Złe
przeczucie minęło niemal tak szybko,jak szybko się pojawiło. Po
kilku dniach Imoen zaczęła odzyskiwać utracone w wyniku uleczenia
Sary siły. Na jej twarz powrócił kolor,a nawet lekki rumieniec i
przybrała nieco na wadze. Była zdrowa i dziecko także,tym razem
bez obawy,że taki stan rzeczy jest przejściowy.
Sarah
wróciła ze szpitala po kilku dniach. Powitali ją bardzo
serdecznie,bo podczas jej nieobecności,bunkier stał się nieznośnie
pusty.
Kolejne
trzy miesiące minęły nie wiadomo kiedy. Bracia raz czy dwa wybrali
się na polowania,które uznali za sprawy wystarczająco łatwe,by
nie ryzykować utratą życia w obliczu narodzin,które miały
wkrótce nastąpić.
Imoen
z zapałem zabrała się do urządzania dziecinnego pokoju. Kupowała
różne drobiazgi nadające wnętrzu przytulny charakter oraz
niezbędne dla niemowlęcia mebelki. Najbardziej lubiła jednak
kupować ubranka. Nie mogła im się oprzeć i stara komoda mieściła
ich już całkiem sporo. Za każdym razem gdy trzymała w dłoniach
malutkie śpioszki wyobrażała sobie,jak będzie wyglądać dziecko.
Widziała kilka niemowląt na filmach,ale zupełnie czym innym było
obcowanie z nim na żywo. Z kilkuletnim miała już styczność
podczas pierwszego spaceru w parku,jednak to całkiem małe i
bezbronne nieustannie ją fascynowało. Nie mogła się już doczekać
przyjścia malucha na świat.
Sam
i Sarah również nie mogli się już doczekać,nawet jeśli nie
dawali tego po sobie poznać. Widmo niemalże zerowej szansy na
zostanie rodzicami wisiało nad nimi niczym ciężkie chmury,więc
zbliżające się narodziny traktowali jak promyk słońca.
Z
kolei Dean...zaczynał być prawdziwie szczęśliwy. Widząc
promieniującą zdrowiem ukochaną odważył się wreszcie zacząć
myśleć,że wszystko się ułoży i doczeka się w końcu normalnego
życia. Zwycięskie polowania nie dawały mu już takiej satysfakcji
jak kiedyś i w takich chwilach uśmiechał się do siebie biorąc to
za kolejny znak świadczący,że czas zacząć żyć tak jak zawsze
chciał.
Co
prawda,Amara wciąż pozostawała na wolności,a Lucyfer był w
posiadaniu łaski Imoen. Tak przynajmniej sądził po tym jak
Ciemność nieoczekiwanie uratowała życie jemu i Castielowi. Żadne
bowiem nie dawało znaku życia i chciał wierzyć,że wzajemnie się
sobą zajęli,ale część umysłu,która zawsze pozostanie łowcą
nakazywała mu mieć się na baczności i tak też robił.
Miał
także ochotę udusić Crowleya gołymi rękoma za zdradę,jakiej się
wobec nich dopuścił,ale demon jakby zapadł się pod ziemię.
Dosłownie i w przenośni. Zapewne przyjdzie jednak czas,kiedy znów
będzie chciał wykorzystać Winchesterów do swoich celów,a wtedy
starszy z nich należycie się na nim zemści.
Żeby
oderwać myśli od wszystkich nadprzyrodzonych kreatur,zajął się
remontem dziecinnego pokoju. Widząc ile radości sprawia Imoen
projektowanie,nie wtrącał się i nie podważał jej wyborów,czasem
tylko podzielił się swoim spostrzeżeniem odnośnie ustawienia tego
albo koloru tamtego,jeśli ukochana poprosiła o radę.
Obecnie
pracował nad renowacją pięknej,lecz nadgryzionej przez ząb czasu
kołyski. Od rana skrobał,ciął i malował aby nadać jej
dawny,albo nawet lepszy wygląd. Paradoksalnie wysiłek fizyczny
sprawiał,że się odprężał i uwalniał od dręczących jego umysł
myśli. Nie zauważył nawet kiedy w progu garażu będącego jego
tymczasowym warsztatem stanęła Imoen. Dopiero na dźwięk jej głosu
drgnął i odwrócił w jej kierunku głowę ocierając spocone czoło
rękawem starej koszuli.
Kobieta
stanęła w progu i uśmiechnęła się niepewnie. Wciąż jeszcze
nie przeprowadzili jednej,bardzo poważnej rozmowy,a czas się
kończył. Uznała więc,że nie należy dłużej zwlekać.
– Za
długo już tu siedzisz – stwierdziła otulając się ciaśniej
sweterkiem. A przynajmniej na tyle,na ile pozwolił jej pokaźnych
rozmiarów brzuch. – Zrób sobie przerwę.
– Już
prawie kończę – wymamrotał.
–
Och,proszę.
Nic się nie stanie,jeśli trochę jeszcze odpoczniesz. –
Odpowiedziało jej milczenie – Sam kupił ciasto,wiesz?
Od
razu zwrócił się w jej stronę ze zmarszczonym podejrzliwie
czołem.
–
Naprawdę?
– Tak
– zaśmiała się Imoen – No chodź.
Złapała
go za rękę i pociągnęła za sobą w kierunku części
mieszkalnej. Zaprowadziła go do dużego stołu w bibliotece,na
którym stała okrągła blacha. Do jego nozdrzy dotarł zapach
jabłek sprawiając,że zaburczało mu w brzuchu i z zaskoczeniem
uświadomił sobie,że prawie nic jeszcze dziś nie jadł. Nie dał
się jednak zwieść,bowiem instynkt podpowiadał mu,że ciasto miało
tylko odwrócić jego uwagę od czegoś innego.
Popatrzył
na Imoen ze zmarszczonymi brwiami,ale usiadł i nałożył sobie
kawałek oczekując na to,co ma mu do powiedzenia. Ona zaś stała z
założonymi rękoma i milczała przygryzając wargę. Westchnął
więc i otarł usta rękawem.
– Okej
– wymamrotał z pełnymi ustami – Mów o co chodzi.
Imoen
rozchyliła usta,ale po chwili je zamknęła kręcąc głową. Zbyt
dobrze już ją znał,tym bardziej że zaczynała temat wcześniej
kilka razy,lecz ilekroć to robiła,wycofywała się z obawy,że jej
ukochany nie będzie jeszcze gotów się z nią zgodzić.
Lecz
dziś to się zmieni.
–
Chodzi
o dziecko? Źle się czujesz,to już niedługo..? – zapytał nagle
zamierając w bezruchu.
–
Spokojnie,on
się jeszcze nigdzie nie wybiera. – odparła z lekkim uśmiechem
klepiąc brzuszek i usiadła naprzeciw niego. – Ale tak,chodzi o
niego. Dean,wciąż nie rozmawialiśmy na temat imienia.
–
Och,cóż
– Winchester odsunął talerz i oparł się swobodnie patrząc na
Imoen z uśmiechem błąkającym się w samym kąciku ust. –
Zastanawiałem się nad tym kilka razy. Mam kilka propozycji,ale...
–
Myślę,że
powinien się nazywać John – przerwała mu szybko i zaczerpnęła
powietrza w oczekiwaniu na reakcję.
Twarz
Deana przybrała surowy wyraz,kąciki jego ust momentalnie opadły a
w oczach pojawił się groźny błysk. Innymi słowami,patrzył na
nią z zawiścią,niemalże jak na potwora,który zaciągnął go w
pułapkę.
– Nie
sądzę,żeby to był dobry pomysł – odparł lodowatym tonem.
Imoen
nie dała się zastraszyć. Ostrożnie dotknęła jego wyciągniętej
na stole dłoni i spojrzała mu prosto w oczy,w których malował się
teraz ból. Spodziewała się tego.
– Wiem
co myślisz – powiedziała cicho – Ale to nie tak. Nie chcę ci
sprawić przykrości,nigdy bym tego nie chciała... – przełknęła
ślinę – Masz do ojca żal o zmarnowane życie,ale też go
kochałeś. Chcesz być dla małego lepszym ojcem niż John był dla
ciebie i...pomyślałam,że może jeśli będzie miał po nim
imię,każdego dnia będzie ci o tym przypominał i nie stanie się
to,czego tak bardzo się boisz. Będziesz na niego patrzył i
pamiętał o tej dziwnej miłości twojego ojca,a jednocześnie
wystrzegał się przed jego błędami...
Urwała
gdy zauważyła,że Dean wpatruje się w dal nieobecnym wzrokiem,a w
jego oczach błyszczały łzy. Poczuła bolesne ukłucie w sercu.
Wydawało jej się,że ten pomysł jest dobry,że w ten sposób mu
pomoże,ale widząc taką a nie inną reakcję Winchestera,nabrała
wątpliwości.
– Ale
to tylko propozycja...może masz rację,to nie jest dobry pomysł.
– Nie
– zaprotestował cicho kręcąc pochyloną głową. –
To...wspaniałe.
Imoen
wstała i z cichym westchnieniem usiadła mu na kolanach. Dean
przygarnął ją do siebie,lecz wciąż unikał jej wzroku. Zaczęła
więc przeczesywać palcami jego włosy zmuszając by na nią
spojrzał.
–
Mówiłem
ci już kiedyś jaka jesteś wspaniała? – spytał uśmiechając
się lekko.
–
Czyli...zgadzasz
się?
– Tak.
Nigdy nie myślałem o tym w taki sposób,ale możesz mieć rację.
Chcę dla niego wszystkiego co najlepsze,więc dlaczego nie?
Prawda,Johnny?
Imoen
zachichotała,kiedy Dean pogładził ją po brzuchu i niespodziewanie
obdarzył namiętnym pocałunkiem. Wlał w niego całego siebie,całą
miłość jaką darzył tę kobietę za jej dobroć i wyrozumiałość.
Ona bowiem zaakceptowała go pomimo grzechów z jego przeszłości i
sprawiła,że i on przestał się nimi zadręczać. Dla człowieka z
takim bagażem doświadczeń to niczym raj na ziemi.
Kiedy
już zaczynało się robić gorąco,usłyszeli głośne chrząknięcie.
Jak oparzeni oderwali się od siebie i spojrzeli w tamtym kierunku. W
łuku oddzielającym bibliotekę od holu stał Sam i patrzył na nich
ze zmieszaną miną.
–
Wybaczcie,że
przeszkadzam,ale mamy gości.
*
–
Gości?
O kim do cholery mówisz Sam?
Dean
wstał z krzesła i wygładzając koszulę ruszył w stronę brata.
– Może
lepiej jeśli sam zobaczysz.
Młodszy
Winchester odsunął się i ich oczom ukazała się kobieta o krótko
obciętych,brązowych włosach ubrana w białą koszulkę z długim
rękawem i spodnie koloru khaki. Uśmiechnęła się na widok Deana
rozchylającego ze zdumienia usta.
– Jody
– wyszeptał z niedowierzaniem i bez słowa podszedł zamykając ją
w niedźwiedzim uścisku. – Jak? Skąd się tu wzięłaś?
Szeryf
Mills zaśmiała się krótko i poklepała go po ramieniu.
–
Świat
jest mały. Jakiś czas temu rozmawiałam z Samem. Stęskniłam się
za wami chłopaki a Sam wyjaśnił mi,że w ciągu najbliższych
miesięcy nie ma szans,żebyście przyjechali więc..oto jestem.
Dean
uśmiechnął się szeroko i jeszcze raz ją uściskał.
Jody
była dla nich obecnie kimś w rodzaju matki. Poznali ją dawno temu
za sprawą Bobbie'go i do tej pory się przyjaźnili. Zawsze mogli
liczyć na pomoc przy polowaniu i dodatkowo na ciepły,domowy
obiad,jeśli byli akurat przejazdem w Sioux Falls. Jej przyjazd
sprawił Deanowi szczerą radość.
– A
gdzie Claire?
Claire
była córką Jimmy'ego Novaka,naczynia którym obecnie posługiwał
się Castiel. Niestety jego ciało było już wyłącznie
naczyniem,gdyż sam Jimmy zginął. Po jego śmierci matka Claire
załamała się i wyjechała w podróż po stanach pozostawiając
nastoletnią córkę na pastwę losu do dnia,w którym za sprawą
Winchesterów trafiła do Jody.
Jody
wzruszyła ramionami.
–
Chciałam
zabrać ją ze sobą,ale wiecie jaka jest Claire. Gdy się na coś
uprze,ciężko jej to wybić z głowy. No ale jest już prawie
dorosła.
– Nie
boisz się,że wykorzysta twoją nieobecność żeby uganiać się za
potworami?
Panna
Novak nie była zwyczajną nastolatką. Szaleństwa młodości
zupełnie jej nie interesowały. Bracia zainspirowali ją do zostania
łowcą i mimo usilnych prób przemówienia jej do rozsądku,wciąż
stawiała na swoim.
– Bez
obaw. Upewniłam się,że w Sioux Falls i okolicach nie zanotowano w
gazetach żadnych zagadkowych morderstw,więc zapewne będzie się
nudzić,ale jej strata – Jody westchnęła i jej spojrzenie
powędrowało w głąb biblioteki,aż napotkało postać Imoen.
Stała
obejmując się ramionami i patrzyła na nowo przybyłą ze
zmarszczonymi brwiami.
Szeryf
Mills obrzuciła ją spojrzeniem od góry do dołu i zamrugała
szybko kilkakrotnie patrząc to na Imoen,to na Winchesterów.
–
Och,więc
to jest...to dlatego...och. – Była wyraźnie zmieszana.
Dean
błyskawicznie rozeznał się w sytuacji i delikatnie złapał Imoen
za łokieć pociągając ją w kierunku Jody.
– Nie
bój się skarbie,to nasza przyjaciółka. – powiedział łagodnie
niczym do dziecka.
–
Ekhem,tak.
Jody. Jody Mills. Miło mi cię poznać.
–
Imoen
– wykrztusiła wciąż zdenerwowana,ale zmusiła się do bladego
uśmiechu. – Cóż,jeśli jesteś przyjaciółką moich przyjaciół
to i moją. Tak to chyba działa u was,prawda?
–
Jaaasne.
– mruknęła Jody coraz bardziej zdezorientowana. – No dobra.
Który z was chłopcy pokaże mi gdzie jest kuchnia? Zrobię coś
dobrego do jedzenia i sobie porozmawiamy,bo zdaje się mamy o czym.
*
– Mhm.
To po prostu dzieło sztuki – wymamrotał Dean sięgając po
kolejny kawałek kurczaka.
Pierwszy
raz odkąd zamieszkali w bunkrze Ludzi Pisma,ich kuchnia była tak
wypełniona potrawami innymi niż fast foody,naleśniki czy makaron z
serem. Jody przygotowała prawdziwą ucztę złożoną z dwóch dań
i sałatek.
–
Cieszę
się,że ci smakuje. A tobie,kochanie? Kto jak kto,ale ty powinnaś
dobrze jeść. Cholera,należy wam się solidny łomot. Gdybym
wiedziała wcześniej,zajęłabym się tą młodą damą jak należy.
– oznajmiła Jody żartobliwie grożąc Winchesterom palcem.
– Och
nic się nie stało – Uśmiechnęła się Imoen. – Dean bardzo
dobrze się mną zajmuje. A jedzenie jest naprawdę pyszne. Chyba
łaska się wyczerpała i znów zaczynam być człowiekiem.
Szeryf
Mills skinęła wolno głową rzucając Deanowi szybkie spojrzenie,po
czym uśmiechnęła się i klasnęła w dłonie.
–
Okej,chyba
czas na deser. Mam go w torbie. Dean,pomożesz mi?
Winchester
zrozumiał aluzję i z niejakim żalem zostawił niedojedzoną porcję
odchodząc odprowadzany przez pytające spojrzenia Sama i Sary.
*
Jody
stanęła obok długiego stołu tuż obok swojej podróżnej torby i
odwróciła się do starszego Winchestera podpierając się pod boki
z surową miną.
–
Okej,koniec
tej szopki. Wyjaśnij mi co się tu do cholery właściwie dzieje.
Kim jest ta Imoen i jakim cudem jest z tobą w ciąży?
– No
proszę cię,naprawdę mam ci to tłumaczyć?
– Nie
łap mnie za słowa – warknęła.
–
Okej,dobra,dobra.
– westchnął przesuwając rękoma po twarzy. – Pewnie ciężko
ci będzie w to uwierzyć,ale Imoen jest Światłością.
– Że
kim?
– A
mówiłem – mruknął. – Światłością. I niespodzianka,ma
siostrę,Ciemność,która poluje na młodszą siostrzyczkę. Pewnego
dnia Cas ją do nas przyprowadził i...tak jakoś wyszło.
Ta-daam,koniec historyjki.
– To
naprawdę pokręcone – skwitowała Jody – Ale nie mam powodu by
ci nie uwierzyć...No cóż,w takim razie gratuluję.
–
Dzięki
– mruknął Dean uśmiechając się szeroko.
Szeryf
Mills natychmiast podchwyciła jego zadowolenie.
–
Widzę
że cieszysz się bardziej niż myślałam.
–
Cieszę?
Jody,spełnia się marzenie mojego życia. Kocham ją,ona jest
najlepszą rzeczą jaka mnie spotkała,a to będzie chłopiec i... –
przerwał łapiąc gwałtownie oddech,kiedy zdał sobie sprawę,że
zaczyna mówić bez ładu i składu.
–
Hej,hej,spokojnie
rozumiem. – uspokoiła go z uśmiechem. – Rozumiem też, że masz
obawy,mylę się?
Dean
rozchylił usta i popatrzył na nią ze zdziwieniem,Jody uniosła
tylko brwi z miną pod tytułem: „Daj spokój,znam cię nie od
dziś”.
– Nie.
– odparł z ciężkim westchnieniem i usiadł na starej sofie
opierając dłonie na kolanach. – Boję się,okej? I to cholernie.
Wszyscy dookoła wmawiają nam,że to dziecko to wynaturzenie,nawet
Cas tak twierdzi. To znaczy,ja wiem że na pewno będzie
niezwykłe...ale boję się co to może oznaczać. Chcę go uchronić
przed życiem,które miałem z Sammy'm do tej pory,ale nie wiem czy
to możliwe.
Jody
wysłuchała go w milczeniu i pokiwała w zamyśleniu głową
opadając na siedzenie tuż obok niego.
–
Słuchaj,Dean...to
nie ma znaczenia jakie będzie to dziecko. Wszystko zależy od was.
Skoro pragniesz mu zapewnić normalne życie,to jego domniemane
zdolności nie mają tu znaczenia. Może nie znam się na tych
nadnaturalnych sprawach,ale...wydaje mi się,że powinno być
traktowane na równi z ludźmi. To przecież dziecko,a dzieci nie
chcą być inne.
Mówiąc
to,jej oczy napełniły się łzami i Dean wiedział,że pomyślała
o swoim synu,którego straciła kilka lat temu. Pokiwał więc tylko
głową.
– No
i pamiętaj,że w razie potrzeby ci pomogę. Wprawdzie dawno nie
zajmowałam się takim maluchem,ale myślę,że dam sobie radę.
Winchester
uśmiechnął się smutno.
–
Dzięki
Jody. To wiele dla mnie znaczy.
Objął
panią szeryf ramieniem w geście podziękowania gdy nagle usłyszeli
z kuchni głos Sary.
– Hej!
Długo mamy jeszcze czekać na ten deser?
*
Deser,który
okazał się być ukochanym przez Deana ciastem domowej roboty,jedli
w milczeniu. Cała trójka wiedziała,że Jody wcale nie potrzebowała
pomocy starszego Winchestera i tak naprawdę odbyli ze sobą ważną
rozmowę. Zwłaszcza Imoen nie wiedziała co sądzić o tej sytuacji.
Wprawdzie pani szeryf wydawała się miła i sympatyczna i traktowała
ją na równi z ludźmi,ale nie miała pojęcia co o niej sądzić.
Obaj Winchesterowie najwyraźniej byli z nią bardzo blisko i ich
relacja coraz bardziej ich zaskakiwała. Wiedziała czym jest
przyjaźń,ale związek pomiędzy braćmi a Jody wykraczał poza ramy
definicji tego słowa. Tym samym pierwszy raz od dawna znów czuła
się na ziemi obca.
Spojrzała
ukradkiem na siedzącego naprzeciw niej Sama. Jadł w milczeniu ze
spuszczoną głową i czasem tylko zerkał na wszystkich spode łba.
Ewidentnie coś go dręczyło i Imoen miała przeczucie,że wcale nie
chodziło tu o Jody.
Wreszcie
odchrząknął i oznajmił:
–
Korzystając
z twojej obecności Jody chciałbym coś powiedzieć. Coś,co
powinienem zrobić już dawno.
Sarah
rozciągnęła usta w uśmiechu kiedy opadł na jedno kolano tuż
obok jej krzesła.
– Saro
Blake,czy pomimo tych wszystkich trudności,które przeszkodziły mi
za pierwszym razem,zostaniesz moją żoną?
Dean
uśmiechnął się nieznacznie gdy jego brat wyjął zupełnie inne
pudełeczko z zupełnie nowym pierścionkiem.
Zanim
zdążył zareagować,rzuciła się nowemu narzeczonemu na szyję i
ściskała tak mocno,że nie mógł się ruszyć.
Jody
odłożyła widelczyk obok swojego talerza i oparła łokcie na stole
patrząc to na Sama,to na Sarę.
– Naprawdę
wiele się u was zmieniło. Moi chłopcy dorośli. – stwierdziła
z uśmiechem.
– Chcemy
zacząć nowe życie,Jody. Pozamykamy pewne sprawy i oficjalnie
przechodzimy z Deanem na emeryturę. Między innymi dlatego chciałem
żebyś do nas wpadła.
– Oj,to
że będziecie na emeryturze nie oznacza że nie będziecie mogli
wpaść raz na jakiś czas. Zwłaszcza,że chcę zobaczyć małego. –
mrugnęła porozumiewawczo do Deana.
Reszta
posiłku minęła w prawdziwie rodzinnej atmosferze,jakiej trójka
łowców nie znała od lat,a anielica wcale. Początkowo zakłopotana
szybko dała się porwać w wir opowieści o dawnych czasach,słysząc
które często wybuchała śmiechem widząc zawstydzonego niekiedy
Deana. Mimo to,aż do wieczora czas upłynął im miło i spokojnie.
*
Mimo
ogarniającego ją znużenia,Imoen nie mogła zasnąć. Przyłożyła
głowę do poduszki i usiłowała sobie znaleźć dogodną
pozycję,lecz z uwagi na ogromny brzuch było to trudne. Mały John
również jej tego nie ułatwiał,bo najwyraźniej dostał czkawki
zbyt łapczywie chłonąc pyszny posiłek przygotowany przygotowany
przez Jody sprawiając,że brzuch dosłownie jej skakał.
Skapitulowała więc i z ciężkim westchnieniem podniosła się do
pozycji pół-leżącej zapalając starą lampkę nocną z abażurem
w kształcie trapeza.
Ciąża
coraz bardziej dawała jej się we znaki i sama przed sobą musiała
przyznać,że miała jej już dość. Na początku to wszystko było
wspaniałe. Ta świadomość,że rośnie w niej nowe życie,pierwsze
kopniaki,radość w oczach Deana. Oczywiście,to nadal sprawiało,że
była podekscytowana,lecz także zwyczajnie zmęczona. Nie mogła już
doczekać się przyjścia dziecka na świat i chociaż doktor Meyers
twierdziła,że do tego zostało jeszcze trochę czasu,Imoen miała
cichą nadzieję,że jednak stanie się to wcześniej.
Drzwi
do pokoju otworzyły się i stanął w nich Dean. Miał na sobie swój
ulubiony szary szlafrok i przerzucony przez ramię ręcznik,którym
najpewniej wytarł przed chwilą sterczące na wszystkie strony
wilgotne włosy.
Imoen
zachichotała na ten widok.
– Co?
– zmarszczył brwi,ale także uśmiechnął się kącikiem ust
Dean. – Mam coś na twarzy?
– Nie
– odparła dalej jednak chichocząc.
Winchester
pokręcił głową i usiadł na materacu.
–
Widzę,że
humor ci dopisuje – stwierdził.
– A
tobie nie? – wzruszyła ramionami. Nie spodziewałam się,że ten
dzień będzie taki miły.
– Nikt
z nas się nie spodziewał poza moim cwanym braciszkiem.
Imoen
zamilkła na chwilę i przygryzła wargę. Wreszcie ostrożnie się
odezwała:
– Ta
Jody...jest dla ciebie i Sama kimś wyjątkowym,prawda?
Dean
uniósł brwi najwyraźniej nie spodziewając się takiego pytania.
– Tak
– odparł jednak zgodnie z prawdą. – Była przyjaciółką
naszego przybranego ojca,Bobby'ego. Kiedy on umarł...Jody stała się
kimś w rodzaju naszej przyszywanej matki. Nie wiem jakie dokładnie
są jej relacje z Samem,bo on wychowywał się bez naszej mamy całe
życie,ale ja dzięki Jody mogę zaznać tego,co kiedyś utraciłem.
– zakończył ze smutnym uśmiechem.
Imoen
skinęła głową. Mogła się tylko domyślać jak się czuł,bo ona
przecież nie wiedziała jak to jest mieć matkę,co sprawiało że
obawiała się nią stać. Ale poruszyła ją szczerość starszego
Winchestera. Wziął na poważnie ostatnie wydarzenia i nie próbował
jej oszukiwać otwierając przed nią swoje serce na oścież. Bardzo
ją to cieszyło biorąc pod uwagę jaki skryty był na początku ich
znajomości.
–
Cieszę
się,że małego Johna nie spotka to,co mnie. – powiedział i
pocałował ją szybko w usta.
Imoen
uśmiechnęła się i ujęła jego twarz w dłonie przyciągając ku
sobie. Świeży zapach jego dopiero co umytego ciała podziałał na
nią podniecająco,lecz nawet jeśli oboje by tego chcieli,brzuch
skutecznie uniemożliwiał im zbliżenie. Kolejny powód,dla którego
nie mogła doczekać się rozwiązania.
–
Chyba
czas spać. – stwierdził Winchester najwyraźniej myśląc tak
samo jak ona.
Zdjął
szlafrok ukazując umięśnione ramiona w szarym T-shircie i wsunął
się pod kołdrę obok niej. Kiedy sięgnął do lampki by ją
zgasić,Imoen zacisnęła nagle dłoń na jego przedramieniu i
zmarszczyła brwi zaniepokojona. Wiedział na co patrzy.
– Wiem
co myślisz. Pozbycie się tego będzie ostatnią rzeczą,którą
zrobię jako łowca.
–
Och,zupełnie
mi to nie przeszkadza. Po prostu martwię się,że jeszcze kiedyś
zacznie na ciebie wpływać.
–
Wpływa.
– przyznał. – Kiedy porwała cię Naama,a potem ta cholerna
mamuna...miałem ochotę rozerwać na strzępy każdego,kto stanąłby
mi na drodze żeby cię odnaleźć.
– Nie
wiedziałam... – wyszeptała.
– No
to już wiesz. – uciął. – Tylko ty potrafisz stłumić jego
działanie. I je odwrócić też. Dlatego trzeba się go pozbyć,bo
to nie babski film i kiedyś może nie być happy endu. Ale póki
co,dobranoc.
Pocałował
ją w czubek głowy i zgasił lampkę.
*
Księżyc
świecił jasno nad drzewami zalewając park swoim srebrnym blaskiem.
Dookoła było cicho i pusto,jedynym słyszalnym dźwiękiem był
delikatny szum fal uderzających o brzeg małego,porośniętego
trzciną stawu. Odbicie księżyca przyciągało wzrok kobiety
siedzącej samotnie na marmurowej ławce.
Amara
siedziała z rękoma na kolanach i rozmyślała. Tuż obok niej
leżały rozciągnięte ciała ludzi o wyssanych przez nią duszach.
Wyglądały jak lalki rzucone na podłogę przez dziecko,któremu
znudziła się zabawa. Podobnie było w przypadku Amary – czuła w
sobie moc,lecz satysfakcję odczuwała tylko przez chwilę.
Zbliżał
się czas narodzin nefalema,a Imoen wciąż była silna i nie istniał
cień szansy,aby siostra przybiegła do niej błagając o zdjęcie
klątwy. Amara nie umiała wyjaśnić,dlaczego tak się działo i
jedyne co mogła zrobić,to siedzieć tutaj i rozmyślać. Była na
przegranej pozycji. Genialny z początku plan okazał się fiaskiem i
czuła się tak,jak przed setkami lat,gdy Bóg ją uwięził.
Zdradzona i zawiedziona.
Zacisnęła
dłoń w pięść i szybko się podniosła. Postanowiła wyruszyć na
poszukiwanie kolejnych przekąsek,aby poprawić sobie humor.
–
Dokąd
to się wybieramy?
Odwróciła
się na dźwięk znajomego głosu i uśmiechnęła się jadowicie.
–
Lucyfer.
No proszę,to właśnie ciebie chciałam znaleźć,a ty podsuwasz mi
się sam,jak na tacy.
– Nie
uprzedzajmy faktów – Lucyfer błysnął zębami w ledwie widocznym
w półmroku uśmiechu. – Wciąż mam coś,czego chcesz.
– I
dlatego mi to oddasz.
–
A,a,a,nie
byłbym tego taki pewien. To przecież nie pomoże twojej
siostrzyczce zmienić zdania,prawda?
Amara
zmrużyła oczy.
– O
czym mówisz?
– O
zdjęciu klątwy oczywiście. Mam znajomości. No,przynajmniej jedną.
Czarownicę. Ruda,zdaje się,że ją poznałaś.
To
miało sens. Tylko kto miałby zdejmować z Imoen klątwę?
Wiedziała,że
należy grać ostrożnie.
– Na
twoje szczęście – westchnął – Odbiło się to niekorzystnie
dla mnie. Bo teraz ten potwór coraz szybciej rośnie w siłę. Musi
zostać zgładzony.
– To
zrób to. Jego życie zupełnie mnie nie obchodzi.
–
Wciąż
masz zaległości towarzyskie,co? No chodź,usiądźmy.
Opadł
na marmurową ławkę i poklepał miejsce obok siebie. Amara nie dała
się przekonać.
– Jak
chcesz. No,ale do rzeczy. Słyszałaś o nefilimach,prawda?
Potomkowie ludzi i aniołów,potężne dziwolągi.
–
Racja,racja,ale
jakich zniszczeń dokonali! W Niebie,na ziemi,w Piekle. Teraz pomyśl
o potomku anioła i demona. Winchester ze znamieniem Kaina jest
przecież demonem. To nam daje nefalema. Świat nie zna jeszcze
czegoś tak pokręconego.
– I
mam uwierzyć,że troszczysz się o świat? Niech to dziwadło się
urodzi,niech go zniszczy. To całe dzieło mojego brata i tak emanuje
zepsuciem już od wieków.
– Ależ
tam,świat! Ja troszczę się o siebie. No,może o ciebie trochę
też. I dlatego mam ofertę nie do odrzucenia. Co jeśli...zmusiłbym
twoją siostrę do pójścia z tobą? Dostałabyś to,po co tu
przyszłaś. W zamian pomożesz mi zniszczyć nefalema.
Zaśmiała
się głośno i pokręciła głową.
–
Jesteś
zbyt słaby by zrobić to sam – skwitowała opanowując śmiech. –
Jakie to żałosne.
–
Żałosna
jest twoja miłość do Imoen.
–
Nigdy
nie waż się tak mówić – syknęła.
–
Czyli
nie? Twoja strata,więcej dla mnie. – wzruszył ramionami i
poderwał się zamierzając odejść – Może uda mi się w takim
razie zabić mamusię i potworka gratis?
Odwrócił
się i zaczął odchodzić w dal,jednak Amara bijąc się z myślami
otworzyła zaciśnięte usta i zawołała:
– Zaczekaj!
Niech ci będzie. Pomogę ci go zabić tylko jej nie krzywdź.
– Jakie
to wzruszające. Naprawdę ciociu,nie podejrzewałem cię o takie
wzniosłe uczucia.
– Milcz
i powiedz lepiej jaki masz plan.
Przedstawił
jej swoje zamierzenia i zniknął pozostawiając ją samą w swojej
tymczasowej samotni.
Amara
nie wiedziała,czy to przez ilość dusz,którą ostatnio
wchłonęła,czy też zbyt długą izolację,stawała się bardziej
podatna na ludzkie odczucia. To,co w tej chwili odczuwała było
dziwnym ściskiem promieniującym na całe jej wnętrze. Męczyło ją
to i miała wrażenie,że nie oznacza niczego pozytywnego. Miała
przeczucie,że to coś związanego z siostrą,bo nasilało się gdy
tylko przyszło jej na myśl zmusić Imoen siłą do opuszczenia tego
zepsutego świata. Owszem,chciała wziąć ją ze sobą i pokazać
braciszkowi gdzie jego miejsce,ale myśl że Imoen miałaby być w
ten sposób nieszczęśliwa wywoływała w jej sercu dziwne ukłucie.
Już wiedziała,co to było.
Wątpliwości.
Nie
miała ich jeśli chodzi o uczucia siostry wobec starszego
Winchestera. W końcu to za nie ją potępiała. Co do jej wybranka
nie była aż tak pewna,lecz oto w jej głowie zrodził się nowy
plan wymagający natychmiastowej realizacji. Od jego powodzenia
zależało jej dalsze postępowanie.
Wstała
z ławki i wytężyła umysł.
---------------------------------------------------------------
To,że dodaję dziś ten rozdział to mega spontan. Wczoraj jakoś usiadłam do pisania i jakoś tak wyszło,że napisałam go do końca. Nie wiem jakim cudem zebrałam wenę,ale jestem zadowolona z tego jak ten rozdział wygląda. Bardzo lubię w serialu Jody,więc uznałam że ją tu wprowadzę chociaż na chwilę. Aha,i jeszcze taka informacja: Ja wiem,że był taki odcinek,gdzie Sam i Dean zajmowali się dzieckiem i na pytanie o jego imię Dean odpowiedział Bobby,a Sam John,ale imię Bobby mi tu kompletnie nie pasuje,dlatego przepraszam,jeśli uznacie tłumaczenie Imoen za jakieś pokrętne.
Niedługo się przeprowadzam,więc czasu na pisanie oczywiście będzie mniej,dlatego nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny. Tak czy siak,liczę że wam się podobał i trzymajcie się! :*