niedziela, 11 września 2016

37. They gotta catch me if they want me to hang

Kilka godzin wcześniej

Crowley zmrużył oczy i odchylił głowę do tyłu tłumiąc westchnięcie. Demonica w ciele seksownej pedikiurzystki o oliwkowej skórze wprost rozpieszczała jego stopy czyniąc ten wolny od obowiązków dzień (a właściwie już noc) nawet lepszym niż początkowo miał być.
Jej wymowne spojrzenia i przygryzanie wargi także były miłym dodatkiem i odpowiadał jej tym samym czekając cierpliwie aż skończy masaż i będzie miał okazję bliżej ją poznać.
Sięgnął po kryształową szklaneczkę pełną bursztynowego płynu z najlepszego rocznika jaki posiadał i upił łyk delektując się smakiem whisky.
Skończyłam,panie – oznajmiła miękkim jak aksamit głosem i wygładziła biały fartuszek doskonale kontrastujący z jej karnacją. Rzuciła mu jeszcze jedno zalotne spojrzenie spod wachlarza rzęs i założyła ręce przed sobą w oczekiwaniu na dalsze rozkazy.
Ach,szkoda – mruknął. Zaraz jednak uśmiechnął się kącikiem ust i spojrzał prosto w jej oczy barwy gorzkiej czekolady. – Ale da się to jeszcze naprawić...
Demonica uśmiechnęła się odsłaniając równy rządek idealnie białych zębów i pochyliła się nad leżakiem opierając obie dłonie na poręczach. Już miał zamiar przyciągnąć ją do siebie,kiedy usłyszał dźwięk swojej komórki.
Crowley westchnął i sięgnął po telefon.
Zawołam cię – rzucił krótko i pedikiurzystka wygięła usta w podkówkę odchodząc z niezadowoleniem.
Numer na wyświetlaczu sprawił,że uniósł brwi.
Cieszę się,że po raz kolejny przypomniałaś sobie,że masz syna,ale musisz popracować nad wyczuciem czasu.
Rowena zacmokała po drugiej stronie.
Jak ja cię wychowałam – westchnęła. – Rozmowę powinno się zaczynać od stosownego powitania.
NIE wychowałaś mnie – oznajmił z naciskiem – Mów szybko czego chcesz zanim ominie mnie darmowy pedikiur.
Wiem,że mnie szukasz. Radzę ci odpuścić,bo możesz tego pożałować.
Twoje magiczne hokus-pokus nie robi na mnie wrażenia. Znajdę cię prędzej czy później i żadne zaklęcie nie ochroni twojego marnego żywota.
Albo mogę też sama powiedzieć ci gdzie jestem,hm?
Król Piekła wyprostował się na leżaku i odłożył szklankę na bambusowy stolik. Zmarszczył brwi.
Dlaczego miałabyś to zrobić?
Zawsze powtarzasz,że o ciebie nie dbam. Tym razem będzie inaczej,Fergus. Co jeśli ci powiem,że wiem,gdzie znajduje się zguba z twojego tajnego więzienia?
Skąd wiesz o Lucyferze ty ruda małpo?
To nieważne. Ważne,że wiem co planuje. – Po jej głosie można było wywnioskować,że się uśmiecha – I ty również figurujesz na jego liście życzeń. Chociaż właściwie...nie do końca.
A ty jesteś dobrą mamusią i lojalnie uprzedzasz...
Proponuję układ. Wiem jak ważna jest dla ciebie władza. Tak samo dla Lucyfera. Rzecz w tym,że jemu jest bez różnicy nad czym będzie ją sprawował. Dlatego możesz zachować swoje małe królestwo,jeśli tylko wyświadczysz mu maleńką przysługę.
Oczywiście zaczął być podejrzliwy. Upił łyk whisky w zamyśleniu zanim wreszcie spytał,bardziej z ciekawości:
Co to za przysługa?
Nic wielkiego,naprawdę. Wystarczy,że zwabisz tych przeklętych Winchesterów w miejsce,które ci podam.
I...?
To wszystko. Nie masz pojęcia,jak potężny jest Lucyfer. Mógłby pokonać ciebie i twoje demony skinięciem dłoni. Czymże jest więc jedna,malutka pułapka wobec możliwości zachowania królestwa i wzmocnienia autorytetu?
Nienawidził swojej matki najmocniej na świecie i nie miał powodu,aby wierzyć w ani jedno jej słowo,zwłaszcza te dotyczące siedzącego w klatce od lat Lucyfera,ale jeśli mówiła prawdę,mógłby na tym zyskać. Zrobi to,o co prosi,a Winchester i tak z czystej wściekłości ją zabije. Tylko co zyskałby na tym Lucyfer?
A co z ulubieńcem tatusia? Czyżby ten karny jeżyk w klatce sprawił,że na powrót stał się dobrym aniołkiem?
Och,o niego się nie martw. Wystarczy mu Niebo. Amara w pojedynkę jest za słaba,żeby mu zagrozić,a Imoen zginie za kilka miesięcy.
Jak to: zginie?
Czyżby twój kumpel Dean ci się nie pochwalił? Imoen spodziewa się jego dziecka. Wynaturzenia,które musi zostać usunięte dla dobra wszystkiego. Nie zdoła jednak wydać go na świat bez swojej łaski. Przynajmniej żywa.
Crowley parsknął śmiechem.
To niedorzeczne. Wiewiór ojcem? Nie może być,przecież to tak samo nieprawdopodobne jak to,że taka ruda paskuda jak ty jest matką takiego przystojniaka jak ja.
Ja również cię nienawidzę – odparła z jadem Rowena. – Ale to prawda. Możesz go o to zapytać,gdy będziesz umawiał spotkanie. Więc jak?
Zacisnął dłonie na oparciach leżaka. Pieprzyć Winchesterów. Nie odda temu psychicznemu aniołowi swojego królestwa.
Uśmiechnął się do siebie.
Podaj tylko adres,mamusiu.


*


Jutrzenka błyszczała już na niebie,kiedy czarny Chevrolet Impala zaparkował wzdłuż podrzędnej ulicy oświetlonej jedynie blaskiem bijącym z potłuczonych,mrugających latarni. W ich świetle odznaczał się już kremowy kuzyn Impali,a wraz z nim jego właściciel jak zwykle odziany w prochowiec nałożony na garnitur opierający się o maskę z założonymi rękoma.
Witaj,Dean – powiedział głębokim głosem Castiel podchodząc i obejmując starszego Winchestera.
Dobrze cię widzieć Cas. Jak tam sprawy w Niebie? Nowe porządki,hm?
Coś w tym stylu. Nowe ugrupowanie rządzące jest bardzo...radykalne.
Dean pokiwał tylko głową nie chcąc się wtrącać. Wierzył,że Cas sobie poradzi a on miał przecież na głowie swoje problemy.
Castiel zmarszczył nagle brwi i nieco się odsunął.
Przez telefon byłeś bardzo tajemniczy. Może wyjaśnisz mi w końcu dlaczego tu jesteśmy? I dlaczego jesteś sam?
Crowley namierzył Rowenę,a co za tym idzie,łaskę Imoen. Sammy zajmuje się swoją ranną dziewczyną,długa historia,więc co robimy? Wbijamy pod wskazany adres,zabijamy rudą wiedźmę i bum! Wszyscy żyją długo i szczęśliwie. – powiedział uśmiechając się po ostatnim słowie. Mimo to,anioł zachował oczywiście kamienną twarz. Jedyną oznaką jakiejkolwiek emocji było westchnięcie.
Obiecałem,że ci pomogę i zamierzam to uczynić – oznajmił – Ale musimy być bardzo ostrożni. Jeśli inne anioły dowiedzą się gdzie jestem i o co chodzi,może być niewesoło. Do tej pory dbałem o to,żeby żaden anioł nie dowiedział się o ciąży Imoen,mimo że Hannah tak łatwo nie dała się zbyć. Zwłaszcza po tajemniczym zaginięciu Ambriel.
Posłał Winchesterowi świdrujące spojrzenie mówiące „wiem wszystko”. Dean przewrócił oczami i rozłożył ręce.
Wiem,że źle zrobiłem,okej? Jesteś co najmniej trzecią osobą,która mi to mówi. Ale zrozum,nie miałem innego wyjścia. Ona umierała,a ja nie mogłem sobie pozwolić żeby ją stracić. Stracić ich oboje.
Wiem co czujesz,Dean. To nie pierwszy raz kiedy chcesz chronić rodzinę. Ale nie mogę wiecznie kłamać. Prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw. Nie sposób nie dostrzec tak nowej i dziwnej mocy.
Nie martw się. Poradzę sobie z tymi dupkami kiedy będzie trzeba,ale na razie pomóż mi zabić czarownicę.
Smętnie zwisający neon był jedyną wskazówką,że kryjówka Roweny stanowiła niegdyś klub nocny. Budynek był zupełnie zrujnowany,farba odłaziła ze ścian,a tynk sypał się na głowę niczym śnieg. Dzierżąc broń w spoconej dłoni,Dean wszedł do klubu tylnym wyjściem z sercem bijącym niczym młot. Nie pamiętał,kiedy ostatnio się tak denerwował będąc w akcji. Być może dlatego,że dawno żadna z nich nie była tak osobista.
Mimo nadchodzącego poranka,w środku panowały egipskie ciemności. Zabite deskami okna nie przepuszczały nawet promyka światła. Ostrożnie zeszli po metalowych schodach pokrytych rdzą na dół,jak się zdawało – do serca przybytku rozpusty.
Nie podoba mi się to,Dean – odezwał się szeptem Cas. – Jest zbyt cicho.
Masz rację,aniołku – rozległ się fałszywie słodki głos. – Gdzie się podziały moje maniery?
Usłyszeli klaśnięcie i nagle wszystkie światła w pobliżu zamigotały ukazując sylwetkę Roweny siedzącej na zniszczonym barze z kieliszkiem cosmopolitana w ręce. Jej purpurowa suknia spływała po ściance baru niczym wodospad jedwabiu. Uśmiechała się do nich szyderczo wymalowanymi na czerwono ustami.
Witajcie chłopcy. – powiedziała. Mina nieco jej zrzedła,kiedy nie dostrzegła Sama – Och. A gdzie wielkolud?
To nie ma znaczenia. I tak zaraz zginiesz – warknął Dean.
Rowena zacmokała i pokręciła głową.
Nie byłabym tego taka pewna,słoneczko.
Wyciągnęła dłoń i Winchester złapał się za głowę. Miał wrażenie,że krew gotuje mu się wewnątrz mózgu. Krzyczał z bólu i bezradności.
Przestań,Roweno – powiedział zaskakująco łagodnie Castiel. – Przyjechaliśmy tu żeby pójść na kompromis
Kompromis? – Czarownica parsknęła śmiechem,ale cofnęła dłoń. Dean oparł się dłońmi o podłogę i dysząc ciężko powoli się podnosił. – A cóż takiego możecie mi zaoferować?
Winchester popatrzył pytająco na Castiela. Tego nie było w planie. Anioł wzruszył jednak ramionami co miało oznaczać: „nie mam pojęcia,zrobiłem to by cię ratować”. Dean przewrócił dyskretnie oczami i zwrócił się do Roweny z bezczelnym uśmiechem.
Najprostszy z możliwych. Ty dajesz mi łaskę Imoen,a ja być może cię nie zabiję.
Matka Crowleya uśmiechnęła się chytrze i upiła łyk czerwonego drinka,po czym zsunęła się z blatu i ruszyła w ich stronę kołysząc biodrami.
Pochlebia mi to,że mój urok osobisty składnia cię do zerwania paktu z moim synem,ale wybacz słonko,spóźniłeś się.
Co? I zaraz,skąd wiesz o naszej umowie?
Och,proszę cię – prychnęła – Myślisz,że Fergus zdołałby mnie namierzyć ot tak,skoro nie udawało mu się to od miesięcy?
Castiel,chociaż nie do końca znając sytuację,błyskawicznie połączył fakty.
Dean...to pułapka.
Zgadłeś,mniejszy braciszku.
Odwrócili głowy w kierunku głosu. Z cienia wyłoniła się barczysta,męska sylwetka odziana w ciemną koszulę i równie ciemne dżinsy. Na twarzy mężczyzny błąkał się przebiegły uśmiech.
Lucyfer – wyszeptał Dean.


*

Sam wpatrywał się w ekran komórki z zaciśniętymi ustami. Na wyświetlaczu widniała krótka wiadomość od Deana: Crowley znalazł Rowenę. Jadę tam.
Był wściekły na brata,że wyruszył bez niego. Dean zapewne pomyślał,że chciałby być teraz przy Sarze,ale jej życiu już nic nie zagrażało,a jego brat pakował się w niebezpieczeństwo i on nic nie mógł na to poradzić.
Schował więc telefon i w milczeniu ruszył z powrotem do Sary. Przed wejściem do sali,zaczepiła go pielęgniarka.
Pora odwiedzin już dawno minęła. Pacjentka potrzebuje spokoju.
Rozumiem,że takie macie przepisy,ale ona niedawno się obudziła. W ciągu ostatnich godzin doznała poważnego szoku,nie powinna być sama.
Kobieta patrzyła na niego z zaciśniętymi ustami wahając się czy przyznać mu rację. Postanowił jej pomóc.
Jeszcze tylko chwilkę,proszę.
No dobrze – westchnęła w końcu – Góra dziesięć minut.
Dziękuję. – odetchnął.
Na szczęście Sarah jeszcze nie spała. Na jego widok poprawiła się na poduszkach i wyciągnęła dłonie na kołdrę. Pociągnęła kilka razy nosem wdychając zapach kawy,którą trzymał w ręce.
Cholera,dużo bym dała żeby się napić chociażby tego automatowego szajsu. – westchnęła wskazując głową na kubek.
Cierpliwości. Jeszcze będziesz miała jej dość – odparł z uśmiechem Sam. Odwzajemniła uśmiech.
Wiesz co z Imoen?
Ehm,nie – odparł niepewnie przeczesując dłonią włosy. Początkowo Blake miała zamiar zganić go za brak troski,ale momentalnie wyczuła,że coś jest nie w porządku.
Sam? – ponagliła przeciągając litery.
Dean jedzie zabić Rowenę. – powiedział szybko – I poinformował mnie o tym tylko smsem,żadnego adresu,niczego!
Gdyby nie to,pojechałbyś z nim?
To mój brat,Saro. Nie zniosę myśli,że coś mogłoby się stać a ja nie mógłbym mu pomóc.
Pokiwała w zamyśleniu głową.
To w was podziwiam – przyznała – Nieważne co się dzieje,jesteście gotowi skoczyć za sobą w ogień. Ja nie umiałabym postąpić tak wobec mojej rodziny.
To zrozumiałe. Dużo przeszliśmy przez te wszystkie lata odkąd nasz ojciec zaginął polując na żółtookiego demona. Po prostu nie umiemy inaczej.
Cieszę się,że was spotkałam – skwitowała z uśmiechem odnajdując dłoń Sama i ściskając ją. Nagle jego palce zacisnęły się kurczowo i wydał z siebie stłumiony jęk.
Sam,w porządku?
Przed oczami zaczął wirować mu kalejdoskop obrazów. Zepsuty neon,obdrapane ściany,twarz Deana wykrzywiona z wysiłku,szaleńczy śmiech...
Wziął głęboki oddech i obrazy ustały. Zszokowany rozglądał się po pomieszczeniu. Bardzo dawno już nie miał wizji.
Co się dzieje? – wyszeptała przerażona Sarah. Jej rozszerzone oczy błyszczały strachem.
Chyba już wiem,gdzie jest Dean – wymamrotał podnosząc się. Jakimś cudem znalazł kartkę i długopis i coś na niej nabazgrał. – Miałem wizję. Widziałem w niej adres. Muszę tam jechać.
Czekaj! Jak się tam dostaniesz?
Coś wymyślę – rzucił tylko i drzwi się za nim zamknęły.
*


Witaj,Dean. Ja również cieszę się,że cię widzę.
Lucyfer zrobił kilka kroków i od razu wyciągnął dłoń sprawiając,że Winchester i Castiel zostali przygwożdżeni do przeciwległej ściany.
Wybaczcie,nic osobistego. Pułapka to pułapka,nie?
Zaśmiał się pod nosem z własnego dowcipu.
Mój panie. – wyszeptała Rowena wpatrując się w niego z uwielbieniem.
Dziękuję,Roweno. A teraz pozwól mi zostać z nimi sam na sam. – powiedział obojętnym tonem.
Uśmiech zniknął z twarzy wiedźmy,ale posłusznie skłoniła się i wyszła.
Ach,tak. – mruknął Lucyfer sadowiąc się w obitym czerwonym materiałem,nieco już sfatygowanym fotelu. Nagle znieruchomiał. – Ale zaraz. Gdzie mój najlepszy przyjaciel?
Zostaw Sammy'ego w spokoju – warknął przez zaciśnięte zęby Dean.
No nie wiem,Dean. Łączyły nas całkiem bliskie stosunki. Byłoby szkoda,gdyby nie dowiedział się,że jestem akurat przejazdem w mieście.
Zamknął oczy i mięśnie jego twarzy wygładziły się. Siedział tak kilka minut,aż wreszcie uniósł powieki i klasnął w dłonie.
No,gotowe. Jeśli dobrze pójdzie,Sam Winchester niebawem dołączy do imprezy.
Niech cię szlag. – wycedził Dean zawzięcie usiłując odkleić się od ściany.
Mhm. No cóż. – Lucyfer podparł brodę palcami – To oczywiście może się kiedyś stać,więc nie zamierzam do tego dopuścić. A jeśli tobie przyjdzie do głowy mnie unicestwić,nigdy nie odzyskasz tego.
Wyjął zza pazuchy fiolkę z migocącą wewnątrz złotą esencją. Jej widok podziałał na Deana jak płachta na byka. Zaczął się szarpać ze zdwojoną siłą,lecz nawet znamię Kaina nie było tak silne,by przerwać działanie magii Lucyfera.
Ależ te dzieci szybko dorastają – westchnął Lucyfer kręcąc głową. – Pamiętam małą Imoen z początków świata. Może i dobrze,że ona sama tego nie pamięta. Zawsze taka słodka i dobra,urgh,zrzygać się można. A teraz proszę – poszła na całość i spodziewa się dziecka,w dodatku z samym Deanem Winchesterem. Prawie mi to imponuje.
Dlaczego prawie? Bo boisz się,że mój syn skopie ci tyłek,kiedy tylko przyjdzie na świat,huh? – W oczach Deana pojawił się zadziorny błysk.
Lucyfer wstał z fotela i spojrzał najpierw na Castiela nie odzywającego się słowem,posyłającego jedynie gromiące spojrzenia w kierunku upadłego anioła,a następnie na Winchestera uśmiechając się samym kącikiem ust.
Och,cóż – zaczął Lucyfer marszcząc brwi w zamyśleniu – Mało jest rzeczy,o których nie mam pojęcia,ale to,jaką mocą będzie dysponował ten potwór jest jedną z nich.
Podszedł do jednego z nielicznych stolików stojących w pionie i jak gdyby nigdy nic nalał sobie do szklaneczki bursztynowego whisky z kryształowej karafki. Mieszając napój wrócił do uwięzionych.
I właśnie dlatego... – Ponownie pokazał fiolkę – Nie mogę ci jej oddać. Widzisz,Dean...twój potomek stanowi wynaturzenie. Jest niebezpieczeństwem dla nas wszystkich i sądzę,że twój pierzasty przyjaciel się ze mną zgadza.
Dean z wysiłkiem odwrócił głowę i spojrzał na Castiela. Kto jak kto,ale to właśnie Cas wygłaszał niedawno słowa,które teraz wychodziły z ust Lucyfera. Anioł odwzajemnił spojrzenie. Kryła się w nim bezradność. Zwrócił się jednak z powrotem w stronę Lucyfera i rzekł:
Może i nim jest,ale nie pozwolę mu umrzeć jeszcze przed narodzinami.
Jakież to wzruszające – Lucyfer pociągnął teatralnie nosem. – A teraz wybaczcie. Obawiam się,że i tak nie dane wam będzie doczekać narodzin nefalema.
To mówiąc wyciągnął dłoń i zacisnął ją w pięść. Dean i Castiel krzyknęli jak na zawołanie. Czuli,jakby czarna dziura wewnątrz ciała wsysała ich wnętrzności.
Przed oczyma Deana stanęła uśmiechnięta Imoen trzymająca na ręce zawiniątko w niebieskim kocyku,a za chwilę mignęła mu twarz brata. Ból blokował mu każdą myśl,jednak ciągle pozostawała jedna-że słowa Lucyfera okażą się prawdziwe. Oddałby wszystko,żeby móc cofnąć czas,aby zdążył przeprosić i pocałować Imoen powtarzając jak bardzo ją kocha oraz mocno uściskać Sammy'ego.
Gdy już wydawało się,że ból odebrał mu kontrolę nad resztą umysłu i tym samym tracił kontakt z rzeczywistością,potworny ścisk nagle zelżał. Oboje z Casem upadli na posadzkę całym ciężarem ciała. Zamglonym wzrokiem Dean zdołał zauważyć,że Lucyfer krzywi się z bólu pod wpływem atakującej go poświaty,lecz mimo to nie wydawał z siebie najmniejszego pisku.
Popatrzył pytająco na z trudem oddychającego Casa i wtem do środka zaczął sączyć się dym. Z jego kłębów wynurzyła się idąca wolnym krokiem kobieca sylwetka odziana w długą suknię. Weszła w krąg słabego światła i ich oczom ukazała się twarz Amary. Miała gniewnie zmarszczone brwi i wzrok utkwiony w Lucyferze,jakby nie dostrzegała nikogo poza nim.
Ciociu Amaro – wydusił torturowany jakimś cudem znajdując jeszcze siłę na szyderczy uśmiech. – Jak miło że wpadłaś.
Drogi bratanku,wybacz że nie uprzedziłam cię o konsekwencjach wynikających z oszukania mnie. – zaczęła fałszywie przepraszającym tonem. – Jednakże przyznasz,że w ten sposób jest zabawniej.
Zacisnęła mocniej dłoń i na twarzy Lucyfera pojawił się jeszcze większy grymas,lecz ponownie ani piśnięcia.
Co ty tu robisz? – wydusił Dean.
Amara zamrugała jakby dopiero zdała sobie sprawę z jego obecności i zmierzyła jego oraz Casa niechętnym spojrzeniem.
Z wami jeszcze się policzę – oznajmiła krótko i ponownie skupiła się na swym pierwotnym celu – Teraz muszę zająć się niegrzecznym chłopcem.
Ależ o czym ty mówisz Amaro? Przecież wszystko idzie zgodnie z naszym planem...
Nie idzie! – warknęła i wzmogła falę mocy – Nie kazałam ci zabierać łaski mojej siostry.
Ach,o to ci chodzi – mruknął – Powiedzmy że postanowiłem dodać sobie mały gratis do umowy
To ja o tym decyduję. Ty masz tylko czekać na moje rozkazy,bo w przeciwieństwie do ciebie,jestem zdolna wrzucić cię z powrotem do tej cuchnącej otchłani sama.
Amara przyciągnęła go do siebie tak,że teraz stali twarzą w twarz.
Oddawaj łaskę – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Och,jasne – Poświata zaczynała słabnąć i Lucyfer uśmiechnął się przebiegle--Jak tylko mnie złapiesz.
To mówiąc,rozpłynął się w powietrzu. Amara wydała z siebie okrzyk irytacji i również w ułamku sekundy zniknęła.
Zapanowała cisza. Żadne z nich tak naprawdę nie miało pojęcia,co to wszystko miało oznaczać.
Nic tu po nas – rzucił w końcu Castiel – Zabierajmy się stąd.


*

Znalazła go na tyłach klubu. Dookoła piętrzyły się puste,pokryte rdzą kubły na śmieci oparte o obdrapane ściany sąsiadujących budynków. Lucyfer opierał się plecami o jedną z nich z założonymi rękoma i złośliwym uśmiechem.
Brawo– rzucił pogardliwie.
Dość –oznajmiła spokojnie Amara mierząc go wzrokiem. – Oddaj mi łaskę mojej siostry albo pożałujesz.
Och,daj spokój Amaro. Chyba należy mi się coś za bycie twoim popychadłem. No,tak jakby.
Nie należy ci się nic.
Lucyfer roześmiał się i zaczął krążyć po udeptanej ziemi. Błysk w jego oku zdradzał,że miał przewagę,choć Amara jeszcze o tym nie wiedziała.
Ale powiedz mi,po co jej potrzebujesz? Chcesz przecież żeby twoja siostra była słaba,wycieńczona i nie mogła ci odmówić. W przeciwnym wypadku zginie. Chyba,że... – zawiesił głos wystawiając palec do góry – Ty nie chcesz żeby zginęła.
Amara rozchyliła wargi,ale po chwili je zamknęła. W głowie niespodziewanie zawirowało jej od nadmiaru myśli. Lucyfer tylko patrzył na nią z tryumfalnym uśmiechem i wiedziała,że złapał ją w swoje sidła.
Tak właśnie myślałem. Każesz swoją siostrę za miłość,którą gardzisz a sama nie chcesz się przyznać,że kochasz Imoen.
Ciemność wahała się przez chwilę,aż wreszcie uśmiechnęła się drwiąco.
To co czuję nie powinno cię interesować. Na twoim miejscu skupiłabym się na na naszej umowie. Oj,wybacz. Nie ma żadnej umowy.
Wyciągnęła dłoń i skupiła energię z każdej duszy,którą się pożywiła. Tym razem Lucyfer wrzasnął,bo celowo zadawała mu ból,podczas gdy poprzednia pułapka miała jedynie uniemożliwić mu ruch.
Co robisz?! – wycedził z trudem.
Przykro mi,ale nie zamierzam się z tobą dzielić niczym. Nigdy nie zamierzałam. Jesteś mi potrzebny tylko do jednego.
Uniosła dłoń i upadły anioł poszybował w górę w ślad za jej ruchem.
Bóg jest głuchy na błagania. Moje czy kogokolwiek. Zobaczymy jednak co zrobi ze świadomością,że jego ukochany synek cierpi.
Wzmogła falę uderzeniową jeszcze bardziej napawając się krzykami wroga. O wiele łatwiej przychodziło jej torturowanie go niż przyznanie przed samą sobą,że miał rację.
A przynajmniej tak jej się wydawało. Emocje były dla niej tajemnicą i nie potrafiła określić jak się czuje w stosunku do Imoen. Nie chciała jednak,aby jej siostra umarła. Los jej małego potwora był jej obojętny,mógł umrzeć,żyć,co za różnica. Winchesterów natomiast zamierzała powstrzymać przed zatrzymaniem Imoen,nawet jeśli miałaby ich w tym celu zabić.
Nagle zachwiała się czując ubytek mocy. Promień zadający Lucyferowi cierpienie zniknął,a on sam wylądował na ubitej ziemi. Amara cofnęła się zaskoczona,gdy podniósł się z kolan z tryumfalnym uśmiechem.
Niezła próba,ciociu. Wygląda na to,że mój ojczulek mną także się nie interesuje. Do zobaczenia.
Rozpłynął się w powietrzu zabierając ze sobą łaskę Imoen.



*

Dean szedł przez ciemne korytarze zrujnowanego klubu butnym krokiem. Cas podążał za nim nie odzywając się ani słowem. Wiedział,że starszy z Winchesterów przyjechał tu z nadzieją na odzyskanie łaski Imoen,a ta okazja po raz kolejny wymknęła mu się z rąk. Nie miał zamiaru odzywać się pierwszy,lecz gdy zobaczył,że zamiast do wyjścia Dean skręca na zaplecze,nie wytrzymał i zapytał:
Dean! Gdzie idziesz?
Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia – warknął.
Castiel podążył za nim do małego,ciasnego pomieszczenia z jednym oknem zabitym deską. Panowała w nim ciemność potęgowana przez obecność gratów walających się w każdym kącie.
Winchester pociągnął za sznurek dyndający mu nad głową i ku ich zaskoczeniu,stara żarówka zamrugała i zapaliła się.
Rowena stojąca w kącie wzdrygnęła się i zbyt sparaliżowana ze zdziwienia nie zdążyła zareagować,gdy Dean dopadł do niej,złapał za włosy i zamknął w uścisku przystawiając jej pistolet do głowy.
Castiel przyglądał się temu z zaskakującym jak na niego wyrazem emocji,jaką było zdziwienie.
Skąd wiedziałeś gdzie jestem? – wykrztusiła uprzedzając jego pytanie Rowena.
Widziałem,w którą stronę uciekłaś,kiedy Lucyfer kazał ci spadać. Nie trudno było się domyśleć – odparł Dean wzmacniając uścisk tak,że czarownica gwałtownie wciągnęła powietrze. Próbowała odepchnąć jego ramię,ale było zaciśnięte zbyt mocno.
Posłuchaj mnie ty ruda suko. Bardzo,ale to bardzo pożałujesz,że zrobiłaś ze mnie idiotę. Mógłbym cię teraz zabić,ale to byłaby dla twojego synka nagroda,a jemu też muszę skopać tyłek. Dlatego zrobisz dla mnie trochę swojego hokus-pokus i sprawisz,że Imoen donosi ciążę bez potrzeby przyjęcia łaski.
Rowena wyszczerzyła zęby i zaniosła się bezgłośnym śmiechem na tyle,ile pozwalała jej niekomfortowa pozycja.
Chyba sobie kpisz. Wolę umrzeć niż zdradzić mojego pana dla tego twojego potwora i jego świrniętej mamusi!
Dean szarpnął ją mocniej za włosy i niemalże wbił lufę od pistoletu w jej głowę. Potem przechylił ją w swoją stronę i szepnął jej prosto do ucha:
Nigdy nie waż się obrażać mojej rodziny.
Z całej siły kopnął ją w piszczel. Czarownica ugięła się wydając z siebie przeraźliwy pisk,który utwierdził go w przekonaniu,że zgodnie z założeniem złamał jej kość.
Dean! – krzyknął Cas – Co ty wyprawiasz?
To co trzeba,Cas. Nie zamierzam znowu rozczarować Imoen kradnąc dla niej kolejną łaskę. Ona zna permanentne rozwiązanie,jestem pewien.
To czarownica! Skąd wiesz,co tak naprawdę zrobi?
Nie oszuka mnie,prawda Roweno? Cas,w mojej torbie są kajdanki,wyjmij je.
Z drobnym wahaniem,ale spełnił jego prośbę.
Ooo,czyżby twoja ukochana nie lubiła takich perwersyjnych zabaw? – zadrwiła Rowena.
Anioł wydobył drewniane kajdanki z zielonymi punkcikami.
Dwimeryt? – spytał z niedowierzaniem przyglądając im się. – Skąd to masz,masz pojęcie jaki jest rzadki?
Nieważne. – warknął Winchester – Ważne,że blokuje użycie magii. Dawaj je!
Już mówiłam. Lepiej mnie zabij,bo i tak ci nie pomogę,chociażbyś nie wiem co robił!
To nie będzie konieczne.
Dean i Castiel odwrócili głowy na dźwięk kobiecego głosu. Z mroku wyłoniła się kobieca sylwetka odziana w kurtkę i dżinsy równie ciemnego koloru.
Kiedy zrobiła krok do przodu i światło padło na jej twarz,Rowena zaśmiała się nerwowo.
No,no,no. Witaj,Jane-Anne.


-----------------------------------------------------------

Nic,ale to nic Wam nie podpowiem :D Musicie poczekać do następnego,który nawiasem mówiąc mam już napisany. W ogóle ostatnio dużo piszę,ale korzystam z weny póki wrzesień i jeszcze wakacje. Ach,to takie piękne xD No ale ja nie o tym.
Mam nadzieję,że rozdział się podobał,ja osobiście jestem z niego bardzo zadowolona,akurat pojawił się w nim Lucyfer,gdy zaczęłam oglądać o nim serial i stwierdzam,że Ellis jest lepszym Luckiem niż Pellegrino,ale mniejsza xD I taka drobna uwaga,dwimerytowe kajdanki zaczerpnięte są ze świata Wiedźmina,ale stwierdziłam,że Winchesterom się także przydadzą ;)
Ściskam mocno!

3 komentarze:

  1. Rozdział genialny ;) Dean taki niebezpieczny a Lucyfer jeszcze lepszy. Cóż, Amarze zależy na Imo i poniekąd się cieszę ;) wstrętna Rowena i Crowley, ech mam naprawdę ochotę pojawić się tam jako Cassidy i osobiście zadać im ból :D Jane-Anne podejrzewam, że to czarownica a jej imię jest takie same jak z The Originals. Zaczynam coś nie coś się domyślać, ale jak zwykle przypuszczenia potwierdzą się w następnym rozdziale. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń ;) pozdrawiam i dużo weny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Lubię przedstawiać takiego bezwzględnego Deana,który przecież chwilę wcześniej mógł mówić do dzidziusia w brzuszku :) Ta jego psychika to jeden z powodów,dla którego tak kocham jego postać.
      No to Ty się tam domyślaj :P Ach no i ja także wiedziałam,że będziesz pierwsza :D

      Usuń
  2. Też uwartzam,Tom Elis jest lepszym Lucyferem i co teraz Sam tam pojedzie i nie będzie Dena powiedz chociaż jakie plany ma Lucyfer co do Sama skoro oniego pytał Craully mnie rozwala w tym rozdzale zastanawiam się czy lucyfer pomorze Rowenie i jak to włynie na Amarę pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Theme by Hanchesteria