sobota, 27 sierpnia 2016

36.In this tug of war you’ll always win even when I’m right

Sam

Zbyt oszołomiony by wydusić coś więcej niż „pomocy”,stałem i patrzyłem na mojego brata i Imoen rozbieganym wzrokiem. Czułem,jak krew Sary sączy się w coraz większych ilościach i doprowadzało mnie to do szaleństwa,bo nie mogłem nic zrobić.
Całe szczęście,że byłem w drodze na górę,gdy usłyszałem pisk. Miałem złe przeczucie i przyspieszyłem kroku. Kiedy ujrzałem ją opartą o ścianę z krwawiącą raną na brzuchu i bladą twarzą oraz zamkniętymi oczyma,miałem wrażenie,że grunt usuwa mi się spod nóg. Milion myśli na minutę przebiegło mi przez głowę. Wśród nich dominowała najciemniejsza – że jest za późno i przez mnie zginęła kolejna kobieta,którą kochałem. Promyk nadziei rozjaśnił jednak moje myśli,gdy na dźwięk moich kroków uniosła nieznacznie powieki i wyszeptała moje imię. Czym prędzej wziąłem ją na ręce i uważając,by jej nie zranić,ruszyłem biegiem przez korytarz.
Cholera,połóż ją tutaj,zaraz poszukam czegoś,żeby zatamować krwawienie! – powiedział Dean i wybiegł z pomieszczenia.
Zrobiłem więc to,o co prosił. Sarah jęknęła cicho gdy jej plecy opadły na sofę.
Hej,hej,Saro,jestem tu. – mamrotałem gorączkowo – Wszystko będzie dobrze,trzymaj się.
Ścisnąłem jej pobladłą dłoń chcąc dodać tej pewności zarówno jej,jak i sobie. Imoen stała jak wryta i wydawała się być myślami daleko stąd.
Odgłos szybkich kroków oznajmił przybycie Deana z bandażem.
Mam. Sammy,podnieś jej bluzkę,szybko!
Drżącymi dłońmi odsunąłem mokry od krwi top i moim oczom ukazała się paskudna rana. Dean obwiązał ją bandażem kilkoma szybkimi ruchami. Odetchnął cicho.
Weź ją na ręce i jedziemy do szpitala.
Nie trzeba – odezwała się do tej pory skamieniała Imoen. Zbliżyła się na kilka kroków i przysiadła obok Sary.
Słucham?! – wykrzyknąłem z niedowierzaniem.
Przypomniałam sobie nauki Castiela. Mogę ją uleczyć.
Popatrzyłem na brata. Jego oczy rozszerzyły się ze strachu jeszcze bardziej. Wiedziałem o czym myślał. Jeśli Imoen uleczy Sarę,straci część ukradzionej łaski,która utrzymuje przy życiu ją i dziecko. Wiedziałem,że w tej chwili byłem egoistą,ale było mi wszystko jedno,byle tylko Sarah przeżyła.
Nie Imo,jedziemy do szpitala,nie ma czasu.
Właśnie Dean! Ona może w każdej chwili umrzeć,więc nie mamy czasu na jazdę. To zajmie tylko kilka sekund. Nic mi nie będzie.
Uśmiechnęła się lekko,a mój brat zacisnął w odpowiedzi usta w wąską kreskę i przymknął powieki. Wiedziałem,że myśli wewnątrz niego wrzą.
Zanim zdążyliśmy cokolwiek jeszcze powiedzieć,Imoen położyła dłoń na brzuchu Sary i zamknęła oczy. Błysnęło słabe światło i anielica opadła na oparcie z westchnieniem.
No nie,tylko nie to – wymamrotał Dean łapiąc ją.
Pozwoliłem Deanowi zająć się swoją dziewczyną,podczas gdy ja zająłem się moją. Odwiązałem bandaż na brzuchu Sary i zauważyłem,że rana nieco się zasklepiła,a na jej twarz zaczął powracać kolor. Krew wciąż jednak sączyła się dość dużym strumieniem.
Spojrzałem na brata,który usiłował ocucić nieprzytomną Imoen.
Och nie. No to teraz musimy jechać do szpitala podwójnie – westchnąłem.


*


Na oddział dotarli szybciej niż by mogli biorąc pod uwagę kodeks drogowy. Na miejscu Winchesterowie rozdzielili się. Sam siedział przed drzwiami do sali operacyjnej ściskając w dłoni pusty już plastikowy kubek po kawie.
Sarah została zawieziona od razu na salę i sądząc po przesuwających się wskazówkach na tarczy zawieszonego nad drzwiami zegara,operacja powinna lada moment się skończyć.
Wahadłowe drzwi do sali otworzyły się i zza nich wyłonił się metalowy stół pchany przez pielęgniarki,a na nim leżała nieprzytomna Sarah. Na widok jej bladej twarzy Samowi ścisnął się żołądek.
Hej,hej,hej,co z nią? – spytał łysego,barczystego lekarza idącego tuż za operacyjnym pochodem.
Mężczyzna zdjął jednorazową maskę i popatrzył na Sama niechętnym wzrokiem.
To pan jest ją tu przywiózł? To pan jest jej narzeczonym?
Tak.
Na razie mogę tylko powiedzieć,że operacja się udała i pacjentka miała sporo szczęścia. Gdyby rana była głębsza,mogłaby nie przeżyć drogi do szpitala.
Sam przełknął ślinę. Nieco się uspokoił,ale jednocześnie przeszył go dreszcz. Gdyby Imo nie poświęciła swojego zdrowia i nie zaleczyła trochę tej rany,zapewne teraz szalałby z rozpaczy. Miał szczerą nadzieję,że z anielicą wszystko będzie dobrze.
Mogę ją zobaczyć?
Za jakąś godzinę powinna wybudzić się z narkozy. Do tej pory nikomu nie wolno wchodzić na salę.
Sam skinął tylko głową i odprowadził wzrokiem lekarza. Oszaleję przez tą godzinę – pomyślał ciskając ze złością kubkiem do kosza.
Wiedział,że to przez Jessicę. Nikt inny nie mógłby wedrzeć się do bunkra niepostrzeżenie. Zresztą kto żywy mógłby to być? Był zły na siebie,że zlekceważył pośmiertną potęgę byłej dziewczyny. Nigdy dotąd nie postępował tak lekkomyślnie z duchami. Wystarczyło jednak,że tym duchem był ktoś wywołujący tak silne emocje i tracił zdolność logicznego myślenia. Dosyć tego.
Przypomniał sobie duchową postać Jessiki i gorączkowo powtarzał sobie,że to nie była ona – nie ta dziewczyna,którą kochał i pragnął poślubić,nie...
I nagle przypomniały mu się jej słowa.
A teraz go niszczysz chcąc dać tej suce coś,co należy do mnie!
Wszystko ułożyło mu się w logiczną całość. Szybkim krokiem ruszył przez korytarz. Pojedzie bunkra właśnie teraz i rozprawi się z widmem przeszłości raz na zawsze.
Ale najpierw odejdzie brata.


*


Pani Reynolds?
Doktor Meyers wytrzeszczyła oczy ze zdumienia i przerwała skrobanie w notatniku,gdy zobaczyła na korytarzu Deana i Imoen,która zdążyła odzyskać przytomność,lecz była bardzo słaba. Kurczowo trzymała się ubranej w pośpiechu koszuli Deana i zaciskała usta.
Potrzebujemy pomocy,pani doktor – wymamrotał Dean przez ściśnięte ze strachu gardło i pogładził swoją ukochaną po plecach. – Ona...źle się czuje,jest bardzo słaba i...
Urwał sam nie wiedząc,jak wytłumaczyć fakt,że Imoen zużyła właśnie znaczną część kradzionej łaski i pomoc medyczna nic tutaj nie zdziała.
Ale nic nie rozumiem,przecież byliście państwo u mnie niedawno i była okazem zdrowia...
My też w to nie wierzymy,ale stało się – urwał odsuwając od siebie Imoen i wstając. Miał ochotę zacisnąć ręce na gardle tej irytującej pseudo doktor,ale w porę zacisnął pięści i oparł się tej pokusie.
Doktor Meyers westchnęła otwierając do tej pory zaciśnięte usta.
W porządku,skoro tak – mruknęła – Proszę za mną. Aha,pan zostaje.
Już miał zamiar protestować,ale dodała:
Pani Reynolds już i tak źle się czuje. Nie ma powodu by dodatkowo stresował ją pan swoją obecnością.
Imoen rozchyliła usta,ale po chwili je zamknęła i skinęła głową. Popatrzyła na Deana oczyma pozbawionymi blasku i ruszyła za Meyers do gabinetu.
Dean usiadł na twardej ławce i ukrył twarz w dłoniach.
Będzie musiał jej powiedzieć. A kiedy już to zrobi,Imoen będzie bardzo,ale to bardzo zła,a to nie wpłynie dobrze na dziecko. Cholera,to wszystko jego wina!
Wzywający jego imię głos brata oderwał go od skoczenia w przepaść pełną ponurych myśli i całkowitego zatracenia się w poczuciu winy. Uniósł głowę i zmarszczył brwi.
Sammy? Co tutaj robisz? Co z Sarą?
Operacja się udała,powinna obudzić się za godzinę. – zacisnął usta postanawiając zachować dla siebie,że w głównej mierze to dzięki Imoen. – Co z Imo?
Nie wiem,obudziła się,dopiero weszła do gabinetu,ale... – westchnął przeczesują palcami włosy – Boję się,że nie będą umieli jej pomóc.
Sam zmarszczył czoło i skinął tylko głową. Wiedział,że słowa w tej sytuacji są zbędne.
Daj mi Impalę – wypalił.
Co?!
Pojadę do bunkra i załatwię Jessicę raz na zawsze. Zapłaci za to,co zrobiła Sarze. No i Imo.
Dean uniósł dłoń.
Wow,czekaj. Jak niby chcesz to zrobić?
Już wiem,co ją tu trzyma. – Wyjął z kieszeni pierścionek bez pudełka – Nigdy nie zdążyłem jej go pokazać,ale musiała go sama znaleźć. To miała na myśli mówiąc,że daję Sarze coś,co należy do niej.
Przywiązana do przedmiotu. – mruknął – Ale czemu nie wylazła wcześniej?
Nie otwierałem pudełka aż do wczoraj. Dopiero wtedy musiała się uwolnić.
Dean pokiwał głową,lecz nagle znieruchomiał i spojrzał na brata surowym spojrzeniem.
Chwila moment. Stary,dajesz lasce pierścionek,który był przeznaczony dla twojej byłej? Boże,nawet ja nie byłbym taki głupi. – Starszy Winchester przewrócił oczyma – Wiesz jak one biorą do siebie takie sentymentalne pierdoły?
Zrozumiałem,okej? Dostałem nauczkę. Przeze mnie moja niedoszła narzeczona leży pod narkozą po operacji,a twoja naraziła życie usiłując ją ratować! Więc z łaski swojej daj mi te cholerne kluczyki,żebym mógł zakończyć to raz na zawsze,żeby żadne z nas nie musiało więcej bać się o życie w naszym własnym domu!
Sam wyciągnął dłoń w kierunku brata łapiąc oddech. Dean,zaskoczony wybuchem sięgnął do kieszeni i rzucił młodszemu Winchesterowi klucze.
Dzięki. A teraz módl się,żebym miał rację.


*


Sam Winchester zaparkował Chevroleta Impalę przed wejściem do bunkra Ludzi Pisma. W świetle księżyca niekiedy wyłaniającego się zza chmur twierdza wyglądała jak ponure zamczysko piętrzące się nad bezkresnym morzem ciemności – niczym budynek żywcem wyjęty z horroru mogący z pewnością wywołać przerażenie w przypadkowym przechodniu.
Silnik Impali umilkł czyniąc szaleńczo bijące serce Sama jedynym dźwiękiem słyszalnym w okolicy. Wbrew pozorom,on nie bał się przerażającej scenerii,nie bał się nawet czyhającego spotkania z duchem. Pałał bowiem żądzą zemsty.
Uniósł klapę bagażnika i uśmiechnął się pod nosem. Jak dobrze,że zawsze zostawiali w nim część sprzętu na „czarną godzinę” taką jak teraz.
Wydobył strzelbę,sprawnie nabił ją solnymi pociskami i przewiesił przez ramię a do ręki wziął kanister benzyny i zapałki.
W bunkrze panowała całkowita ciemność potęgując dodatkowo wrażenie emanujące na zewnątrz. Drżącymi rękoma sięgnął do włączników świateł i zewsząd buchnęła jasność. Nie musiał nawet wyjmować czytnika fal – wiedział,że Jess czai się gdzieś niewidoczna dla ludzkich oczu i tylko czeka by wyjść z ukrycia z tryumfalnym uśmiechem.
Zaskakująco spokojnym krokiem podszedł więc do nieużywanego od dawna kominka i przykląkł. Drewno ułożone w zgrabny stosik służące za dekorację pokryte było grubą warstwą kurzu. Oblał je benzyną i wydobył z kieszeni pierścionek. Zatrzymał na nim wzrok przez kilka chwil i już miał go ułożyć między drewnem,kiedy usłyszał szum.
Sammy – odezwała się zaskakująco miękkim głosem Jessica. Jakimś cudem wyglądała mniej upiornie niż poprzednim razem. Wolno zbliżała się w jego stronę.
Dlaczego to zrobiłaś,Jessico? – spytał siląc się na łagodny ton.
Grymas wykrzywił jej niemalże ludzkie oblicze.
Mówiłam ci. Nie zamierzam odejść w ciemność,a ty wybrałeś ją,nie mnie.
Sarah nie ma z tym nic wspólnego. To sprawa między nami.
Zraniłeś mnie wybierając ją,więc dlaczego ja nie miałabym zranić ciebie? Rozczarowałeś mnie. Myślałam,że naprawdę mnie kochasz i moja śmierć tego nie zmieni.
Kocham cię! – powiedział głośniej. – Ale ty nie żyjesz,Jess! Musisz się z tym pogodzić! Musisz pozwolić mi odejść!
Nie! – krzyknęła i rzuciła się w jego stronę w zabójczym tempie. Wykonał unik w prawo i zdjął z ramienia strzelbę. Oddech mu przyspieszył kiedy wycelował w mglistą postać i wystrzelił. Kształt rozwiał się z sykiem i rzucił się z powrotem w kierunku kominka. Wydobył z kieszeni zapalniczkę i usiłował ją odpalić.
No dalej,dalej – syknął ze złością do siebie.
Nagle poczuł silne uderzenie w tył głowy i padł jak długi na posadzkę,a zapalniczka potoczyła się po podłodze.
Kłamałeś,Sam – powiedziała z rozpaczą w głosie Jessica – Tyle lat w kłamstwie! Ty nigdy mnie nie kochałeś! Gdyby tak było,nie zachowywałbyś się w ten sposób.
Duch Jessiki zbliżał się,a on wodził wzrokiem po pomieszczeniu usiłując namierzyć broń.
Strzelba. Leżała niedaleko. Tylko kilka kroków...
Nie jesteś już moim Samem. – stwierdziła z żalem. – Mój Sam nigdy by mi czegoś takiego nie zrobił. Jesteś łowcą. Nie możesz się ożenić i mieć rodziny. Nie mogłeś tego zrobić ze mną i nie zrobisz tego z nią. Prędzej czy później jedno z was umrze. Może ona nawet już umarła?
Każdy kiedyś umrze. – skwitował ze spokojem Sam podnosząc się z uniesionymi rękoma. Nie spuszczając wzroku z Jessiki zrobił krok w bok. – Wiem,że Sarah może umrzeć przeze mnie,ale zdaje sobie sprawę z zagrożenia. Ty nie zdawałaś. Byłaś bezbronna. Myślisz,że nie obwiniam się za twoją śmierć?
Jessica się zatrzymała i popatrzyła na niego z czymś,co przypominało wahanie. Patrzyła na niego wyczekująco. Winchester przełknął ślinę i kontynuował:
Obwiniam się,Jess. Codziennie. Byłaś moją największą miłością. Kochałem cię bardziej niż...Sarę. Ja tylko próbuję poczuć znów to,co czułem do ciebie,bo pogodziłem się z tym,że już więcej cię nie zobaczę...ale nie mogę zapomnieć,że to przeze mnie.
Czuł,że w oczach zabłysły mu łzy. Nieoczekiwanie zdał sobie sprawę,że częściowo to prawda. I jeśli on w to wierzył,to Jessica tym bardziej.
Ale ja tu jestem. Możesz mnie kochać dalej.
W tym sęk,Jessico,że nie mogę. Nie jesteś już dawną sobą. Przykro mi. Musisz odejść.
Spodziewał się,że rzuci się na niego,ale ona tylko stała i patrzyła na niego ze smutkiem. Wykorzystał więc okazję i migiem schylił się po strzelbę i wystrzelił. Duch zniknął,a on rzucił się w kierunku zapalniczki i odpalił ją. Zawahał się przez moment czując,że w oczach wzbierają mu łzy,lecz wreszcie zacisnął usta i rzucił zapalniczkę wprost na stos drewna i patrzył,jak zajmuje się ogniem.
NIEEE! – Jessica znów się zmaterializowała,ale nie mogła się ruszyć. Płomienie ognia muskały już obiecany jej pierścionek.
Kocham cię Jessico – wyszeptał patrząc jak duch rozsypuje się na kawałki w płomieniach – Zawsze będę. Mam nadzieję,że w ten sposób i ty będziesz w końcu szczęśliwa.
Ostatni krzyk przeciął powietrze i zapanowała cisza mącona tylko trzaskami płonącego ognia. Sam opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach usiłując zapanować nad szlochem.


*


Dean nerwowo spoglądał na zegarek zawieszony na korytarzu. Minęła już godzina i Sama wciąż nie było,a Sarah powinna niedługo się obudzić i ktoś powinien przy niej być,tak jak przy Imoen. Stał więc przy oknie wychodzącym na salę,na której leżała nieprzytomna Sarah podłączona do różnych urządzeń i wariował z niepokoju,także o brata. W końcu zazwyczaj polowali razem i jeden mógł liczyć na pomoc drugiego,lecz teraz Sam był zdany tylko na siebie...
Ach,do cholery. Przecież Sam był nawet lepszym łowcą niż on. Z pewnością uporał się z duchem Jessiki i niedługo tu będzie.
Niziutka pielęgniarka z brązowymi włosami spiętymi w koński ogon wyszła z sali i uśmiechnęła się do niego lekko.
Jest pan jej krewnym? – spytała nieco podejrzliwie – Zdawało mi się,że był z nią ktoś inny.
Tak,mój brat,więc ona tak jakby jest moją krewną.
No dobrze. Obudziła się,jeśli pan chce,może ją odwiedzić. Byle nie długo,proszę.
Dziękuję. – mruknął Dean w odpowiedzi i już chwytał za klamkę.
Na odgłos kroków,Sarah zwróciła głowę w stronę drzwi. Oczy miała rozszerzone,a spojrzenie kompletnie zdezorientowane.
Dean? – spytała cicho usiłując się podnieść,ale tylko wykrzywiła się w grymasie bólu.
Spokojnie. – powiedział siadając na plastikowym krześle obok. – Jak się czujesz?
Jakby przejechał po mnie walec. Gdzie jest Sam?
Mam nadzieję,że wkrótce tu będzie. Pamiętasz co się stało?
Sarah zmarszczyła brwi i zamrugała kilka razy oczyma. W końcu jej czoło wygładziło się i rozchyliła usta w bezgłośnym przerażeniu.
Jessica – wydusiła – To ona mnie zaatakowała. Nie wiem skąd wytrzasnęła nóż,ja... – urwała biorąc głęboki oddech.
Wyliżesz się z tego. Imo na szczęście zdołała cię trochę uzdrowić.
Mówiąc to zacisnął wargi tłumiąc w sobie nieuzasadnioną złość. Sarah nie była niczemu winna,ale gdyby nie ona nie musiałby teraz wiercić się na krześle czekając na moment,kiedy wróci jego brat i będzie mógł wreszcie zobaczyć swoją ukochaną.
Imo... – powtórzyła Sarah i wydała z siebie stłumiony pisk,gdy wróciły jej wspomnienia – Uzdrowiła mnie! Ale przecież nie ma swojej łaski! Czy to ją nie...
Jest piętro wyżej – oznajmił niechętnie Dean.
O Boże,tak mi przykro! – westchnęła ciężko Sarah. – Nie chciałam,żeby coś jej się stało przeze mnie!
Na razie wszystko z nią w porządku. Tylko jest trochę słaba. I nie pytała nas o zdanie,po prostu to zrobiła.
No tak. Teraz wiem,dlaczego ją kochasz – skwitowała – Kiedy stąd wyjdę,kupię jej taki zapas budyniu toffi,że wystarczy jej do końca ciąży.
Dean uśmiechnął się lekko,ale ciężko było mu zdobyć się na coś więcej. W tej samej chwili dostrzegł jednak szybko poruszający się kształt za szybą.
Sarah!
Sam wpadł do sali dysząc równie ciężko jak wtedy,gdy odnalazł ją ranną. Przeczesał palcami włosy i podszedł do łóżka z błyszczącymi oczyma.
Dean szybko wstał wiedząc,że należy się ulotnić.
To ja pójdę już do Imo – oznajmił.
Przy drzwiach posłał bratu przenikliwe spojrzenie,a on odpowiedział mu nieznacznym skinieniem i starszy Winchester wyszedł.


*


Co miało oznaczać to skinienie? – spytała podejrzliwie Sarah gdy Sam przy niej usiadł.
To nic – powiedział szybko dotykając jej wyciągniętej na kołdrze dłoni i ściskając ją. – Cieszę się,że cię widzę.
Ja również – Blake uśmiechnęła się lekko i rumieniec wstąpił na jej pobladłą twarz.
Zaraz jednak spoważniała:
Pamiętam co się stało. I że Imo prawie poświęciła życie,żeby mnie ratować.
Taaa – mruknął i przejechał dłońmi po twarzy – Saro,przepraszam. To wszystko moja wina. Ale to już przeszłość. Jessica...przestała istnieć.
Co? – Sarah zmarszczyła brwi. Serce zabiło jej z niepokoju o Winchestera.
To pierścionek ją tu trzymał. – wyjaśnił przepraszającym tonem – Zniszczyłem go.
Sarah parsknęła i uniosła się nieco na poduszkach usiłując zamaskować grymas bólu.
Zaraz,zaraz. Pierścionek,który chciałeś mi dać należał do Jessiki?
Nie! To znaczy...miał należeć...ale nigdy jej go nie dałem.
Młodszy Winchester miał ochotę przyłożyć sam sobie za to wyznanie. Dean miał rację. Nie powinien był dawać jej tego samego pierścionka,ale teraz ma za swoje.
No cóż... – Sarah wypuściła głośno powietrze.
Nie wiedziała co powiedzieć. W pewnym sensie czuła się zdradzona,a już na pewno oszukana. Wciąż chciała za niego wyjść,ale świadomość,że miałaby nosić pierścionek przeznaczony dla jego pierwszej miłości sprawiła,że się wzdrygnęła.
Chciała dodać coś jeszcze,lecz wtem do sali wparował ten sam barczysty lekarz,który ją operował. Powiódł po nich pytającym wzrokiem i odchrząknął.
Wybaczcie państwo,że przeszkadzam,ale mam wyniki badań.
To ja miałam jeszcze jakieś badania? – zdziwiła się Sarah.
Tak,na podstawie danych zebranych podczas operacji ustaliłem możliwe powikłania w procesie rekonwalescencji – powiedział obdarzając ją niechętnym spojrzeniem.
No to na co pan czeka? – spytał Sam czując wzbierający niepokój.
Więc... – Przewrócił na podkładce kilka kartek – Nie będę państwa zasypywał medyczną terminologią,bo zapewne i tak państwu nic nie powie. Nie ma żadnych objawów zakażenia,jednakże na ostateczną diagnozę trzeba jeszcze poczekać. Właściwie wszystko powinno być w porządku,ale...
Urwał zaciskając usta i jeszcze raz przebiegając wzrokiem po wynikach.
Jako,że są państwo narzeczeństwem,ta wiadomość nie będzie wesoła. Otóż rana była na tyle głęboka,że doszło do zranienia narządów rozrodczych.
Sam spojrzał ukradkiem na Sarę i poczuł,że krew odpływa mu z twarzy. Przełknął ślinę i wydusił drżącym głosem:
Czy to znaczy,że...
Są bardzo małe szanse,że panna Blake kiedykolwiek zdoła zajść w ciążę. Przykro mi.
Mimo jego nieprzyjemnej postawy,jego słowa wydawały się szczere.
Jak małe są te szanse? – spytała zaskakująco spokojnym głosem.
Prawdę mówiąc,nikłe. Poza dniami płodnymi ta szansa jest równa zeru. Ale i wtedy musi dopisać wyjątkowe szczęście.
Sam pokiwał głową patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Nie zastanawiał się,czy w ogóle chciałby mieć kiedyś dzieci,nawet biorąc pod uwagę fakt,że zamierzał ożenić się z Sarą. To była zwyczajnie zbyt daleka przyszłość,a teraz oddalała się właściwie poza jakikolwiek zasięg.
Spojrzał na kamienne oblicze Sary i usiłował odgadnąć,co też siedzi jej w głowie. Ona zaś uśmiechnęła się kącikiem ust i spojrzała mu prosto w oczy.
Cóż,na razie jedno dziecko w rodzinie nam wystarczy – oznajmiła siląc się na żartobliwy ton,jednak dało się w nim wyczuć nutę nieszczerości.
Lekarz odszedł pozostawiając w pomieszczeniu niezręczną ciszę.
Saro... – zaczął w końcu Sam chcąc tylko coś powiedzieć.
Ta wiadomość podziałała na nią jak kubeł zimnej wody. Widok Imoen uśmiechającej się na każdy ruch dziecka budził w niej zazdrość wymieszaną z żalem. Przeżywała tą ciążę razem z nią,a od czasu rozmowy z Tamarą żyła nadzieją,że i jej pewnego dnia się uda. Ta nadzieja wyrywała ją z odmętów zwątpienia,w których czasem się zatapiała. Teraz jednak prysła pozostawiając ją samą w morzu smutku.
W porządku,Sam – oznajmiła unikając jego spojrzenia – Widocznie tak już po prostu musi być.
Nie,wcale nie! Poprosimy Casa,na pewno może cię uleczyć.
Nie musi. Przecież mam szanse. – uśmiechnęła się z przekąsem – Sam,spójrz na to z innej strony. My się do tego nie nadajemy. Jesteśmy łowcami i zawsze będziemy. Oczywiście,że chcę zostać twoją żoną,ale zawsze coś może nam grozić. A po co narażać na to niewinne dziecko?
Wiedziała,co chciał powiedzieć i przerwała mu:
Ten mały to co innego. Jest dziełem przypadku,ale to w połowie istota nadprzyrodzona. Nie wiemy do czego będzie zdolny,ale jestem pewna,że niełatwo będzie go wykorzystać przeciwko nam. A nasze przyszłe dziecko...byłoby tylko człowiekiem. Nie zniosłabym jego straty,więc może lepiej,że tak się stało.
Chociaż głos miała spokojny,z każdym kolejnym słowem jej oczy coraz bardziej wypełniały się łzami. Bez słowa więc przytulił ją i pogładził po włosach,w które skapnęła jego pojedyncza łza.


*


Dean dotarł na drugie piętro w momencie,gdy doktor Meyers wychodziła z sali. Na jego widok uniosła brwi i przyspieszyła kroku.
Co z nią? – spytał ciężko łapiąc oddech.
Meyers wydęła usta i pokręciła głową wprawiając w ruch proste blond włosy,a następnie rozłożyła bezradnie ręce.
Szczerze mówiąc,nie mam pojęcia. Z badań wynika,że może to być zatrucie ciążowe,jednak nie wiem jak mogło do tego dojść,bo przecież badałam ją dzisiaj. – westchnęła i postukała palcem w podkładkę spuszczając wzrok.
Zatrucie ciążowe. Oczywiście czytał o nim podczas jednej z bezsennych nocy spędzanych w Internecie. Była to dosyć poważna dolegliwość,której nie należało ignorować,ale on wiedział,że to nie o to chodziło.
Przejechał dłońmi po twarzy.
Proszę się nie martwić – zwróciła się do niego łagodnie dotykając jego ramienia – Podałam jej leki,po których powinna poczuć się lepiej. Zostanie jednak jeden dzień na obserwacji.
A co z dzieckiem?
Och,no tak,kolejna dziwna sprawa. Zdrowe. Zupełnie nic mu nie dolega. Pani Reynolds ma naprawdę dziwny organizm – skwitowała.
Dean uśmiechnął się sztucznie,wymruczał podziękowanie i nie czekając na pozwolenie wszedł do sali. Imoen odziana w białą,szpitalną koszulę,siedziała wsparta o ogromną poduszkę. Na jej twarz powrócił kolor,a do oczu blask,co świadczyło o tym,że czuła się już zdecydowanie lepiej.
Na widok Deana uśmiechnęła się lekko.
Cześć – powiedziała wesoło.
O,widzę,że już lepiej się czujesz – oznajmił z ulgą opadając na krzesło. Ujął jej dłoń w swoją i ścisnął.
Przepraszam,że zostawiłem cię tu samą,ale wiem,że jesteś silną dziewczynką i dałaś sobie radę – mrugnął – A Sarah potrzebowała kogoś podczas gdy Sam pojechał rozprawić się z morderczą eks dziewczyną raz na zawsze.
Udało mu się?
Winchester wzruszył ramionami.
Myślę,że tak. Kiedy tylko przyjechał,pognałem prosto do ciebie. Nie zawracałem sobie głowy szczegółami.
No a co z Sarą? Myślałam,że całkowicie ją uzdrowię i będzie po kłopocie. Nic nie rozumiem,przecież tak powinno być i ja nie powinnam tu teraz leżeć!
Dean przełknął ślinę i nagle cały zesztywniał. Serce zaczęło mu szaleńczo bić ze stresu. Cholera,musi wreszcie powiedzieć jej prawdę. Musi zmierzyć się z jej reakcją,która na pewno nie będzie wesoła. Imoen na pewno się zdenerwuje,a to nie wpłynie dobrze na dziecko,czy jest więc lepsze miejsce na podjęcie takiego ryzyka niż szpital?
Sarze nic nie będzie. Zdążyłaś jej pomóc.
Całe szczęście – odetchnęła z ulgą. – Mam tylko nadzieję,że na drugi raz nie zasłabnę.
Nie będzie drugiego razu – oznajmił zdecydowanie Dean i policzył w myślach do trzech – Imo...nie możesz uratować w ten sposób nikogo więcej.
Dlaczego Dean? Jestem pewna,że to chwilowe,moja łaska...
To nie jest twoja łaska – przerwał jej przymykając powieki. Gdy je otworzył,zobaczył,że ukochana wpatruje się w niego z konsternacją.
Podchwyciła jego spojrzenie i w jej oczach pojawił się podejrzliwy błysk. Zmarszczyła brwi i spytała wolno:
O czym ty mówisz?
Jeszcze nie zabiłem Roweny i nie odebrałem twojej łaski. To co masz w sobie...należy do innego anioła.
Imoen rozszerzyła oczy i nieomal się zachłysnęła słysząc jego słowa. Rozchyliła wargi i błądziła wzrokiem dookoła. Wiedziała,co to oznacza. Przecież ona sama została pozbawiona łaski w podobny sposób. Gdyby nie Dean,to zapewne by zginęła. Zadrżała na myśl,że on...
Położyła sobie dłoń na brzuchu w obronnym geście i usiłowała zapanować nad przyspieszonym oddechem.
Czy ty zabiłeś innego anioła? – spytała cicho,chociaż serce zdające się być teraz w gardle podpowiadało,że znała już odpowiedź.
Tak – odparł przez zaciśnięte wargi i ujął jej dłoń ściskając ją mocno. – Tylko proszę,nie denerwuj się kochanie,w twoim stanie nie możesz...
Jak mam się nie denerwować? – wyszarpnęła dłoń z jego uścisku – Jak mam się nie denerwować,skoro nie szanujesz moich wyborów? Powiedziałam ci,że nie możesz poświęcać dla mnie całego świata za wszelką cenę a ty co zrobiłeś? Zabiłeś mojego niewinnego krewnego,bo nie możesz się pogodzić z moją utratą!
Kazałaś mi też dopilnować,żeby się urodziło. Wtedy na parkingu,pamiętasz? Byłaś umierająca,a dziecko jest jeszcze zbyt małe,żeby się urodzić. Musiałem to zrobić. Tego właśnie chciałaś.
Powiedziałam,że jestem gotowa zginąć. Ja,a nie niewinny anioł!
Więc przyjmij do wiadomości kochanie,że gdybym go nie zabił,to zginęłabyś i ty,i dziecko!– odparł podniesionym tonem Dean. Nagle poczuł,że ma dosyć tej dyskusji i musi ją odreagować.
Wstał i w milczeniu skierował się do drzwi. Poprawiając kołnierz kurtki odwrócił się i w jej stronę z wyciągniętym palcem.
I powiem ci jedno: Życie tego pierzastego dupka nic dla mnie nie znaczyło i zabiłbym ich tysiące,jeśli dzięki temu miałbym gwarancję,że przeżyjesz. Gówno mnie obchodzi,że był z twojego gatunku. Kocham cię i to TWOJE życie liczy się dla mnie najbardziej,nieważne co o tym sądzisz.
Po ostatnim słowie odwrócił się i wyszedł trzaskając drzwiami nim Imoen zdążyła w jakikolwiek sposób go zatrzymać.
Czuła,że łzy napływają jej do oczu. Pierwszy raz w swoim ziemskim życiu spotkała się z tak dziwnym i rozbudowanym uczuciem,jakiego doświadczała w tej chwili. Cała była rozdygotana i zła,ale jednocześnie pod tą powłoką kryła się fala przyjemnego ciepła.
Może nie powinna była go tak osądzać? Wiedziała przecież,ile krwi w życiu przelał i to niekoniecznie w szczytnym celu. Tego anioła nie zabił dla kaprysu,tylko dla niej,w trosce o jej życie. A ona jak gdyby nigdy nic miała mu to za złe.
Gdyby mogła,pobiegłaby za nim,ale te urządzenia więziły ją w łóżku. Na dodatek dziecko zaczęło wiercić się niespokojnie w jej brzuchu jakby i ono wyrażało swoje niezadowolenie z powodu jej zachowania.
Synek tatusia – mruknęła z niezadowoleniem i westchnęła głośno opadając na poduszkę. Po chwili przymknęła powieki i nie wiedząc kiedy zapadła w sen.


*


Dean mknął przez korytarz z miną drapieżnika szykującego się do zatopienia kłów w ofiarach,którymi z pewnością czuli się lekarze i pacjenci krzyżujący się z nim przez nieuwagę wzrokiem Schodzili mu z drogi aż wreszcie Winchester znalazł się poza obrotowymi drzwiami.
Była ciemna noc,która lada moment miała ustąpić,aby przerodzić się w jasny poranek zwiastujący nadejście nowego dnia. Ale póki co,Dean zaczerpnął głęboko w płuca ostrego,nocnego powietrza w nadziei,że chociaż nieco zdoła się uspokoić. Wypuściwszy je,ruszył w kierunku słabo oświetlonego parkingu na spotkanie ze swoją dziecinką. Lakier Impali błyszczał w świetle księżyca niekiedy łaskawie wychylającego się zza chmur.
Cześć,kochana – mruknął. – Długo mnie nie było,co?
Oparł dłonie o maskę i schylił głowę między ramiona. Policzył do dziesięciu i podniósł ją z powrotem. Napięcie opadło tylko trochę.
Nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji ze strony Imoen,chociaż nie raz już przekonał się,że anielica potrafi postawić na swoim. Owszem,nie liczył też,że ze spokojem przyjmie fakt,że zwyczajnie ją okłamał. Człowiek czy nie,żadna żyjąca istota nie lubi być okłamywana,nawet w najczystszej intencji.
Pierwszy raz też,odkąd nabrał do niej zaufania,a co za tym idzie,obdarzył uczuciem,otwarcie stracił panowanie nad sobą w jej obecności. Miał przyspieszony oddech i serce walące znacznie szybciej niż powinno. Ten fakt dodatkowo go przygnębił. Imoen nie była niczemu winna,to on niejako wyżył się na niej uwalniając tłumione wyrzuty sumienia w formie krzyku. Nie mogło tak być. Wróci i natychmiast ją przeprosi.
Już miał zamiar zawrócić,kiedy nagle rozdzwonił się jego telefon.
No bez jaj,o tej porze? – mruknął przeszukując kieszenie ze zmarszczonymi brwiami.
Dobry wieczór,Wiewiórze – odezwał się fałszywie wesołym głosem Crowley.
Wyjdź czasem na zewnątrz Crowley. Jest środek nocy. Ludzie o tej porze śpią.
Ty nie – stwierdził z tryumfem.
Do rzeczy.
Myślę,że mam dobrą wiadomość dla ciebie i dla wiewiór mamy.
Dean rozchylił usta i otarł je wierzchem dłoni. Skąd do cholery Crowley wiedział...
Tak,wiem wszystko. Swoją drogą,zamierzałeś mnie zaprosić na baby shower?
Skąd wiesz? – warknął Dean.
To nieważne. Rzecz w tym,że mam rozwiązanie naszych problemów. Udało mi się namierzyć Rowenę. Za chwilę wyślę ci adres. Tylko trzeba działać natychmiast,bo nie wiem kiedy znowu nadarzy się okazja. To jak? Piszesz się,czy masz już zaplanowane kupno wyprawki?
Zakończmy to – odparł bez zastanowienia Dean.
Świetnie. Wysyłam adres. Oczekuję cię z Łosiem tak szybko,jak to możliwe.
Chwilę po zakończeniu rozmowy,telefon Deana zawibrował pokazując wiadomość z adresem. Szybko obliczył w myślach trasę. Powinien być na miejscu o świcie.
Kofeino,dzięki że istniejesz – westchnął kierując się w stronę szpitala aby zrobić zapas kawy i ściągnąć Sammy'ego.
Napełniając drugi kubek,nagle zesztywniał. Sam powinien być teraz przy Sarze,a poza tym dopiero zakończył polowanie na swoją przeszłość. Chciał też pójść najpierw do Imoen,ale nie było czasu do stracenia. Kiedy wróci,odda jej właściwą łaskę,przeprosi i wszystko będzie dobrze. Wolał jednak nie iść zupełnie sam.
Wydobył z kieszeni telefon i wybrał numer. Po kilku sygnałach usłyszał znany,głęboki głos.
Cześć Cas. Ile zajęłaby ci podróż do Iowa?


------------------------------------------------------

Niech mi ktoś strzeli w łeb za ten rozdział,chyba najgorszy jaki napisałam,bo nie chce mi się sprawdzać,czy jest jakiś gorszy :/ Inaczej widziałam pokonanie Jess,ale jak na złość zawsze mam natchnienie przed pójściem spać,kiedy nie chce mi się już zapisać pomysłu. Rozmowa Deana z Imo też miała być nieco inna,ech przepraszam,nie umiałam wykrzesać z siebie nic więcej. Moniko,miał być dla Ciebie i dlatego podwójnie przepraszam :c Jedyne co mi w nim pasuje,to mała drobnostka,która okaże się przydatna w następnej części. 
Kolejny rozdział będzie lepszy,obiecuję,za jednym razem napisałam połowę!
Mykam na leżaczek dalej się opalać,bo słońce pali niemiłosiernie.
Pozdrawiam!

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

35. You'll go back to her and I'll go back to us


Gdy tylko Sarah przekroczyła próg magazynu mającego posłużyć jako miejsce do wywoływania duchów,Dean zamknął za nią drzwi i wysypał pod nimi grubą warstwę soli.
     Sam stał pośrodku solnego kręgu i patrzył na nią ze zmarszczonym czołem i wymalowanym w oczach niepokojem. To wszystko wydarzyło się tak szybko,że nie miał nawet czasu z nią porozmawiać i mógł tylko domyślić się,jak Sarah się czuje,chociaż szczerze mówiąc nie było to proste. Czy była zła czy raczej przestraszona? A może jedno i drugie? On także nie wiedział już co myśleć. Wymierzonym policzkiem Dean przywrócił mu odrobinę rozsądku przyćmionego przez strach,który od tamtej pory ściskał go za gardło,ale mimo to nabrał wątpliwości. A jeśli to naprawdę był zły znak i nie powinien był myśleć o porzuceniu życia łowcy i małżeństwie?
Sarah weszła do kręgu i odetchnęła głęboko.
Okej. To co będziemy teraz robić? – spytała gdy Dean do nich dołączył.
Najpierw myślałem,żeby użyć tego – odparł wskazując głową na leżącą w kącie planszę oujia. – Ale nie jesteśmy na pidżama party w podstawówce no i trąci to amatorszczyzną,a poza tym rzadko kiedy działa,więc...
Urwał wodząc wzrokiem od Sama po Sarę i uśmiechając się znacząco,na co Sam spiorunował go spojrzeniem.
Co masz na myśli? – spytała ostrożnie Blake,chociaż się domyślała.
Ostatnim razem Jessica pojawiła się kiedy byliście ze sobą blisko,więc...
Dean chce żebym cię pocałował – przerwał mu zniecierpliwiony Sam.
Ton jego głosu nie spodobał się Sarze.
    – A ty tego nie chcesz? – spytała niemal szeptem.
Sam westchnął i otarł twarz dłonią. Rzucił niechętne spojrzenie w kierunku brata. Dean wyłapał je i uniósł dłonie do góry.
Okej,mnie tu nie ma – oznajmił odwracając się i odsuwając się na koniec kręgu.
Sam oblizał usta i spojrzał Sarze prosto w oczy.
Oczywiście,że chcę – odparł cicho – Kocham cię. Tylko że...ta sytuacja jest bardzo...niekomfortowa. Nie zdążyłem ci powiedzieć tego co chciałem a teraz...
Urwał kiedy Sarah zarzuciła mu ręce na szyję i wpiła się w jego usta. Oddał pocałunek nie zważając na wymowny gwizd Deana. Kiedy się odsunął,zamrugał zaskoczony a Sarah uśmiechnęła się ściskając mocno jego dłoń dając w ten sposób do zrozumienia,że go wspiera. Szybko jednak uśmiech zniknął z jej twarzy,bo w pomieszczeniu znikąd zerwał się silny wiatr. Plansza ouija prześlizgnęła się na drugi koniec pokoju.
Jessica?! – zawołał Dean usiłując przekrzyczeć gwizd wiatru. – Wiemy,że to ty! Pokaż się!
Nagle przestało wiać i zrobiło się zupełnie spokojnie. Ciszę mąciły jedynie urywane oddechy całej trójki. Przez chwilę pomyśleli,że zrobili coś nie tak.
Huh – mruknął Dean opuszczając strzelbę nabitą solą. – Może jednak trzeba było zrobić pidżama party?
Nie Dean – odparła dziwnie spokojnym tonem jak na swój stan nerwowy Sarah. Wyciągnęła przed siebie drżący palec – Tam.
Bracia podążyli za jej spojrzeniem. Dean rozchylił jedynie usta w niemym zdziwieniu,zaś Sam miał wrażenie,że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Zaczął szybciej oddychać,a usta mu drżały,gdyż to co zobaczył,wstrząsnęło nim,chociaż nie pierwszy raz miał do czynienia z duchem.
W ciemnym kącie,głównie dzięki jasnym włosom dało się dostrzec zgarbioną kobiecą sylwetkę odzianą w białą koszulę nocną na ramiączkach. Na jej brzuchu jątrzyła się ogromna czerwona plama. Uniosła głowę i chociaż rysami twarzy przypominała dawną Jessicę,zapadnięte policzki,mocno podkrążone oczy z sińcami i blada twarz tworzyły z niej zupełnie inną postać.
Postać,której nie powinno tu być.
Ruszyła wolno w ich kierunku kręcąc głową na boki.
Jess... – wydusił Sam. Gardło miał tak ściśnięte,że nie był w stanie wymówić jej pełnego imienia. Kiedy mignęła mu przez ułamek sekundy,ciągle trzymał się nadziei,że to nie ona. Teraz jednak widział ją wyraźnie w całej okazałości i wcale nie czuł się z tym pewniej. Duch zatrzymał się przed solnym kręgiem,który go odepchnął i wyszczerzył zęby w makabrycznym wyrazie gniewu.
Czego chcesz Jessico? – spytał Sam siląc się na spokojny ton. Ona ciągle jednak milczała,więc dodał: – Wiem przecież,że potrafisz mówić. Powiedz proszę,dlaczego tu jesteś...i czemu wciąż tu jesteś.
Wyraz twarzy ducha zmienił się. Grymas złości zniknął i jej twarz stała się niemal ludzka. Jej oczy zdawały się błyszczeć od łez a w głębokim głosie odbijającym się echem grobowej pustoty niemal dało się usłyszeć żal.
Kocham cię,Sam. Wiesz o tym. Chciałeś,abym to ja została twoją żoną,a teraz chcesz żeby inna zajęła moje miejsce?
Ty nie żyjesz Jessico – odparł zadecydowanie Sam.
Przez jej twarz znów przemknął cień gniewu.
Ale jestem przy tobie. Jestem i zawsze będę. Nie mogę cię opuścić.
A jednak musisz. Nie cofniemy czasu. Musisz pozwolić mi odejść. To dla twojego dobra. Odnajdziesz w końcu spokój.
Nie odnajdę!
Machnęła ręką i w pomieszczeniu znów zerwał się wiatr. Jej głos dudniący pośród ciemności wywoływał dreszcz nawet u tak doświadczonych łowców jak ta trójka.
Masz pojęcie,co jest po drugiej stronie? Nic,tylko pustka i ciemność! Jestem tam sama! Kiedy jestem tutaj,z tobą,odnajduję spokój. A teraz go niszczysz chcąc dać tej suce coś,co należy do mnie!
Sam przełknął ślinę. Wiedział,że to nie była jego dziewczyna,jego cudowna i wyrozumiała Jessica. To tylko wierna kopia wykrzywiona przez frustrację i gniew. Ale mimo to,jej słowa sprawiły,że serce podeszło mu do gardła.
Widząc,że jest na granicy złamania,ciągnęła:
Chcesz,żebym była nieszczęśliwa? Chcesz żyć ze świadomością,że pozbawiasz mnie zasłużonego wiecznego spokoju? Chcesz tego,Sam?
Oczywiście,że nie – powiedział zaciskając usta.
Doskonale – wykrzywiła usta w uśmiechu. – Jeśli naprawdę mnie kochałeś,pozwolisz mi zostać. A ona musi odejść.
Wyciągnęła długi,blady palec w kierunku Sary i ruszyła na nich z dzikim wrzaskiem rozbijając się o brzeg solnego kręgu i tyle ją widzieli.


*


Hej.
Sarah stała kilka minut przy wejściu do piwnicy mieszczącej kilkanaście modeli samochodów i motocykli. Patrzyła na Sama w milczeniu zastanawiając się,czy jest już gotowa z nim porozmawiać i niemal za każdym razem miała ochotę zabrać nogi za pas i zawrócić,aż wreszcie wzięła głęboki oddech i nakazała sobie być odważną i racjonalną. Wymówiła to jedno słowo zachrypniętym głosem z nieco pytającą intonacją.
Sam wzdrygnął się i zwrócił spojrzenie w kierunku głosu. Siedział na murku przy jednym z boksów oddzielających od siebie motocykle i myślał. Po spotkaniu z Jessicą miał istny mętlik w głowie i nie wiedział,co z nim zrobić. Potrzebował chwili na osobności i garaż był jedynym miejscem,w którym mógł na ową liczyć.
Tak mu się przynajmniej wydawało.
Na widok Sary poczuł rozdrażnienie. Nie chciał jeszcze jej widzieć,wydawało mu się,że wszystko co wcześniej chciał jej powiedzieć,po prostu wyparowało z jego głowy. Nie mógł jednak jej zbyć,bo wtedy pomyślałaby że martwa Jessica liczy się dla niego bardziej niż ona.
Stała u szczytu schodów i powoli schodziła w dół patrząc na niego niepewnie z przygryzioną wargą. Uśmiechnął się więc przyjaźnie i poklepał miejsce obok siebie.
Więc...jak się czujesz? – spytała stając przed nim i wsuwając dłonie w tylne kieszenie dżinsów,byle tylko coś z nimi zrobić.
To ja powinienem zapytać o to ciebie – skwitował Winchester patrząc jej prosto w oczy. Pod maską pozornej obojętności krył się w nich strach.
To nie mnie odwiedziła dawna miłość mojego życia – stwierdziła Sarah unosząc brwi.
Ale to o ciebie jej chodzi.
Blake westchnęła ciężko i wyrzuciła ręce w powietrze.
Czego ode mnie oczekujesz,Sam? Twoja dziewczyna wraca zza grobu w momencie,kiedy chcesz mi się oświadczyć i żąda,bym opuściła twoje życie. Jak myślisz,jak mogę się czuć? – wyrzuciła tłumiąc cisnące się do oczu łzy.
Cholera,jestem idiotą – mruknął uderzając się ze złością w udo. – Przepraszam.
Ujął ją za rękę. Spojrzała na niego pytająco.
Nie chcę cię stracić Saro – oznajmił ściskając jej dłoń. – Nie po tym wszystkim co przeszłaś aby znów się ze mną spotkać.
Ale chcesz żeby Jessica zaznała spokoju. W ten czy inny sposób – dodała pozbawionym emocji głosem.
Tego też chcę – westchnął. – Nie ukrywam,że ją kochałem. I chyba jakaś część mnie nadal ją kocha... – urwał patrząc uważnie na Sarę chcąc sprawdzić jej reakcję. Jednak kiedy oczy jeszcze bardziej zaszkliły jej się od łez,kontynuował:
Jednak to nie jest prawdziwa Jessica. Chociaż w zasadzie to jest,tylko zmieniona przez śmierć,co jest jeszcze bardziej bolesne... – Sam jak zwykle się nakręcił i odchrząknął,gdy się zorientował: – W każdym razie ona nie żyje. I nawet to,że była w stanie się tutaj pojawić niczego już nie zmieni. Nie mam zamiaru spełnić jej żądania.
Ton jego głosu był stanowczy. Pojawiał się najczęściej wtedy,kiedy byli na polowaniu albo podejmowali inną ważną decyzję związaną z życiem lub śmiercią. W takich sytuacjach nie było miejsca na tego nieśmiałego,niezdecydowanego Sama. Pojawiał się Sam bezlitosny łowca.
Tak było i w tym wypadku i był to jeden z powodów,dla których go kochała. Mimo to jego decyzja nieco ją zaskoczyła.
A co z Jessicą? Myślałam,że chcesz,żeby odnalazła spokój...
To był najtrudniejszy aspekt tej decyzji. Tyle razy zastanawiali się z Deanem co się dzieje z duchami po ich odejściu. Czy Jessica miała rację i czekała je wieczna pustka,czy też kłamała chcąc za wszelką cenę pozostać przy Samie?
Saro,ile duchów w swojej karierze odesłałaś?
No cóż,dużo.
Więc powinnaś wiedzieć,że najlepszym wyjściem jest dla nich wydostanie się ze świata ludzi. Żaden duch na dłuższą metę nie może przebywać między światami. Frustracja spowodowana utknięciem zmienia je w zdziczałe potwory,które były kiedyś ludźmi.
Ale to nie jest byle jaki duch,tylko twoja dziewczyna – zauważyła Sarah. I chociaż jej serce zaczęło rozpływać się z radości na wieść o jego decyzji,chłodne podejście nieco ją zaszokowało.
Sam wzruszył ramionami.
Jej już nie ma – powtórzył – A ja nie mogę żyć przeszłością. Gdybym to robił,wciąż przeżywałbym śmierć matki.
Pokiwała wolno głową i usiadła obok niego.
Masz rację – przyznała – Nie powinno się żyć przeszłością...
W jej głosie dało się wyczuć wahanie.
I? – ponaglił.
Sarah wypuściła głośno powietrze.
Zobaczę się z ojcem.
Z ojcem? – powtórzył Sam unosząc brwi. Pamiętał jakim człowiekiem był Daniel Blake. Nic dziwnego,że Sarah chciała się od niego uwolnić.
Tak. Skoro ty mierzysz się z przeszłością,to ja też.
Mhm– mruknął Sam. Przez myśl przeszło mu,że ten człowiek będzie musiał dać mu błogosławieństwo,aby mógł poślubić jego córkę. Nie było to przyjemne uczucie.
Nie wydajesz się tym zachwycony – zauważyła Sarah starając się złapać jego spojrzenie.
Cóż,mimo wszystko on jest twoim ojcem i właśnie sobie uświadomiłem,że powinienem poprosić go o twoją rękę. To znaczy,jeśli się zgodzisz,bo nie miałem okazji zadać ci jeszcze tego pytania i...
Wrócił Sam niedoszły prawnik. Sarah roześmiała się jednak głośno,na co on zmarszczył brwi.
Co cię tak bawi? – spytał nieco zagniewanym tonem.
Przepraszam. – Zakryła dłonią usta. Kiedy ją opuściła,spojrzała mu prosto w oczy z lekkim uśmiechem – Nie chciałam cię urazić. Po prostu nie sądzę,żeby mój ojciec miał wiele do powiedzenia w tej kwestii.
Być może,ale jeśli zamierzasz się z nim spotkać,zamierzam zrobić wszystko jak należy.
Więc... – Sarah wolno dotknęła jego dłoni i uniosła brwi. – To nie są ponowne oświadczyny?
Winchester uśmiechnął się kącikiem ust. Oczy mu pociemniały i pojawił się w nich figlarny błysk.
A chciałabyś,żeby były?
Dla mnie to nie ma znaczenia,bo i tak znam swoją odpowiedź.
No tak... – odparł z wahaniem Sam i wziął głęboki oddech – Wolałbym to zrobić,kiedy już uporamy się z...nią. Mimo wszystko nie chcę jej ranić.
Nie potrafił wymówić imienia Jessici jakby bał się,że w ten sposób się ujawni.
Dobrze. – Sarah podniosła się z murka – Rozumiem. Zrobisz to gdy będziesz gotów. Niech to znowu będzie niespodzianka.
Mrugnęła do niego i ruszyła w kierunku wyjścia. Wyczuła,że rozmowa z nią była mu nie na rękę i dlatego pozwoliła mu ponownie zostać na osobności ze swoimi myślami.
Uśmiechnęła się lekko do siebie zamykając drzwi do garażu. Wstrzymywana euforia uwolniła się w pełni i serce radośnie trzepotało jej w piersi.
Wszystko było dobrze. Pojawienie się Jessici nic między nimi nie zmieni. Nie mogło być lepiej. Odetchnęła z ulgą i skręciła w długi korytarz prowadzący do serca bunkra.
Nagle zrobiło się zimno. Zadrżała instynktownie zasłaniając dłońmi odkryte ramiona. Z jej ust wydobył się obłoczek pary. Światła żarówek przykręconych do ścian zamigotały i już wiedziała,co to oznacza.
Z bijącym sercem puściła się pędem przez korytarz. Już miała skręcać w następny,do wyjścia,lecz zatrzymała się i pisnęła.
Jessica stała tuż przed nią i pochyliła głowę uśmiechając się niewinnie.
Wybierasz się gdzieś? – spytała słodkim głosikiem i zanim Sarah zdążyła cokolwiek odpowiedzieć,poczuła ból w okolicy brzucha stopniowo promieniujący na całe jej ciało.
Jessica wyjęła z jej brzucha nóż i gorąca krew zaczęła wypływać z rany szkarłatnym strumieniem. Sarah zaczęła tracić czucie w nogach i powoli zsunęła się po ścianie.
A więc nigdy mnie nie kochał – stwierdził z goryczą duch – Ale to bez znaczenia. Ciebie też już nie będzie.
Rozbrzmiewający echem studni śmiech był ostatnim,co usłyszała zanim zamknęła powieki i zemdlała.


*


Jacob
Chris
David
Tyler
Michael

Imoen kreśliła na kartce kolejne imiona. W końcu odłożyła ołówek z ciężkim westchnieniem i odchyliła głowę do tyłu. Zapisała wszystkie męskie imiona,jakie znała i przychodziły jej do głowy,ale żadne z nich jej się nie podobało.
Leżała na zabytkowej sofie w części bibliotecznej przykryta miękkim kocem i z notatnikiem na kolanach. Stojąca na etażerce lampa z kwadratowym abażurem była jedynym była jedynym źródłem światła zatapiając pomieszczenie w przytulnym półmroku.
Był już dość późny wieczór,lecz nie chciało jej się spać. Martwiła się o Sama i Sarę,którzy po spotkaniu z duchem byłej dziewczyny młodszego Winchestera odsunęli się od siebie. Chciała im pomóc,bo taką już miała naturę,ale nauczyła się,że tego typu problemy rozwiązuje się na osobności,bez udziału osób trzecich.
No i jeszcze jedno nie dawało jej spokoju. A właściwie jeden,tymczasowy lokator jej brzucha.
Położyła dłoń na brzuchu i uśmiechnęła się kącikiem ust. Gdy dziecko pierwszy raz się poruszyło,odczuła radość i każdy następny ruch ją ekscytował. Co prawda,nie były to silne kopniaki,lecz coś na kształt łaskotania w brzuchu,jednak im więcej ich było,tym bardziej zaczynała czuć się tym zmęczona podczas gdy mały Winchester najwyraźniej doskonale się bawił i nie zamierzał przestawać.
Chyba nie chcesz się nazywać żadnym z imion z tej kartki,co? – mruknęła gładząc delikatnie brzuch,ale jak na złość odpowiedzi się nie doczekała.
Sięgnęła do etażerki chwytając w dłonie kubek przyjemnie ciepłej herbaty i upiła łyk krzywiąc się. Odkąd odzyskała łaskę,jedzenie i picie straciło jakikolwiek smak,ale musiała się odżywiać,by dziecku niczego nie brakowało. Już Dean tego pilnował.
Jak na zawołanie,odgłos jego kroków rozległ się na korytarzu. Zza rogu wyłoniła się sylwetka starszego Winchestera odziana w spodnie od piżamy,czarny T-shirt i jego ulubiony,szary szlafrok. Miał chłodne i obojętne oblicze,lecz gdy tylko wyłapał wzrokiem Imoen,na jego twarzy zagościło ciepło i miłość odbijająca się w oczach barwy głębokiej zieleni.
Hej – powiedział łagodnie podchodząc do niej. Imoen cofnęła nogi,by zrobić dla niego miejsce.
Dlaczego jeszcze nie śpisz? Myślałem,że jesteś zmęczona. – spytał z oskarżycielską nutą siadając.
Nie sądzę,żebym prędko mogła zasnąć – odparła wskazując na brzuch.
Usta Deana rozciągnęły się w błogim uśmiechu,a oczy momentalnie mu rozbłysły. Wyciągnął dłoń i pogładził ciążowy brzuszek. Jego dotyk wywołał w niej przyjemny dreszcz,lecz nie związany z podnieceniem. Poczuła się spokojna i zrelaksowana,mimo że mały wzbudzał w niej kolejną falę łaskotek.
Powiedz coś do niego – podsunęła Imoen.
Dean popatrzył na nią pytająco marszcząc brwi.
Na tym etapie zaczyna już słyszeć – wyjaśniła – Przeczytałam o tym w jednej z tych książek,które znalazła dla mnie Sarah.
Świetnie. Moje dziecko jeszcze się nie urodziło a ja już muszę uważać na słowa – skwitował z rozbawieniem. Zaraz jednak zmarszczył brwi i utkwił spojrzenie w wypukłości malującej się pod koszulą nocną z krótkim rękawem.
Cześć skarbie – powiedział poważnie – Jeśli jeszcze o tym nie wiesz,to jestem twoim tatą i...kocham cię.
Zawahał się i głos mu zadrżał przy wypowiadaniu ostatnich słów. Imoen rozchyliła usta,ale nic nie powiedziała. Po jego ostatnim szczerym wyznaniu wiedziała,że ten gest kosztował go sporo emocji. O ile to było możliwe,w tej chwili kochała go jeszcze bardziej.
Myślałem jeszcze nad tym,co mówiłem ci wcześniej. – powiedział niespodziewanie. – Wiesz,o moim ojcu.
Zacisnął usta i wyprostował się. Imoen pogładziła uspokajająco jego dłoń.
Nie zadręczaj się już tym – poprosiła łagodnym głosem – Mówiłam ci już,że...
Wiem – przerwał jej – Nie jestem nim. Ale potem uświadomiłem sobie,że nie mogę być wobec niego taki krytyczny i nie zasłużył na te obelgi.
Imoen pokręciła głową.
Nic już nie rozumiem. – wyznała.
Mój ojciec oddał za mnie życie – powiedział jednym tchem – I zrobił to bez wahania,nawet się nie zastanawiał,co czeka go po śmierci. Po prostu...zrobił to. A ja mimo to zwyzywałem go od najgorszych.
Uderzył otwartą dłonią o udo chcąc dać ujście swoim tłamszonym emocjom.
Kochał nas – ciągnął Dean – Ale okazywał to w pokrętny sposób.I to miałem na myśli mówiąc,że nie chcę być taki jak on. Chcę,żeby mój syn wiedział,że go kocham. Tak po prostu.
Imoen poczuła,że łzy napłynęły jej do oczu. Nie wiedziała,czy to przez nadmierną wrażliwość czy zwyczajnie poczuła się urzeczona wyznaniem swojego ukochanego. Podniosła się podpierając dłońmi i oparła o jego ramię. Prawą dłonią delikatnie zaczęła muskać jego pokryty kilkudniowym zarostem policzek.
Dean uśmiechnął się lekko. Uwielbiał te jej przejawy delikatności. To było takie w jej stylu – jakby znowu odkrywała coś po raz pierwszy. No i też zwyczajnie czuł się przez to spokojniejszy.
Będzie wiedział – odparła cicho. – Zresztą,przed chwilą sam mu to powiedziałeś.
Oboje zachichotali. Dean wyciągnął ramię i przygarnął Imoen bliżej do siebie całując ją w czoło. Nie mógł spotkać w swoim życiu cudowniejszej kobiety.
W głowie Imoen krążyły różne myśli. Pojawiały się i znikały i nie poświęcała im więcej uwagi. Nagle jednak doznała olśnienia. Popatrzyła na kartkę z imionami i wysunęła się z uścisku. Chciała po nią sięgnąć,lecz zamarła w pół ruchu.
Co się stało? – spytał Winchester marszcząc brwi.
Słyszałeś to?
Co? Gdzie?
Zdawało mi się,że słyszałam pisk...
Oboje poderwali się z kanapy,gdy do ich uszu dobiegło echo ciężkich kroków dochodzące od strony zejścia do piwnicy.
Dean!
Sam wszedł,a właściwie wtoczył się do pokoju dysząc ciężko. Spocone włosy przykleiły mu się do twarzy,a na koszuli miał ślady krwi.
Na rękach trzymał bezwładną Sarę. To z rany na jej brzuchu pochodziła krew.
Pomocy – wyszeptał z oczyma pełnymi łez.

-------------------------------------------------------

Tak sobie piszę to opowiadanie i rozmyślam:"Szkoda,że prawdziwy Jensen nie ma syna tylko córkę". Cóż,jak widać Jensen pomyślał o tym samym i to z nawiązką xD
Chyba dzisiaj jakiś krótszy ten rozdział,no ale cóż. Czasem i tak bywa. 
Pozdrawiam!
Theme by Hanchesteria