąź sprzed twarzy. Zerwała jeden z liści i przyjrzała mu się. – Dlaczego te liście nie są zielone?
Kiedyś takie były – przytaknął Sam – Ale teraz jest jesień. Jesienią zmieniają barwę. Wkrótce opadną i nadejdzie zima. To naturalna kolej rzeczy.
Pokiwała głową nawet na niego nie patrząc. Wciąż bacznie przyglądała się liściowi. Sam miał ochotę parsknąć śmiechem. Jak na anioła,Imoen była urocza i sympatyczna i miał wrażenie,że to nie ze względu na obiecaną pomoc. Może i była więźniem jakiegoś misternego planu,ale jak widać dzięki temu nie została zatruta anielską propagandą.
Ale potem znów będą zielone? – upewniła się.
Jasne. To taki cykl. Po zimie będzie wiosna,a potem...
Sam urwał na dźwięk przeszywającego powietrze świstu. Odwrócił się i zobaczył,jak gałąź zbyt wcześnie puszczona przez Sarę uderza jego brata prosto w nos. Dean zaklął masując go,a Imoen głośno się roześmiała odrzucając głowę do tyłu.
Jej perlisty śmiech sprawił,że zamiast gniewnego burknięcia,starszy z Winchesterów uśmiechnął się niemal niezauważalnie,natychmiast spuścił wzrok i przyspieszył kroku znajdując się na przodzie.
Cholera,cholera,cholera...
Nagle Sarah pospiesznie zaczęła grzebać w torebce. Wyjęła z niej telefon.
Idźcie,dogonię was. Muszę odebrać – powiedziała.
Bracia wzruszyli ramionami i poszli zgodnie z poleceniem. Po chwili niezręcznego milczenia,Sam spojrzał na stojącą kilka kroków dalej Imoen i zagadnął bez ceregieli:
Podoba ci się,co?
Dean uniósł brwi i spojrzał na niego podejrzliwie.
Oh,a więc znów jesteśmy braćmi? – Sam otworzył usta,żeby coś powiedzieć,ale Dean go uprzedził – Bo zdaje mi się,że partnerzy zawodowi nie rozmawiają o takich sprawach.
Sam westchnął i oblizał wargi.
Słuchaj,ja...wciąż mam do ciebie uraz za nie respektowanie mojej wolnej woli,ale nie jesteśmy już sami. Nie możemy tak dłużej.
Doskonała dedukcja,Sherlocku – zadrwił jego brat – Co zamierzasz z tym zrobić?
Udajmy,że nic się nie stało.
Cały czas to robimy,Sammy. Nie możesz mi po prostu wybaczyć?
Jeszcze nie – Sam zacisnął szczęki.
Dean uśmiechnął się drwiąco i popatrzył bratu w oczy z gniewem.
Świetnie. Daj mi znać jak zmienisz zdanie. Tylko pamiętaj,że zrobiłem to,bo jesteś moją jedyną rodziną. I zrobiłbyś dla mnie to samo,chociaż początkowo byś się wypierał.
Po tych słowach odszedł energicznym krokiem pozostawiając Sama ugodzonego w samo serce. Doskonale wiedział,że brat ma rację,ale nie miał odwagi się do tego przyznać.


*


Nie zastanawiając się nad niczym,po prostu ruszył przed siebie zostawiając ciasną alejkę w tyle. Znalazł się w samym centrum parku,w miejscu wypełnionym ludźmi. Po chwili jednak zatrzymał się wpół kroku i usiadł na wolnej ławce,z której doskonale widział anielicę.
Schylała się i podnosiła z ziemi liście w całej gamie barw-od tych burych,przez czerwone i wreszcie złociste i układała je w kolorowy bukiet. Nagle w jej kierunku potoczyła się piłka. Spojrzała na nią zaskoczona i podniosła ją,oglądając z każdej strony. Kiedy podniosła wzrok,dostrzegła małego chłopca o ciemnobrązowych włoskach zadzierającego w jej kierunku głowę. Przezwyciężając nieśmiałość,uśmiechnęła się swoim najpiękniejszym uśmiechem. To najwyraźniej zbiło chłopca z tropu.
Nie bój się – powiedziała kucając.
Odda mi pani piłkę? – spytał patrząc na nią z dołu.
Piłkę? – Obróciła okrągły przedmiot w dłoniach – Do czego służy?
Do kopania – Mały wyszczerzył zęby w uśmiechu zadowolony,że może się czymś pochwalić.
Dean obserwował,jak dziecko biega po trawniku kopiąc piłkę ku radości Imoen. Ta scena przyprawiła go o dziwny ścisk w żołądku. Był przyjemny,ale zaraz po nim pojawiło się uczucie niepokoju. Coś takiego czuł zaledwie dwa razy w życiu.
Ale nie. To przecież nie mogło być TO. Zwykła fascynacja i przyjemny dla oka obrazek,to wszystko.
Szczęście w nieszczęściu,że nie musiał dłużej się nad tym zastanawiać,bo wtedy Imoen uniosła głowę i zmarszczyła brwi rozglądając się za znajomymi twarzami. Kiedy dostrzegła siedzącego na ławce Deana,jej czoło wygładziło się i ruszyła w jego kierunku.
Wasz świat coraz bardziej mnie zadziwia – skwitowała siadając na ławce obok. Wygładziła płaszczyk i złożyła dłonie na kolanach – My,anioły wyglądamy wszystkie prawie tak samo. A wy jesteście tacy duzi jak Sam i tacy mali jak tamto...
Dziecko – wpadł jej w słowo Dean – To było dziecko. Każdy z nas kiedyś taki był.
Tak jak liście były kiedyś zielone?
Tak...coś w tym rodzaju – odparł zaskoczony jej rozumowaniem
Pokiwała głową i wbiła wzrok w czubki butów.
Racja. Słyszałam o dzieciach od archaniołów. Czy ty też byłeś taki jak tamten chłopiec?
Raczej nie – odchrząknął i pochylił się do przodu unikając jej wzroku.
Momentalnie wyczuła,że nagła zmiana nastroju ma związek z jego zwierzeniami z piwnicy.
Dean... – zaczęła łagodnie i z wolna położyła mu dłoń na ramieniu. Drgnął. – Coś jest z tobą nie w porządku. Opowiedz mi o tym wszystkim tak jak wtedy. Chcę zrozumieć. Chcę ci pomóc.
Nie możesz mi pomóc! – warknął strząsając jej dłoń. – Mówiłem co ci zrobię,jeśli jeszcze raz o to zapytasz.
Spojrzał na nią ze złością płonącą w szmaragdowych tęczówkach. Jej oczy odpowiedziały strachem,lecz trwało to ułamek sekundy. Nie dała się zastraszyć. Nie po tym co widziała.
Potrafiłbyś to zrobić? – spytała ze smutkiem.
Napięcie na jego twarzy zelżało a oczy odzyskały dawny wyraz. Otwierał usta,aby coś powiedzieć.
Hej,tu jesteście.
Przerwali wojnę na spojrzenia i skierowali je na stojących nad nimi Sama i Sarę. Oboje trzymali po dwa wafle z lodami.
Proszę – Sarah wręczyła jeden Imoen – Zobaczyłam budkę idąc w tym kierunku i pomyślałam,że to dobry pomysł.
Lody? – skrzywił się Dean z niechęcią biorąc od brata swoją porcję – Serio? Mamy po pięć lat?
Nigdy nie jedliśmy lodów w parku,Dean. Zwykli ludzie to robią,a my dzisiaj mamy okazję nimi być.
Aha, i to znaczy,że zamiast wieczorem iść do baru będziemy siedzieć i oglądać Oprę?
Wyluzuj Dean – wtrąciła Sarah – Nie bądź dla siebie taki surowy.
Naturalnym było,że znała już niektóre wybiegi starszego z Winchesterów. Cynizm był jednym z nich.
Mruknął coś niezrozumiale,ale zabrał się za jedzenie. No przecież. Dean i jedzenie to Yin i Yang.
Masz lody na policzku – powiedziała do niego Imoen,kiedy skończyli jeść.
Odruchowo potarł go dłonią.
Nie,na drugim. Oh,zaczekaj...
Znieruchomiał kiedy wyciągnęła dłoń i musnęła jego nieco już szorstki policzek czubkami palców. Łaska znów zdawała się ulatniać. Imoen starła resztkę deseru i uśmiechnęła się lekko.

Myślę,że nam twoją odpowiedź.

---------------------------------------------

Heelouuu,oto ponownie pojawiam się z rozdziałem. Przepraszam za opóźnienie,ale naprawdę mam bardzo mało czasu. Na pisanie także,ale nie martwcie się,na pewno nie zamierzam przestać tego pisać,za bardzo mi się spodobało pisanie fanficków ;)
No,to właśnie rozdział opisujący coś,czego mało w Supernatural-normalność(względna przynajmniej). Ale w końcu to love story.
Tymczasem poddaję się krytyce :P
Theme by Hanchesteria