Od
tygodnia echa działań demonów umilkły i podczas standardowych
wypraw po zaopatrzenie nie napotkali niczego niepokojącego. Monstra
także zdawały się mieć wolne,bo media milczały na temat
zagadkowych zgonów czy dziwnych sytuacji. Ale Winchesterowie nie
próżnowali. Wciąż szukali informacji o Imoen. I wciąż
bezskutecznie.
– To
bez sensu – stwierdził pewnego razu Sam zamykając z hukiem opasły
tom. – W tych księgach nie ma absolutnie nic na temat Imoen,albo
chociaż jej mocy.
Anielicę
to zmartwiło i poczuła się jeszcze bardziej obco,mimo,iż spędziła
tu już tydzień i zaczynała rozumieć niektóre ludzkie zachowania.
Ci ludzie,mimo początkowej bezduszności,naprawdę usiłowali jej
pomóc. Ale jak mieli wiedzieć o niej cokolwiek,skoro ona sama
prawie nic o sobie nie wiedziała?
Wiedziała
kim jest i gdzie mieszka. Lecz dlaczego tam i dlaczego sama,podczas
gdy inne anioły ze sobą współpracowały? Być może,gdyby nie
trafiła na ziemię,nie musiałaby się nad tym zastanawiać i
wszystko byłoby w porządku. Coś jednak chciało,by się tu
znalazła i pragnęła znać ku temu powody.
Wkrótce
potem zmniejszyli częstotliwość badań. Za wyjątkiem Deana,który
codziennie brał naręcze książek i zamykał się w swoim pokoju
studiując je w odosobnieniu. To sprawiło,że stosunek Imoen do
niego uległ zmianie. Zaczynała darzyć go sympatią. Co prawda,nie
taką jak do Sama i Sary,ale wystarczającą,by przestała się go
bać. Zauważyła bowiem,że pod tą gderliwą powłoką kryje się
wrażliwa na jej położenie dusza.
Jednak
nie do końca dobrze go oceniła. Dean prowadził bowiem badania na
własną rękę. Dosłownie i w przenośni. Za każdym razem,gdy
odsłaniał rękaw koszuli,dostrzegał na prawym przedramieniu
czerwoną bliznę o nieregularnym kształcie.
Znamię
Kaina. Tylko to w połączeniu z Pierwszym Ostrzem mogło zabić
Abaddon,a Dean zgodził się wziąć na siebie to brzemię. W ciągu
tylu lat przyzwyczaił się,że ratowanie świata jest jego
obowiązkiem. Dawało mu to świadomość,że jest potrzebny,że jego
życie,choć dalekie od takiego,o jakim marzył,ma jakiś sens.
Teraz
Znamię trzymało go na powierzchni oceanu szaleństwa,w którym się
pogrążał. Pozwalało mu się skupić na czymś innym,niż poczucie
winy. Dlatego też każdą wolną chwilę w oczekiwaniu na
znalezienie Ostrza przez Crowleya spędzał na szukaniu informacji na
temat swojego „daru”.
Siedział
na podłodze oparty o łóżko i czytał artykuł w Internecie,kiedy
usłyszał nieśmiałe pukanie do drzwi,a potem skrzypnięcie klamki.
Podniósł wzrok i jego oczom ukazała się Imoen odziana w sięgającą
kolan suknię na ramiączkach w delikatnym,różowym odcieniu.
Delikatnym jak ona sama.
– Hej
– powiedziała uśmiechając się niepewnie.
– To
ty – mruknął Dean opuszczając wzrok. Nie miał ochoty na jej
towarzystwo. Wzbudzała w nim instynkty,nad którymi z trudem
panował,a w obawie przed ich uwolnieniem mógłby ją niechcący
skrzywdzić. Oczywiście wyłącznie werbalnie.
Zrobiła
kilka kroków w przód i usiadła na łóżku.
– Chciałam
ci...podziękować.
Zaskoczony
Dean wyprostował się i posłał jej pytające spojrzenie.
– Za
co?
– Sam
i Sarah poddali się ze znalezieniem czegokolwiek na mój temat.
Ty...nie.
Otworzył
usta,ale po chwili je zamknął i oblizał wargi niepewny tego,co ma
powiedzieć. Nawet gdyby chciał wyznać jej prawdę,nie mógłby
tego zrobić. W pewien sposób by ją zranił.
– Byłoby
prościej,gdybyś powiedziała nam coś więcej – oznajmił. Typowe
dla niego. Oddalić od siebie skupioną uwagę.
– Ale
ja nie wiem – szepnęła obdarzając go smutnym spojrzeniem swoich
sarnich oczu.
– Nie
wiesz kim jesteś? – Z wahaniem usiadł obok niej uważając,by
zachować odpowiedni dystans. Nawet mimo niego,wyczuł prawie
znikomą,delikatną,kwiatową woń.
– Nie
– pokręciła głową. – Zanim tu trafiłam,nie wiedziałam,że
inne anioły żyją razem. Nigdy nie wychodziłam z ogrodu. Oni mi
nie pozwalali.
– To
musi być okropne,być zamkniętym przez całą wieczność w
czterech ścianach...
– Tam
nie było ścian – Imoen zmarszczyła brwi.
No
tak. Miała większe prawo do nierozumienia metafor niż Cas. Zanim
jednak zdążył sprostować,kontynuowała:
–Nie
jest tam tak źle. Lubię to miejsce. Ale kiedy tam wrócę,zacznę
na nie patrzeć z zupełnie innej perspektywy.
– Na
pewno chcesz wracać? – spytał ostrożnie cedząc każde słowo.
– Tak
– Imoen z wolna skinęła głową.
Z
lekkim wahaniem ujął jej drobne,delikatne palce w swoje
twarde,poznaczone licznymi bliznami dłonie. Nieoczekiwanie poczuł
przeskok jakiejś dziwnej energii. Nie,to nie było kopnięcie prądem
jakie opisuje się w książkach. Miał wrażenie,że malutka cząstka
jej łaski wyszła mu na spotkanie. Po jej uniesionych ze zdziwienia
brwiach wywnioskował,że i ona wyczuła coś podobnego.
– Więc
obiecuję ci,że zrobię wszystko co w mojej mocy,abyś wróciła do
Nieba – oznajmił z powagą patrząc prosto w jej oczy. Dostrzegł
w nich nikły błysk radości.
– Dziękuję
– powiedziała z wdzięcznością.
*
– Mam
pomysł – oznajmiła pewnego ranka Sarah,kiedy cała
trójka(Imoen,rzecz jasna jeść nie musiała) siedziała przy
śniadaniu. Bracia popatrzyli na nią z zaciekawieniem.
– Nie
mamy żadnych tropów w sprawie aniołów,Abaddon nas zgubiła,a o
zagadkowych zgonach cicho,więc... – zawiesiła głos dla większego
efektu – Zróbmy sobie dzień wolny. Pojedźmy gdzieś. Spędźmy
dzień jak normalni ludzie.
– Jestem
za – Dean wzruszył ramionami i usiłował pochwycić wzrok brata –
Sammy?
– Nie
wydaje mi się – mruknął młodszy z Winchesterów na próżno
szukając w gazecie sprawy dla łowców. Perspektywa spędzenia z
Deanem czasu,podczas którego nie pracowali,nie wydawała mu się
trafiona.
– Oh,daj
spokój – jęknęła Sarah – Ciągle tylko siedzimy w tych
książkach i nic nam z tego. Udusimy się tutaj.
– Proszę
– nalegała podchwytując jego spojrzenie. Wbiła w niego
magnetyczne spojrzenie swoich zielono-brązowych oczu i przytrzymała
je. To na pewno umiejętność nabyta na łowach. Niestety,Sam był
tym wrażliwszym z Winchesterów.
– No
dobra. Zgadzam się – uniósł dłonie do góry w geście poddania
się.
– Super
– uśmiechnęła się słodko przechylając głowę.
*
– Kiedy
mówiłaś,żebyśmy spędzili czas jak normalni ludzie,myślałem,że
masz na myśli wieczór w jakimś barze. – powiedział Dean
krzywiąc się na widok miejskiego parku Lebanon.
– Jasne.
Wieczorem. Jak normalni ludzie to znaczy... – urwała w pół słowa
i zatrzymała się patrząc na braci przenikliwie. – Zaraz. Wy nie
wiecie jak to jest spędzać niedzielne popołudnia w parku.
– Nie
– przytaknął smutno Sam.
– Och
– sapnęła. Nagle odechciało jej się spaceru.
– W
porządku – powiedział sucho Dean – Nie chcemy twojej litości.
Postanowiła
go zignorować. Uśmiechnęła się krzywo i skwitowała:
– A
więc nie tylko Imoen posmakuje dziś czegoś nowego.
Pogoda
na spacer była wręcz wymarzona. Dni stawały się coraz krótsze i
chłodniejsze w związku z nadejściem jesieni,lecz dzisiejszy był
jakby wyrwany z kontekstu. Słońce świeciło mocno i w parze z
ożywczym wiatrem stanowiło idealne tło dla życia zwykłych
mieszkańców Lebanon. Ludzie korzystali z wolnego dnia wychodząc na
świeże powietrze,by chociaż na chwilę oderwać się od
codziennych stresów. Gdyby tylko wiedzieli,jakie zmartwienia
spoczywają na barkach tej czwórki...
Sam
był małomówny. Nie potrafił wybaczyć Deanowi samowolki i w tak
nadzwyczajnej dla nich sytuacji czuł się jak demon wewnątrz Klucza
Salomona. Szedł ze spuszczoną głową jednym uchem słuchając
szczebiotu Imoen na temat piękna otaczającej ich natury.
Również
Dean starał się nie poświęcać jej więcej uwagi niż było to
konieczne. Po rozmowie w jego pokoju musiał użyć całej siły woli
żeby jej nie pocałować. Patrzył na jej ślicznie wykrojone usta i
zamarzył by zatopić w nich swoje. Tak po prostu,nie mając na myśli
gry wstępnej. Ale to nie byłoby właściwe i wiedział o tym
doskonale. Była przecież aniołem,nawet jeśli specyficznym,to
przecież stworzeniem nie z tego świata.
Z
kategorii tych,na które polował.
Ignorowanie
Imoen było jednak trudne. Ubrana w jasne dżinsy i jasny,zawiązany
w pasie płaszcz rozszerzający się k dołowi i ze spływającymi na
ramiona w łagodnych falach brązowymi włosami wyglądała skromnie
i zwyczajnie,a zarazem ślicznie. Do tego stopnia,że niektórzy
mijający ich mężczyźni zdobywali się na odwagę i rzucali jej
ukradkowe,zafascynowane spojrzenia. Większość jednak obawiała się
kroczącego u jej boku faceta o zaciętym spojrzeniu ubranego w
skórzaną kurtkę. Dean czuł wówczas swego rodzaju satysfakcję.
Sarah
wyczuwała napięcie i zabierała głos niemal przez cały czas.
– Tu
jest...prawie tak samo jak w domu – stwierdziła Imoen tęsknie.
Przechodzili wąską alejką zanurzoną w nisko opadających
gałęziach. Słońce przeciskało swe promienie między nimi
sprawiając,że liście lśniły jak napojone anielską łaską.
– Tylko...
– zawiesiła głos odgarniając gałąź sprzed twarzy. Zerwała
jeden z liści i przyjrzała mu się. – Dlaczego te liście nie są
zielone?
– Kiedyś
takie były – przytaknął Sam – Ale teraz jest jesień. Jesienią
zmieniają barwę. Wkrótce opadną i nadejdzie zima. To naturalna
kolej rzeczy.
Pokiwała
głową nawet na niego nie patrząc. Wciąż bacznie przyglądała
się liściowi. Sam miał ochotę parsknąć śmiechem. Jak na
anioła,Imoen była urocza i sympatyczna i miał wrażenie,że to nie
ze względu na obiecaną pomoc. Może i była więźniem jakiegoś
misternego planu,ale jak widać dzięki temu nie została zatruta
anielską propagandą.
– Ale
potem znów będą zielone? – upewniła się.
– Jasne.
To taki cykl. Po zimie będzie wiosna,a potem...
Sam
urwał na dźwięk przeszywającego powietrze świstu. Odwrócił się
i zobaczył,jak gałąź zbyt wcześnie puszczona przez Sarę uderza
jego brata prosto w nos. Dean zaklął masując go,a Imoen głośno
się roześmiała odrzucając głowę do tyłu.
Jej
perlisty śmiech sprawił,że zamiast gniewnego burknięcia,starszy z
Winchesterów uśmiechnął się niemal niezauważalnie,natychmiast
spuścił wzrok i przyspieszył kroku znajdując się na przodzie.
Cholera,cholera,cholera...
Nagle
Sarah pospiesznie zaczęła grzebać w torebce. Wyjęła z niej
telefon.
– Idźcie,dogonię
was. Muszę odebrać – powiedziała.
Bracia
wzruszyli ramionami i poszli zgodnie z poleceniem. Po chwili
niezręcznego milczenia,Sam spojrzał na stojącą kilka kroków
dalej Imoen i zagadnął bez ceregieli:
– Podoba
ci się,co?
Dean
uniósł brwi i spojrzał na niego podejrzliwie.
– Oh,a
więc znów jesteśmy braćmi? – Sam otworzył usta,żeby coś
powiedzieć,ale Dean go uprzedził – Bo zdaje mi się,że partnerzy
zawodowi nie rozmawiają o takich sprawach.
Sam
westchnął i oblizał wargi.
– Słuchaj,ja...wciąż
mam do ciebie uraz za nie respektowanie mojej wolnej woli,ale nie
jesteśmy już sami. Nie możemy tak dłużej.
– Doskonała
dedukcja,Sherlocku – zadrwił jego brat – Co zamierzasz z tym
zrobić?
– Udajmy,że
nic się nie stało.
– Cały
czas to robimy,Sammy. Nie możesz mi po prostu wybaczyć?
– Jeszcze
nie – Sam zacisnął szczęki.
Dean
uśmiechnął się drwiąco i popatrzył bratu w oczy z gniewem.
– Świetnie.
Daj mi znać jak zmienisz zdanie. Tylko pamiętaj,że zrobiłem to,bo
jesteś moją jedyną rodziną. I zrobiłbyś dla mnie to
samo,chociaż początkowo byś się wypierał.
Po
tych słowach odszedł energicznym krokiem pozostawiając Sama
ugodzonego w samo serce. Doskonale wiedział,że brat ma rację,ale
nie miał odwagi się do tego przyznać.
*
Nie
zastanawiając się nad niczym,po prostu ruszył przed siebie
zostawiając ciasną alejkę w tyle. Znalazł się w samym centrum
parku,w miejscu wypełnionym ludźmi. Po chwili jednak zatrzymał się
wpół kroku i usiadł na wolnej ławce,z której doskonale widział
anielicę.
Schylała
się i podnosiła z ziemi liście w całej gamie barw-od tych
burych,przez czerwone i wreszcie złociste i układała je w kolorowy
bukiet. Nagle w jej kierunku potoczyła się piłka. Spojrzała na
nią zaskoczona i podniosła ją,oglądając z każdej strony. Kiedy
podniosła wzrok,dostrzegła małego chłopca o ciemnobrązowych
włoskach zadzierającego w jej kierunku głowę. Przezwyciężając
nieśmiałość,uśmiechnęła się swoim najpiękniejszym uśmiechem.
To najwyraźniej zbiło chłopca z tropu.
– Nie
bój się – powiedziała kucając.
– Odda
mi pani piłkę? – spytał patrząc na nią z dołu.
– Piłkę?
– Obróciła okrągły przedmiot w dłoniach – Do czego służy?
– Do
kopania – Mały wyszczerzył zęby w uśmiechu zadowolony,że może
się czymś pochwalić.
Dean
obserwował,jak dziecko biega po trawniku kopiąc piłkę ku radości
Imoen. Ta scena przyprawiła go o dziwny ścisk w żołądku. Był
przyjemny,ale zaraz po nim pojawiło się uczucie niepokoju. Coś
takiego czuł zaledwie dwa razy w życiu.
Ale
nie. To przecież nie mogło być TO. Zwykła fascynacja i przyjemny
dla oka obrazek,to wszystko.
Szczęście
w nieszczęściu,że nie musiał dłużej się nad tym zastanawiać,bo
wtedy Imoen uniosła głowę i zmarszczyła brwi rozglądając się
za znajomymi twarzami. Kiedy dostrzegła siedzącego na ławce
Deana,jej czoło wygładziło się i ruszyła w jego kierunku.
– Wasz
świat coraz bardziej mnie zadziwia – skwitowała siadając na
ławce obok. Wygładziła płaszczyk i złożyła dłonie na kolanach
– My,anioły wyglądamy wszystkie prawie tak samo. A wy jesteście
tacy duzi jak Sam i tacy mali jak tamto...
– Dziecko
– wpadł jej w słowo Dean – To było dziecko. Każdy z nas
kiedyś taki był.
– Tak
jak liście były kiedyś zielone?
– Tak...coś
w tym rodzaju – odparł zaskoczony jej rozumowaniem
Pokiwała
głową i wbiła wzrok w czubki butów.
– Racja.
Słyszałam o dzieciach od archaniołów. Czy ty też byłeś taki
jak tamten chłopiec?
– Raczej
nie – odchrząknął i pochylił się do przodu unikając jej
wzroku.
Momentalnie
wyczuła,że nagła zmiana nastroju ma związek z jego zwierzeniami z
piwnicy.
– Dean...
– zaczęła łagodnie i z wolna położyła mu dłoń na ramieniu.
Drgnął. – Coś jest z tobą nie w porządku. Opowiedz mi o tym
wszystkim tak jak wtedy. Chcę zrozumieć. Chcę ci pomóc.
– Nie
możesz mi pomóc! – warknął strząsając jej dłoń. – Mówiłem
co ci zrobię,jeśli jeszcze raz o to zapytasz.
Spojrzał
na nią ze złością płonącą w szmaragdowych tęczówkach. Jej
oczy odpowiedziały strachem,lecz trwało to ułamek sekundy. Nie
dała się zastraszyć. Nie po tym co widziała.
– Potrafiłbyś
to zrobić? – spytała ze smutkiem.
Napięcie
na jego twarzy zelżało a oczy odzyskały dawny wyraz. Otwierał
usta,aby coś powiedzieć.
– Hej,tu
jesteście.
Przerwali
wojnę na spojrzenia i skierowali je na stojących nad nimi Sama i
Sarę. Oboje trzymali po dwa wafle z lodami.
– Proszę
– Sarah wręczyła jeden Imoen – Zobaczyłam budkę idąc w tym
kierunku i pomyślałam,że to dobry pomysł.
– Lody?
– skrzywił się Dean z niechęcią biorąc od brata swoją porcję
– Serio? Mamy po pięć lat?
– Nigdy
nie jedliśmy lodów w parku,Dean. Zwykli ludzie to robią,a my
dzisiaj mamy okazję nimi być.
– Aha,
i to znaczy,że zamiast wieczorem iść do baru będziemy siedzieć i
oglądać Oprę?
– Wyluzuj
Dean – wtrąciła Sarah – Nie bądź dla siebie taki surowy.
Naturalnym
było,że znała już niektóre wybiegi starszego z Winchesterów.
Cynizm był jednym z nich.
Mruknął
coś niezrozumiale,ale zabrał się za jedzenie. No przecież. Dean i
jedzenie to Yin i Yang.
– Masz
lody na policzku – powiedziała do niego Imoen,kiedy skończyli
jeść.
Odruchowo
potarł go dłonią.
– Nie,na
drugim. Oh,zaczekaj...
Znieruchomiał
kiedy wyciągnęła dłoń i musnęła jego nieco już szorstki
policzek czubkami palców. Łaska znów zdawała się ulatniać.
Imoen starła resztkę deseru i uśmiechnęła się lekko.
– Myślę,że
nam twoją odpowiedź.
---------------------------------------------
Heelouuu,oto ponownie pojawiam się z rozdziałem. Przepraszam za opóźnienie,ale naprawdę mam bardzo mało czasu. Na pisanie także,ale nie martwcie się,na pewno nie zamierzam przestać tego pisać,za bardzo mi się spodobało pisanie fanficków ;)
No,to właśnie rozdział opisujący coś,czego mało w Supernatural-normalność(względna przynajmniej). Ale w końcu to love story.
Tymczasem poddaję się krytyce :P
Wreszcie mogę skomentować chociaż rozdział i tak już wcześniej przeczytałam, więc od razu może zacznę od niego. Piękny, super, że opisałaś coś co rzadko występuje w SPN czyli normalne życie ;) wielki za to plus. Zachowanie Imoen? Sprawia wrażenie bezbronnej, niewinnej kobiety, która zachowuje się jak mała dziewczynka będąca ciekawa otaczającego ją świata ;) super podoba mi się to. Ooo i Dean zaczyna coś czuć do naszej anielicy ;) wreszcie. Jestem ciekawa kto do Sary zadzwonił ;) czekam na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńNo i super,że mój pomysł wypalił,w końcu ile można tłuc demony? xD
UsuńNo też racja ;) a w odpowiedzi na twój komentarz na blogu Cassidy i Deana nie ruszę jednak zacznę nowe opowiadanie z jedną czytelniczek jak już wspomniałam w notce informacyjnej lecz możesz być spokojna, to stare opowiadanie zostanie na wypadek nagłych okoliczności bym mogła do niego wrócić ;)
Usuń