poniedziałek, 19 września 2016

38. Anywhere, anytime I would do anything for you

Coś za jedna? – burknął Dean obrzucając kobietę niechętnym spojrzeniem.
Na oko nie miała więcej niż trzydzieści pięć lat. Jej szczupła sylwetka odziana była w dżinsy i skórzaną kurtkę,a proste brązowe włosy i grzywka okalały bladą twarz,na której malowała się niepewność. Spojrzenie jej brązowych oczu wodziło ze strachem po zgromadzonych,lecz pojawił się w nim gniewny błysk,kiedy tylko spoczęło na Rowenie.
Uniosła dłonie do góry i skinęła Deanowi głową.
Bez obaw. Nazywam się Jane-Anne Deveroux i jestem czarownicą. Jestem tu by wam pomóc.
Pomóc – powtórzył beznamiętnie Dean i wybuchnął krótkim śmiechem. Kiedy jego twarz ponownie przybrała surowy wyraz,oznajmił: – Wybacz złotko,ale nie wierzę w dobre serce żadnej czarownicy,więc możesz wracać do domku na kurzej nóżce.
Rozumiem – odparła spokojnie Jane-Anne – Ale nie zadałabym sobie tyle trudu by was odnaleźć,jeśli nie bylibyście mi naprawdę potrzebni.
Och,co się stało,Jane-Anne? Regentka wyrzuciła cię z francuskiej dzielnicy i teraz żebrzesz o poparcie u najsłynniejszych łowców? – wtrąciła Rowena korzystając z poluzowanego uścisku.
Brązowowłosa czarownica rzuciła jej niechętne spojrzenie.
Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna siebie,Roweno. Davina już wie gdzie jesteś i jest kwestią czasu zanim dowiedzą się o tym inne czarownice. – zwróciła się do Deana – Możesz ją wypuścić. Ona i tak ci nie pomoże,a niedługo spotka ją bardziej zasłużona kara niż śmierć.
Dean rzucił szybkie spojrzenie w kierunku Castiela. Anioł chwilę się zastanawiał,aż w końcu ostrożnie skinął głową.
Ona ma rację. Jeśli byś ją zabił,wyświadczyłbyś Crowleyowi przysługę,na którą w obecnej sytuacji nie zasługuje.
Winchester zacisnął wargi w wąską kreskę,szybkim ruchem zabrał dłoń i odsunął się sprawiając,że rudowłosa krzyknęła z bólu i runęła na podłogę.
Wielkie dzięki – fuknęła patrząc na Deana z nienawiścią. Ten wzruszył ramionami i zwrócił się do Jane-Anne.
Dobra. To teraz będziesz nam się gęsto tłumaczyć.
Tak,tak. Ale nie tutaj. Znajdźmy jakieś ustronne miejsce,proszę.
Przy tylnym wyjściu wpadł na nich zdyszany Sam.
Dean! – wykrztusił z trudem łapiąc oddech i położył dłoń na ramieniu brata. – Wszystko okej? Miałem wizję. Lucyfer...
Urwał dostrzegając Jane-Anne.
Kto to?
Wszystko dobrze,Sammy. Za chwilę wszystkiego się dowiesz. I my też.


*


Słońce stało już na horyzoncie w miarę wysoko,więc dość szybko poszło im znalezienie pierwszej otwartej kawiarni. Usiedli tłocząc się przy małym stoliku patrząc na siebie w niezręcznym milczeniu,podczas gdy Jane-Anne najzwyczajniej w świecie popijała sobie latte o waniliowym aromacie.
Pierwszy nie wytrzymał Dean.
Okej,dość. Wpadasz na nas,oznajmiasz że nam pomożesz a teraz siedzisz i popijasz kawkę zachowując się jakbyśmy byli po prostu znajomymi z klubu czarownic. Gadaj czego chcesz i skąd właściwie nas znasz.
Jane-Anne przygryzła wargę i odstawiła plastikowy kubek na stół ciągle trzymając na nim dłonie.
No tak,wybaczcie. Zacznę od początku. Pochodzę z Nowego Orleanu,miasta czarownic. I musicie wiedzieć,że sporo ryzykuję tym spotkaniem.
Sam i Dean wymienili szybkie spojrzenia. Jane-Anne zrozumiała aluzję i urwała.
Okej – Dean złożył dłonie na stole i przechylił głowę. – Więc dlaczego to robisz? I jak właściwie chcesz nam pomóc?
Rzucę na twoją ukochaną zaklęcie,które pozwoli jej donosić ciążę do czasu rozwiązania. Tego przecież chciałeś od Roweny,prawda?
Strzelałem. Nie znam się na waszych czarach. Jeśli znasz inne rozwiązanie to je zastosuj. Pytanie tylko czego chcesz w zamian.
Deveroux westchnęła i spuściła wzrok. Obróciła kilkakrotnie kubek w dłoniach zanim uniosła wzrok narażając się na naglące spojrzenia.
Twój syn dysponuje potężną mocą. Nigdy nie spotkałyśmy się z czymś podobnym.
Och,czyli innymi słowy „chcemy zrobić z niego królika doświadczalnego”.
To nie tak!
Dean,daj jej dokończyć. – poprosił Sam.
Prawda jest taka,że jesteśmy uciskane. W Nowym Orleanie nie możemy swobodnie uprawiać magii. To powoduje liczne spory między nami a wampirami. Dysponując chociaż częścią siły tego dziecka zyskałybyśmy wystarczająco dużo mocy,żeby się zbuntować. A do tego potrzebujemy go żywego. Oto i mój warunek. Uratuję twojego syna,jeśli po narodzinach otrzymam dostęp do jego energii. W przeciwnym razie nic tu po mnie.
Starszy Winchester rozchylił usta i po chwili otarł je wierzchem dłoni.
Cholera. Cała ta sytuacja wydawała się mocno podejrzana. Czarownice,wampiry,co jeszcze?
Nie miał pojęcia co odpowiedzieć. Był zdesperowany,ukradziona łaska kończyła się a Lucyfer z łaską Imoen to dla niej w zasadzie wyrok śmierci. Mogą minąć miesiące zanim go odnajdą i przygotują skuteczną zasadzkę. Nie mieli tyle czasu.
Na szczęście z pomocą przyszedł mu jak zawsze trzeźwo myślący brat.
Dlaczego miałybyście się zadowolić tylko częścią tej mocy,skoro mogłybyście posiadać ją całą?
Jane-Anne zawahała się z odpowiedzią przez moment.
Już mówiłam. Nie wiemy co to za moc. W większej ilości mogłaby nas pozabijać.
A co się stanie z Imoen? – wtrącił Cas. – Rzucisz zaklęcie i nagle stanie się zdrowa?
To co się z nią dzieje,to klątwa. Mogę ją zdjąć i będzie normalnie funkcjonować.
Lepiej dla ciebie,żeby tak było. – dodał Dean przewiercając ją na wylot wzrokiem.
Więc jak będzie?
Cała trójka popatrzyła po sobie. Starszy Winchester usiłował odczytać cokolwiek z twarzy brata,lecz Sam zachowywał pokerową twarz. Skinął mu więc głową i wskazał na drzwi.
Gdy znaleźli się na zewnątrz,włożył ręce do kieszeni i zapytał:
Co o tym myślisz,Sammy?
Młodszy Winchester westchnął głośno przeczesując palcami włosy.
To wszystko jest zbyt grubymi nićmi szyte. Nie mamy najmniejszej podstawy,żeby jej zaufać. Musiała śledzić nas,a przynajmniej ciebie i Imoen od dawna. No i nie wierzę w te jej zapewnienia o jedynie odrobinie mocy,ale... – urwał i przygryzł wargę patrząc na brata pełnym współczucia wzrokiem. – Zdaje się,że w obecnej sytuacji nie mamy innego wyjścia.
No patrz,chyba pierwszy raz aż tak się w czymś zgadzamy. – westchnął Dean kopiąc leżący mu koło buta kamyk. – Znowu wszystko spieprzyłem. Dałem się oszukać Crowleyowi jak dziecko.
Skąd mogłeś wiedzieć,że tak postąpi? Mieliście wspólny cel. No i jeszcze Lucyfer...
Wiedziałem,że się wydostał – przerwał bratu Dean odważnie patrząc mu prosto w oczy.
Sam zmarszczył gniewnie brwi.
Co? Wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś?
Miałeś na głowie swoje problemy. Nie chciałem cię martwić jeszcze tym.
Młodszy Winchester parsknął i spojrzał na Deana wyzywająco.
A ty niby mogłeś? Dean,kiedy wreszcie do ciebie dotrze,że nie możesz wiecznie robić z siebie męczennika? Jeśli Lucyfer jest na wolności to jest nasz wspólny problem,nie tylko twój. Myślisz,że jeśli weźmiesz na siebie wszystkie nasze zmartwienia to coś zmienisz? Nie możesz chronić każdego z nas przed byle wybojem na drodze.
Dean patrzył na brata z zaciśniętymi ustami. Nie pamiętał,kiedy ostatni raz Sammy tak mu wygarnął,ale miał rację,wiedział o tym. Tyle,że nie umiał postąpić inaczej.
Wasza trójka i to dziecko jesteście wszystkim co mam i na czym mi zależy. Nie pozwolę żadnemu cholerstwu sobie tego odebrać.
Tyle lat,a do ciebie wciąż nic nie dociera. – skwitował z ironią w głosie Sam – Kiedyś będziesz musiał pogodzić się z najgorszym. Nie będzie paktów z demonami,cudownych boskich interwencji i tym podobnych. Być może umrzemy przed tobą,a ty będziesz musiał żyć dalej. Takie jest życie.
Naturalna śmierć to co innego.
Nieprawda. Będzie tak samo bolesna jak każda inna i nic nie będziesz mógł z tym zrobić.
Okej,racja – oznajmił zniecierpliwionym głosem. – Masz świętą rację,Sammy. Ale to będzie kiedyś. Teraz jest teraz i jeśli mam szansę zapewnić wam bezpieczeństwo to będę to robił!
Wydusił te słowa na jednym oddechu i mierzył się z bratem spojrzeniami,aż wreszcie przerwał im dźwięk dzwonka nad drzwiami kawiarni oznajmiający czyjeś przybycie.
Wszystko w porządku? – spytał Castiel wodząc wzrokiem od jednego Winchestera do drugiego.
Jak najlepszym. – odparł beznamiętnie Dean.
Cas zmarszczył brwi. Nie dał się oszukać. Mimo to jego czoło wygładziło się i oznajmił:
Jane-Anne pyta jaka jest wasza decyzja. Spieszy jej się.
Sam rzucił Deanowi szybkie spojrzenie,jednak starszy Winchester nawet nie popatrzył w jego stronę i powiedział:
Zgoda.


*


Po kłótni z Deanem,Imoen przespała resztę nocy. Obudziła się,kiedy słońce stało już wysoko na horyzoncie i zalewało szpitalną salę swoimi jasnymi promieniami. Zamrugała kilkakrotnie przyzwyczajając oczy do światła i poczuła ucisk w sercu,gdy wspomnienia z odbytej rozmowy zaczęły do niej wracać. Żałowała swoich słów i niczego bardziej w tej chwili nie pragnęła niż rzucić się w ramiona wchodzącego do sali Deana i całować go w międzyczasie szepcząc przeprosiny.
Nagle drzwi się otworzyły i serce zabiło jej szybciej,ale równie szybko się uspokoiło. To była tylko pielęgniarka ze śniadaniem,które wyglądało całkiem apetycznie,a na które wcale nie miała ochoty. Odłożyła talerz na stolik z ciężkim westchnieniem i odchyliła się na poduszki. Mały jeszcze się nie obudził,więc przeleżała tak dobre kilkanaście minut nie niepokojona kopniakami,po czym w drzwiach stanęła doktor Meyers.
Dzień dobry,pani Reynolds. Jak się spało?
Imoen nie odezwała się ani słowem. Lekarka podeszła do jej łóżka i spojrzała krytycznym wzrokiem na nietknięte śniadanie.
Dlaczego nie zjadła pani śniadania? Chce pani spędzić w szpitalu pozostałe miesiące aż do porodu?
Nie jestem głodna,pani doktor. I czuję się już zupełnie dobrze. – skłamała.
Meyers zmarszczyła brwi.
Zobaczymy – mruknęła.
Zmierzyła jej ciśnienie i zbadała stetoskopem. Zapisała wyniki na swojej nieodłącznej podkładce kiwając lekko głową.
Faktycznie,jest już lepiej. Ciśnienie się unormowało,ale to nie znaczy,że tak łatwo panią wypuszczę. Po południu czeka panią USG. Po nim zdecydujemy co dalej.
W porządku – uśmiechnęła się słabo w odpowiedzi Imoen i drgnęła kładąc sobie dłoń na brzuchu.
Czy dziecko kopie regularnie? – spytała lekarka wskazując głową na jej brzuch.
Wydaje mi się,że tak. Czasem tak mocno,że mój...że Dean także to czuje.
Doktor Meyers zmarszczyła brwi i zerknęła do karty.
Musiało się pani coś pomylić. Z moich obliczeń wynika,że to ledwie piąty miesiąc. W tym okresie ruchy są zbyt słabe,żeby mogła wyczuć je druga osoba.
Imoen rozchyliła usta i wykrztusiła:
A-ale pani doktor,przecież... – Nagle urwała,gdy w głowie zaświtała jej pewna myśl. – Ach nieważne. Ma pani rację. Musiało nam się wydawać. On bardzo czeka na to dziecko.
No to powinna się pani tylko cieszyć – oznajmiła doktor Meyers zmierzając do wyjścia. – Zajrzę tu później. I proszę zjeść śniadanie.
Kiedy drzwi się zamknęły,Imoen wolno odkryła kołdrę i spojrzała na swój brzuch z przerażeniem.
Meyers by jej nie okłamała. Nie miała ku temu najmniejszego powodu. Dean jednak wyraźnie powiedział,że czuje ruchy małego. Jego błyszczące ze wzruszenia oczy mówiły same za siebie. Ale miało to miejsce chwilę przed incydentem ze spadającą lalką,która ewidentnie była sprawką ducha.
Przełknęła ślinę.
Dziecko wyczuwało nadprzyrodzone zagrożenie i usiłowało ich ostrzec. Znacznie mocniej niż pozwalała mu na to fizyka. I nie wróżyło to niczego dobrego.


*


Okej. Kto się cieszy na pięciogodzinną podróż,ręka w górę. – mruknął ironicznie Dean kiedy po wyjściu z kawiarni udali się ponownie na ulicę,na której wcześniej zaparkował Impalę.
Przykro mi Dean,ale nie mogę jechać z wami. Muszę wracać do Nieba,w przeciwnym razie moja obecność wyda się podejrzana. – oznajmił Castiel wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza.
Och – Starszy Winchester westchnął zawiedziony. Nie ukrywał,że liczył na wsparcie swojego przyjaciela. Po rozmowie z Samem nie wiedział czego może się po nim spodziewać i sądził,że chociaż Cas upewni go co do słuszności podjętej decyzji. Teraz jednak był zdany sam na siebie i nie wiedział jakim cudem zdoła unieść ciężar swoich przekonań.
Rozumiem. Tak czy siak,dzięki Cas. – Dean podszedł do niego i mocno uściskał chcąc dodać sobie pewności.
Skontaktuję się z wami najszybciej jak się da – zapewnił anioł ruszając w kierunku swojego samochodu. Po chwili odpalił silnik i skinąwszy im głową,odjechał.
Dean zwrócił się w stronę stojącej z założonymi rękoma Jane-Anne. Wyjął ze skórzanej torby kajdanki z dwimerytu mające zniewolić Rowenę i uśmiechnął się szelmowsko.
Dobra,Abigail*. Jeśli tak bardzo chcesz nam pomóc,musisz najpierw założyć te oto stylowe bransoletki.
Jane-Anne cofnęła się o krok. W jej oczach błysnął strach,ale tylko na moment. Uniosła wzrok obdarzając Winchestera butnym spojrzeniem i wyciągnęła dłonie nie odzywając się ani słowem. Zapiął kajdanki na jej nadgarstkach i wsiedli do samochodu ruszając w podróż,podczas której każde było zatopione we własnych myślach.
Gdy dotarli na miejsce,żołądek Deana skurczył się ze strachu. Jazda sprawiła,że się odprężył i nie myślał o niczym prócz drogi. Teraz zaś uświadomił sobie,że czeka go rozmowa z Imo.
Zostań z nią i pilnuj,żeby nie zwiała. – zwrócił się do brata gasząc silnik. – Ja pójdę po Imo.
Jak mam niby uciec,geniuszu? – burknęła Jane-Anne unosząc skute kajdankami dłonie.
Starszy Winchester wzruszył ramionami. Widząc zbolałą minę brata,przewrócił oczami i dodał:
Niech ci będzie. Kiedy wrócę,możesz zostać z Sarą. Wrócę po ciebie,gdy będzie już po wszystkim.
Trzasnął drzwiami Impali i wziął głęboki oddech ruszając po ścieżce pokrytej żwirem w stronę budynku szpitala. Kilka minut później stał już pod drzwiami sali,w której leżała Imoen. Słyszał jej łagodny głos dobiegający z wnętrza i powstrzymał się przed wejściem. Wywnioskował,że drugą kobietą była doktor Meyers.
Stał tak chwilę w nadziei,że może zaraz wyjdzie,lecz najwyraźniej się na to nie zanosiło,podczas gdy on wariował z nerwów. Odetchnął więc głęboko i pociągnął za klamkę z impetem otwierając drzwi.
Doktor Meyers drgnęła zaskoczona nagłym intruzem i zmierzyła go niechętnym spojrzeniem,lecz on dostrzegł jej reakcję tylko kątem oka. Jego wzrok utkwiony był w Imoen. Na dźwięk otwieranych drzwi spokojnie odwróciła głowę od postaci Meyers i ich spojrzenia skrzyżowały się.


*


Pojawienie się Deana nie wywarło na niej najmniejszego wrażenia,zupełnie jakby się go spodziewała. Taka obojętność nieco speszyła Winchestera,lecz natychmiast o niej zapomniał gdy dostrzegł błysk radości w jej oczach. Kąciki ust Imoen uniosły się lekko w uśmiechu jakby starała się go ośmielić.
Na jego widok zalała ją fala ulgi. Nie wiedziała gdzie mógł się podziewać i czy aby nie pakował się w niebezpieczeństwo. Wszystko to odpłynęło,bo oto stał przed nią,w nieświeżym już ubraniu,z lekkim zarostem i potarganymi włosami,ale żywy i to przede wszystkim się liczyło.
Meyers chrząknęła nieznacznie na widok zdecydowanie zbyt intymnej jak dla jej oczu sceny. Wtedy Dean zamrugał i spojrzał na nią surowo.
Przyjechałem ją stąd zabrać. – oznajmił.
Ależ to niemożliwe! Dopiero miała USG,czekamy na wyniki... – zaprotestowała lekarka.
Nie obchodzi mnie to. Niech mi pani wierzy lub nie,ale znalazłem dla niej skuteczniejszą terapię.
Doktor Meyers zmierzyła go gniewnym spojrzeniem i zwróciła się do nic nie rozumiejącej Imoen:
No skoro się pan się tak upiera,może pani wyjść na własne życzenie. Ale zastrzegam,że tego nie popieram.
A-ale ja... – zaczęła Imoen.
Świetnie,proszę przygotować wypis. – skwitował krótko Dean dając jej znać,że nie jest już dłużej mile widziana. Meyers wymruczała coś pod nosem i wyszła rzucając mu na pożegnanie pełne dezaprobaty spojrzenie.
Natychmiast podbiegł do Imo i ujął jej twarz w dłonie składając na jej ustach długi i czuły pocałunek. Mruknęła zaskoczona,ale oddała pocałunek i zarzuciła mu ręce na szyję. Jak dobrze znów być w jego ramionach!
Odsunął się spoglądając na nią smutnym wzrokiem.
Przepraszam,Imo. Nie powinienem był tak na ciebie krzyczeć. Cholera,w ogóle nie powinienem był cię okłamywać...
Cii,wiem kochanie – odszepnęła – Ja też przepraszam. Wiem,że chciałeś dobrze. Tylko proszę,nie okłamuj mnie już więcej.
Nie zamierzam. Właśnie dlatego tu jestem.
Spojrzała na niego pytająco. Dean wypuścił ją z objęć i usiadł na krześle obok ze spuszczoną głową.
Miałem szansę odzyskać twoją łaskę. Znowu. I zawiodłem. Znowu – powiedział szydząc sam z siebie.
Imoen rozchyliła usta,ale po chwili je zamknęła i tylko przełknęła ślinę. W końcu ostrożnie zapytała:
Ale...nie zabiłeś następnego anioła,prawda? Mogę zrozumieć poświęcenie jednego. Ale nie kilkunastu.
Nie – zaśmiał się sucho kręcąc głową. – Nie musiałem nikogo zabijać. W zasadzie rozwiązanie samo się znalazło.
Okej,więc już całkiem nie wiem o co ci chodzi – skapitulowała Imoen.
Na dole w samochodzie czeka czarownica,która zaoferowała się zdjąć z ciebie klątwę Amary. Ubierz się i zabierz rzeczy. Im szybciej tym lepiej.
Okej,czekaj – Imoen uniosła dłonie w górę – I tak po prostu się zgodziłeś? Wiesz czego chce w zamian?
Dean westchnął. Wiedział,że to jej się nie spodoba,on sam miał poważne zastrzeżenia co do jej warunku. Ale obiecał nigdy więcej jej nie okłamywać.
Kiedy dziecko się urodzi,chce części jego mocy.
Co?!
Wiem,wiem. Też mi się to nie podoba,okej? Ale może...tak będzie lepiej. I dla niego,i dla nas. Już i tak wszyscy nazywają go wybrykiem natury. Jeśli Jane-Anne odbierze mu część mocy,może będzie mógł mieć normalne życie i my też.
Imoen odetchnęła głęboko i zatoczyła dłonią koło po brzuchu. Dean zmarszczył brwi.
Źle się czujesz?
Nie,nie o to chodzi. – przygryzła wargę. – Pamiętasz kiedy byliśmy w pokoju dziecięcym i wtedy poczułeś kopnięcie?
Jak mógłbym zapomnieć? – Uśmiechnął się błogo.
Doktor Meyers twierdzi,że to niemożliwe,żebyś je wyczuł. Dziecko jest jeszcze zbyt małe.
Ale ja przecież...
Wiem. – przerwała stanowczo – Myślałam nad tym. A to oznacza,że jest bardziej...nienormalne niż nam się wydawało. Myślę że chciało nas ostrzec przed obecnością Jessiki. Po tym co teraz powiedziałeś,boję się co ta wiedźma może mu zrobić.
Dean milczał przez chwilę patrząc na swoją ukochaną głaskającą się po brzuchu w obronnym geście. Wreszcie powoli wyciągnął dłoń i zacisnął ją na szczupłych palcach Imo.
Hej. – wymamrotał zachrypniętym głosem – Nic mu nie zrobi. Nie pozwolę jej. Jeszcze nie wiem jak,ale coś wymyślimy. Obiecuję.
Nie mogła się powstrzymać i roześmiała się krótkim,ale szczerym śmiechem. Ostatnie słowo przeważyło szalę. Za każdym razem Dean wywiązywał się ze swoich obietnic. Nie miała powodu by i tym razem mu nie zaufać.
Okej – oznajmiła po namyśle – Chodźmy stąd.


*


Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią,Sam został w szpitalu aby dotrzymać Sarze towarzystwa,więc Dean udał się w drogę powrotną do bunkra z dwoma kobietami w samochodzie. Uśmiechnął się do siebie,gdy zdał sobie sprawę,że niegdyś byłoby to jego wielkim marzeniem. Teraz zaś marzył o chwili,w której powita na świecie swojego synka,a jego mama będzie cała i zdrowa,co niedługo miało nastąpić.
Dean zaprowadził skrępowaną Jane-Anne do bunkra. Kobieta miała zawiązane oczy i musiał to zrobić ostrożnie. Gdy mosiężne drzwi trzasnęły,odwiązał stary krawat służący za opaskę i Jane-Anne zamrugała rozglądając się ze zdumieniem po pomieszczeniu.
Wow – wydusiła – Niezła forteca.
Należała do Ludzi Pisma,jesteśmy ich dziedzictwem. – wyjaśnił Dean schodząc na dół.
Słyszałam o nich. Łowcy,ale o wielkich możliwościach. No co tak patrzysz? Myślisz,że tylko wy macie pojęcie o egzorcyzmach i czarnej magii?
Dean wzruszył ramionami.
Nieważne. Miejmy to już za sobą. Czego potrzebujesz?
Jakiegoś ustronnego miejsca,gdzie będzie mogła się położyć. – Wskazała głową na cichą jak do tej pory Imoen,która przygryzła wargę.
Okej,znam takie.
Zaprowadził obie kobiety do jednego z licznych pomieszczeń obłożonych wszelkimi możliwymi zabezpieczeniami przeciwko demonom. To konkretne wyróżniała jednak obecność stojącego pośrodku fotela wyglądającego jak dentystyczny.
Dean ścisnął dłoń Imoen.
Wszystko będzie dobrze – powiedział cicho. Skinęła głową i bez słowa położyła się.
Winchester zacisnął tylko usta i uwolnił Deveraux z kajdanek. Czarownica potarła nadgarstki i uniosła dłonie nad postacią Imoen,po czym zamknęła oczy i zaczęła mamrotać coś po łacinie.
Dean dotknął pistoletu zamocowanego przy pasie gotów w każdej chwili zareagować. Imoen jednak leżała spokojnie ze wzrokiem utkwionym w sufit,a jedynym znakiem świadczącym,że działa tu jakakolwiek magia była obecność lekkiego wiatru w pomieszczeniu. Mimo to,obserwował Jane-Anne do końca.
W pewnej chwili czarownica skrzywiła się i zacisnęła palce,a z jej nosa pociekła strużka szkarłatna strużka krwi.
Co się dzieje? – zapytał czując szaleńczo bijące serce w gardle.
Shh,nie przeszkadzaj – warknęła cicho między kolejnymi wersami.
Wreszcie skończyła i otworzyła oczy. Zrobiła się blada i oddychała jak po przebiegnięciu maratonu.
Wszystko okej? Zadziałało? – dopytywał Winchester.
Tak,to... – Otarła dłonią resztki krwi z nosa – Tak się dzieje kiedy użyję zbyt dużo magii jednorazowo. To dziecko dysponuje naprawdę potężną mocą. Musiałam zużyć więcej energii niż zamierzałam,ale wszystko się udało.
Jane-Anne uśmiechnęła się krzywo najwyraźniej sądząc,że w ten sposób ich pocieszy. Dean jednak zignorował ja i dotknął dłoni zszokowanej Imoen.
Jak się czujesz?
Lepiej...tak sądzę. Przestało mi się kręcić w głowie.
Hej,wyluzuj – wtrąciła czarownica w odpowiedzi na gniewne spojrzenie Winchestera. – To tak nie działa. Wymamroczę parę słów i nagle mamuśka będzie tryskać życiem. Musi dojść do siebie. Prawie jak po operacji.
Obyś miała rację.
W mgnieniu oka nałożył jej z powrotem kajdanki i zawiązał oczy,po czym wywiózł na główną drogę w należytej odległości od ich kryjówki.
Cóż,zrobiłam swoje. Do zobaczenia za kilka miesięcy,panie Winchester.
Z uśmiechem odeszła na kilka kroków,po czym zwyczajnie...zniknęła. Dean zamrugał i przełknął ślinę. Nagle ogarnęło go bardzo złe przeczucie.

*Bohaterka filmu "Czarownice z Salem"

--------------------------------------------------------------

Przyznaję bez bicia,rozdział miałam już napisany dawno,ale złapałam lenia i nie chciało mi się go wstawiać. Krótko i zwięźle,kilka słów wyjaśnienia: 
- W tym rozdziale za sprawą Jane-Anne robi się mały crossover z "The Originals".
- Akcja w TO w momencie akcji z tego rozdziału dzieje się jeszcze przed pierwszym odcinkiem. 
- Spokojnie,wątek czarownic będzie kontynuowany :)
I tak,powoli zbliżamy się do końca,a ja ciągle nie wiem jak będzie wyglądał następny rozdział. Chciałam zrobić taki luźniejszy przed epilogiem,który nawiasem mówiąc będzie się składał z kilku części,ale nie wiem jak mi to wyjdzie,dlatego nie mam pojęcia kiedy kolejny się pojawi. Liczę jedynie,że to co planuję się Wam spodoba ;)
Ściskam!

4 komentarze:

  1. Bardzo dobry pomysł z wprowadzeniem Jeie an delarux zastanawiam się jaka kara czeka Rowenę i co będzie z Serą jestem zadowolona z tego,że połączyłaś 2 moje ulubione seriale mam nadzieję,że fabuła 2 bloga będzie tak wciągająca jak tu i dasz na tym blogu linka do niego zdradzisz choć trochę fabułę bo jestem bardzo ciekawa pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się,że Ci się spodobało,chociaż wiedziałam,że będziesz rozeznana w fabule Originals ;) Co będzie z Sarą to się okaże. Jeśli chodzi o 2 bloga to oczywiście jak najbardziej dam link kiedy już zacznę go pisać,a co do fabuły to mogę tylko powiedzieć,że lubiąc Originals i Supernatural powinna Ci się spodobać :D

      Usuń
  2. No skąd ja wiedziałam, że Jane-Anne weźmiesz z The Originals??? :D Tak myślałam, że zrobisz crossover z moim ulubionym serialem i miałam przeczucie, że Jane-Anne pomoże Imo :D Cieszy mnie to. Chwila, skoro Dean ma złe przeczucie to chyba domyślam się o co mu chodzi, ale mogę się mylić. Rozdział jest wspaniały a najbardziej podobała mi się rozmowa Dean'a i Sammy'ego poza kawiarnią :D Jestem w siódmym niebie, nawet nie wiesz jak bardzo sprawiłaś mi radość tym crossoverem i podczas czytania tego rozdziału wyobrażałam sobie momenty, w których moja Cassie się zjawiała, ale to twój blog i pomysł ;p nie wiem dlaczego akurat tak mam gdy czytam twoje opowiadania XD czekam na kolejny i życzę dużo, dużo weny ;) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha ojej,jak ja się cieszę z takiej radości :D To w takim razie strach pomyśleć jak zareagujecie na kolejnego bloga gdzie będzie crossover cały czas,ale cii :D Rozmowa Sama z Deanem? Przyznam,że to też chyba i moja ulubiona część,jest bardzo realistyczna że tak powiem a ja lubię w pewnych sprawach trzymać się kanonu serialu. Również pozdrawiam :)

      Usuń

Theme by Hanchesteria