Sam
spoglądał to na Sarę,to na Crowleya nic nie rozumiejąc. Dla jego
pociechy,demon także nie miał pojęcia,o co chodzi. Ze
zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w kobietę,którą darzył
uczuciem. To znaczy Sam,nie Crowley. Nie widział jeszcze Sary tak
bojowo nastawionej. Najwyraźniej jednak powód był znaczący.
Pochyliła się nad demonem i pełnym nienawiści głosem wysyczała:
– Lepiej
dla ciebie,żebyś to pamiętał. Odpowiesz teraz na wszystkie moje
pytania.
– Eemm,Saro?
Mogę cię na chwilę prosić? – odchrząknął odciągając ją na
bok.
– Zaraz
wszystkiego się dowiesz – powiedziała wyrywając się.
Zupełnie,jakby czytała mu w myślach. Stanęła w rozkroku i
skrzyżowała ramiona.
– Pytanie
pierwsze. Kim tak naprawdę jesteś?
– To
raczej moja kwestia,złotko.
Bez
ostrzeżenia spoliczkowała go.
– Rozmawiasz
z Królem Piekła! – warknął rozdrażniony Crowley. Na Sarze nie
zrobiło to jednak najmniejszego wrażenia.
– Zawierasz
pakty na rozdrożach. Tak czy nie?
– To
stare dzieje,etat demona z rozdroża znajduje się na samym końcu w
moim CV.
– Więc
słuchaj uważnie:Daniel Blake. Stan Nowy York. Dwadzieścia lat
wstecz.
Crowley
zmierzył ją niechętnym spojrzeniem,ale burknął:
– Pamiętam.
Prosił o bycie bogatym,bla bla bla,to takie stereotypowe.
Głos
Sary zadrżał.
– Dlaczego
chciałeś w zamian moją matkę?
– Ja?
– zdziwił się demon. Pochylił się na krześle i wbił w Sarę
zimne spojrzenie. – Każdy demon z rozdroży chce duszy
zawierającego pakt. Jako łowca,bo zakładam,że nim jesteś,powinnaś
to wiedzieć.
– To
czemu...
– Wziąłem
duszę twojej matki? Bo sam mi to zaproponował idiotko!
– Nie
– wymamrotała odsuwając się do tyłu. Złość i pewność
siebie w jednej chwili uleciała ustępując miejsca niedowierzaniu.
Czuła się,jakby ktoś zarzucił na jej żołądek lasso i mocno je
zacisnął,chociaż wydawało się,że jest przygotowana na każdy
atak.
Wiedziała,co
zrobił jej ojciec. Miał wystarczająco dużo przyzwoitości by
przyznać się do zawarcia paktu,jednak nie na tyle,by zataić
informację o okolicznościach śmierci żony. Poczęstował córkę
bajeczką,w którą ta uwierzyła i na kilkanaście lat to
wystarczało. Do czasu,aż na horyzoncie nie pojawili się dwaj łowcy
z Kansas.
Sam
zamrugał przetwarzając informacje. Pamiętał ojca Sary a także
fakt,że jej matka umarła niespodziewanie. Pasowało to do paktu,nie
miał co do tego najmniejszych wątpliwości,ale...nie potrafił w to
uwierzyć.
– Myślę,że
jednak powinniśmy porozmawiać na osobności – stwierdził Sam
delikatnie dotykając jej ramienia. Sarah skinęła tylko głową,a
Crowley posłał mu ironiczny uśmiech,który Winchester zignorował.
Zadarła
głowę i w jej zielonych oczach z brązowymi plamkami dostrzegł
ból. Nie był to ból spowodowany cierpieniem fizycznym,ale żalem i
tęsknotą. Nie potrafiłby go rozróżnić,gdyby osobiście takiego
nie odczuwał.
– Dobrze
się czujesz? – spytał łagodnie,chociaż znał odpowiedź.
– Chyba
tak,ja...mam mętlik w głowie.
–Ale
to wszystko jest prawdą? Crowley nie kłamie?
Przełknęła
ślinę i powędrowała wzrokiem dookoła. W końcu odważyła się
wrócić spojrzeniem na Winchestera.
– Tak.
To prawda. Mój ojciec zbił majątek na duszy mojej matki. Kiedy was
spotkałam,otworzyliście mi oczy...
*
W
poniedziałek jak zwykle wstała jeszcze przed świtem. Tego dnia do
galerii przyjeżdżały nowe obrazy,a ona uwielbiała oglądać je
jako pierwsza. Czuć zapach starego płótna przesiąkniętego ledwie
wyczuwalną wonią farb. Klasyfikować według poszczególnych
kategorii. A przede wszystkim-pomagać ojcu,którego kochała. I
który jako jedyny jej pozostał.
Praca
w galerii pozwalała jej oderwać myśli od przywoływania w myślach
matki. Minął już rok od jej śmierci i powinna iść dalej. I
kiedy już myślała,że wyrwie się z tej matni za sprawą
mężczyzny,on otworzył jej serce i zniknął zostawiając by
wykrwawiło się z tęsknoty.
Rzucenie
się w wir pracy było najlepszą okazją do zapomnienia. I jedyną.
Założyła
ulubiony czarny sweter i zwykłe dżinsy,a kręcone włosy spięła w
niedbały węzeł i ruszyła ku galerii.
Na
miejscu już krzątali się pracownicy firmy przewozowej,ubrani w
służbowe kombinezony,noszący pokryte wyblakłym płótnem dzieła.
W centrum tego zamieszania stał jej ojciec,Daniel Blake. Ubrany w
dopasowany garnitur i żółty krawat oraz ze zmarszczonymi brwiami w
każdym calu wyglądał na właściciela dobrze prosperującego
biznesu.
–
Postaw
go tam. Uważaj,to unikat z początków XVIII wieku! – warknął w
stronę młodego chłopaka w pojedynkę mocującego się z płótnem
w bogato zdobionej,złotej ramie. Sarah posłała mu współczujące
spojrzenie. Nie jego wina,że padł ofiarą złego humoru
Blake'a,który właśnie zauważył córkę.
–
Ach,jesteś
– powiedział zaskoczony – Spodziewałem, się ciebie później.
–
Wiesz
przecież,że zawsze w poniedziałki przychodzę wcześniej.
–Wczoraj
siedziałaś do późna i myślałem,że dzisiaj odpuścisz.
–
Nigdy
nie odpuszczam – powiedziała zaciskając usta.
–
Ale
tego chłopaka powinnaś.
–
Słucham?
– zmarszczyła brwi.
–
Mówię
o tych dwóch,którzy usiłowali się wprosić na przyjęcie. Trzymaj
się od nich z daleka. – Twarz Daniela Blake'a przybrała bardziej
surowy niż zazwyczaj wyraz. – Mam co do nich dziwne przeczucia.
–
Niepotrzebnie.
Wczoraj wyjechali.
Ojciec
skinął głową.
–
Dobrze.
Twoja matka by tego nie chciała – powiedział i odszedł zająć
się kolejną dostawą. Sarah stała przez chwilę jak wryta. Czyżby
to tędy wiódł trop?
Co
to niby miało oznaczać?
*
– Długo
się zastanawiałam nad tymi słowami. Zaczęłam szukać informacji
o różnych potworach. Tak,zainteresowaliście mnie – uśmiechnęła
się blado do wyraźnie zmieszanego Winchestera – Któregoś dnia
natknęłam się na wzmiankę o paktach na rozdrożach. I wtedy sobie
przypomniałam...
*
Ojciec
znów nie wrócił na noc. Zdarzało się to coraz częściej. Sarah
nie miała już dziesięciu lat,ale widok zamartwiającej się matki
sprawiał,że ściskało jej się serce. Ona także się
martwiła,lecz znała naturę swojego ojca. Umiała patrzeć
realistycznie,jej matka-nie.
–
Mamo,idź
spać. – powiedziała wchodząc do sypialni. – On dzisiaj nie
wróci.
–
Wiem
–odparła podnosząc na córkę błyszczące od łez oczy. – Ale
nie umiem zasnąć,a kiedy się kładę i gaszę światło,martwię
się jeszcze bardziej. Tak jest dobrze.
–
W
porządku – westchnęła Sarah i ucałowała matkę w policzek –
Dobranoc.
Już
miała wchodzić do swojego pokoju,kiedy usłyszała na dole hałas.
Przełknęła ślinę. A jednak. Wrócił.
Wolnym
krokiem zeszła po skrzypiących schodach. W tej samej chwili Daniel
Blake nieudolnym ruchem zapalił światło i Sarah zobaczyła jego
zmizerniałą postać. Wymięta marynarka,poluzowany krawat i
zakurzone spodnie.
A
to wszystko przesiąknięte wonią whisky. Matka się załamie,kiedy
go zobaczy.
–
Tato?
– zagadnęła podchodząc o krok bliżej – Może prześpisz się
dzisiaj na kanapie?
–
Cii...
– syknął przykładając palec do ust. – Usłyszą mnie.
–
Kto?
–
Psy
– Ojciec zatoczył się i znieruchomiał. Jego mętny wzrok wodził
dookoła – Słyszysz? Warczą. Są blisko. Muszę się...schować.
Zanim
zdążyła go powstrzymać,ruszył na górę wspierając się na
poręczy. Idąc do siebie słyszała gorączkowy szept matki.
Najpewniej dziękowała za sprowadzenie ojca w jedynym kawałku.
Powróciło
kolejne wspomnienie. Śmierć matki. Kiedy patrzyła na tę sytuację
z dzisiejszej perspektywy,wiedziała już,że zostawienie jej w
galerii po godzinach zostało ukartowane. Kiedy wróciła z
pracy,zastała ojca siedzącego przy opróżnionej do połowy butelce
whisky. Pokój tonął w ciemnościach. Gdyby nie wpadające przez
niezasłonięte okno światło księżyca w pełni,człowiek mógłby
odnieść wrażenie,że oślepł. Jednak ta odrobina światła nie
wystarczyła,by odsłonić wyraz twarzy Daniela Blake'a. Początkowo
więc Sarah myślała,że ojciec spędza kolejny już wieczór w
towarzystwie alkoholu ze „zwyczajnych” powodów. On jednak
zauważył jej pojawienie się i wezwał do siebie. Po tonie jego
głosu wywnioskowała,że nie ma dla niej dobrych wiadomości. Strach
prześliznął się mrocznym cieniem po jej plecach.
–
Saro...
– Głos Daniela był przepojony nie tylko alkoholem,ale także i
bólem. Do tej pory zastanawiała się,czy go udawał,czy też
faktycznie cała sytuacja jednak w pewnym stopniu nim wstrząsnęła.
–
Co
się stało? – spytała starając się opanować coraz to większe
drżenie głosu.
–
Twoja
matka...nie żyje.
Sarah
miała wrażenie,że ktoś odcina jej dostęp do tlenu. Zaczęła
oddychać szybciej chcąc uchwycić jego pozostałości. Zakręciło
jej się w głowie i ledwo zdążyła wyciągnąć drżącą rękę
by chwycić się oparcia. Inaczej najpewniej by upadła.
Przed
oczami migotały jej kolorowe plamy.
Nie.
Przecież to nie mogła być prawda.
–
Niestety
tak – Zorientowała się,że wypowiedziała te słowa na głos. –
Miała zawał. Zmarła na miejscu.
–
Przecież...
– usiłowała wydusić. Jej matka zawsze dbała o zdrowie.
–
Wiem,kochanie.
– Daniel podszedł do córki na chwiejnych nogach. Przytulił ją
otulając zapachem alkoholu i potu.
Dalsza
część tego wieczoru figurowała w jej pamięci pokryta mgiełką.
Nie wiedziała,co działo się z nią dalej.
Wiedziała
natomiast,co działo się z jej ojcem przez kilka dni po odejściu
matki...
*
– Był
dokładnie taki,jak miałeś okazję go poznać. A nawet i gorszy.
Zdawał się przed czymś uciekać. Dopiero później uświadomiłam
sobie,że tym czymś było jego własne sumienie.
– Saro...
Zanim
zdążyła zaprotestować,objął ją i pozwolił pojedynczym łzom
skapnąć na swoje ramię. Kobieta skorzystała z momentu
słabości,lecz szybko przywołała się do porządku i odsunęła
się od Sama ocierając oczy wierzchem dłoni. Rozmazany tusz
pozostawił na niej czarny ślad.
– Przepraszam.
– wymamrotała – To nie było profesjonalne.,ja...chciałam
tylko,żebyś wiedział.
– W
porządku – powiedział uspokajająco – Rozumiem przez co
przeszłaś.
No
tak. Tylko on nie został oszukany przez własnego ojca. Nagle drgnął
coś sobie uświadamiając. Gdzieś głęboko,w zakamarkach serca
miał nadzieję,że przeczucie jednak się myli,chociaż wydawało
się jednoznaczne. Ale nie czas było teraz o tym myśleć.
Ważniejsze było znalezienie Pierwszego Ostrza.
*
– Znów
w tej cuchnącej norze – mruknął Crowley rozglądając się
dookoła – Można było chociaż dodać kilka poduszek.
– Skup
się – Sam spiorunował go wzrokiem. – Dobra. Przeczesałeś Rów
Mariański. No i?
– Nie
było tam Ostrza jak na to liczyłem. Zostało zabrane przez
bezzałogową łódź podwodną,z której ukradł je asystent biorący
udział w badaniach,który podobno sprzedał je portugalskim
przemytnikom,a ci z kolei przegrali je w pokera z marokańskimi
piratami. – demon zakończył swoją wypowiedź szyderczym
uśmiechem.
– Co?
– Sam spojrzał na niego z politowaniem.
– Biedny
łoś. Zawsze miałeś problemy z nadążaniem,co?
Młodszy
z Winchesterów opuścił wzrok z powrotem na ekran laptopa. Nie mógł
się jednak skupić,gdyż Crowley nie odrywał od niego przenikliwego
spojrzenia.
– Co
robisz? – spytał w końcu.
– Wciąż
jestem skażony człowieczeństwem. Robię się przez to
sentymentalny.
– To
przestań.
– Cóż,współczuję
ci Sam. Jak to jest wiedzieć,że zostało się wykorzystanym przez
byłą dziewczynę?
Serce
podskoczyło mu niespokojnie. Dokładnie to samo przemknęło mu
przez myśl. A teraz Crowley użył jego lęków przeciwko niemu
samemu.
– Nie
mam pojęcia o czym mówisz. – mruknął.
– Daj
spokój – Król Piekła odchylił się na krześle na tyle,na ile
pozwalały mu kajdany – Tak,to prawda,jej ojciec zawarł ze mną
pakt i to jego powinna szukać zamiast mnie,ale chyba nie sądzisz,że
poświęciła tyle lat na pogoń za tobą?
Spokojnie.
Nie mógł pozwolić wyprowadzić się z równowagi. Ostrze,Ostrze
jest najważniejsze,pamiętaj o Ostrzu...
– Crowley,żyjesz
tylko dlatego,że musisz nam pomóc uporać się z Abaddon,która
jest jeszcze gorsza od ciebie. Tylko to mnie interesuje,jasne?
Powiedział
to starając się zamaskować drżenie w głosie. Demon przygryzł
wargę.
– Okej.
Co się stało po piratach?
------------------------------------------------------------------
Ho ho ho! Jestem wreszcie. Przepraszam,że rozdział taki krótki i nie ma Demoen(oficjalna nazwa ^^),ale za to treściwy no i wspomnianych będzie całkiem sporo w następnym :)