Zgodnie z obietnicą wrzucam tu link do kontynuacji tego bloga. Jest on jeszcze częściowo w powijakach,ale z czasem będę się starała wprowadzać zmiany typu profesjonalny szablon.
Pierwsza część prologu pojawi się w weekend,nad następną z racji trochę luźniejszego tygodnia przed świętami dopiero pracuję.
Tak więc...do zobaczenia!
http://heart-of-hybrid.blogspot.com/
Supernatural Love Story
czwartek, 15 grudnia 2016
sobota, 26 listopada 2016
Epilog #3 [THE END]
Ból
pleców ją obudził. Otworzyła oczy i dostrzegła nad sobą
idealnie niebieskie niebo z puchatymi chmurkami sunącymi po nim
leniwie. Do jej uszu dobiegł radosny szczebiot ptaków i ledwie
słyszalny w oddali szum wodospadu.
Odruchowo
uniosła dłoń i chciała ją oprzeć na wystającym brzuchu,lecz
natrafiła na pustkę i zerwała się gwałtownie. Zerknęła na swój
płaski brzuch i zaczęła szybciej oddychać. Rozszerzyła oczy,gdy
wspomnienia zaczęły do niej wracać.
– Moje
dziecko,gdzie jest moje dziecko? – wymamrotała jak w gorączce.
Znała
te drzewa. Skrzeki tych ptaków. Ten szemrzący strumień. Miękką
trawę pod bosymi stopami.
Znów
była w Edenie.
Kilkanaście
miesięcy wcześniej,na ten widok rozpłakałaby się z ulgi. Teraz
zaś miała ochotę płakać,ale z bezradności.
Zerwała
się biegiem przemierzając kolejne przestrzenie niebiańskiej łąki.
Wyjście,gdzie
jest wyjście,musi być,muszę znów spaść na ziemię!
Dotarła
do źródła strumienia. Cichy szum wodospadu wcale nie działał
kojąco,wręcz przeciwnie,denerwował ją. Mimo to podeszła do
strumyka i ochlapała twarz zimną wodą. Tafla wody wygładziła się
ukazując jej odbicie. Zaskoczona dotknęła swojej twarzy. Na jej
policzkach widniały rumieńce,w oczach tlił się zdrowy błysk,a
jej włosy były czyste,miękkie i idealnie ułożone.
Spojrzała
w dół i dotknęła białej sukienki na ramiączkach,którą miała
na sobie. Identyczną nosiła w momencie upadku,lecz ta nie miała
ani jednej skazy.
Co
się do cholery stało?
Pobiegła
dalej zadzierając sukienkę do góry. Im dłużej biegła,tym
bardziej miała ochotę krzyczeć. Wcale nie była zmęczona,a obszar
zdawał się ciągnąć bez końca.
I
bez wyjścia.
Wreszcie
opadła na kolana i wydała z siebie okrzyk pełen żalu i goryczy
ukrywając twarz w dłoniach. Zaniosła się gorzkim szlochem.
– Już
dobrze,siostro.
Uniosła
głowę i jej oczom ukazał się niski mężczyzna w średnim wieku
ubrany w zwyczajną koszulę,kurtkę i z dłońmi w kieszeniach
dżinsów. Miał bujną,ciemną brodę i kręcone włosy. Największe
wrażenie robiły jednak jego niebieskie oczy patrzące na nią
przenikliwie.
Ostrożnie
podniosła się z kolan.
– To
ty...Bóg...to ty?
– Tak
moja droga. Ale wolałbym,żebyś nie używała słowa na „b” i
mówiła mi Chuck.
Imoen
sapnęła i zaniemówiła przeczesując palcami włosy,po czym
pokręciła głową.
– Co
tu robię? I co ty tu robisz? Myślałam,że cię nie ma!
– Bo
nie było. Nie mogłem jednak pozostać obojętny na ostatnie
wydarzenia.
– Okej...co
się właściwie stało?
– Umarłaś
wydając na świat dziecko.
No
tak! Znów poczuła ten okropny ból i ujrzała rozmazaną twarz
Deana,gdy świat znikał jej sprzed oczu.
Serce
zaczęło jej bić dwa razy szybciej.
– Czyli
ja... – Nie dokończyła gwałtownie łapiąc powietrze.
– Żyjesz.
To właśnie są te wydarzenia,które zmusiły mnie do przerwania
urlopu. Nie mogłem pozwolić ci umrzeć. To zachwiałoby równowagą
mojego świata,nawet jeśli umarłaś jako człowiek.
Imoen
westchnęła przyswajając sobie te informacje. Przyjrzała się
uważniej Bogu. Miał szczodry wyraz twarzy podpowiadający,że można
mu bezwarunkowo zaufać. Mimo to,jedno pytanie dręczyło ją od
dawna.
– Odpowiedz
mi...dlaczego mnie tu zamknąłeś? Nie tylko teraz,w ogóle.
Dlaczego wykasowałeś mi wspomnienia z dziejów stworzenia i
trzymałeś tutaj jak ptaszka dla ozdóbki?
Chuck
potarł brodę dłonią i westchnął ciężko. Nagle jego twarz
wydała się nad wyraz zmęczona.
– Amara
ci powiedziała – skwitował. – No cóż,rozumiem jeśli będziesz
zła. Ale robiłem to dla twojego dobra.
– Co
proszę?
– Widzisz,siostrzyczko,kiedy
stworzyłem świat i ludzi...trochę wymknęli mi się spod kontroli.
Oczywiście dałem im wolą wolę,taki był plan...ale nie
spodziewałem się,że zaczną robić takie okrutne rzeczy. Kiedy
przedstawiłem Amarze i tobie mój plan stworzenia,ona mnie wyśmiała
i powiedziała,że nigdy nie pokłoni się tym nędznym istotom,jak
się wyraziła. Ty zaś poparłaś mnie całym sercem,dałaś im
światło pozwalające żyć. Byłaś z siebie dumna,kochałaś
ludzi. Ale nie widziałaś,do czego są zdolni. Ja widziałem.
Wiedziałem,że jeśli się dowiesz,złamie ci się serce. Dlatego
wykasowałem ci wspomnienia i zamknąłem. Żebyś nie musiała
oglądać upadku ludzkości.
Imoen
słuchała tego wszystkiego z rozchylonymi ustami. W głowie jej
wirowało,nie mogła uwierzyć w to,co słyszy. Jakim prawem uznał
ją za taką słabą?
– Masz
rację. Jestem zła,ale bardziej rozczarowana. Jak mogłeś za mnie
decydować,ty mój brat? Poznałam ludzi. Wiem,że potrafią być
okrutni,ale nieliczni z nich. Większość z nich chce kochać,dzielić
się tą miłością. Życie bywa dla nich ciężkie,ale nie poddają
się tak jak ty!
– W
pełni rozumiem mój błąd,uwierz Imoen – oznajmił łagodnie. –
Mógłbym cofnąć czas by to naprawić,ale nawet ja nie wiem jakie
miałoby to konsekwencje. Może nigdy nie poznałabyś Winchesterów?
Uderzył
w czułą strunę. Patrząc na ten ogród,wszystko tak piękne i
nienaganne naprawdę czuła się jak w klatce. Kiedyś był to jej
dom. Teraz po prostu ładna przestrzeń istniejąca tylko na
pokaz,podczas gdy jej prawdziwy dom był na ziemi,u boku Deana i
małego Johna.
– Ale
jest też inne wyjście – ciągnął – Odebrałem ci wolną wolę
i żałuję. Teraz zaś chcę ci ją zwrócić. Będziesz podejmowała
tylko i wyłącznie swoje decyzje. Jeśli chcesz tu
zostać,zostaniesz,jeśli chcesz...
– Zabierz
mnie na ziemię! – przerwała mu błagalnie. – Muszę wrócić do
mojego dziecka!
– Oczywiście.
– przytaknął z lekkim rozbawieniem unosząc dłoń. –Ale proszę
o jedno. Musisz wskazywać mu drogę. To nie jest zwykłe dziecko. Ma
w sobie pierwiastki anioła i demona. Jeśli demoniczna część
przejmie nad nim kontrolę,świat będzie w niebezpieczeństwie.
Rozumiesz to?
– Tak
– skinęła poważnie głową.
– A
zatem...do zobaczenia Imoen. – Chuck uśmiechnął się i pstryknął
palcami.
Znów
grunt uciekł jej spod nóg i poczuła,że spada. Tym razem jednak
czuła się bezgranicznie szczęśliwa i nie mogła się doczekać
lądowania,chociażby miałoby nie wiadomo jak twarde.
Tym
bardziej zaskoczyło ją,gdy ocknęła się na stepie bez żywej
duszy dookoła bez najmniejszego nawet zadrapania W oddali dostrzegła
szosę i mknący po niej samochód i postanowiła tam popędzić.
Powstrzymała ją jednak obecność uczucia wibrowania w
środku,którego nie doświadczyła już od dawna. Podekscytowana
skupiła się więc i rozłożyła ogromne,złociste skrzydła. Na
ich widok aż zaniemówiła.
Błyskawicznie
znalazła się przy drodze,na której ustawiona została tablica.
Lebanon,30
mil
Machnęła
skrzydłami i już jej nie było.
*
– Sam!
Pospiesz się z tym mlekiem! – krzyknęła Sarah bezradnie kołysząc
małego Johna,który ciągle płakał.
– Robię
co mogę! – odkrzyknął Winchester z kuchni.
Minął
miesiąc odkąd mały się urodził. Od tamtej pory słuch po Deanie
zaginął. Sam dzwonił na każdy jego numer milion razy,lecz żaden
był nieaktywny. Bezsenne noce spędzał na namierzaniu sygnałów
GPS z komórek,ale za każdym razem był o krok za daleko i brat
nieustannie mu się wymykał. Całe szczęście,że miał Impalę i
podróżowanie nie było problemem.
Mimo,że
ciągle myślał o bracie,nie mógł zostawić Sary samej z
dzieckiem. Czuł się winny,że zostawia ją czasami na kilka dni i
nie przynosi to żadnych rezultatów oprócz wymęczonej opieką nad
dzieckiem ukochanej. Dawał więc z siebie wszystko,gdy był w domu.
Szybkim
krokiem ruszył do salonu gdzie Sarah bezskutecznie starała się
uspokoić głodnego chłopca i podał jej butelkę,którą ta z ulgą
przejęła.
Stali
w milczeniu i cierpliwie czekali aż malec się naje.
Oboje
wiedzieli,że w ten sposób spełnia się niejako ich marzenie o
dziecku. Mimo zmęczenia,Sam dostrzegał,że Sarah się zmieniła.
Zajmowała się Johnem jak własnym synem,chociaż nigdy nie
ośmieliła się użyć słowa matka,aby przypadkiem tak jej w
przyszłości nie nazwał.
A
on...wprawdzie kochał swojego bratanka,jednak wolałby,żeby jego
brat się odnalazł i przejął rolę ojca. Tak byłoby lepiej dla
wszystkich.
– No
już – mruknęła Sarah unosząc dziecko i poklepując je po
plecach.
– Coś
nowego w sprawie Deana? – spytała niespodziewanie z nadzieją.
Sam
pokręcił smutno głową.
– Wiem,że
tego nie poprzesz,ale zastanawiam się czy nie poprosić o pomoc
Crowleya.
– Po
tym jak zastawił na Deana i Casa pułapkę? – Sarah zmarszczyła
gniewnie brwi.
– Wiem,wiem
– westchnął Winchester. – A czy jest inne wyjście?
Nagle
rozległo się skrzypienie otwieranych drzwi wejściowych. Oboje
zamarli w bezruchu. Sam przygotował wszechobecny pistolet i
ostrożnie zbliżył się do filara nieopodal schodów,za którym się
schował.
Kroki
rozlegające się na schodach były ociężałe i wolne. Sam liczył
je i czekał,aż intruz znajdzie się na ostatnim szczeblu i wtedy...
Wyskoczył
z ukrycia z wycelowanym pistoletem i zaniemówił.
Stał
naprzeciwko swojego brata,chociaż z bliskiej odległości nigdy by
go nie poznał. Miał brudne,potargane włosy,podkrążone oczy i
ubranie nadające się już tylko do wyrzucenia. Ale to wszystko były
drobnostki w porównaniu z plamami krwi pokrywającymi całą jego
twarz i spojrzeniem,które było wręcz martwe.
Młodszy
Winchester bez słowa rzucił się na swojego brata i przytulił go
najmocniej,jak tylko mógł. Dean jednak stał sztywno,jakby połknął
miotłę.
– Dean,gdzie
byłeś? Wszędzie cię szukałem,masz pojęcie...
– Pomóż
mi,Sammy – wymamrotał ochrypłym głosem – Już nie chcę,nie
daję rady.
Oparł
się bezwładnie o ramię młodszego brata. Sam poprowadził go do
najbliższego krzesła i nachylił się nad nim.
– Okej
– powiedział przełykając ślinę. – Pomogę ci,tylko opowiedz
mi wszystko.
– Jestem
potworem – powiedział z bólem Dean – Jedyne co mogę teraz
robić to zabijać. Ale ja już nie chcę,nie mogę. To mi każe!
Ze
złością odsłonił przedramię ukazując pulsujące piętno i
przejechał po nim paznokciami chcąc je zdrapać,podczas gdy tuż
obok pozostały krwawe ślady.
Sam
zacisnął usta. Podświadomie wiedział,że Dean zaczął zabijać
bez opamiętania,ale starał się odrzucać tę myśl. Nie chciał
nawet myśleć ile istot ludzkich pozbawił życia. Wiedział
jednak,że musi ostrożnie dobierać słowa by pomóc bratu się
uspokoić.
– Nie
jesteś potworem,Dean – oznajmił łagodnie dotykając jego
ramienia. – To nie twoja wina. Znajdziemy sposób,żeby się tego
pozbyć. Tylko...zostań z nami.
Mały
John postanowił przerwać niezręczną ciszę swoim kwileniem. Sarah
westchnęła z rezygnacją i wyszła z ukrycia. Bała się pokazywać
go Deanowi,ale nie było już wyjścia.
Starszy
Winchester uniósł głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu z
dezorientacją. Kiedy jego wzrok spoczął na niemowlęciu na
ramieniu Sary,czoło mu się wygładziło i rozchylił usta. Wstał i
wolnym krokiem ruszył w kierunku Sary.
– Cześć,Saro
– powiedział starając się,żeby jego głos brzmiał łagodnie.
Blake
patrzyła na niego z zaciśniętymi ustami i cofnęła się
zasłaniając głowę dziecka dłonią.
– Nie
zbliżaj się – powiedziała bardziej ze smutkiem niż groźbą.
– Proszę...daj
mi chociaż na niego spojrzeć.
– To
jego syn,Saro. Pozwól mu – dodał Sam kiwając głową.
Blake
zacisnęła usta i położyła sobie niemowlę na ramieniu. Chłopiec
błądził dookoła oczyma aż zatrzymał spojrzenie na Deanie.
Winchester
wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany. John odwzajemniał jego
spojrzenie. Wreszcie otworzył swoje małe usteczka i uśmiechnął
się.
Sarah
uważnie obserwowała Winchestera. Gdy jednak dostrzegła,jak oczy
rozbłysły mu na widok uśmiechu małego,bez słowa przysunęła się
i podała mu niemowlę. Dean zamrugał oszołomiony i jak
najdelikatniej wziął synka na ręce.
– Cześć,mały.
– powiedział drżącym głosem. – Pamiętasz mnie?
Nie
mógł nie zauważyć,że dziecko było do niego bardzo podobne. Gdy
spojrzał w jego zielone oczy,takie same jak swoje własne,poczuł
łzy pod powiekami. W dodatku także miał jasne włosy,lecz...
– Masz
uśmiech swojej matki.
Pierwszy
raz odkąd pogrążył się w szaleństwie jego myśli powędrowały
ku Imoen. Te resztki serca,które miał w piersi ścisnęły się i
zadały mu prawdziwy,fizyczny ból jakby były odłamkami szkła. A
może i właśnie tak było?
Nagle
doznał szokującej ulgi. Nie słyszał pompowania krwi we własnych
żyłach i ucichł wewnętrzny głos domagający się krwi. Czuł
się...wolny.
Zebrał
się na odwagę i ostrożnie podniósł synka przytulając go do
piersi. Zacisnął powieki i pozwolił pojedynczym łzom spłynąć.
– Przepraszam
– wyszeptał tak,że tylko malec mógł to usłyszeć. – Już
nigdy cię nie zostawię. Obiecuję.
Znamienne
słowo przemknęło przez jego ciało niczym błyskawica bólu,lecz
nie poddał mu się. Nie mógł. Miał dla kogo żyć,miał kogo
kochać. Nawet jeśli Imoen już nie było,to cząstka niej ciągle
żyła w tej małej istotce,która potrzebowała jego miłości i
opieki.
John
zaczął się wiercić i kwilić na jego ramieniu. Dean popatrzył na
niego zdezorientowany. Na szczęście do akcji wkroczyła Sarah.
– Bez
urazy,Dean,ale wezmę go. Jest zmęczony i zaczyna marudzić.
– Och,tak,jasne,ufam
ci Saro – wymamrotał oddając jej dziecko. Patrzył na niego tak
długo,aż zniknęła w części mieszkalnej.
Westchnął
ciężko i opadł na krzesło ukrywając twarz w dłoniach.
– Więc...co
teraz? – spytał Sam. – Zostaniesz?
– Tak.
Cholernie tego chcę. Ale boję się,że jeśli stracę panowanie...
– Pozbędziemy
się tego,obiecuję.
Nagle
usłyszeli,że drzwi frontowe ponownie się otwierają. Sam wzruszył
ramionami.
– To
pewnie Cas. Niebo już wie o Johnie,ale kazali mu nadzorować jego
ewentualną moc i często teraz do nas zagląda. – wyjaśnił Sam.
Obaj
Winchesterowie zaniemówili jednak,gdy unieśli głowy i spojrzeli na
postać w białej,sięgającej ziemi sukni stojącej na półpiętrze.
*
Dean
nie wierzył własnym oczom. Ostatnimi czasy umysł często płatał
mu figle,ale nigdy tak okrutne. Gdy jednak zerknął na Sama i
zobaczył,że on też siedzi jak skamieniały,zaczął szybciej
oddychać. Wtedy wszystko potoczyło się jak w przyspieszonym
tempie.
Imoen
wydała z siebie zduszony okrzyk i ze szlochem zbiegła na dół
potykając się o poły sukni. Dean zerwał się tak szybko,że
przewrócił krzesło. Sekundę później trzymał w ramionach
ukochaną z krwi i kości,a nie projekcję ogłupionego umysłu jak
mu się wcześniej wydawało.
Ściskał
ją tak mocno,że aż zabrakło mu tchu. Trwali w uścisku dobrą
minutę,aż wreszcie odsunęli się od siebie,by spojrzeć sobie w
oczy.
Imoen
ujęła pokrytą długim zarostem twarz Deana w dłonie,a jej oczy
błyszczały. Wyglądali jak anioł i grzesznik na biblijnych
wyobrażeniach. Ona – piękna i promieniująca chwałą,a on –
zniszczony przez życie człowiek czekający na odkupienie.
– Jak...?
– wykrztusił tylko przez ściśnięte gardło dotykając jej
dłoni.
– Bóg
– odparła równie lakonicznie.
Westchnął
z ulgą i wpił się łapczywie w jej usta wlewając w ten pocałunek
całą rozpacz i tęsknotę,którą odczuwał odkąd odeszła,a która
popchnęła go do krawędzi okrutnego szaleństwa.
Początkowo
Sam miał zamiar dyskretnie się ulotnić,ale na wzmiankę o Bogu
zmarszczył brwi i znieruchomiał. Rozumiał podniosłość tej
chwili dla obojga,ale to przecież nie mogło trwać wiecznie.
Odchrząknął więc znacząco.
Imoen
uniosła na niego wzrok.
– Och,Sammy!
– zawołała wyciągając ku niemu ręce. – Jak dobrze cię
widzieć!
– Wzajemnie
– odparł ściskając ją mocno i serdecznie. – Wybacz,że
zepsuję chwilę. Cieszę się,że tu jesteś,ale wyjaśnij nam,jak
to się stało.
– Och,no
cóż. – odetchnęła zakładając pasmo włosów za ucho. – Sama
nie wiem,obudziłam się w Edenie i był tam mój brat. Dowiedziałam
się wreszcie,dlaczego mnie zamknął...
Przełknęła
ślinę i spuściła wzrok. Opowiedziała im wszystko. Gdy
skończyła,Dean pokręcił głową z przekąsem.
– Co
za dupek – skwitował.
– Nie
mów tak,kochanie. – zwróciła się do Deana łagodnie Imoen. –
To dzięki niemu tu jestem i...
Nagle
jej oczy się rozszerzyły,a z piersi wydobył się nieartykułowany
dźwięk. Zerwała się gwałtownie z krzesła i błądziła wzrokiem
po całym pomieszczeniu.
– Gdzie
jest John? – krzyknęła trzęsącym się głosem – Jest cały?
Muszę go zobaczyć,muszę!
Jak
na zawołanie z części mieszkalnej gniewnym krokiem wyszła Sarah.
– Możecie
być ciszej? Dean,rozumiem,że żałujesz wszystkiego,ale to nie
powód,żeby...
Urwała
i wciągnęła gwałtownie powietrze w płuca na widok Imoen.
Rozchyliła trzęsące się wargi i niepewnym krokiem ruszyła w jej
stronę. Przyjaciółka uśmiechnęła się zachęcająco i otworzyła
ramiona.
Sarah
była zdezorientowana. Po tym,co widziała,nie dowierzała,że Imoen
żyje. Chociaż ten widok ją cieszył,odczuła też smutek. Bez
wątpienia jej powrót był cudem,ale dla niej oznaczał pożegnanie
z rolą matki,w którą przez ten miesiąc zdążyła wejść.
Nieco
sztywno,lecz ostatecznie przytuliła przyjaciółkę. Bez słowa
złapała ją za rękę i poprowadziła w kierunku małżeńskiej
sypialni.
– Mieszkaliśmy
tu z Samem przez ten miesiąc – przyznała z zawstydzeniem – Tak
było wygodniej.
Imoen
puściła jej słowa mimo uszu. Gdy znalazła się w pokoju
dziecięcym aż westchnęła. Pusty,czekający cierpliwie,zmienił
się w miejsce tętniące życiem. Dookoła porozrzucane były
pluszaki,na komodzie stała starannie złożona w kostkę sterta
ubranek a w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach
niemowlęcia,które marudziło w kołysce.
Wolnym
krokiem zbliżyła się do dziecka. Na jego widok rozchyliła drżące
wargi,a serce boleśnie jej się ścisnęło słuchając jego płaczu.
Kiedy jednak mały ujrzał jej twarz,jego zmarszczone czoło się
wygładziło i otworzył szeroko swoje zielone oczka wpatrując się
w mamę z fascynacją. Nie byłoby w tym nic dziwnego,gdyby nie
fakt,że trwało to około minuty,podczas której ani razu nie
mrugnął. Wreszcie jednak na jego usta wypłynął uśmiech i
machnął piąstką.
Imoen
poczuła łzy pod powiekami. Zamrugała strząsając kilka z nich na
policzki i z zaciśniętymi ustami sięgnęła do kołyski biorąc
synka na ręce.
Jeszcze
kilka miesięcy wstecz nie potrafiła sobie wyobrazić,czym jest
matczyna miłość. Gdyby jednak zapytano ją o to w tej właśnie
chwili,powiedziałaby że jest to szczęście wynikające z trzymania
tej małej istotki na rękach i świadomości,że jest zdrowe i
bezpieczne.
Wymamrotała
pod nosem kilka słów czując łzy swobodnie spływające jej po
policzkach i przytuliła dziecko mocno do piersi wciągając w
nozdrza nowy zapach. Spędziła tak kilka minut,aż kątem oka
dostrzegła czyjąś sylwetkę.
Dean
stał w progu z rozchylonymi ustami. Ręce miał zaciśnięte w
pięści,a ciało wyprężone niczym struna. Wodził wzrokiem po
całym pokoju,jakby nie był zdolny znaleźć w nim dla siebie
miejsca.
Czuł,że
nie pasował do tej sceny. Był brudny,wyczerpany i przesiąknięty
odorem krwi. Nie wiedział nawet,jak powinien się zachować,ale coś
podpowiadało mu,że powinien pójść za Imoen.
Wreszcie
utkwił w niej spojrzenie wyrażające najgłębszą skruchę,a jego
pełne wargi zaczęły drżeć. Spodziewał się,że zmarszczy brwi
jak to miała w zwyczaju,lecz ona nieoczekiwanie rozciągnęła usta
w szerokim uśmiechu,szczerym i nie skalanym żadną troską. Był
taki sam jak pierwszy uśmiech,którym go obdarzyła.
Wolno
więc ruszył w jej stronę i wyciągnął ramię obejmując ją.
Ucałował ją w czubek głowy i ostrożnie pogładził synka po
miękkich włoskach. Imoen westchnęła cicho przylegając do
ukochanego całym ciałem.
– Przepraszam,Imo.
– wymamrotał zaciskając powieki. Serce zaczęło mu bić w
przyspieszonym tempie.
– Za
co? – spytała zaskoczona.
– Kiedy
ty...kiedy umarłaś... – Z trudem przecisnął te słowa przez
gardło. – Cholera,nie potrafię opisać co wtedy czułem. Po
prostu...nie mogłem,miałem ochotę zamordować każdego w zasięgu
wzroku. Znamię przejęło nade mną kontrolę. Z minionego miesiąca
pamiętam jedynie urywki. Krew,krzyki...Zapomniałem o Johnie. Mogłem
myśleć tylko o tym,że ciebie już nie ma...John stracił wtedy nas
obojga. Ledwo zdążył otworzyć oczy,a ja już go zawiodłem –
oznajmił zaciskając usta.
– To
nie twoja wina...
– Moja!
– podniósł głos,lecz po chwili się zreflektował. Imoen
pokołysała synka przez chwilę na ramieniu i ponownie ułożyła go
w kołysce,po czym złapała Deana za rękę.
Usiedli
na swoim łóżku. Winchester spuścił głowę ukrywając ją w
dłoniach.
– Mogłem
to powstrzymać. Mogłem chociaż próbować. – mruknął. W jego
głosie pobrzmiewał żal. – Ale nawet się nie starałem.
Imoen
zacisnęła usta i przyklękła obok niego ściskając swoją drobną
dłonią jego poznaczone bliznami kłykcie. Otworzyła usta,żeby coś
powiedzieć,ale z jej gardła nie chciały wydobyć się żadne
słowa. Nie była jednak na niego zła. Rozumiała przez co
przechodził,bo przecież doświadczyła tego samego ponownie
zamknięta w Edenie.
Nagle
drgnęła poruszona nagłą myślą.
Odkąd
powróciła,moc wewnątrz jej nieustannie wirowała,czuła się
silniejsza niż kiedykolwiek. Wzięła więc głęboki oddech i
podwinęła rękaw poszarpanej kurtki Deana naznaczonej zaschniętym
plamami brunatnej krwi. Znamię Kaina było nabrzmiałe i zdawało
się pulsować wewnętrznym ogniem.
Winchester
uniósł głowę i popatrzył na nią z zaskoczeniem,gdy przyłożyła
dłoń,spod której błysnęło oślepiające światło. Gdy ją
cofnęła,po znamieniu nie było śladu.
Spojrzał
na swoje ramię i niemalże się zachłysnął. Czuł,jakby z serca
spadł mu kilkutonowy głaz.
– Jak...?
– wymamrotał tylko wciąż zbyt zszokowany.
– Odzyskałam
swoją dawną moc. Nie wiem jak to możliwe,ale wydaje się jeszcze
silniejsza,silniejsza nawet niż moc znamienia. Pomyślałam po
prostu,żeby je usunąć i...udało się.
Uśmiechnęła
się przy tym nieśmiało,na co Dean ujął jej twarz w dłonie,złożył
na jej ustach namiętny pocałunek,a potem przytulił najmocniej jak
potrafił.
– Nawet
nie masz pojęcia,jak bardzo cię kocham – wyszeptał.
– Może
więc...chciałbyś mi to udowodnić? Tylko najpierw weź prysznic!
*
Minęło
kilka dni. Życie Winchesterów zaczynało wracać do normy. Prawdę
mówiąc,nigdy chyba nie przypominali bardziej typowej rodziny.
Szybko zapomnieli o zdarzeniach z poprzedniego miesiąca,kiedy
wszyscy na własny sposób przeżywali żałobę. Teraz udawali,że
nic takiego nigdy się nie wydarzyło.
Dean
i Imoen szybko odnaleźli się w roli rodziców. Chociaż oczywiście
trudy rodzicielstwa także im doskwierały,mały John był oczkiem w
głowie rodziców,ale także Sama i Sary,którzy bądź co
bądź,opiekowali się nim dłużej.
Nie
niepokoiły ich także żadne nadprzyrodzone zjawiska. Lucyfer
siedział zamknięty na cztery spusty w celi bez swojej łaski nie
stanowiąc najmniejszego zagrożenia,Crowley zaszył się gdzieś w
swojej piekielnej otchłani i nie dawał znaku życia,a Rowena jakby
rozpłynęła się w powietrzu. Niemniej jednak,pozostały im pewne
niedokończone sprawy...
– Jesteś
pewna,że chcesz to zrobić? – Po raz kolejny spytał Dean.
– Tak.
– Imoen skinęła głową. – To moja siostra i mimo wszystko mnie
kocha. Czy ty na moim miejscu nie chciałbyś spotkać się z Samem?
– Okej,masz
rację – westchnął Dean.
– Będziemy
w pobliżu,gdybyś nas potrzebowała – dodała Sarah.
– Okej.
– odetchnęła głęboko Imoen i skupiła się na telepatycznym
komunikacie.
Amaro...gdzie
jesteś? To ja,Imoen...Proszę,porozmawiajmy...
Odczekała
kilka minut,aż wreszcie odczuła na skórze lekki powiew wiatru.
Naprzeciwko niej,po drugiej stronie stołu z podświetlaną mapą
stała Amara we własnej osobie. Początkowo miała zmarszczone
brwi,jednak na widok siostry rozchyliła drżące wargi.
– I-Imoen?
To naprawdę ty?
– Tak,Amaro
– uśmiechnęła się lekko zaplatając przed sobą dłonie na
białej sukience.
– Wyczuwam
twoją aurę. Odzyskałaś łaskę. Ale jak,przecież widziałam
twoje ciało...
– Nasz
brat – przerwała jej krótko – To on mnie ożywił.
– On?
– prychnęła – Zadał sobie trud żeby cię ratować?
– Możesz
w to wierzyć,albo nie,ale przecież jakimś cudem tutaj stoję.
– Dean
opowiedział mi,co zrobiłaś... – zaczęła ostrożnie. – O
tym,że nie chciałaś oddać mnie Lucyferowi.
– No
tak – mruknęła zmieszana Amara spuszczając wzrok.
– Wiem,że
to dla ciebie nowe uczucie,ale nie musisz się wstydzić emocji. Nie
są niczym złym. Nie traktuj ich jak słabość. Tak naprawdę są
wyrazem siły. Nie każdy ma odwagę okazywać swoje uczucia,wiesz?
Ty potrafisz,Amaro. Jesteś potężna.
Jej
siostra milczała ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń. Kontynuowała
więc.
– Ale
jednak rzuciłaś na mnie tą klątwę. Gdyby nie ona...sprawy
mogłyby potoczyć się inaczej. Dostałam jednak drugą szansę i
nie zamierzam jej zmarnować. Dlatego wybaczam ci,siostro.
Amara
uniosła głowę i zmarszczyła gniewnie brwi.
– Przebaczam
ci – powtórzyła Imoen. – Wiem,że chciałaś tylko mojego
szczęścia. Cóż,mam je. Dlatego teraz chciałabym,żebyś i ty
odnalazła swoje.
– Sądzisz,że
mi się uda?
– Jestem
o tym przekonany.
Obie
odwróciły wzrok w stronę głosu,który rozbrzmiał znikąd. Ich
oczom ukazał się niski mężczyzna o ciemnych,kręconych włosach i
krótkiej brodzie. Amara rozszerzyła oczy ze zdumienia.
– To
ty. – wymamrotała z niedowierzaniem. – Tyle czasu cię szukałam!
– Wiem,wiem.
– odparł Chuck unosząc dłonie w pojednawczym geście. –
Przepraszam. Popełniłem wiele błędów w stosunku do was obu. Za
moje błędy wobec Imoen już przeprosiłem. Teraz uznałem,że czas
na ciebie.
– Ja?
Ja mam ci przebaczyć? Mam ci przebaczyć to,że zamknąłeś nas
obie,bo nie zachowałyśmy się zgodnie z twoim planem? Tyle trujesz
o tej całej wolnej woli dla swoich nędznych ludzików a co z nami?
– Z każdym kolejnym słowem Amara podnosiła głos niemalże do
rangi krzyku. Najwyraźniej wzięła sobie do serca słowa Imoen o
emocjach i postanowiła pokazać swoją potęgę wyrażając całą
ich masę za jednym razem.
Chuck
zmarszczył brwi. Pod jego gęstym zarostem ledwo odznaczały się
wygięte w podkowę usta. Słowa Amary wyraźnie sprawiły mu
przykrość.
– Amaro...
– zaczęła Imoen ostrożnie dotykając jej ramienia. Ta zaś
popatrzyła na nią wrogo,lecz nie strząsnęła jej dłoni.
– Uderzyłaś
w sedno. – przyznał Chuck – Jednak posłuchaj co ja mam ci teraz
do powiedzenia. Zamknąłem Imoen dla jej dobra. Wiesz przecież jaka
wrażliwa była przed setkami lat. Widziałaś jacy stali się
ludzie. Jak myślisz,jak wpłynąłby na nią widok tak wielkiego
zła?
– Byłaby
smutna. – odparła po prostu Amara. – Ale to nie powód,żeby ją
zamykać.
– Teraz
już to wiem.
– A
jak wytłumaczysz to,co zrobiłeś mnie?
– Twoja
zazdrość o ludzi mnie przerażała. Byłaś nie do poznania
siostro. Po prostu...bałem się.
Amara
roześmiała się.
– No
tak. Bałeś się,że będę w stanie cię przewyższyć. Teraz to ma
sens,przyznaję. Nigdy jednak nie chciałabym kierować tym twoim
małym teatrzykiem. Jest żałosny. Jedyne czego zawsze chciałam to
twojej miłości. Pogardzam tym uczuciem,ale...jednocześnie go
pragnę. A w chwili gdy zamknąłeś Imoen i zbudowałeś ten swój
świat utraciłam ją.
– Nie
Amaro. – wyszeptał Chuck. – Nigdy nie przestałem kochać ciebie
czy Imoen. Popełniłem te błędy z troski o was. Teraz już wiem
jak bardzo zawaliłem. Pozwól mi to naprawić. Chcę żebyśmy znowu
byli rodziną. Proszę.
Amara
popatrzyła kolejno na Imoen,a potem znów na Chucka. Rozchyliła
usta i drżącym głosem odparła.
– Niczego
bardziej nie pragnę.
Podszedł
do niej i ostrożnie wyciągnął ramiona. Po chwili jednak oboje
padli sobie w objęcia. Imoen przymknęła oczy i odetchnęła z
ulgą. Gdy rodzeństwo się od siebie odsunęło,dostrzegła w oczach
siostry błysk,jakiego jeszcze nigdy w życiu nie widziała.
Amara
była szczęśliwa.
***
– Jak
ci się podoba,co? – mruknął Dean zwracając się do małego
Johna. Trzymał go na ramieniu i wolnym krokiem zmierzał z powrotem
w kierunku Impali.
Był
ciepły i słoneczny dzień,więc przy okazji codziennych zakupów
Dean postanowił zabrać synka na mały spacer żeby pooddychał
świeżym powietrzem i zobaczył kawałek zewnętrznego świata.
Chłopczyk
rozglądał się z ciekawością na wszystkie strony wkładając
piąstkę do buzi,a jego tata uśmiechał się na ten widok.
Widok
małego nieustanie wywoływał na jego twarzy uśmiech. Odkąd wrócił
do bunkra wyglądając jak wrak człowieka i zobaczył go w ramionach
Sary,zalała go fala czystej miłości wzbierająca z każdą chwilą.
Na dodatek rozpierała go duma,że John był do niego tak podobny,a
jednocześnie odziedziczył wrodzony urok swojej mamy.
– Czy
wszystkie wróżki chrzestne złożyły już swoje dary?
Winchester
odwrócił się na dźwięk brytyjskiego akcentu i ujrzał za sobą
postać Crowleya. Demon uśmiechał się szyderczo z rękoma w
kieszeniach drogiego,czarnego garnituru.
Odruchowo
przycisnął syna do siebie.
– Co
ty tu robisz?
– Cóż,ciężko
wywabić was z tej waszej nory,więc chwytam się każdej okazji gdy
wyściubisz nos. No i chcę zobaczyć słynnego nefalema,witaj...
– Nawet
nie waż się do niego zbliżyć! – warknął Dean. John zaś
zaczął wiercić się niespokojnie ze wzrokiem utkwionym w Królu
Piekieł.
Crowley
również się w niego wpatrywał,aż wreszcie zmrużył oczy.
– Ciekawe.
Zdaje się,że to dziecko jest zdolne dostrzec moją prawdziwą
postać.
Starszy
Winchester szybko przeanalizował fakty. Biorąc pod uwagę jak John
wpatrywał się niekiedy w Imoen,demon mógł mieć rację.
– No,ale
ja nie o tym. Ja też chcę przekazać dar temu małemu cudu. –
oznajmił ironicznie akcentując ostatnie słowo. – I zanim coś
powiesz Wiewiórze,oto i on.
Crowley
wyjął zza marynarki zwykłą,białą kopertę i wręczył ją
Deanowi. Ten otworzył ją z wahaniem i skrzywił się.
W
środku znajdowały się zdjęcia martwej kobiety.
Rozchylił
usta i popatrzył na Crowleya z niedowierzaniem kiedy ją rozpoznał.
– Przecież
to...
– Jane-Anne,tak.
Jest martwa,tak. Kto to zrobił-nie wiem. Masz problem z głowy. Nie
ma za co.
Dean
przełknął ślinę. Miał ochotę zamordować tą kobietę
osobiście za to,na co naraziła jego rodzinę. To,że ktoś go
wyręczył było jednak powodem do niepokoju.
– Nie
wiem co z tym zrobisz Wiewiórze,ale ja na twoim miejscu zająłbym
się tą sprawą.
– Nie
Crowley. – odparł stanowczo Winchester poprawiając sobie dziecko
na ramieniu. – Rzucam to. Zamierzam rozpocząć nowe życie.
– Jak
chcesz – westchnął nieco zbyt teatralnie Król Piekła. – Ale
wiedz,że to dopiero początek...
----------------------------------------------------------------------
I mamy koniec. Przepraszam,że tak długo mi z tym zeszło,ale nie mogłam się zabrać do pisania samej końcówki,bo reszta poszła znacznie wcześniej i szybciej. Aż tu dzisiaj zebrałam się w sobie i voila.
Mimo tego,że lubię bohaterom uprzykrzać życie,to jednak nie mogłabym zabić Imoen na amen. Nie umiałabym. Nawet łezka mi kapnęła kiedy ją tymczasowo uśmiercałam. Naprawdę. Także myślę,że powinniście być zadowoleni z takiego zakończenia,mimo że trochę mu brakuje. No ale trudno,chciałam to już zakończyć i jest jak jest.
Dziękuję za wszystkie komentarze. Zwłaszcza Aquidii i Monice za regularne komentowanie ale także za te wszystkie anonimowe bądź też nie,które pojawiały się po drodze,to naprawdę podnosiło na duchu. Wielki buziak dla Was wszystkich! :*
Co do kontynuacji,proszę o wyrozumiałość. Bloga mam już założonego od dawna,jednak dopiero muszę zacząć pisać i zobaczę co mi z tego wyniknie,a jak już kiedyś wspominałam,z moim czasem wolnym (i weną zarazem) bywa ostatnio różnie.
Nie martwcie się,tak czy siak kontynuacja NA PEWNO powstanie. Tymczasem żegnam tutaj i do zobaczenia (mam nadzieję) niedługo.
xoxo
piątek, 4 listopada 2016
Epilog #2
On by z żalu świat podpalił,gdyby stracił Cię...
Dean
poczuł się,jak na pędzącej karuzeli. W głowie mu wirowało
tak,że stracił równowagę i osunął się na ziemię. Myśli
zebrały się w jedną całość tworząc niemalże ładunek
wybuchowy gotowy do detonacji w każdej chwili. Czuł,że gardło
zaraz rozerwie mu pulsujące w nim teraz szaleńczo serce. Oddychał
szybko i nerwowo,niemalże się dusił.
Imoen
nie żyła i zapomniał jak oddychać.
Drżącymi
rękoma wciąż podtrzymywał jej głowę,poklepywał policzki
usiłując przywrócić na nie rumieniec życia,resztkami sił
mamrotał jej imię i pozwalał gorzkim łzom spływać po
policzkach.
Wciąż
słyszał płacz dziecka,ale nie miał siły,aby spojrzeć w tamtą
stronę. Ogarnęła go nawet złość na długo wyczekiwanego syna.
Gdyby nie on,Imoen,miłość jego życia,ciągle by żyła!
Natychmiast
jednak się skarcił za takie myślenie. Zamrugał oczami strząsając
łzy z rzęs i jego wzrok spoczął na uśmiechającej się drwiąco
Rowenie.
– Mówiłam,że
jej cierpienie niedługo się zakończy.
W
oczach Winchestera błysnęła furia. Migiem dopadł do czarownicy i
złapał obiema rękoma za gardło aż krew zaczęła odpływać jej
z twarzy.
– Ty
suko! Gadaj co jej zrobiłaś!!!
– To
nie ja...kretynie – wycharczała Rowena – Sam ją w to wpakowałeś
angażując...Jane-Anne.
– Miała
zdjąć z niej klątwę!
– Tak
ci powiedziała? – zaśmiała się ochryple rudowłosa. Dean
poluzował nieco uścisk,aby mogła mówić. – Nie zdjęła klątwy.
Zmieniła ją. Dopóki ten mały potwór siedział w jej brzuchu,to
on utrzymywał ją przy życiu.
Dean
rozchylił usta i puścił Rowenę,która natychmiast zniknęła.
Jeśli mógł się czuć jeszcze gorzej,to właśnie tak teraz było.
Oskarżył swoje niewinne dziecko a to on był winien!
Pęknięte
serce właśnie rozsypało mu się na milion kawałków.
Jego
wzrok powędrował ku Sarze. Stała nieruchomo trzymając w ramionach
zakrwawione,drące się w wniebogłosy niemowlę a po jej policzkach
płynęły łzy. Rozchyliła usta,aby coś powiedzieć,ale nie
wydobył się z nich żaden dźwięk.
Na
moment Dean odzyskał przytomność umysłu. Zdjął z pleców brudną
koszulę i podszedł do Sary. Ręce mu się trzęsły,gdy owijał
swojego synka koszulą. Dotknął jego główki i z oczu popłynęły
mu łzy. Tak bardzo chciał się nim cieszyć,ale nie potrafił.
– Uciekaj
stąd. Zabierz go do szpitala. – wyszeptał.
Blake
skinęła głową i bez słowa ruszyła po schodach. U ich szczytu
stał Sam. Patrzył na brata ze szczerym żalem i współczuciem.
Miał ochotę pobiec i przytulić Deana najmocniej jak potrafił i
wiedział,że w tej chwili Dean nie wyśmiałby go mówiąc,że
zachowuje się jak w babskim filmie.
Były
ważniejsze sprawy.
Nagle
Dean wydobył skądś ostrze i zaciskając je w ręce ruszył
przeskakując kilka stopni w górę.
– Wow,czekaj
Dean,co chcesz zrobić? – powstrzymał go Sam.
– A
jak myślisz? Zamorduję tego dupka!
– Amara
już się nim zajęła.
– Co?
Jego
oczom ukazała się siostra Imoen używająca całej swojej mocy do
torturowania Lucyfera. Nie zważając na nic ruszył w jego stronę.
– Dean
co robisz? – krzyknęła Amara.
Znamię
Kaina dodało mu nadludzkiej siły. Złapał Lucyfera za gardło i
uniósł w górę. Ten tylko roześmiał się szaleńczo,na co Dean
wbił z impetem anielskie ostrze w jego udo. Lucyfer krzyknął i
zaczął bluzgać pod nosem.
– Dean,przestań.
Zaskoczony
odwrócił głowę na dźwięk głosu Castiela. Anioł stał tuż
obok Hanny patrząc na niego ze zmarszczonym czołem.
– My
się nim zajmiemy.
Na
nadgarstkach i Lucyfera pojawiły się kajdanki z wyrytymi
zaklęciami. Na ten widok tylko prychnął.
– Chcecie
mnie zamknąć w waszym pudle? Myślicie,że nie dam rady stamtąd
uciec?
– Nie
wydaje mi się.
Hannah
wyjęła zza marynarki ostrze i przejechała nim po gardle Lucyfera.
Krzyknął rozgniewany,gdy jego łaska powędrowała do małej
fiolki. Pierwszy raz na jego twarzy zagościło zdumienie.
– Bez
tego ucieczka z pewnością ci się nie uda.
Zaczęła
go obszukiwać i po chwili wydobyła fiolkę ze złotą esencją
uśmiechając się tryumfalnie.
– Zwróć
to Imoen. Mówiłam,że jej pomożemy.
Dean
zamknął oczy i zaczął szybciej oddychać. Żądza mordu
przesłoniła mu na moment smutną prawdę. Castiel pierwszy się
domyślił. Rozchylił usta,ale nic nie powiedział.
Nagle
Winchester doznał oświecenia. Złapał fiolkę i pobiegł na dół.
Padł na kolana obok ukochanej,której martwe oczy bezlitośnie
utkwione były w jednym punkcie i otworzył fiolkę.
Łaska
Imoen poszybowała w powietrze,zawirowała przez chwilę nad jej
ciałem jakby zdezorientowana i wreszcie w nie wniknęła. Dean
przełknął ślinę i zaczął poklepywać jej policzki.
Minęło
kilkanaście minut i nic się nie wydarzyło.
– Nie...
Załzawionymi
oczyma dostrzegł pochyloną Amarę szepczącą to jedno słowo. Jej
dolna warga drżała,kiedy ujmowała sztywną dłoń swojej siostry.
Przez kilka minut milczała oszołomiona,aż wreszcie spojrzała na
Deana z gniewem.
– To
przez ciebie! Gdybyś potrafił powstrzymać swoją prymitywną,ludzką
żądzę,ten potwór nigdy by się nie urodził a ona nadal by żyła!
Dopadnę go w swoje ręce,przysięgam!
– Tylko
spróbuj – warknął Winchester – Nie waż się obwiniać mojego
synka o jej śmierć. My jej to zrobiliśmy. Musiałem zaufać
jakiejś cholernej wiedźmie,bo to ty ją przeklęłaś!
Amara
rozchyliła usta,ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Wreszcie spuściła głowę i mocno je zacisnęła,a potem po prostu
zniknęła.
– Jasne,tak
najlepiej – mruknął ze złością.
Jeszcze
raz spojrzał na Imoen i drżącą dłonią zamknął jej powieki.
Do
jego nozdrzy dotarł zapach krwi,który niebywale go pobudził.
Znamię Kaina pulsowało żywym ogniem. Podniósł nóż i wybiegł z
piwnicy nie oglądając się za siebie.
*
Sarah
stała na szpitalnym korytarzu obejmując się rękoma. Przez szybę
obserwowała,jak lekarze i pielęgniarki wykonują małemu Johnowi
szereg badań zwyczajowych dla noworodków.
Gdy
przyniosła go do szpitala,musiała nieźle nakombinować by
powiedzieć lekarzom wszystko co potrzebne,lecz nie za dużo. Mały
ciągle płakał,bo mimo że owinięty koszulą tatusia był
zmarznięty i głodny,dlatego zanim lekarze podjęli jakiekolwiek
badania,życzliwa pielęgniarka przygotowała dla niego mleko.
Najedzony i przebrany w śpioszki nie protestował,kiedy wykonywali
mu takie,a takie badanie.
Z
min lekarzy,uśmiechów i potaknięć,wywnioskowała,że z chłopcem
wszystko było w porządku i pierwszy raz od kilku godzin przez twarz
Sary przemknął cień uśmiechu.
Wciąż
nie mogła wyrzucić z głowy obrazu Imoen wydającej ostatnie
pchnięcie,po którym jej oczy znieruchomiały utkwione w Deanie.
Ze
złością otarła cisnące się do oczu łzy. Musiała teraz być
silna. Dla tego maleństwa,które w tej chwili mogło polegać tylko
na niej.
– Hej.
– usłyszała tuż nad uchem,łagodny,dobrze znany głos.
Sam
stał nad nią ze zmarszczonymi brwiami i swoją znaną miną
oznaczającą dezorientację. W jego oczach również można było
dostrzec ślady łez.
Objął
ją swoim ramieniem pozwalając,by oparła o niego zmęczoną głowę.
Mimo,że był środek dnia,oboje czuli się wyczerpani jak po
nieprzespanej dobie.
– Co
z nim? – spytał wskazując podbródkiem obraz po drugiej stronie
szyby.
Blake
wzruszyła ramionami.
– Chyba
wszystko jest w porządku. Pielęgniarki go nakarmiły,umyły i
przebrały. A teraz lekarze robią swoje.
Sam
westchnął ciężko. Słyszała jak głośno bije jego serce. Jej
własne biło równie szybko.
– Gdzie
Dean? – spytała patrząc na młodszego Winchestera.
– Nie
mam pojęcia – odparł szczerze Sam ocierając dłonią twarz. –
Po twoim wyjściu pojawił się Cas i Hannah,odebrali Lucyferowi
łaskę i zabrali do celi w Niebie. Amara jest w rozpaczy i gdzieś
zniknęła,a Dean...
Sarah
wyprostowała się i spojrzała na ukochanego ze zmarszczonymi
brwiami. Domyślała się co chce powiedzieć.
– Wpadł
w szał – szepnęła.
– Tego
właśnie się obawiam. Jest zrozpaczony i wściekły a znamienia nic
już nie blokuje. Próbowałem do niego dzwonić,szukać. Nic. Jak
kamień w wodę.
– Boże
– westchnęła Sarah zamykając oczy. – Wciąż nie potrafię w
to wszystko uwierzyć. Imoen była ostatnią osobą zasługującą na
śmierć!
– Wiem,kochanie,mnie
też jest ciężko. – Winchester przytulił ją jeszcze mocniej. –
Muszę znaleźć Deana. Mały John będzie potrzebował ojca.
– Sammy,nie
wiem czy to dobry pomysł. – powiedziała ostrożnie Blake. – A
jeśli to znamię tak wyprało mu mózg,że zrobi krzywdę i jemu?
– Tego
nie wiemy – zaprotestował Sam – Mam cichą nadzieję,że jednak
siedzi teraz gdzieś w barze i pije na umór.
Drzwi
od sali otworzyły się i stanął w nich niski lekarz z siwiejącymi
włosami. Obrzucił ich spojrzeniem i zapytał:
– Państwo
są rodzicami?
– Nie,nie
– zaprotestowała Sarah – Tłumaczyłam to pielęgniarkom,ja
tylko...
– Ach
tak. – mruknął kiwając głową – Już pamiętam. Przykra
historia.
Na
widok ich min,doktor odchrząknął i dodał:
– Tak
czy siak,dziecko jest zdrowe. Wszystkie parametry są w normie,jednak
z uwagi na to,że było nieco zmarznięte,kiedy je pani
przyniosła,musi spędzić kilka godzin w inkubatorze na obserwacji.
– Czy
możemy go zobaczyć? – spytał Sam.
Lekarz
wahał się przez chwilę aż wreszcie westchnął.
– Nie
powinniśmy wpuszczać obcych,ale zdaje się,że są państwo
jedynymi bliskimi osobami.
– To
syn mojego brata. – dodał Winchester.
– Czy
brat mówił,jak ma się nazywać jego syn?
– John.
John Winchester. Junior. – wymamrotał z trudem Sam.
– A
niech mnie! Jesteście synami Johna i Mary Winchesterów?
– Tak
– odparł niechętnie Sam.
Lekarz
pokręcił głową i zapisał coś na podkładce.
– Znałem
waszych rodziców. To przykre,co spotyka waszą rodzinę tutaj,w
Lawrence.
Sam
uśmiechnął się ponuro i rzucił w duchu kilka niecenzuralnych
słów pod adresem Lucyfera. Cholerny manipulant.
– Tak.
To chyba rodzinna klątwa – zgodził się ponuro.
Jakiś
czas później wpuścili ich na salę z noworodkami krzyczącymi z
każdej strony. Wreszcie odnaleźli małego Johna. Czysty,nakarmiony
i owinięty w puchaty niebieski kocyk leżał spokojnie badając
wzrokiem otoczenie. Gdy Sam i Sarah się zbliżyli,utkwił w nich
spojrzenie na dobrą minutę,aż wreszcie na jego twarzyczce zagościł
pierwszy uśmiech.
– Cześć,mały
– szepnęła Sarah z uśmiechem dotykając jego zaciśniętej w
piąstkę rączki.
– Ma
oczy Deana – stwierdził Sam. Poza bratem nie znał nikogo o tak
intensywnie zielonych oczach.
– Chyba
cały wdał się w tatę – skwitowała ze smutkiem Sarah
przyglądając się uważnie niemowlęciu. Poza zielonymi
oczami,dziecko miało jasne włosy i zgrabny nosek. Tylko w jego
uśmiechu można było dostrzec podobieństwo do mamy.
– Chciałabym
już móc zabrać go do domu – szepnęła niemal niesłyszalnie
Sarah.
Sam
uśmiechnął się szczerze. W całym tym dramacie najwyraźniej musi
być gdzieś jeszcze miejsce dla Boga...
----------------------------------------------------------------------
Zdaję sobie sprawę,że należą Wam się wyjaśnienia. Zacznijmy od tego,że w moim życiu ostatnio sporo się dzieje i nie mam czasu na częstą publikację. Ale sądzę,że to nie ma aż takiego znaczenia,bo to już sama końcówka tego opowiadania. A co do tego...
Tak. Zabiłam Imoen. Tak po prostu musiało się stać. Celowo nie pisałam nic pod poprzednią częścią epilogu. Teraz jednak nie ma żadnych wątpliwości. Wiem,jestem okrutna xD Ale to cała ja.
Pozostaje jeszcze jedna część epilogu,żeby zamknąć niektóre wątki i...otworzyć nowe,które pojawią się w kontynuacji. Kiedyś wreszcie zacznę ją pisać. Jak na razie powinnam dokończyć epilog #3 ale nie mam natchnienia. To tyle.
Pozostaje jeszcze jedna część epilogu,żeby zamknąć niektóre wątki i...otworzyć nowe,które pojawią się w kontynuacji. Kiedyś wreszcie zacznę ją pisać. Jak na razie powinnam dokończyć epilog #3 ale nie mam natchnienia. To tyle.
Subskrybuj:
Posty (Atom)