Kilka
godzin wcześniej
Crowley
zmrużył oczy i odchylił głowę do tyłu tłumiąc westchnięcie.
Demonica w ciele seksownej pedikiurzystki o oliwkowej skórze wprost
rozpieszczała jego stopy czyniąc ten wolny od obowiązków dzień
(a właściwie już noc) nawet lepszym niż początkowo miał być.
Jej
wymowne spojrzenia i przygryzanie wargi także były miłym dodatkiem
i odpowiadał jej tym samym czekając cierpliwie aż skończy masaż
i będzie miał okazję bliżej ją poznać.
Sięgnął
po kryształową szklaneczkę pełną bursztynowego płynu z
najlepszego rocznika jaki posiadał i upił łyk delektując się
smakiem whisky.
– Skończyłam,panie
– oznajmiła miękkim jak aksamit głosem i wygładziła biały
fartuszek doskonale kontrastujący z jej karnacją. Rzuciła mu
jeszcze jedno zalotne spojrzenie spod wachlarza rzęs i założyła
ręce przed sobą w oczekiwaniu na dalsze rozkazy.
– Ach,szkoda
– mruknął. Zaraz jednak uśmiechnął się kącikiem ust i
spojrzał prosto w jej oczy barwy gorzkiej czekolady. – Ale da się
to jeszcze naprawić...
Demonica
uśmiechnęła się odsłaniając równy rządek idealnie białych
zębów i pochyliła się nad leżakiem opierając obie dłonie na
poręczach. Już miał zamiar przyciągnąć ją do siebie,kiedy
usłyszał dźwięk swojej komórki.
Crowley
westchnął i sięgnął po telefon.
– Zawołam
cię – rzucił krótko i pedikiurzystka wygięła usta w podkówkę
odchodząc z niezadowoleniem.
Numer
na wyświetlaczu sprawił,że uniósł brwi.
– Cieszę
się,że po raz kolejny przypomniałaś sobie,że masz syna,ale
musisz popracować nad wyczuciem czasu.
Rowena
zacmokała po drugiej stronie.
– Jak
ja cię wychowałam – westchnęła. – Rozmowę powinno się
zaczynać od stosownego powitania.
– NIE
wychowałaś mnie – oznajmił z naciskiem – Mów szybko czego
chcesz zanim ominie mnie darmowy pedikiur.
– Wiem,że
mnie szukasz. Radzę ci odpuścić,bo możesz tego pożałować.
– Twoje
magiczne hokus-pokus nie robi na mnie wrażenia. Znajdę cię prędzej
czy później i żadne zaklęcie nie ochroni twojego marnego żywota.
– Albo
mogę też sama powiedzieć ci gdzie jestem,hm?
Król
Piekła wyprostował się na leżaku i odłożył szklankę na
bambusowy stolik. Zmarszczył brwi.
– Dlaczego
miałabyś to zrobić?
– Zawsze
powtarzasz,że o ciebie nie dbam. Tym razem będzie inaczej,Fergus.
Co jeśli ci powiem,że wiem,gdzie znajduje się zguba z twojego
tajnego więzienia?
– Skąd
wiesz o Lucyferze ty ruda małpo?
– To
nieważne. Ważne,że wiem co planuje. – Po jej głosie można było
wywnioskować,że się uśmiecha – I ty również figurujesz na
jego liście życzeń. Chociaż właściwie...nie do końca.
– A
ty jesteś dobrą mamusią i lojalnie uprzedzasz...
– Proponuję
układ. Wiem jak ważna jest dla ciebie władza. Tak samo dla
Lucyfera. Rzecz w tym,że jemu jest bez różnicy nad czym będzie ją
sprawował. Dlatego możesz zachować swoje małe królestwo,jeśli
tylko wyświadczysz mu maleńką przysługę.
Oczywiście
zaczął być podejrzliwy. Upił łyk whisky w zamyśleniu zanim
wreszcie spytał,bardziej z ciekawości:
– Co
to za przysługa?
– Nic
wielkiego,naprawdę. Wystarczy,że zwabisz tych przeklętych
Winchesterów w miejsce,które ci podam.
– I...?
– To
wszystko. Nie masz pojęcia,jak potężny jest Lucyfer. Mógłby
pokonać ciebie i twoje demony skinięciem dłoni. Czymże jest więc
jedna,malutka pułapka wobec możliwości zachowania królestwa i
wzmocnienia autorytetu?
Nienawidził
swojej matki najmocniej na świecie i nie miał powodu,aby wierzyć w
ani jedno jej słowo,zwłaszcza te dotyczące siedzącego w klatce od
lat Lucyfera,ale jeśli mówiła prawdę,mógłby na tym zyskać.
Zrobi to,o co prosi,a Winchester i tak z czystej wściekłości ją
zabije. Tylko co zyskałby na tym Lucyfer?
– A
co z ulubieńcem tatusia? Czyżby ten karny jeżyk w klatce
sprawił,że na powrót stał się dobrym aniołkiem?
– Och,o
niego się nie martw. Wystarczy mu Niebo. Amara w pojedynkę jest za
słaba,żeby mu zagrozić,a Imoen zginie za kilka miesięcy.
– Jak
to: zginie?
– Czyżby
twój kumpel Dean ci się nie pochwalił? Imoen spodziewa się jego
dziecka. Wynaturzenia,które musi zostać usunięte dla dobra
wszystkiego. Nie zdoła jednak wydać go na świat bez swojej łaski. Przynajmniej żywa.
Crowley
parsknął śmiechem.
– To
niedorzeczne. Wiewiór ojcem? Nie może być,przecież to tak samo
nieprawdopodobne jak to,że taka ruda paskuda jak ty jest matką
takiego przystojniaka jak ja.
– Ja
również cię nienawidzę – odparła z jadem Rowena. – Ale to
prawda. Możesz go o to zapytać,gdy będziesz umawiał spotkanie.
Więc jak?
Zacisnął
dłonie na oparciach leżaka. Pieprzyć Winchesterów. Nie odda temu
psychicznemu aniołowi swojego królestwa.
Uśmiechnął
się do siebie.
– Podaj
tylko adres,mamusiu.
*
Jutrzenka
błyszczała już na niebie,kiedy czarny Chevrolet Impala zaparkował
wzdłuż podrzędnej ulicy oświetlonej jedynie blaskiem bijącym z
potłuczonych,mrugających latarni. W ich świetle odznaczał się
już kremowy kuzyn Impali,a wraz z nim jego właściciel jak zwykle
odziany w prochowiec nałożony na garnitur opierający się o maskę
z założonymi rękoma.
– Witaj,Dean
– powiedział głębokim głosem Castiel podchodząc i obejmując
starszego Winchestera.
– Dobrze
cię widzieć Cas. Jak tam sprawy w Niebie? Nowe porządki,hm?
– Coś
w tym stylu. Nowe ugrupowanie rządzące jest bardzo...radykalne.
Dean
pokiwał tylko głową nie chcąc się wtrącać. Wierzył,że Cas
sobie poradzi a on miał przecież na głowie swoje problemy.
– Przez
telefon byłeś bardzo tajemniczy. Może wyjaśnisz mi w końcu
dlaczego tu jesteśmy? I dlaczego jesteś sam?
– Crowley
namierzył Rowenę,a co za tym idzie,łaskę Imoen. Sammy zajmuje się
swoją ranną dziewczyną,długa historia,więc co robimy? Wbijamy
pod wskazany adres,zabijamy rudą wiedźmę i bum! Wszyscy żyją
długo i szczęśliwie. – powiedział uśmiechając się po
ostatnim słowie. Mimo to,anioł zachował oczywiście kamienną
twarz. Jedyną oznaką jakiejkolwiek emocji było westchnięcie.
– Obiecałem,że
ci pomogę i zamierzam to uczynić – oznajmił – Ale musimy być
bardzo ostrożni. Jeśli inne anioły dowiedzą się gdzie jestem i o
co chodzi,może być niewesoło. Do tej pory dbałem o to,żeby żaden
anioł nie dowiedział się o ciąży Imoen,mimo że Hannah tak łatwo
nie dała się zbyć. Zwłaszcza po tajemniczym zaginięciu Ambriel.
Posłał
Winchesterowi świdrujące spojrzenie mówiące „wiem wszystko”.
Dean przewrócił oczami i rozłożył ręce.
– Wiem,że
źle zrobiłem,okej? Jesteś co najmniej trzecią osobą,która mi to
mówi. Ale zrozum,nie miałem innego wyjścia. Ona umierała,a ja nie
mogłem sobie pozwolić żeby ją stracić. Stracić ich oboje.
– Wiem
co czujesz,Dean. To nie pierwszy raz kiedy chcesz chronić rodzinę.
Ale nie mogę wiecznie kłamać. Prędzej czy później prawda
wyjdzie na jaw. Nie sposób nie dostrzec tak nowej i dziwnej mocy.
– Nie
martw się. Poradzę sobie z tymi dupkami kiedy będzie trzeba,ale na
razie pomóż mi zabić czarownicę.
Smętnie
zwisający neon był jedyną wskazówką,że kryjówka Roweny
stanowiła niegdyś klub nocny. Budynek był zupełnie
zrujnowany,farba odłaziła ze ścian,a tynk sypał się na głowę
niczym śnieg. Dzierżąc broń w spoconej dłoni,Dean wszedł do
klubu tylnym wyjściem z sercem bijącym niczym młot. Nie
pamiętał,kiedy ostatnio się tak denerwował będąc w akcji. Być
może dlatego,że dawno żadna z nich nie była tak osobista.
Mimo
nadchodzącego poranka,w środku panowały egipskie ciemności.
Zabite deskami okna nie przepuszczały nawet promyka światła.
Ostrożnie zeszli po metalowych schodach pokrytych rdzą na dół,jak
się zdawało – do serca przybytku rozpusty.
– Nie
podoba mi się to,Dean – odezwał się szeptem Cas. – Jest zbyt
cicho.
– Masz
rację,aniołku – rozległ się fałszywie słodki głos. – Gdzie
się podziały moje maniery?
Usłyszeli
klaśnięcie i nagle wszystkie światła w pobliżu zamigotały
ukazując sylwetkę Roweny siedzącej na zniszczonym barze z
kieliszkiem cosmopolitana w ręce. Jej purpurowa suknia spływała po
ściance baru niczym wodospad jedwabiu. Uśmiechała się do nich
szyderczo wymalowanymi na czerwono ustami.
– Witajcie
chłopcy. – powiedziała. Mina nieco jej zrzedła,kiedy nie
dostrzegła Sama – Och. A gdzie wielkolud?
– To
nie ma znaczenia. I tak zaraz zginiesz – warknął Dean.
Rowena
zacmokała i pokręciła głową.
– Nie
byłabym tego taka pewna,słoneczko.
Wyciągnęła
dłoń i Winchester złapał się za głowę. Miał wrażenie,że
krew gotuje mu się wewnątrz mózgu. Krzyczał z bólu i
bezradności.
– Przestań,Roweno
– powiedział zaskakująco łagodnie Castiel. – Przyjechaliśmy
tu żeby pójść na kompromis
– Kompromis?
– Czarownica parsknęła śmiechem,ale cofnęła dłoń. Dean oparł
się dłońmi o podłogę i dysząc ciężko powoli się podnosił. –
A cóż takiego możecie mi zaoferować?
Winchester
popatrzył pytająco na Castiela. Tego nie było w planie. Anioł
wzruszył jednak ramionami co miało oznaczać: „nie mam
pojęcia,zrobiłem to by cię ratować”. Dean przewrócił
dyskretnie oczami i zwrócił się do Roweny z bezczelnym uśmiechem.
– Najprostszy
z możliwych. Ty dajesz mi łaskę Imoen,a ja być może cię nie
zabiję.
Matka
Crowleya uśmiechnęła się chytrze i upiła łyk czerwonego
drinka,po czym zsunęła się z blatu i ruszyła w ich stronę
kołysząc biodrami.
– Pochlebia
mi to,że mój urok osobisty składnia cię do zerwania paktu z moim
synem,ale wybacz słonko,spóźniłeś się.
– Co?
I zaraz,skąd wiesz o naszej umowie?
– Och,proszę
cię – prychnęła – Myślisz,że Fergus zdołałby mnie
namierzyć ot tak,skoro nie udawało mu się to od miesięcy?
Castiel,chociaż
nie do końca znając sytuację,błyskawicznie połączył fakty.
– Dean...to
pułapka.
– Zgadłeś,mniejszy
braciszku.
Odwrócili
głowy w kierunku głosu. Z cienia wyłoniła się barczysta,męska
sylwetka odziana w ciemną koszulę i równie ciemne dżinsy. Na
twarzy mężczyzny błąkał się przebiegły uśmiech.
– Lucyfer
– wyszeptał Dean.
*
Sam
wpatrywał się w ekran komórki z zaciśniętymi ustami. Na
wyświetlaczu widniała krótka wiadomość od Deana: Crowley
znalazł Rowenę. Jadę tam.
Był
wściekły na brata,że wyruszył bez niego. Dean zapewne pomyślał,że
chciałby być teraz przy Sarze,ale jej życiu już nic nie
zagrażało,a jego brat pakował się w niebezpieczeństwo i on nic
nie mógł na to poradzić.
Schował
więc telefon i w milczeniu ruszył z powrotem do Sary. Przed
wejściem do sali,zaczepiła go pielęgniarka.
– Pora
odwiedzin już dawno minęła. Pacjentka potrzebuje spokoju.
– Rozumiem,że
takie macie przepisy,ale ona niedawno się obudziła. W ciągu
ostatnich godzin doznała poważnego szoku,nie powinna być sama.
Kobieta
patrzyła na niego z zaciśniętymi ustami wahając się czy przyznać
mu rację. Postanowił jej pomóc.
– Jeszcze
tylko chwilkę,proszę.
– No
dobrze – westchnęła w końcu – Góra dziesięć minut.
– Dziękuję.
– odetchnął.
Na
szczęście Sarah jeszcze nie spała. Na jego widok poprawiła się
na poduszkach i wyciągnęła dłonie na kołdrę. Pociągnęła
kilka razy nosem wdychając zapach kawy,którą trzymał w ręce.
– Cholera,dużo
bym dała żeby się napić chociażby tego automatowego szajsu. –
westchnęła wskazując głową na kubek.
– Cierpliwości.
Jeszcze będziesz miała jej dość – odparł z uśmiechem Sam.
Odwzajemniła uśmiech.
– Wiesz
co z Imoen?
– Ehm,nie
– odparł niepewnie przeczesując dłonią włosy. Początkowo
Blake miała zamiar zganić go za brak troski,ale momentalnie
wyczuła,że coś jest nie w porządku.
– Sam?
– ponagliła przeciągając litery.
– Dean
jedzie zabić Rowenę. – powiedział szybko – I poinformował
mnie o tym tylko smsem,żadnego adresu,niczego!
– Gdyby
nie to,pojechałbyś z nim?
– To
mój brat,Saro. Nie zniosę myśli,że coś mogłoby się stać a ja
nie mógłbym mu pomóc.
Pokiwała
w zamyśleniu głową.
– To
w was podziwiam – przyznała – Nieważne co się dzieje,jesteście
gotowi skoczyć za sobą w ogień. Ja nie umiałabym postąpić tak
wobec mojej rodziny.
– To
zrozumiałe. Dużo przeszliśmy przez te wszystkie lata odkąd nasz
ojciec zaginął polując na żółtookiego demona. Po prostu nie
umiemy inaczej.
– Cieszę
się,że was spotkałam – skwitowała z uśmiechem odnajdując dłoń
Sama i ściskając ją. Nagle jego palce zacisnęły się kurczowo i
wydał z siebie stłumiony jęk.
– Sam,w
porządku?
Przed
oczami zaczął wirować mu kalejdoskop obrazów. Zepsuty
neon,obdrapane ściany,twarz Deana wykrzywiona z wysiłku,szaleńczy
śmiech...
Wziął
głęboki oddech i obrazy ustały. Zszokowany rozglądał się po
pomieszczeniu. Bardzo dawno już nie miał wizji.
– Co
się dzieje? – wyszeptała przerażona Sarah. Jej rozszerzone oczy
błyszczały strachem.
– Chyba
już wiem,gdzie jest Dean – wymamrotał podnosząc się. Jakimś
cudem znalazł kartkę i długopis i coś na niej nabazgrał. –
Miałem wizję. Widziałem w niej adres. Muszę tam jechać.
– Czekaj!
Jak się tam dostaniesz?
– Coś
wymyślę – rzucił tylko i drzwi się za nim zamknęły.
*
– Witaj,Dean.
Ja również cieszę się,że cię widzę.
Lucyfer
zrobił kilka kroków i od razu wyciągnął dłoń sprawiając,że
Winchester i Castiel zostali przygwożdżeni do przeciwległej
ściany.
– Wybaczcie,nic
osobistego. Pułapka to pułapka,nie?
Zaśmiał
się pod nosem z własnego dowcipu.
– Mój
panie. – wyszeptała Rowena wpatrując się w niego z uwielbieniem.
– Dziękuję,Roweno.
A teraz pozwól mi zostać z nimi sam na sam. – powiedział
obojętnym tonem.
Uśmiech
zniknął z twarzy wiedźmy,ale posłusznie skłoniła się i wyszła.
– Ach,tak.
– mruknął Lucyfer sadowiąc się w obitym czerwonym
materiałem,nieco już sfatygowanym fotelu. Nagle znieruchomiał. –
Ale zaraz. Gdzie mój najlepszy przyjaciel?
– Zostaw
Sammy'ego w spokoju – warknął przez zaciśnięte zęby Dean.
– No
nie wiem,Dean. Łączyły nas całkiem bliskie stosunki. Byłoby
szkoda,gdyby nie dowiedział się,że jestem akurat przejazdem w
mieście.
Zamknął
oczy i mięśnie jego twarzy wygładziły się. Siedział tak kilka
minut,aż wreszcie uniósł powieki i klasnął w dłonie.
– No,gotowe.
Jeśli dobrze pójdzie,Sam Winchester niebawem dołączy do imprezy.
– Niech
cię szlag. – wycedził Dean zawzięcie usiłując odkleić się od
ściany.
– Mhm.
No cóż. – Lucyfer podparł brodę palcami – To oczywiście może
się kiedyś stać,więc nie zamierzam do tego dopuścić. A jeśli
tobie przyjdzie do głowy mnie unicestwić,nigdy nie odzyskasz tego.
Wyjął
zza pazuchy fiolkę z migocącą wewnątrz złotą esencją. Jej
widok podziałał na Deana jak płachta na byka. Zaczął się
szarpać ze zdwojoną siłą,lecz nawet znamię Kaina nie było tak
silne,by przerwać działanie magii Lucyfera.
– Ależ
te dzieci szybko dorastają – westchnął Lucyfer kręcąc głową.
– Pamiętam małą Imoen z początków świata. Może i dobrze,że
ona sama tego nie pamięta. Zawsze taka słodka i dobra,urgh,zrzygać
się można. A teraz proszę – poszła na całość i spodziewa się
dziecka,w dodatku z samym Deanem Winchesterem. Prawie mi to imponuje.
– Dlaczego
prawie? Bo boisz się,że mój syn skopie ci tyłek,kiedy tylko
przyjdzie na świat,huh? – W oczach Deana pojawił się zadziorny
błysk.
Lucyfer
wstał z fotela i spojrzał najpierw na Castiela nie odzywającego
się słowem,posyłającego jedynie gromiące spojrzenia w kierunku
upadłego anioła,a następnie na Winchestera uśmiechając się
samym kącikiem ust.
– Och,cóż
– zaczął Lucyfer marszcząc brwi w zamyśleniu – Mało jest
rzeczy,o których nie mam pojęcia,ale to,jaką mocą będzie
dysponował ten potwór jest jedną z nich.
Podszedł
do jednego z nielicznych stolików stojących w pionie i jak gdyby
nigdy nic nalał sobie do szklaneczki bursztynowego whisky z
kryształowej karafki. Mieszając napój wrócił do uwięzionych.
– I
właśnie dlatego... – Ponownie pokazał fiolkę – Nie mogę ci
jej oddać. Widzisz,Dean...twój potomek stanowi wynaturzenie. Jest
niebezpieczeństwem dla nas wszystkich i sądzę,że twój pierzasty
przyjaciel się ze mną zgadza.
Dean
z wysiłkiem odwrócił głowę i spojrzał na Castiela. Kto jak
kto,ale to właśnie Cas wygłaszał niedawno słowa,które teraz
wychodziły z ust Lucyfera. Anioł odwzajemnił spojrzenie. Kryła
się w nim bezradność. Zwrócił się jednak z powrotem w stronę
Lucyfera i rzekł:
– Może
i nim jest,ale nie pozwolę mu umrzeć jeszcze przed narodzinami.
– Jakież
to wzruszające – Lucyfer pociągnął teatralnie nosem. – A
teraz wybaczcie. Obawiam się,że i tak nie dane wam będzie doczekać
narodzin nefalema.
To
mówiąc wyciągnął dłoń i zacisnął ją w pięść. Dean i
Castiel krzyknęli jak na zawołanie. Czuli,jakby czarna dziura
wewnątrz ciała wsysała ich wnętrzności.
Przed
oczyma Deana stanęła uśmiechnięta Imoen trzymająca na ręce
zawiniątko w niebieskim kocyku,a za chwilę mignęła mu twarz
brata. Ból blokował mu każdą myśl,jednak ciągle pozostawała
jedna-że słowa Lucyfera okażą się prawdziwe. Oddałby
wszystko,żeby móc cofnąć czas,aby zdążył przeprosić i
pocałować Imoen powtarzając jak bardzo ją kocha oraz mocno
uściskać Sammy'ego.
Gdy
już wydawało się,że ból odebrał mu kontrolę nad resztą umysłu
i tym samym tracił kontakt z rzeczywistością,potworny ścisk nagle
zelżał. Oboje z Casem upadli na posadzkę całym ciężarem ciała.
Zamglonym wzrokiem Dean zdołał zauważyć,że Lucyfer krzywi się z
bólu pod wpływem atakującej go poświaty,lecz mimo to nie wydawał
z siebie najmniejszego pisku.
Popatrzył
pytająco na z trudem oddychającego Casa i wtem do środka zaczął
sączyć się dym. Z jego kłębów wynurzyła się idąca wolnym
krokiem kobieca sylwetka odziana w długą suknię. Weszła w krąg
słabego światła i ich oczom ukazała się twarz Amary. Miała
gniewnie zmarszczone brwi i wzrok utkwiony w Lucyferze,jakby nie
dostrzegała nikogo poza nim.
– Ciociu
Amaro – wydusił torturowany jakimś cudem znajdując jeszcze siłę
na szyderczy uśmiech. – Jak miło że wpadłaś.
– Drogi
bratanku,wybacz że nie uprzedziłam cię o konsekwencjach
wynikających z oszukania mnie. – zaczęła fałszywie
przepraszającym tonem. – Jednakże przyznasz,że w ten sposób
jest zabawniej.
Zacisnęła
mocniej dłoń i na twarzy Lucyfera pojawił się jeszcze większy
grymas,lecz ponownie ani piśnięcia.
– Co
ty tu robisz? – wydusił Dean.
Amara
zamrugała jakby dopiero zdała sobie sprawę z jego obecności i
zmierzyła jego oraz Casa niechętnym spojrzeniem.
– Z
wami jeszcze się policzę – oznajmiła krótko i ponownie skupiła
się na swym pierwotnym celu – Teraz muszę zająć się
niegrzecznym chłopcem.
– Ależ
o czym ty mówisz Amaro? Przecież wszystko idzie zgodnie z naszym
planem...
– Nie
idzie! – warknęła i wzmogła falę mocy – Nie kazałam ci
zabierać łaski mojej siostry.
– Ach,o
to ci chodzi – mruknął – Powiedzmy że postanowiłem dodać
sobie mały gratis do umowy
– To
ja o tym decyduję. Ty masz tylko czekać na moje rozkazy,bo w
przeciwieństwie do ciebie,jestem zdolna wrzucić cię z powrotem do
tej cuchnącej otchłani sama.
Amara
przyciągnęła go do siebie tak,że teraz stali twarzą w twarz.
– Oddawaj
łaskę – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
– Och,jasne
– Poświata zaczynała słabnąć i Lucyfer uśmiechnął się
przebiegle--Jak tylko mnie złapiesz.
To
mówiąc,rozpłynął się w powietrzu. Amara wydała z siebie okrzyk
irytacji i również w ułamku sekundy zniknęła.
Zapanowała
cisza. Żadne z nich tak naprawdę nie miało pojęcia,co to wszystko
miało oznaczać.
– Nic
tu po nas – rzucił w końcu Castiel – Zabierajmy się stąd.
*
Znalazła
go na tyłach klubu. Dookoła piętrzyły się puste,pokryte rdzą
kubły na śmieci oparte o obdrapane ściany sąsiadujących
budynków. Lucyfer opierał się plecami o jedną z nich z założonymi
rękoma i złośliwym uśmiechem.
– Brawo–
rzucił pogardliwie.
– Dość
–oznajmiła spokojnie Amara mierząc go wzrokiem. – Oddaj mi
łaskę mojej siostry albo pożałujesz.
– Och,daj
spokój Amaro. Chyba należy mi się coś za bycie twoim popychadłem.
No,tak jakby.
– Nie
należy ci się nic.
Lucyfer
roześmiał się i zaczął krążyć po udeptanej ziemi. Błysk w
jego oku zdradzał,że miał przewagę,choć Amara jeszcze o tym nie
wiedziała.
– Ale
powiedz mi,po co jej potrzebujesz? Chcesz przecież żeby twoja
siostra była słaba,wycieńczona i nie mogła ci odmówić. W
przeciwnym wypadku zginie. Chyba,że... – zawiesił głos
wystawiając palec do góry – Ty nie chcesz żeby zginęła.
– Tak
właśnie myślałem. Każesz swoją siostrę za miłość,którą
gardzisz a sama nie chcesz się przyznać,że kochasz Imoen.
Ciemność
wahała się przez chwilę,aż wreszcie uśmiechnęła się drwiąco.
– To
co czuję nie powinno cię interesować. Na twoim miejscu skupiłabym
się na na naszej umowie. Oj,wybacz. Nie ma żadnej umowy.
Wyciągnęła
dłoń i skupiła energię z każdej duszy,którą się pożywiła.
Tym razem Lucyfer wrzasnął,bo celowo zadawała mu ból,podczas gdy
poprzednia pułapka miała jedynie uniemożliwić mu ruch.
– Co
robisz?! – wycedził z trudem.
– Przykro
mi,ale nie zamierzam się z tobą dzielić niczym. Nigdy nie
zamierzałam. Jesteś mi potrzebny tylko do jednego.
Uniosła
dłoń i upadły anioł poszybował w górę w ślad za jej ruchem.
– Bóg
jest głuchy na błagania. Moje czy kogokolwiek. Zobaczymy jednak co
zrobi ze świadomością,że jego ukochany synek cierpi.
Wzmogła
falę uderzeniową jeszcze bardziej napawając się krzykami wroga. O
wiele łatwiej przychodziło jej torturowanie go niż przyznanie
przed samą sobą,że miał rację.
A
przynajmniej tak jej się wydawało. Emocje były dla niej tajemnicą
i nie potrafiła określić jak się czuje w stosunku do Imoen. Nie
chciała jednak,aby jej siostra umarła. Los jej małego potwora był
jej obojętny,mógł umrzeć,żyć,co za różnica. Winchesterów
natomiast zamierzała powstrzymać przed zatrzymaniem Imoen,nawet jeśli miałaby ich w
tym celu zabić.
Nagle
zachwiała się czując ubytek mocy. Promień zadający Lucyferowi
cierpienie zniknął,a on sam wylądował na ubitej ziemi. Amara
cofnęła się zaskoczona,gdy podniósł się z kolan z tryumfalnym
uśmiechem.
– Niezła
próba,ciociu. Wygląda na to,że mój ojczulek mną także się nie
interesuje. Do zobaczenia.
Rozpłynął
się w powietrzu zabierając ze sobą łaskę Imoen.
*
Dean
szedł przez ciemne korytarze zrujnowanego klubu butnym krokiem. Cas
podążał za nim nie odzywając się ani słowem. Wiedział,że
starszy z Winchesterów przyjechał tu z nadzieją na odzyskanie
łaski Imoen,a ta okazja po raz kolejny wymknęła mu się z rąk.
Nie miał zamiaru odzywać się pierwszy,lecz gdy zobaczył,że
zamiast do wyjścia Dean skręca na zaplecze,nie wytrzymał i
zapytał:
– Dean!
Gdzie idziesz?
– Mam
jeszcze jedną sprawę do załatwienia – warknął.
Castiel
podążył za nim do małego,ciasnego pomieszczenia z jednym oknem
zabitym deską. Panowała w nim ciemność potęgowana przez obecność
gratów walających się w każdym kącie.
Winchester
pociągnął za sznurek dyndający mu nad głową i ku ich
zaskoczeniu,stara żarówka zamrugała i zapaliła się.
Rowena
stojąca w kącie wzdrygnęła się i zbyt sparaliżowana ze
zdziwienia nie zdążyła zareagować,gdy Dean dopadł do niej,złapał
za włosy i zamknął w uścisku przystawiając jej pistolet do
głowy.
Castiel
przyglądał się temu z zaskakującym jak na niego wyrazem
emocji,jaką było zdziwienie.
– Skąd
wiedziałeś gdzie jestem? – wykrztusiła uprzedzając jego pytanie
Rowena.
– Widziałem,w
którą stronę uciekłaś,kiedy Lucyfer kazał ci spadać. Nie
trudno było się domyśleć – odparł Dean wzmacniając uścisk
tak,że czarownica gwałtownie wciągnęła powietrze. Próbowała
odepchnąć jego ramię,ale było zaciśnięte zbyt mocno.
– Posłuchaj
mnie ty ruda suko. Bardzo,ale to bardzo pożałujesz,że zrobiłaś
ze mnie idiotę. Mógłbym cię teraz zabić,ale to byłaby dla
twojego synka nagroda,a jemu też muszę skopać tyłek. Dlatego
zrobisz dla mnie trochę swojego hokus-pokus i sprawisz,że Imoen
donosi ciążę bez potrzeby przyjęcia łaski.
Rowena
wyszczerzyła zęby i zaniosła się bezgłośnym śmiechem na
tyle,ile pozwalała jej niekomfortowa pozycja.
– Chyba
sobie kpisz. Wolę umrzeć niż zdradzić mojego pana dla tego
twojego potwora i jego świrniętej mamusi!
Dean
szarpnął ją mocniej za włosy i niemalże wbił lufę od pistoletu
w jej głowę. Potem przechylił ją w swoją stronę i szepnął jej
prosto do ucha:
– Nigdy
nie waż się obrażać mojej rodziny.
Z
całej siły kopnął ją w piszczel. Czarownica ugięła się
wydając z siebie przeraźliwy pisk,który utwierdził go w
przekonaniu,że zgodnie z założeniem złamał jej kość.
– Dean!
– krzyknął Cas – Co ty wyprawiasz?
– To
co trzeba,Cas. Nie zamierzam znowu rozczarować Imoen kradnąc dla
niej kolejną łaskę. Ona zna permanentne rozwiązanie,jestem
pewien.
– To
czarownica! Skąd wiesz,co tak naprawdę zrobi?
– Nie
oszuka mnie,prawda Roweno? Cas,w mojej torbie są kajdanki,wyjmij je.
Z
drobnym wahaniem,ale spełnił jego prośbę.
– Ooo,czyżby
twoja ukochana nie lubiła takich perwersyjnych zabaw? – zadrwiła
Rowena.
Anioł
wydobył drewniane kajdanki z zielonymi punkcikami.
– Dwimeryt?
– spytał z niedowierzaniem przyglądając im się. – Skąd to
masz,masz pojęcie jaki jest rzadki?
– Nieważne.
– warknął Winchester – Ważne,że blokuje użycie magii. Dawaj
je!
– Już
mówiłam. Lepiej mnie zabij,bo i tak ci nie pomogę,chociażbyś nie
wiem co robił!
– To
nie będzie konieczne.
Dean
i Castiel odwrócili głowy na dźwięk kobiecego głosu. Z mroku
wyłoniła się kobieca sylwetka odziana w kurtkę i dżinsy równie
ciemnego koloru.
Kiedy
zrobiła krok do przodu i światło padło na jej twarz,Rowena
zaśmiała się nerwowo.
– No,no,no.
Witaj,Jane-Anne.
-----------------------------------------------------------
Nic,ale to nic Wam nie podpowiem :D Musicie poczekać do następnego,który nawiasem mówiąc mam już napisany. W ogóle ostatnio dużo piszę,ale korzystam z weny póki wrzesień i jeszcze wakacje. Ach,to takie piękne xD No ale ja nie o tym.
Mam nadzieję,że rozdział się podobał,ja osobiście jestem z niego bardzo zadowolona,akurat pojawił się w nim Lucyfer,gdy zaczęłam oglądać o nim serial i stwierdzam,że Ellis jest lepszym Luckiem niż Pellegrino,ale mniejsza xD I taka drobna uwaga,dwimerytowe kajdanki zaczerpnięte są ze świata Wiedźmina,ale stwierdziłam,że Winchesterom się także przydadzą ;)
Ściskam mocno!
-----------------------------------------------------------
Nic,ale to nic Wam nie podpowiem :D Musicie poczekać do następnego,który nawiasem mówiąc mam już napisany. W ogóle ostatnio dużo piszę,ale korzystam z weny póki wrzesień i jeszcze wakacje. Ach,to takie piękne xD No ale ja nie o tym.
Mam nadzieję,że rozdział się podobał,ja osobiście jestem z niego bardzo zadowolona,akurat pojawił się w nim Lucyfer,gdy zaczęłam oglądać o nim serial i stwierdzam,że Ellis jest lepszym Luckiem niż Pellegrino,ale mniejsza xD I taka drobna uwaga,dwimerytowe kajdanki zaczerpnięte są ze świata Wiedźmina,ale stwierdziłam,że Winchesterom się także przydadzą ;)
Ściskam mocno!
Rozdział genialny ;) Dean taki niebezpieczny a Lucyfer jeszcze lepszy. Cóż, Amarze zależy na Imo i poniekąd się cieszę ;) wstrętna Rowena i Crowley, ech mam naprawdę ochotę pojawić się tam jako Cassidy i osobiście zadać im ból :D Jane-Anne podejrzewam, że to czarownica a jej imię jest takie same jak z The Originals. Zaczynam coś nie coś się domyślać, ale jak zwykle przypuszczenia potwierdzą się w następnym rozdziale. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń ;) pozdrawiam i dużo weny :D
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Lubię przedstawiać takiego bezwzględnego Deana,który przecież chwilę wcześniej mógł mówić do dzidziusia w brzuszku :) Ta jego psychika to jeden z powodów,dla którego tak kocham jego postać.
UsuńNo to Ty się tam domyślaj :P Ach no i ja także wiedziałam,że będziesz pierwsza :D
Też uwartzam,Tom Elis jest lepszym Lucyferem i co teraz Sam tam pojedzie i nie będzie Dena powiedz chociaż jakie plany ma Lucyfer co do Sama skoro oniego pytał Craully mnie rozwala w tym rozdzale zastanawiam się czy lucyfer pomorze Rowenie i jak to włynie na Amarę pozdrawiam
OdpowiedzUsuń