Dean
siedział na twardej ławce opierając łokcie na udach.
Charakterystyczny zapach działał mu na nerwy. Nienawidził
szpitali-wolał sam zajmować się swoimi ranami niż narażać na
zbędne pytania i formalności. Lecz ona nie zasługiwała na
zaciskanie zębów i powstrzymywanie łez podczas szycia bez żadnego
znieczulenia. Nie była z jego świata,dosłownie i w przenośni. Nie
mógł pozwolić,aby brutalność jego świata odcisnęła na niej
piętno. No dobrze,czasem to robiła,ale dopóki on będzie na warcie
nie dopuści by stała jej się żadna krzywda. Dlatego też zabrał
ją do szpitala.
Odzyskała
przytomność kiedy zatrzymał się na parkingu. Zamrugała i
popatrzyła na niego ufnym wzrokiem uwalniając w jego sercu lawinę
ciepła.
Sprzedał
personelowi bajeczkę o tym,że Imoen spadła ze schodów przy okazji
je rozwalając co wyjaśniało drzazgi. Czuł,że lekarze nie do
końca mu uwierzyli,bo szczególnie nieufnymi spojrzeniami obdarzyli
miejsca po kajdankach. Na szczęście wtedy z pomocą przyszła mu
Imoen:
– Spokojnie,to
nie przez niego stała mi się krzywda.
I
uśmiechnęła się pełnym wdzięczności uśmiechem,którym przy
okazji oczarowała innych. Do tego stopnia,że padło niewygodne,acz
przewidywalne pytanie:
– Pan
jest jej mężem?
– Jeszcze
nie – odparł z kpiącym uśmiechem zamykając wszystkim usta.
Drzwi
otworzyły się z cichym skrzypnięciem i z gabinetu lekarskiego
wyłoniła się Imoen. Na policzku miała plaster w miejscu,gdzie
drasnęła ją drzazga,na nadgarstkach bandaże cuchnące jakąś
paskudną maścią,a na szyi kilka małych opatrunków. Przynajmniej
tyle było widać na pierwszy rzut oka. Nie traciła jednak dobrego
humoru i uśmiechnęła się kiedy tylko go zobaczyła.
– Za
kilka dni dojdzie do siebie – oznajmiła chłodno czarnoskóra
lekarka z włosami związanymi w ciasny kok. Zapisała coś na
podkładce – Głównie trochę się poobijała,więc ma kilka
siniaków plus kilka zadrapań. I skarży się na ból w prawej
nodze,ale to nic takiego. Nie mam pojęcia tylko skąd wzięła się
rana na szyi...
Posłała
Deanowi niechętne spojrzenie jakby zastanawiała się,czy nie
zgłosić na policję znęcania się. Postawa Imoen odwiodła ją od
tego i w końcu machnęła ręką.
– Mogę
jeszcze raz prosić pani nazwisko? Jean...
– Reynolds
– odparł szybko Dean. – Jean Reynolds.
Kobieta
skinęła głową.
– Dobrze.
– Znów coś dopisała – Gdyby poczuła się pani gorzej,proszę
się jeszcze zgłosić. I tym razem mieć przy sobie dowód
tożsamości.
– Na
pewno wszystko będzie w porządku – powiedział Dean posyłając
jej uprzejmy uśmiech. Lekarka w końcu przełamała niechęć i
odwzajemniła uśmiech. Delikatnie,ale jednak.
Skinęła
im jeszcze głowami i oddaliła się zapewne do reszty pacjentów.
– A
więc teraz jestem Jean Reynolds? Czy to dlatego,że jestem
człowiekiem?
– Nie.
To dlatego,że nie mógłbym zdradzić kim naprawdę jesteś. W
naszym zawodzie czasem tak trzeba. Jak się czujesz?
– Trochę
bolało,kiedy mnie opatrywała,ale już dobrze. Tylko... – spuściła
wzrok jakby zawstydzona – Mam dziwne,wibrujące uczucie w brzuchu.
Jakby coś mnie zasysało od środka.
– Ach
– Dean szczerze się roześmiał. Ruszyli korytarzem – Jesteś
głodna.
– Czy
to bardzo źle? – zaniepokoiła się.
– Ależ
skąd. To normalne. Szczerze mówiąc,ja też umieram z głodu.
Chodź,pojedziemy coś zjeść.
Impala
zawiozła ich do dosyć przytulnej knajpki w okolicach Lebanon.
Znacznie różniła się od tych,które odwiedzali z Samem będąc w
trasie. Ale podobnie jak ze szpitalem Imoen zasługiwała na to co
najlepsze.
Wnętrze
było zatłoczone-ludzie siedzieli przy nakrytych kraciastą ceratą
okrągłych stolikach w stylu bistra. Ściany pomalowano na jasny
kolor co w połączeniu z dużymi oknami zapewniało pomieszczeniu
tony światła. W dodatku wszędzie było czysto i z każdego zakątka
dawało się czuć zapach pieczonego mięsa i sosu,od których
Deanowi zaburczało w brzuchu.
Cudem
odnalazł wolny stolik tuż pod oknem. Imoen rozglądała się
dookoła z ciekawością,podczas gdy on studiował menu. Kątem oka
widział jednak,że mężczyźni posyłają jej znaczące uśmiechy a
ona nieświadomie je odwzajemniała. Szybko jednak mierzył takiego
delikwenta swoim spojrzeniem sprawiając,że natychmiast zapominał o
nieco poturbowanej,ale uroczej brunetce.
– Nie
rozglądaj się tak – mruknął znad karty – Nie wszystkim
ludziom można ufać. Ale o tym chyba już wiesz.
– Przepraszam
– powiedziała pokornie spuszczając wzrok. – Masz rację,powinnam
pamiętać.
– Owszem.
Ale hej,nie pozwolę nikomu więcej cię skrzywdzić.
Przez
chwilę toczył ze sobą wewnętrzną walkę,ale w końcu przypomniał
sobie,że nie po to prawie zatracił się w szaleństwie mordu aby ją
odnaleźć,żeby teraz znów zacząć uciekać. Wyciągnął więc
dłoń na stole. Imoen posłała mu pytające spojrzenie,ale
nieśmiało wyciągnęła i swoją. Dean uśmiechnął się leniwie i
czule ściskając jej palce aż poczuła wewnątrz przyjemne ciepło.
Zazwyczaj czułaby wibrowanie części łaski,lecz teraz nic takiego
nie miało miejsca. Zamiast tego pojawiło się dziwne ukłucie w
okolicy klatki piersiowej.
Spoglądali
sobie w oczy aż wreszcie Dean dostrzegł stojącą nad nimi
kelnerkę. Miała na sobie niebieski uniform,związane w gruby
warkocz blond włosy i rozbawienie wymalowane w oczach.
– Przepraszam,że
przeszkadzam w randce,ale czy mogłabym przyjąć zamówienie?
Puścił
jej dłoń i odchrząknął chowając ręce pod stół. Poczuł się
lekko zażenowany,co nie zdarzało się często. Kelnerka zapisała
podane zamówienie i szybko się oddaliła.
Wiedział
co za chwilę nastąpi.
– Co
to jest randka?
No
i stało się.
Odłożył
kartę na bok i oblizał usta unikając jej ciekawskiego wzroku.
– Randka
jest wtedy kiedy dwoje ludzi spotyka się,żeby obejrzeć film,zjeść
coś,tańczyć,nie wiem,nigdy nie byłem na randce – dokończył
zniecierpliwionym tonem.
Imoen
przechyliła głowę zmrużyła oczy zastanawiając się przez chwilę
nad jego słowami.
– Więc
może jesteś teraz? – powiedziała wreszcie kompletnie go
rozbrajając.
Zmarszczył
brwi.
– Co?
Nie! My nie... – zaczął się jąkać – To nie jest randka.
– Dlaczego?
Przecież sam nie wiesz jak ona wygląda.
– To
prawda – westchnął – Ale mam mgliste przeczucie jak powinna
wyglądać.
– No
jak? – uniosła z ciekawości brwi i był ciekaw czy go
podpuszczała i tak naprawdę wiedziała co to randka,czy też
naprawdę chciała się dowiedzieć.
– Kolacja.
Wino. Księżyc. Nastrojowa muzyka. I przede wszystkim dwoje
ludzi,którzy się... – ugryzł się w język zanim zdążył
powiedzieć „kochają”. Może nie było to odpowiednie słowo do
każdej definicji randki,ale do jego wyobrażenia na temat ich
randki-jak najbardziej.
– Nieważne
– mruknął – Zapomnij o tym.
– Dean
ja rozumiem – powiedziała niespodziewanie biorąc głęboki
oddech. Skrzywiła się lekko najwyraźniej odczuwając ból w
potłuczonych żebrach.
– Rozumiesz
co? – spytał wolno i wyraźnie.
– Wiem
dlaczego taki jesteś. Dlaczego tak się zachowujesz.
– Och,naprawdę?
– Czyżby w jakiś sposób zgadła,że jego wewnętrzna bariera
przed zaangażowaniem się wynikała z faktu,że Imoen jest aniołem?
– Tak.
Nie miałeś łatwego życia. Rozumiem to. To znaczy,może nie wiem
przez co przeszedłeś,ale rozumiem że nie było to dla ciebie
łatwe. Nie musisz więcej uciekać. Nie musisz mnie przed tym
chronić.
Dean
westchnął i przejechał dłonią po twarzy. Cholera. Nie tego się
spodziewał. Imoen oczywiście miała rację,jednak on sam nie chciał
tego przed sobą przyznać. Nie chciał jej wciągać w swoje
popaprane życie tym bardziej,że jeśli tylko otworzą bramy Nieba
ona z niego zniknie. Zrobiło mu się zimno,jakby arktyczny wiatr
musnął jego serce gdy tylko pomyślał sobie,że wkrótce mogła
odejść.
Tym
bardziej więc należało walczyć o każdy dzień,wykorzystywać
każdą okazję.
– Dobrze.
Masz rację. Ale to nie jest odpowiednie miejsce aby na ten temat
rozmawiać. Obiecałem ci,że wyjaśnię ci wszystko kiedy poczujesz
się lepiej. I dotrzymam słowa.
Skinęła
głową patrząc na niego bez cienia radości. I chociaż na widok
smutnej Imoen ścisnęło mu się serce,twardo obstawiał przy swoim.
Na szczęście kelnerka z zamówieniem rozluźniła nieco atmosferę.
Postawiła przed nim burgera z frytkami,a przed Imoen talerz z
sałatką. Jeden burger postawiła pośrodku tak...na wszelki
wypadek.
Szybko
ugryzł kęs i westchnął z rozmarzeniem. O tak,tego mu brakowało.
– Spróbuj
– powiedział z pełnymi ustami kiwając w jej stronę.
Ostrożnie
wzięła do ręki widelec i zanurzyła go w sałatce. Po chwili
uniosła go do ust i skrzywiła się.
– Fuj!
– parsknęła odsuwając talerz – To obrzydliwe! Jak ludzie mogą
to jeść?!
– Zapytaj
mojego brata – stwierdził tłumiąc śmiech. – Masz,spróbuj
tego.
Podsunął
jej drugi talerz.
Wzięła
z niego przykład i odłożyła widelec. Ugryzła kawałek i przez
chwilę delektowała się smakiem. W końcu westchnęła cicho i
przymknęła oczy.
– Mm,pycha!
– Moja
dziewczynka! – powiedział Dean zanosząc się śmiechem. Nie
przypuszczałby,że akurat ona mogłaby zasmakować w jego ulubionych
daniach,więc jej zachowanie było śmieszne,ale też urocze. Serce
po raz kolejny zalała mu fala ciepła.
Dokończyli
posiłek,pogawędzili jeszcze przez chwilę i ruszyli w drogę
powrotną do bunkra. Teraz dla odmiany nie odzywali się prawie w
ogóle. Imoen wpatrzona w drogę oderwała na moment od niej
spojrzenie i popatrzyła na Deana. Jego surowe oblicze,skupienie i
dłonie leżące swobodnie na kierownicy przywołały jej na myśl
wspomnienie niedawnego pocałunku. Te same palce ściskające raz za
razem kierownicę na jej policzku,jego pełne usta całujące jej
wargi...
Westchnęła
cichutko i poczuła dziwne napięcie w okolicy ud. Zaskoczyło ją,bo
nawet z łaską nie odczuwała dotychczas czegoś takiego. Uznała to
więc za echo człowieczeństwa.
Milczenie
zaczynało jej w końcu doskwierać.
– Dean?
– zagadnęła cichutko.
– Tak?
– spytał niskim,chrapliwym głosem.
– Chciałabym
kiedyś pójść na taką randkę.
*
Sam
szedł korytarzem prowadzącym do sypialni zapinając guziki
kraciastej koszuli. Spędzili jeszcze z Sarą kilka chwili na
przytulaniu po prostu ciesząc się swoją obecnością,ale w końcu
uświadomili sobie,że wkrótce wrócą Dean i Imoen.
– Może
wcale nie wrócą tak szybko? – zasugerowała Sarah przeciągając
się.
Sam
parsknął ledwo tłumiąc śmiech.
– Sądzisz,że
zaszyli się gdzieś w przydrożnym motelu i zajęli tym czym my?
– No
cóż,nie powiesz mi chyba,że nic między nimi nie ma.
– Nie
drwij ze mnie. Ślepy by to zauważył. No i znam swojego brata,ale
to jednak nie w jego stylu.
– Och,a
więc mnie też zamierzałby od razu prosić o rękę?
Młodszy
Winchester uśmiechnął się na to wspomnienie. To właśnie Dean
pierwszy dostrzegł Sarę na przyjęciu w domu aukcyjnym i oczywiście
usiłował ją uwieść.
– Nie.
Ale nie widziałaś nigdy zakochanego Deana.
Sarah
uniosła brwi zaskoczona. Sam po prostu pokiwał głową. Z pełną
powagą.
– Wiesz
co jeszcze myślę? To pomaga mu wygrać ze znamieniem. Widziałaś
jak rozprawił się z Abaddon i Naamą. Ale kiedy przypomniał sobie
o niej...to jakby ręką odjął.
– Racja
– przytaknęła.
Dalszą
wymianę zdań przerwał im telefon. Jęknął i zmusił się do
zwleczenia się z łóżka. Natychmiast oprzytomniał kiedy spojrzał
na wyświetlacz.
– Cas!
Wszystko w porządku? Próbowaliśmy się do ciebie dodzwonić od
wczoraj!
– Wiem,wybacz
Sam. Byłem zajęty. Właśnie dlatego dzwonię. Musimy się spotkać.
*
Przez
resztę drogi Dean miał w pamięci słowa anielicy. Kiedy tylko je
wypowiedziała,zacisnął palce mocniej na kierownicy,a serce mu się
ścisnęło. W jej głosie było tyle żalu! Od razu poczuł się
winny. Nic jednak nie powiedział,ale obiecał sobie,że gdy tylko
odnajdą jej łaskę,spełni jej prośbę. I nie przeszkodzi mu w tym
ani Crowley ani Metatron chociażby poruszyli całe Niebo i Piekło.
Ponownie
przed oczami stanęła mu wizja ich randki. Dobra kolacja. Wino.
„Love song” rozbrzmiewający cichutko w tle. Czerwona sukienka
Imoen leżąca na podłodze i ona sama odchylająca głowę do tyłu
pod wpływem pocałunków w szyję i niżej i niżej...
Cholera,Winchester
jesteś pieprzonym romantykiem!
Zamrugał
oczami nie pozwalając sobie na odpłynięcie w marzenia kiedy
prowadził. Z ulgą wjechał w drogę prowadzącą do bunkra.
– Wszystko
dobrze? – spytał kiedy wysiedli.
– Jasne
– odparła nieco zaskoczona.
Odpowiedział
jej uśmiechem chcąc nieco załagodzić sytuację,bezgłośnie
obiecać jej to co przed chwilą obiecał sobie. Słowa wolał bowiem
zachować dla siebie i sprawić jej niespodziankę. Zanim zamknął
Impalę przypomniał sobie o koszuli leżącej na tylnym siedzeniu.
Koszuli,którą nosiła Imoen. Wziął ją i westchnął bezgłośnie
patrząc jak anielica oddala się oddala.
W
bunkrze natknęli się na siedzących naprzeciwko siebie przy stole z
mapą świata Sama i Sarę. Ci zaś odwrócili głowy w ich kierunku
gdy tylko usłyszeli trzaśnięcie głównych drzwi. Widząc ich miny
Dean natychmiast domyślił się,że czekali na nich.
– O.
Czyżby koniec problemów w raju? – zagadnął siląc się na
żartobliwy ton.
Sarah
wymieniła szybkie spojrzenie z jego bratem.
– Tak.
Ale nie o to chodzi. Dzwonił Cas.
– Chciał
się z nami spotkać jak tylko wrócicie – dodała Sarah.
– Okej.
Powiedział chociaż o co chodzi?
Sam
spuścił wzrok. Kiedy tylko się o tym dowiedzieli poczuli się
skołowani. Chcieli tego odkąd Imoen się pojawiła,ale teraz nawet
i oni nabrali wątpliwości. Strach pomyśleć jak zareaguje Dean.
Nie chciał zrzucać tego na Sarę,więc wziął głęboki oddech i
oznajmił:
– Cas
dowiedział się jak dostać się do Nieba.
– Och
– wydusił z siebie Dean bez cienia jakichkolwiek emocji. Zamrugał
kilka razy i chciał coś dodać,ale nic nie przychodziło mu do
głowy.
– To...świetnie
– oznajmiła Imoen siląc się na uśmiech. Spojrzała ukradkiem na
Deana,a kiedy tylko wyłapał jej wzrok,odwróciła go.
– Taaak,ale
jest coś jeszcze. Anioły popełniające samobójstwa. – dorzuciła
szybko Sarah chcąc ratować umierający dobry nastrój.
– Dlatego
Cas chce żebyśmy się spotkali w siedzibie jego buntowników.
– To
ciekawe – mruknął Dean – Dobra,ale nigdzie nie jedziemy dopóki
nie napiję się kawy i nie wezmę prysznica. Masz współrzędne
Sammy?
*
Niedługo potem
Winchesterowie,Sarah a także i Imoen prowadzeni przez Castiela
przeszli przez mosiężne drzwi do ogromnego pomieszczenia,które z
powodzeniem mogłoby być siedzibą korporacji a tymczasem służyło
za bazę na froncie anielskiej wojny. Wszędzie dookoła kręciły
się anioły,telefony się urywały i słychać było ciche rozmowy
toczone nie tylko po angielsku.
– Dowódco! – Na widok
Castiela do przybyłych zbliżyła się brązowowłosa anielica z
sięgającymi ramion lokami ubrana w oficjalny,biurowy wręcz strój.
Uśmiechnęła się lekko na widok Casa i obdarzyła krótkim
spojrzeniem kobiety.
– Sam,Dean,Sarah,Imoen. To
Hannah.
– Jestem ich przyjaciółką –
wtrąciła Sarah.
– Och. – powiedziała tylko
Hannah i zwróciła się do Castiela: – Jozjasz zniknął. Od
morderstwa Ezry nikt go nie widział. Sądzimy,że..
– Że to on jest zabójcą? –
podchwycił szybko Sam.
– A kto inny? – Hannah
posłała im dziwne spojrzenie – Przeszukaliśmy teren,ale zniknął.
– Bez skrzydeł nie –
stwierdził Dean.
Castiel podał mu dane i po
chwili Sam odnalazł jego dane w komputerze. Nagle jeden z aniołów
odwrócił się i nieco nieśmiało zawołał:
– Dowódco? Mam coś. W
pamięci telefonu jest nagranie zrobione tuż przed wybuchem.
Wideo przedstawiało początkowo
wygłupy jakichś nastolatków,jednak później wyraźnie dostrzegli
anioła odrzucającego poły płaszcza i wbijającego sobie w pokrytą
runami pierś sztylet z okrzykiem: „Robię to dla Castiela”.
Wszyscy otworzyli usta ze
zdumienia. Dean już miał coś powiedzieć,ale Imoen go uprzedziła:
– Castielu! – zawołała
rozszerzając szeroko oczy. – Jak mogłeś coś takiego zrobić?
Ton jej głosu nie był
ganiący,lecz pełen żalu i rozczarowania. Wpatrywała się w brata
ze smutkiem. Dean miał ochotę przyprzeć Casa do ściany chociażby
za to.
– To nie ja. Nigdy nie
prosiłbym anioła,żeby poświęcił siebie i zabił niewinnych.
Niedobrze mi.
Starszy Winchester obrzucił go
krótkim spojrzeniem nie do końca mu wierząc.
– To dlaczego w takim razie to
zrobił? – spytał Sam.
– Cofnij – powiedziała
Hannah. Kamera zatrzymała się na dziewczynce,przed którą anioł
popełnił samobójstwo – To Esther,anioł. Zwolenniczka Metatrona.
– Czyli to rytualne morderstwo
a nie samobójstwo – Bardziej stwierdziła niż zapytała milcząca
dotąd Sarah.
– Sam nie wiem.
Znamię odezwało się w
najmniej odpowiednim momencie.
– Przestań Cas! Widzę,że
starasz się być dobry. Ale kiedy ostatnio miałeś taką władzę
zabijałeś anioły i ludzi!
– Dean – powiedziała
stanowczo Imoen kładąc dłoń na jego ramieniu. Poczuła jak jego
ciało rozluźnia się pod wpływem wypuszczenia wstrzymywanego dotąd
oddechu.
– Możemy porozmawiać gdzie
indziej? – zasugerował nieśmiało Sam.
Castiel bez słowa ruszył w
kierunku przeszklonego gabinetu.
– Wy zostańcie – poleciła
Hannah. – Imoen chodź ze mną. Przedstawię cię innym aniołom.
*
– I tak właśnie znalazłam
się tutaj – zakończyła swoją opowieść Imoen prześlizgując
się wzrokiem po grupce zgromadzonych. Ich miny nie były bynajmniej
wesołe,co ją zmartwiło.
– To naprawdę... – Hannah
urwała i zamrugała szukając odpowiednich słów. – To naprawdę
niezwykłe. Żadne z nas nigdy wcześniej o tobie nie słyszało.
– Wiem – powiedziała Imoen
uśmiechając się smutno. – Nie spodziewałam się niczego innego.
– Pomożemy ci – oznajmiła
wesoło Hannah. Imoen od razu ją polubiła. – Zrobimy wszystko co
w naszej mocy,żebyś wróciła do Nieba najszybciej jak to możliwe.
– Dziękuję – odparła
beznamiętnie i spojrzała ukradkiem na Sarę. Blake wychwyciła jej
spojrzenie i odczytała je bardzo wyraźnie.
Jej
nie potrzeba powrotu a własnej tożsamości
– pomyślała. Jeszcze kilka tygodniu temu z pewnością
obstawiałaby,że anielica tęskni za domem. Ostatnie wydarzenia
uświadomiły jej jednak,że się myli. Imoen odnalazła się w ich
świecie. Zwłaszcza przy pomocy jednej osoby,lecz widziała,że mimo
wrodzonego uroku i wiecznego uśmiechu na twarzy zdarza jej się
czasem odpłynąć myślami. Mogła się założyć,że to z powodu
swego niewiadomego pochodzenia. Gdyby nie Metatron,zapewne tkwiłaby
dalej w swoim małym świecie.
Ale czy to naprawdę było takie
dobre?
-----------------------------------------------------
No macie,macie. Zadowolone? Mam nadzieję :D
Nie mam pojęcia co się stało z czcionką na sam koniec,dziwne bardzo o.O Ech,wróciłam na zajęcia i mam coraz mniej czasu na pisanie,dlatego póki weekend w pełni to się do tego zabieram,bo w tygodniu jest bardzo ciężko. Ale nie martwcie się,nie zamierzam przestać,przewiduję po prostu opóźnienia w dodawaniu rozdziałów. Bądźcie cierpliwe :*